Szukaj
Close this search box.

Z wędką w świat

Wędkowanie na różnych krańcach świata

Moje łowiska

Sprawdź, które łowiska są moimi ulubionymi.

Zobacz także

Tylko się nie śmiejcie

Moje rekordy…

Archiwum dat

Wzdręga

Nawet dzisiaj, ryby te powszechnie nie są kojarzone ze spinningiem. Gdybym kilka lat temu nie znalazł przypadkiem świetnego łowiska tych rybek, sam zapatrywałbym się sceptycznie na ten gatunek. Krasnopiórki, chyba ze wszystkich ryb wymagają najbardziej indywidualnego ich potraktowania. Właśnie konieczność dostosowania, znalezienia jakiejś, może nie jedynej ale jednak recepty, czyni wędkarstwo tak pasjonującym. Trzeba się trochę natrudzić, nakombinować i sporo czasu posiedzieć nad wodą, by obrać właściwą drogę.  Okazuje się, że wzdręga to drapieżnik bynajmniej nie z III ligi i pod wieloma względami przewyższa na tym obszarze jazia czy brzanę.

Osobiście, nigdy nie spotkałem nad wodą spinningisty, nastawionego na te ryby, zaś sam budziłem różne emocje swoim zaaferowaniem w sumie niewielkimi trofeami. Jest tak chyba dlatego, żeby myśleć o tych rybkach, należy się uzbroić w najlżejsze z możliwych kijów, a choćby ten fakt, odpycha część potencjalnie zainteresowanych. Nie jest to miejsce, aby rozpisywać się o szczegółach, więc podam tylko jeden argument. Zakładając, że najczęściej używanym spinningiem jest kij do 25g [nie ważna marka, akcja czy cena], to wędzisko takie w miarę skutecznie pozwoli zmierzyć się z większością naszych ryb drapieżnych. Nawet bardzo sztywny blank o takiej gramaturze, pozwoli, jeśli nie wyholować, to przynajmniej nawiązać kontakt z małymi nawet okoniami. W temacie wzdręgi, wędka tego typu nie da nam nawet minimum nadziei w połowie tych kolorowych rybek. A mam na względzie krasnopiórki przynajmniej powyżej 20cm. Z trudem, poratuje nas w tej sytuacji możliwie lekki kijaszek na najmniejsze okonie.

Są też inne czynniki, z powodu których pasjonatów tego gatunku jest niewielu:

  • nie jest to w naszych warunkach ryba dorastająca powszechnie do większych rozmiarów
  • wbrew pozorom, trzeba się nachodzić za przynoszącym powtarzalne wyniki łowiskiem
  • ryby te naprawdę bardzo źle smakują, a aspekt kulinarny dla niestety wielu ludzi ma nadal czołowe znaczenie
  •  złowienie większej ilości przyzwoitych sztuk jesienią, wymaga sporego nakładu środków [ponton]

Ciężko w to uwierzyć, ale bez wzdręg, chyba do dziś, tylko spacerowałbym po brzegach i brodził na płyciznach.

Innym, drugorzędnym problemem jest niesympatyczny, typowo rybi ale bardzo silny zapach, jaki pozostawia na rękach kilkadziesiąt rybek, złowionych w realnie krótkim czasie. Woń ta, nie jest łatwa do usunięcia i bywało, że stosowałem silikonowe rękawiczki, aby nie mieć ze zwierzakami bezpośredniego kontaktu. Szczególnie silnym zapachem charakteryzują się ryby z płytkich, mulistych zatok z zastałą wodą.

Poniżej kilka powodów, dla których spinningista powinien zainteresować się omawianym gatunkiem:

  • żerują w zasadzie przez cały rok
  • o ile woda jest czysta, a dzień słoneczny, to pozostałe czynniki meteorologiczne nie mają aż takiego znaczenia, jak dla pozostałych ryb karpiowatych – uwaga ta dotyczy ryb do 25cm, a więc tych mniejszych
  • nie widzę powodu by nie ekscytować się 25-35dkg rybkami, skoro cała rzesza wędkarzy cieszy się z niewielkich okoni
  • to rzeczywiście agresywne rybki, pełne temperamentu
  • bardzo zajadle bronią się tuż po zacięciu, a ich siła i szybkość, pomimo niewielkich rozmiarów, potrafią zaskoczyć

