Wracamy do rankingu. Zapewne wielu z Was pierwszy raz zobaczy ten ciurek. Ci, którzy znają rzeczkę tylko wizualnie, pukną się w głowę, jakim cudem woda taka jest na trzecim miejscu w tym rankingu? Miałem nawet duże skrupuły, by coś nie pokręcić, nie pofantazjować, nie pominąć, by zastęp chciwych pstrągowego mięsa nie zdemolował tej filigranowej wody. A może zmasakrować ją słownie jeden wędkarz. Tyle, że naprawdę cierpliwy. Naiwnie mam nadzieję, iż ludzie będą jednak powoli zmieniać swoje nastawienie, a nawet jeśli jakiś „burak” zjawi się tu po żarcie, to dostanie taki łomot od realiów łowienia, że się już więcej nie pojawi. Dla mnie to najtrudniejsza obok Sanki woda pstrągowa w naszym okręgu na lato.
Przedstawiam wodę, którą nazwę moim odkryciem roku w naszym stronach: najmniejszy aktualnie ciek, figurujący w spisie wód dopuszczonych do wędkowania, gdzie występują pstrągi – potoczek Brodło.
Miałem też drugi dylemat, polegający na przyznaniu pozycji tej wodzie. Otóż biorąc pod uwagę ilość pstrągów, zróżnicowanie roczników i w końcu regularne połowy ryb miarowych w stosunku do wielkości rzeczułki, to powinna ona być na miejscu nr 1. Ostatecznie wziąłem jeszcze pod uwagę warunki w jakich przyjdzie wędkować, oraz relatywnie w sumie bardzo małą ilość ryb [w końcu ile ich tu może żyć?] i trochę ostygłem w przyznaniu tego pierwszego miejsca.
Trochę powspominam, nie tyle z sentymentu, co ze względu na to, by pokazać jak taka woda może się zmienić w relatywnie niedługim czasie.
Brodło znam świetnie od około 1983r. Nad jego środkowy bieg przyjeżdżałem z kolegami na rowerach 15km w jedną stronę, tylko po to, aby, jako młodzi fascynaci wszelkiej akwarystyki, poobserwować tarło strzebli potokowych. Ryb nie było bardzo dużo, ale jakie to były egzemplarze, jak na ten gatunek! Standardem były osobniki moim zdaniem przekraczające nawet 15cm! Olbrzymy. W każdym razie przy płyciutkiej wodzie, samce z czerwono – pomarańczowymi brzuchami rzucały się w oczy z mostka przy trasie na Alwernię. Mimo, że w innych rzeczkach celowo łowiliśmy różne maleństwa w tym i strzeble, jak na tamte czasy na bardzo delikatne zestawy spławikowe, to rybki z Brodła, były dla nas „święte” i nietykalne. Nigdy nie próbowaliśmy ich także łapać w siatkę, a trzymaliśmy w akwariach prawie wszystko: od raków i traszek począwszy, a na linach i 20cm karpiu skończywszy. Nie liczę wszelkiego wodnego „robactwa”, które fascynowało nas nie mniej.
Poza ślizami na tym, wyższym odcinku potoczku nigdy wtedy nie widzieliśmy innych gatunków.
Drugi fragment Brodła, który już wtedy był nam znany, znajdował się blisko zalewu Skowronek, który zasila woda Brodła. To był może niecały kilometr resztek biegu potoczku. Mimo przeciętnie śmiesznej szerokości [metr – półtora], było relatywnie dość głęboko: pół metra było wszędzie, a na podmyciach olch i wierzb do metra. Mimo bardzo zimnej wody licznie występowały tu okonie, płocie, wzdręgi oraz jazgarze. Widywaliśmy małe amury, które nam się zdawały olbrzymami w tym strumyku.
Po dłuższej przerwie, trochę z nudów zjawiłem się tu w 2009r ponownie. Na odcinku przyujściowym spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Kilkadziesiąt centymetrów szerokości koryto, przy ledwie sączącej się wodzie po grubej warstwie mułu. Jednak wodzie nadal bardzo na oko czystej i zimnej…
Nie mam pojęcia z czego do końca wynika sukces tak maleńkiej wody, poza tym, iż na pewno mało kto tu zagląda, zniechęcony nawet nie tylko rozmiarami Brodła, co kosmicznie trudnymi warunkami brzegowymi. W pełni lata – jestem pewien – odcinek eksplorują nie więcej niż dwie – trzy osoby poza mną i chyba też wypuszczają ryby, bo nie ma szans, by było aż tak dobrze jak jest, gdyby ryby zabierali.