Dla mnie są powody do ekscytacji. Do niedawna kilka pewnych kontaktów ze sporymi krasnopiórami, [widziałem ryby] zakończyło się niepowodzeniem: ryby uwalniały się z maleńkich haczyków mikrojigów, a jedna zerwała cieniutką żyłkę [chyba był źle zawiązany węzeł]. Pewnego dnia, jak zahipnotyzowany próbowałem zainteresować naprawdę wielką wzdręgę. Poświęciłem chyba z 40 minut na obserwację i próby podania przynęty. W płyciutkiej wodzie robiła wrażenie ryby zupełnie innego rodzaju, podobnie jak wyjątkowe okazy innych gatunków. Zainteresowała się malutkim, 10mm woblerem, ale tylko jeden raz. W końcu znudzona lub przestraszona moją obecnością odpłynęła… Jest to mój ulubiony gatunek, tuż za boleniem.

2003r. Już z początkiem lat 80-ych obiło mi się o uszy drapieżnictwo wzdręgi. Pamiętam, jak w jednej z książek o wędkarstwie, proponowano i opisywano – nie wiem czy sprawdzony w praktyce – sposób łowienia tych ryb na małe słonecznice. Zachwyty mikro przynętami z początku lat 90-ych potwierdzały ten fakt. Swoje pierwsze wzdręgi połowiłem pod koniec maja, przy okazji zawodów, jedynych zresztą oficjalnych w jakich brałem udział. Być może bym je nawet wygrał, lecz za późno zorientowałem się, że w wodzie jest sporo niewielkich wzdręg, które bardzo chętnie atakowały maleńkiego longa. Te błysteczki, rzemieślniczej produkcji były wspaniałe. Kupiłem ich, pamiętam dobrze– 19 sztuk. Wszystkie, jakie facet miał w sklepie. Do dziś, takich już nigdzie nie spotkałem. Miały rewelacyjną pracę i naprawdę mikro rozmiary. Niestety, kilka rozdałem, a pozostałe urwałem. Wracając do zawodów. Było ciepło i ryby raczej nie żerowały. Prowadziłem niewielkim szczupakiem i okoniem. Na jakąś godzinę przed końcem byłem tak pewny swego, że zacząłem się bawić. Okazało się, że wzdręgi brały w każdym rzucie, gorzej było z zacięciem. Kilka jednak wyjąłem. Były niewielkie, maksymalnie 16-17cm. Pod sam koniec jeden z uczestników złowił grubszego szczupaka i zająłem ostatecznie II miejsce.  Dodam, że już wtedy, impreza ta była rozegrana na żywej rybie i chyba z tego tytułu, nikt też nie robił zdjęć, szybko wypuszczanym zdobyczom.

2004r. Będzie bardzo krótko. Powyższe wydarzenie zdawało się mnie utwierdzić, że łowienie wzdręg na spinning będzie proste. Okazało się to nieprawdą. Bywałem nad wodami, gdzie nie mogłem trafić nic większego. Najmniejsze twisterki były atakowane, ale małe ryby łapiąc je tylko za ogon, spadały. Gdy łowiłem okonki w rozległym, wiślanym starorzeczu, spod liści grążeli wypadła jak strzała niewielka ryba i dopadła błystkę. Okazała się nią być około 20cm wzdręga. To miłe, aczkolwiek odosobnione wydarzenie, spowodowało mój brak zainteresowania tym gatunkiem na parę lat. Zdjęcia brak.