Ciek ten jest typowym, nawet nie leśnym, a zagajnikowym strumieniem, który mimo śmiesznie małej długości, po drodze ma dość urozmaicone dno. Trafiają się całkiem głębokie pokłady mułu, dominuje piasek, ale nierzadkie są odcinki kamieniste i to z różną granulacją kruszywa.
Przeciętnie Brodło wygląda jak niżej.
Otoczone jest podobnie jak Regulka i Rudno gęstym szpalerem wszelkiego zielska, krzewów i drzew, świetnie trzymając termikę wody nawet w długotrwałe upały, ale pas zieleni jest wąski, a za nim są liczne łąki i rzadziej pola uprawne.
Tylko w niewielu miejscach uda się bez kłopotu wyjść na brzeg i iść parę kroków, albo wejść w wodę i nie pełznąć na kolanach pod parasolem gałęzi. Fragment poniżej szosy na Alwernię jest znacznie bardziej piaszczysty a teren wokół jest zdecydowanie leśny i bagienny zarazem. Nad głową mamy tu ciut więcej miejsca, lecz chodzi się jeszcze gorzej [bywa bardzo podmokle].
Jak wspomniałem, nie rzadkie są łachy kamieni o różnym typie geologicznym, od ciemnych, kanciastych, sporych odłamków skalnych, na jasnym, kolorowym żwirku kończąc.
Woda jest kryształowa o lekko rudawym zabarwieniu.
To, co cieszy najbardziej, to fakt, iż o ile bardzo trudno złowić tu nawet malca, to widzi się dużo ryb i co najważniejsze różnych roczników. W tym roku, w końcówce maja obserwowałem niewątpliwie maleńkie pstrążki [około 5 – 6cm] z tarła 2013/14. Najwięcej jest osobników z przedziału 12 – 18cm.
Sporo widzimy takich po 20 – 25cm. I co cieszy, są ryby uczciwie miarowe na krakowski standard, choć nie trafiłem, ani nie miałem na kiju większego niż do 35cm. Piszę o tych, co z całą pewnością widziałem, bo zaliczyłem kilka brań, o które można podejrzewać ryby trochę większe.
Poniżej trasy Alwernia – Kraków pstrągów jest zdecydowanie mniej. Występują zawsze pojedynczo i punktowo w co lepszych miejscach. Są tu moim zdaniem jeszcze trudniejsze do złowienia.
Konkurencja musi być duża, bo ryby, niezależnie od rozmiarów próbują atakować wszelkie wabiki. Warunek jeden: cała sztuka tak podać przynętę, by nie spłoszyć ryb. I choć to oklepana reguła, to tu ma znaczenie dominujące.
Na szczególnie czujne potokowce świetną receptą są w Brodle mikrojigi z naciskiem na mikro. Precyzja krótkiego najczęściej rzutu spod kija między gałęziami [zazwyczaj 5m], to zarazem dość daleko, by wysłać gramowy pyłek we właściwe miejsce w zasadzie bez wymachu, którego na ogół nie da się zrobić. To wymusza na nas wędki bardzo krótkie i delikatne, ale żadne tam wzdręgowe witki, bo hol nawet 25-ki w tych realiach raczej nie zostawia nam miejsca na jakieś szachy z rybą.
Trzeba też uczciwie powiedzieć: na odcinkach jak poniżej, bardzo rzadko cokolwiek większego się skusi.
Natomiast jakiekolwiek przegłębienia goszczą albo kilka malców, albo jednego większego, jak na taki ciurek.
Znam dwa odcinki, gdzie w zasadzie zawsze jest co najmniej kontakt z miarową rybą. Jeden z tych odcinków ma aż jakieś 200m długości, przy głębokości nieznacznie nad metr [to moim zdaniem bardzo dużo na taki potoczek]. Jest tam zatopiona masa konarów, a dno ze sporych kamieni, przykrytych cienką warstwą mułu. Brzegi są tu nieprawdopodobnie zarośnięte sporymi krzakami w towarzystwie pojedynczych dużych drzew. Są dwa, trzy miejsca, gdzie można wsadzić kij w ten gąszcz z brzegu, ale o rzucie trudno mówić. Ile razy tu jestem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, czy kolejne delikatne, a zarazem bardzo wyraźne, cwane branie nie jest dziełem czegoś znacznie większego…
Drugi fragment to trzy dość głębokie zakręty jeden po drugim, przy relatywnie szerszym korycie [około 3m] w bagiennym już otoczeniu, oddzielone od siebie krótkimi piaskowymi płyciznami.