 2008r. Rzecz miała miejsce 18 lipca 2008r nad Wisłą. Po większej wodzie, nad zmaltretowanymi kępami traw na żwirowisku, płynęło jeszcze trochę, spokojnego już nurtu. Zmęczone, niewielkie ryby tam znalazły sobie zaciszną przystań. Klenie i jazie w granicach 30cm ochoczo brały na srebrną wirówkę nr 00. Praktycznie każdy rzut kończył się pobiciem. Okazjonalnie do błystki startowały okonie i małe sandacze. Miła pogoda, dopełniała wędkarskiego raju. Podobnie jak podchody do grubszej ryby, uwielbiam niezobowiązujące, spokojne i zupełnie bez ciśnienia spinningowanie delikatnym zestawem, nastawione na dużą ilość brań i holi. Czysty relaks. Kolejny rzut i branie. Było podobne jak wszystkie poprzednie, z tym, że ryba od razu hałaśliwie trzepotała na powierzchni. Miłą niespodzianką okazała się właśnie wzdręga –   równe 30cm. Jeden grot kotwiczki tkwił wewnątrz niewielkiej mordki. Trochę zaskoczony, bo nie liczyłem na żadne „sensacje”, biegnę z nią do pozostawionego kilkadziesiąt metrów dalej plecaka z aparatem. Po sesji rybka wróciła do Wisły. Dodam, że – co widać na zdjęciu –  ryba miała totalnie inne ubarwienie niż tej wielkości egzemplarze z wód stojących. Nic ze złota, za to cała wysrebrzona. Przyznam, że przez kilka lat, sugerując się kolorem tęczówki [który nie zawsze jest miarodajny, by rozróżnić płocie i wzdręgi] oraz tą srebrzystą szatą, uznawałem ją za płotkę. Dopiero jakiś wędkarz na forum mojego koła zwrócił mi uwagę, że jestem w błędzie. Był to jak na razie drugi przypadek, gdy pomyliłem gatunki ryb – trochę mnie to frustrowało. Pierwszy raz, to zdarzyło mi się z głowacicą, którą wziąłem za troć, ale to było tylko obciachowe trofeum w postaci zeschłego łba na ścianie. Wracając do mojej wzdręgi – rybka ta była już z nieco wyższej ligi.

(fot. A.K.)

2009r. Trzeci weekend wrześniaOd dłuższego czasu mamy z kolegą tak słabe wyniki, że szukamy nowych miejscówek nad Wisłą. Odnajdujemy pas niewielkich starorzeczy. Są położone tuż przy rzece, a wąski skrawek trawiastego lądu oddziela je od podłużnej zatoki. Na oko, miejsce przypomina zarośniętą niewielką, stagnującą rzeczkę. Ale to bardzo długa zatoka. Od głównego koryta odcina, ją idący przez jakieś 200m równolegle do brzegu, pas nieprawdopodobnie gęstych trzcin. Przy niskim stanie wody jak wtedy, był to bardzo błotnisty kawałek lądu. Zatoka miała już nieco bardziej klarowną wodę, po letnich upałach. Była bardzo płytka – maksymalnie metr wody. Ponieważ w starorzeczach ryby mnie ignorowały, zainteresowałem się właśnie tą zatoką. Wiał mocny, wschodni wiatr. Sfalowana woda wciskała się w korytarz między trzcinową wyspę, a brzeg. Miałem żyłkę szesnastkę. Rzucałem jedynką wirówką. Po niebie sunęły duże sine chmury, spod których wyglądały przestrzenie błękitu, od czasu do czasu mocno podświetlane. Dzień był ciepły, choć poranek tego zupełnie nie zapowiadał. Aura surowa, lecz nie ponura. Praktycznie każde muśnięcie dna, powodowało, iż kotwiczka zbierała grubą nitkę kisielowatych glonów. Postanowiłem prowadzić przynętę szybciej, tuż pod powierzchnią, tym bardziej, że fala na powierzchni, zwiększała mały opór, jaki stawiała w tym miejscu prawie stojąca woda. Kilka rzutów pustych, kilka z glonami na końcu. Chyba spore fale podrywały glony także ku powierzchni. Zaczepienie o zielonkawą galaretę odczuwałem momentami jako ledwo odczuwalny, chwilowy opór. W którymś rzucie mam znowu taki nieznaczny impuls. Zwijam szybko, by ściągnąć zielsko. Kotwiczka czysta. Na przestrzeni kilku minut sytuacja powtórzyła się kilkanaście razy. Nic nie wisiało na błystce, żadnych glonów. Byłem pewien, że jakieś ryby są nią zainteresowane. Kontakty były około 20m od brzegu. Przy czochranej wiatrem powierzchni, nie było szans nic dostrzec. W końcu jest!  Idzie lekko, choć czuć, że nie jest to okoniowy super mikrus. Po chwili trzymałem wzdręgę 26cm. Byłem zachwycony. Tego dnia zaliczyłem kilkadziesiąt brań ale wyjąłem tylko 12 czy 13 rybek. Wszystkie miały ponad 20cm, w tym była jeszcze jedna, identycznej wielkości jak pierwsza.

Dzień później. W domu masakruję dwa najmniejsze efzety 00, z których po nieudolnej przeróbce, jeden nadaje się do użytku. Po odjęciu jednego koralika, ciężarka na korpusie i skrócenia drutu i zastąpieniu firmowej kotwiczki, nową, znacznie mniejszą, wirówka zmniejszyła wagę o około 1g i jest krótsza o dobry centymetr. Próba w warunkach domowych. Skrzydełko się nie obraca. Lekko je modeluje, pobijając kulkę z łożyska położoną na nim. Chyba jest lepiej.

Stoję nad zatoką. Pogoda podobna, tyle, że znacznie osłabł wiatr. Dostrzegam w zatoce potężne stada karasi kursujących tam i z powrotem. Dominują rybki około 15cm. Tyle, że są ich setki. Między nimi błyska wzdręgowa czerwień. Ryby są rozproszone, ale całkiem ich sporo. Niektóre mają z pewnością pod 30cm. Niestety błystka po przeróbce, na żyłce 0,16mm leci bardzo blisko. Może 10m. Zaliczam tylko kilkanaście brań. Wyjmuję zaledwie sześć krasnopiór plus prawie 30cm grubego okonia. Zupełnie inny niż jego pobratymcy z bystrych nurtów. Waży już około pół kilo. Pośród wzdręg mam sztukę 29cm. Podziwiam kolory. Wagowo, podobnie jak okoń, wyraźnie przewyższa sztukę, którą złowiłem w 2008r.

Kolejny weekend. Mam już ponton. Choć to może przesada. Rosyjski wynalazek sprzed  15 lat. Mały i wywrotny. Czekam na kamizelkę, więc tym razem działam jeszcze z brzegu. Dziś mam żyłkę 10-kę, pierwsze mikrojigi jakie udało mi się dostać, łagodniejszy niż poprzednio kij do 10g i….spodniobuty. Cały tydzień śledzę z niepokojem pogodę. Kończy się wrzesień. W nocy temperatury już tylko po 7 stopni. W dzień, w południe jest upalnie. Potężny, bezwietrzny wyż. Ani jednej chmurki. Najpierw mały rekonesans. Na niewzruszonej tafli dziesiątki oczek. Karasie cmokają, zbierając jak uklejki jakieś pyłki czy nasiona. W końcu zatoki stoi duże stado wzdręg. Jest ich kilkadziesiąt. Niektóre robią wrażenie. Już tryumfuję. Wskakuję w spodniobuty. Ja im dziś dam. Wchodzę ostrożnie, choć bez oporów. Wszędzie widać dno. Po kolana, po kolana. Buch! Woda prawie pod pachami. Czuję, że stoję od pasa w dół w glutowatym szlamie. Smród taki, że aż oczy pieką. Ledwo się odwracam. Uff. Jestem na brzegu. Te osady to pamiętają jeszcze wczesnego Gierka. Nie ma szans. Łowię, więc z brzegu. Na cieniutkiej żyłce, błystka leci dość daleko, a skrzydełko obraca się, jeśli start jest szybki. Mam pierwsze rybki. Całkiem fajne. Zadziwia i cieszy mnie brak mniejszych niż 20-22cm. Większość to około 25cm sztuki. Ryby bardzo ostrożnie unoszę nad grubym pasem sitowia, które porasta mój brzeg. W chwili, gdy brania osłabły, zacząłem rzucać wzdłuż brzegu. Któreś przeciągnięcie i widzę jak za wiróweczką, minimalnie marszczącą wodę, powstaje większy klin. Okrągła jak piłka wzdręga łapczywie połyka koniec błystki. Widzę wszystko z około 4-5m. Nawet nie zauważyłem, że jest większa. Tango Champion ugiął się mocno i zamiast wyjąć rybę z wody ugina się coraz bardziej. Ryba próbuje uciec w sitowie. Mam kłopot, bo wiem, że jej nie podniosę na tak cienkiej żyłce. Nie próbuję nawet ponownie wejść do wody. Znajduję jakiś kij i nim toruję rybie przejście przez sitowie. Jest piękna. Bardziej już złota niż srebrzysta, wspaniałe krwistoczerwone płetwy. Kosmicznie gruba. I długość – 31cm. Jest dobrze. Sfotografowałem ją z małym woblerkiem jako punktem odniesienia. Fotka odsprzedana do WŚ, dlatego jej nie prezentuję. Ukazała się w kwietniowym numerze z 2011r.