W Brodle znów potwierdza się reguła: mikrojigi łapią ryby dorosłe, jak i takie, co mają najwyżej rok. To są dzikie drapieżniki z naturalnego tarła, które nie ma wątpliwości – ma tu miejsce i jest skuteczne.
Ryby żerują latem głównie na owadach, co widać o każdej porze dnia, tyle, że te większe można namierzyć raczej wieczorami. Trzeba być bardzo krytycznym, gdyż na tej wodzie nawet spław malucha robi wrażenie i o ile nie widzimy samej ryby, to ciężko mówić o wielkości danego osobnika. Niestety strzebli już nie ma i na pewno właśnie za sprawą pstrągów. Z innych ryb na bank występują ślizy, ale jest ich bardzo mało. W tym sezonie miałem okazję podglądać, jak dwa malutkie pstrągi zażarcie i skutecznie goniły niewielką rybkę tego gatunku na piaszczystej prostce. Były tak zaaferowane, że w ogóle nie zwróciły na mnie uwagi.
Bez wątpienia od czasu do czasu ryby zjadają żaby, których jest mnóstwo nad brzegami, oraz wszelkie bezkręgowce wypłukiwane przez krótkie wezbrania. Ryby większe są bardzo, bardzo krępe.
Łowiąc tu pod prąd najlepiej sprawdzały mi się wahadłówki, mikrojigi i gumy. W zasadzie wyłącznie na te ostatnie biorą mi miarowe ryby. Nigdy nie testowałem w Brodle silikonów innych niż perłowy twister [nie bywam tu aż tak często], poza tym ta guma na 1g działa tu bez pudła nawet w środku lata, przy maleńkiej i czystej wodzie, a w ciepłej porze roku raczej kojarzę gumy przy podniesionych stanach i przybrudzonej rzece, jeśli łowię pstrągi.
Trafienie ryby o w sumie śmiesznym rozmiarze około 30cm w takim ciurku, na delikatnym sprzęcie jest wspaniałym doświadczeniem. Pierwszy raz był dla mnie mega szokiem, bo na coś takiego w ogóle nie liczyłem.
Większe ryby z Brodła, nawet jak na pstrągi „świrują” okropnie i w zasadzie mało mam zdjęcia przyzwoitej jakości z tymi większymi.
Z drugiej strony są w finale dość brutalnego holu niesamowicie umęczone i o ile nie boję się celebrować nieco zdjęć tych ryb w wodach bardziej wygodnych, to tutaj strzelam fotki jak się uda…
Nigdy nie wędkowałem w Brodle na początku sezonu i nie mam pojęcia jak jest, choć z pewnością łatwiej się poruszać i przewidzieć to, co na brzegach.
W pełni wiosny lub latem mój wyjazd tu, to jakieś trzy godziny nad wodą i gwarantowane 15 – 20 kontaktów w tym jeden – dwa to ryby około miarowe, więc jeszcze raz podkreślę, że jak na krakowską lipę z pstrągami, jest co najmniej dobrze, biorąc pod uwagę śmieszne rozmiary wody.
Napiszę to jeszcze raz na zamknięcie całego rankingu, ale już teraz wspomnę: tak unikatowa wizualnie i jakościowo, kameralna woda, powinna być na całej długości objęta bezwzględnym zakazem zabierania ryb, zakazem zarybiania i jedyne, czego bym spróbował to reintrodukować strzeble. Może przy zaprzestaniu wpuszczania i tak bardzo skromnych ilości rybek, liczba pstrągów znacznie by spadła na korzyść ich wielkości, a to być może pozwoliłoby wrócić strzeblom na swoje miejsce, znów umożliwiając potokowcom jeszcze większy przyrost.
Nigdy nie spotkałem tu ani wędkarza, ani jakiegoś kłusownika, choć „blade” ślady pobytu kogoś z wędką nad wodą widuję w porze lata. Wygląda na to, że ten ktoś zawsze łowi tylko z brzegu, ale co już napisałem – bywa jak ja – podobnie rzadko i ma chyba zdrowe podejście, i ryb nie zabiera.
Na koniec napiszę jeszcze jedno: niech łapy uschną kretynowi, który przyjedzie tu się nażreć, a nie zmierzyć z naturą.
Podsumowanie :
- Czy w danej wodzie w ogóle pływają pstrągi? Tak
- Czy ryby, jeśli występują – są równomiernie rozłożone w danym cieku? Nie
- Ilość ryb – bardzo dobra
- Możliwość złowienia ryby miarowej – bardzo trudne [technicznie], poza tym pewne.