Pod koniec wędkowania mam jeszcze jedną wzdręgę. Niestety, poszła wraz z błystką. Mogła być większa. Chyba ześlizgnął się supeł żyłki dziesiątki z dość grubego drutu blachy… W następny weekend powalczyłem jeszcze z pontonu. Straciłem dwie piękne ryby. Te tym razem spięły się z mikrojigów.

2012r. Zupełny przypadek. Całość ze szczegółami opisałem w tekście „Rekord” z sierpnia tegoż roku. Nastawiony byłem na okonie – dałbym się pokroić, że to one tak głośno, licznie i energicznie terroryzują narybek w jałowym pasie przybrzeżnych kamieni, graniczących z bardzo głęboką wodą – ponad 4m. Absolutnie, nie skojarzyłbym tego miejsca ze wzdręgami. Tymczasem wzdręgi i to grube z jakichś, kompletnie niezrozumiałych względów, obrały rewir za siedlisko i to chyba stałe, przynajmniej w pełni lata. Wykonałem dwa rzuty. Najpierw wirówka 00 z chwilą dotknięcia wody, dosłownie na linii z brzegiem, natychmiast została zaatakowana. Rybę w przyćmionej już widoczności i w cieniu brzegu, wziąłem za okonia. Okazało się, że to wzdręga. Miała z 28cm. W drugim rzucie, wiróweczka przebyła metr – dwa w kierunku środka rzeki, zwolniłem i w tej chwili mam drugie branie. Wierzcie, mimo żyłki szesnastki i kijka na pstrągi do 15g, ryba trzykrotnie odchodziła wzdłuż pontonu, raz nawet zmuszając hamulec do oddania kilku metrów. To nie są potulne rybcie, choć tak wyglądają. Jeśli mam do wyboru łowienie zarybieniowych pstrągów – mikrusów, to zdecydowanie wolę 20cm krasnopiórki, a co dopiero tej wielkości. Emocje sięgały zenitu; od początku liczyłem, że mam chyba mój rekord, kwestia, by ryba jakimś cudem nie spadła. W sumie to nie miała takich możliwości. Widać było, że ryby aktywnie polowały. Ta pierwsza i ta druga – obie miały całe kotwiczki w pyszczkach. Okazuje się, że nie mam centymetra. Zaznaczam długopisem na korku dolnika, gdzie sięga rybka. Okazuje się w domu, że ma 36cm!

(fot. A.K.)

2012r. Poprzedni rekord przetrwał zaledwie …2 dni. Chciałbym tak zawsze. Łowisko zdaje się być powtarzalne, tzn. w tym sensie, że okazowe krasnopiórki żyją w nim na stałe. Po namierzeniu stadka ryb, z których przynajmniej dwie mają pod 40cm, jestem rozgoryczony ich biernością. Fakt, że pogoda jest trochę niestabilna: wieje to ze wschodu, to z zachodu. Wprawdzie miałem wyjście jednej z nich do wirówki, ale nic ponad to. Po około 20 minutach znikły, chyba zniecierpliwione naszymi szeptami i skrzypieniem pontonu. Łowiłem mikrojigami, głównie żółtymi i czerwonymi, z tym, że gramatura dochodziła już do 1,5g, czyli takie mikro to one nie były. Żyłka 10-ka. Spowodowane to przede wszystkim tym, że okazuje się, że ryby stoją w wodzie na głębokości…3-5m. Żadne płycizny. Tam, nad dnem, ukryte przed okiem żerują, choć tego dnia raczej słabo. Wieczorne polowanie blisko brzegu na narybek w ogóle się nie powtórzyło. Po około 40 minutach, jakieś 5m od pływadła mam wyraźne branie na głębokości ok. 4m [metr od dna]. Niesamowita walka, naprawdę emocjonująca przy żyłce tej grubości i kijku jak zapałka. Zanim pokazał się ten błyszczący rybi dysk, miałem niezłą przeprawę. Rybka równo 37cm. Tego dnia złowiłem ich 7 sztuk, ta była największa. Szczegóły w tekście „Umarł rekord – niech żyje nowy”.

(fot. A.K.)