- Złowienie ryby 40+ – możliwe [?]
- Złowienie okazu – tu mam wielki kłopot, ale nie wykluczyłbym jednostkowych incydentów
- Presja wędkarska: znikoma
- Kłusownictwo: zerowe
- Poziom trudności wody: rzeka ekstremalnie trudna .
Ocena końcowa: dobry z wielkim plusem [na piątkę brakło większej ilości ryb w dolnym biegu].
7 odpowiedzi
Dzień dobry,
Sam jestem cholernie ciekaw pierwszej dwójki z Pana rankingu, zwłaszcza, że opisy rzek są wyjątkowo ciekawe (nawet tych z końca rankingu). Świetny tekst, wyjątkowe obserwacje, lata eksploracji, miliony ukąszeń komarów i dziesiątki kleszczy. Tylko czy to jest dobry czas na dzielenie się to wiedzą? Może mi umknęło ale czemu służy ten ranking?
Mam duże obawy, że jego skutkiem będą duże zmiany na opisywanych ciekach – mam na myśli głównie pkt. 3 i 7 podsumowania. Rzeka ekstremalnie trudna latem, na początku sezonu jeszcze taka nie jest.
Pozdrawiam i życzę w N.R. jakiegoś wyjątkowo miłego wędkarskiego wydarzenia, o którym, mam nadzieję, przeczytam na tej stronie.
Oj, nie jest Pan pierwszy, który na to zwraca uwagę. Właśnie odpisałem dziś na kilka maili o podobnym brzmieniu. Takie szersze podsumowanie będzie w ostatnim tekście, a jednym zdaniem, to chodzi mi o to, by zachęcić właśnie ludzi do odwiedzania tych rzek i rzeczek, bo Rudawa, Szreniawa ledwie wytrzymują presję, a Dłubnia moim zdaniem już jest zarżnięta. Po drugie w naszym okręgu coś delikatnie na razie drgnęło, a mam nadzieję, że to nie koniec. Nie mniej jak zdarza mi się rozmawiać z kimś „ze stołka” to mam wręcz pewność, że niektórzy nie mają pojęcia, co w danej wodzie pływa…Z ryzyka zdaję sobie sprawę. Nigdy bym tak nie wystawił jakiejś wody „no name” spoza oficjalnego spisu. Mam zresztą z kolegą taką rzeczkę, choć trudno w to uwierzyć, w dzisiejszych czasach. Wielkości mniej więcej Brodła. Kto i kiedy wpuścił tam pstrągi – nikt nie wie. Ja mniej, bo mam daleko, ale jeden znajmy, który mieszka bliżej, łowi tam regularnie pstrągi 35+ [czasem po 3-4szt/wypad], a zdarza mu się spiąć ryby powyżej 40-ki. Nie ma tam gospodarki PZW od 32 lat, nie ma wędkarzy, tylko paru kłusoli, niestety dość skutecznych. Niezbyt liczne pstrągi pięknie jednak rosną. O takiej rzeczce raczej nie napiszę…
Bardzo dziękuję za życzenia i pozdrawiam.
Brodła nawet na mapach gugla nie ma, to nie dziwne ze nikt tam nie łowi, ale woda wygląda ciekawie, przy czym chyba jak się wybiorę to poza sprzętem wezmę lustrzankę i komplet szkieł, bo pięknie to wygląda.
A tak a’propos tej tajnej rzeczki – czy to nie jest jakby zaprzeczanie swoim własnym argumentów, ze presja i zabieranie ryb niszczy wody? Wszak klusole nie znają limitów, a rosówa na bank jest skuteczniejsza niż spin. Wiec jak to jest ze coś tam jeszcze żyje?
Drugi przykład – powszechnie znany Staw Plaszowski, bez jurysdykcji PZW od lat, jeśli kiedyś zarybiony to z 30 lat temu. Kłusownictwo, presja, brak kontroli i nadzoru… I rekordowe liny i szczupaki. Może to nie ilość wędkarzy a gospodarka PZW szkodzi wodzie? Może to nie wina ludzi biorących rybę tylko czegoś innego?
Taki Rożnów 20 lat temu był pod ogromną presją, limit leszcza codziennie wyciągało w lecie kilkuset wędkarzy, i ta ryba była caly czas, a przyjeżdżaly ekipy po 20 chłopa ze Śląska bardzo głodnych świeżej ryby. Leszcz poniżej 45cm wracał do wody, sandacze po 80-90cm byly na porządku dziennym choć nieliczni umieli je lowić.
A zamordowano zalew w jeden rok przez sieci selekcyjne i opuszczenie wody. Jeśli dobrze pamiętam to około roku 2000 to było.
Co do tajnej rzeczki. Warunki tam podobne jak na Brodle. Kilku dziadków z robalem nie jest w stanie rybom zaszkodzić łowiąc ciągle tylko w tych kilku dostępnych miejscach. Dlatego ryby są.
O leszczach nie rozmawiajmy, bo do dziś jest ich masa i to olbrzymów. Jak płynę pontonem to nieraz nie mogę się doczekać kiedy się skończy taka ławica, a wszystko ryby 50+.
Co do sandaczy – nieliczni je umieli łowić. Odpowiedź w tym właśnie zdaniu.
Ok, być może leszcz odrodził się w Rożnowie, ale sktutki gospodarki rybackiej pamiętam , po prostu trudno mi się zgodzić z tezą że to wędkarze zabierający ryby są główną przyczyną braku ryb. Wracam do wędkarstwa po kilkunastu latach przerwy i jeszcze trudno mi stwierdzić czy jest lepiej czy gorzej, aczkolwiek paradoksalnie właśnie dlatego mam bardziej kontrastowy obraz sytuacji.
Na pewno skuteczność jest obecnie inna dzięki sprzętowi, tu się zgodzę, w pierwszy dzień z współczesnym kijem poslalem wirówkę 0 na 25 metrów i zgłupialem bo szklakiem Germiny było to niemożliwe.
Ale też wraz z tym jest zmiana mentalności, bo te 20 lat temu prawie każdy wędkarz brał do limitu wszystko co złowił, a obecnie już tak nie jest.
I chyba tragedii nie ma skoro taki paralityk spinningowy jak ja, wychowany na kijach Tokoza i kołowrotkach Rex, w ogóle złowił cokolwiek na pstrągowej rzeczce.
Moim zdaniem to nie wędkarze przestrzegający regulaminu i zabierający ryby jest tu zagrożeniem, tylko koparki, ścieki, głupia gospodarka zarybieniowa, i wreszcie kłusownik z muchą czy spinem który o zgrozo jest dobry i doświadczony a regulamin ma gdzieś bo ma „plecy” w PZW.
O panach biorących ryby na nokillu na Rudawie cały Kraków słyszał, o człowieku z władz pewnego koła z robakiem na Prądniku podobnie.
Zmiany są konieczne, ale wrzucając do jednego wora „miesiarze” każdego kto bierze rybę niezależnie od jego etyki, raczej nie pozyska się sympatii odpowiedniej liczby wędkarzy żeby te zmiany przeprowadzić.
Ktoś taki jak ja ma wybór między „dziadostwem” a ekoterroryzem nokillowcow i w efekcie wybierając miedzy gruźlicą a rzerzączką olewa sprawę.
Obecny układ jest zły, ale jaka jest alternatywa? Opłaty 1500zł, całkowity zakaz zabierania ryb. A potem i tak gdzieś wiedzie koparka i spychacz, tubylec spuści szambo, i tak te wypuszczone ryby wyłapią kłusole z robalem, bo wędkarzy nad wodą nie będzie, 80% oleje system a z tego sporo zacznie kłusować.
Początek sezonu coraz bliżej i przez te barwne opisy człowiek nie wie gdzie go zacząć 🙂
Normalnie 1 lutego pojechałbym nad Prądnik bo mam najbliżej ale Pana artykuły zainspirowały mnie by badać wody dla mnie dotychczas nieznane. Teraz mam niezłą zagwozdkę, która pewnie wzrośnie po publikacji dwóch ostatnich rzeczkek z podium rankingu 🙂
Miejmy tylko nadzieję, że ten ranking nie zainspiruje w takim samym stopniu kłusowników. Z drugiej strony: węcej świadomych wędkarzy nad mało uczęszcznymi wodami, to trudniejszy teren dla kłusoli. Łatwiej wpaść.
Pozdrawiam.
Fajnie, że dobrze się czyta. Proszę wziąć pod uwagę, że ocena dotyczy najcieplejszej pory roku. Cześć z tych wód w lutym jest całkiem inna, a części nie znam o tak wczesnej porze. Z poprzednich sezonów wiem jedno: nie ma co przesadnie napalać się na prawostronne dopływy, bo tu ryba rusza się jakby później.