Szukaj
Close this search box.

Maj, jak nie maj…

Niecierpliwie czekam na wyniki dwóch oficjalnych zawodów w okręgu. Jedne – spinningowe, mają się odbyć na Wiśle poniżej Krakowa, drugie – gruntowe na Kanale Łączańskim. Zastanawiam się i pewnie nie ja jeden, co uczestnicy złowią, gdyż tegoroczne wyniki na wodach płynących w naszych stronach są słabe, by nie rzec – żadne. Te spinningowe o tyle mnie trochę zastanawiają, iż są na niezwykle krótkim odcinku i albo jest to wynikiem tego, że bierze w nich udział bardzo mało osób, albo organizatorzy liczą się ze słabymi wynikami i wszystkich chcą upchać na odcinku, który sami nazywaliśmy „złotym odcinkiem Maćka”, który blisko 10 lat temu odkrył ten fragment. Tyle, że ta woda od przynajmniej trzech lat jest już dość powszechnie znana i rzadko już cieszy jakiegoś bywalca większą liczbą brań…

Miejscem rywalizacji wędkarzy gruntowych będzie Kanał Łaczański – niegdyś na całej długości pewniak, jeśli chodzi o okazy jazia. Tymczasem także już od kilku lat jest tam bardzo słabo z tym gatunkiem. Zresztą bodajże dwa albo trzy lata temu miały tam miejsce duże zawody spławikowe z udziałem wędkarzy z całego kraju i a ich wyniki były tak słabe, ze większość „pogratulowała” organizatorom takiej wody…

Nie wiem, jak będzie, ale czekam na wyniki, gdyż w mojej ocenie albo to wszystko  jest z jakichś nieuchwytnych dla człowieka czynników bardzo, bardzo opóźnione w tym roku, albo około krakowskie wody płynące przeżywają niewyobrażalny kryzys.

Od razu powiem, że nie mam do pokazania ani jednej ryby, którą bym sam złowił. Zawziąłem się i próbuję znaleźć  jakiś kawałek dzikiego brzegu z boleniami i jak na razie ponoszę totalną klapę. Po prostu nie mam ani brań, ani nie widzę śladów obecności tych ryb, poza incydentalnymi, jednostkowymi pobiciami. Zresztą te które widziałem, nie zapowiadały ryb choćby średnich. Już nawet miałem zamiar zgiąć kark i „iść na żebry” pod próg w Łączanach, ale kolega, który mieszka kilka kilometrów od progu był trzykrotnie i średni wynik tych dwu – trzygodzinnych wypadów oscylował wokół jednej podcinki leszcza… A kolega wie po co ma wędki.

Zaskakują mnie za to pozytywnie wyniki na wodach stojących. Zdjęć wprawdzie nie pokażę, ale ilość złowionych szczupaków, w tym kilku metrówek [widziałem nawet rybę 115cm] wygląda dość optymistycznie, a to wszystko podparte przyzwoitymi okoniami, czy spinningowym białorybem. Tu dla odmiany jest to spory kontrast w stosunku do majowych otwarć w ostatnich latach, gdzie duże szczupaki były łowione w kółko na jednym zbiorniku no kill i wyglądało na to, że gdzie indziej nie mają szans urosnąć choć trochę nad wymiar, bo są wyławiane.

Poniżej prezentuję ryby kolegów z pierwszych trzech tygodni maja i może to wyglądać dość obiecującą, nie mniej zastrzegam, że zdjęcia uciułałem od blisko 40 ludzi, którzy też nie ściemniali, że ryby złowili w jakichś dzikich ostojach. Były złapane w powszechnie znanych dla danego gatunku pigalakach. To też o czymś świadczy. Wprawdzie w ostatnich dniach, ale dosłownie ostatnich jakby coś drgnęło, nie mniej prawie cały maj na rzekach, większość bliższych i dalszych znajomych miała taki jak ja: na szeroko rozumianym „dzikim brzegu” można było pocałować klamkę. Ba –był kłopot ze złowieniem klenia… Wszyscy się śmiali, chyba włącznie z łowcą prawie 60cm klenia, którego wytrwały wędkarz „wydusił” na jednym z najbardziej oklepanych wędkarskich wiślanych burdeli, doczekawszy się przez cztery godziny [!] jednego brania…

Zima była dość lekka i trudno na nią zrzucać złe wyniki. Chyba, że to skutek niżówki, która w tym roku jest zatrważająca. W naszych okolicach wodowskazy pokazują o średnio pół metra niższe poziomy Wisły, niż nawet w relatywnie suchych majach na przestrzeni ostatnich lat, choć faktycznie w tym roku pierwszy raz od 2017r jeśli dobrze liczę, maj u nas jest bez większej wody.

Dostałem zresztą od kolegi zdjęcia Wisły z okolic Warszawy. Oczywiście nie jest to główne koryto, ale na prezentowanych niżej obszarach zawsze jednak woda płynęła w maju.

(fot. R.S.)
(fot. R.S.)

Prezentację ryb zacznę od Roberta. Kolega jest jedyną znaną mi z prawie pół setki spinningistów osobą, która w tym  sezonie potrafi powtarzalnie łowić bolenie na naprawdę dzikich brzegach [nie na progach, nie na ujściach rzek, czy burzowników oraz innych rowów w samym Krakowie czy na jego najbliższych obrzeżach]. Nie wiem, jak to robi, ale budzi to moje szczere uznanie i normalnie zazdrość, choć taką zdrową, a nie zawistną. Myślę, iż nie tylko ja mrugałem tylko ze zdziwienia oczami, bo gość pisał, że jedzie za boleniem, a po godzinie – dwóch podsyłał fotki.  W naszej ligowej rywalizacji, Robert odkąd startuje zawsze jest kandydatem do pierwszych miejsc, ale to co wyczynia w tym roku nad Wisłą, naprawdę zasługuje na najwyższe uznanie. Ma zapewne świetne miejsca, w których tych kilka dyżurnych ryb żyje, a to podstawa, ale nie robi mu różnicy to że woda skoczyła 20cm, albo, co ma częściej miejsce – opadała pół metra. Łowi. Też jako chyba pierwszy ze znanej mi niemałej grupy wędkarzy, dobrał się w tym roku do wiślanych kleni, choć sam zwracał uwagę w kwietniu, że woda zastanawiająco milczy.

(fot. R.M.)
(fot. R.M.)
(fot. R.M.)
(fot. R.M.)
(fot. R.M.)

Wczesnomajowy zwiad Roberta na dolnej Rabie wprawdzie nie dał szczególnych wyników w temacie klenia, ale kolega zaliczył fajnego już szczupaka, jedynego też o jakim słyszałem z wody płynącej w naszych stronach, którego bez obciachu można pokazać.

(fot. R.M.)

Oczywiście nie prezentuję wszystkich ryb kolegi, tylko wybrane, co lepsze zdjęcia. Ale powiem raz jeszcze – zazdroszczę miejscówek i umiejętności, tym bardziej, że moja niemoc w tym roku naprawdę wywołała u mnie sporą frustrację.

Fajne ryby łowił już z początkiem maja Rafał. Też prezentuję tylko dwa zdjęcia, ale na naszym forum pokazał ich więcej. No i też oglądałem, i chyba nie sam jeden miałem odczucia, że to fotki z innej planety, bo sądząc z rozmów – niektórzy koledzy też tak mieli. Zazdrościliśmy wody, a Rafał na co dzień łowi w…Odrze. Doskonale rozumiem kolegę, który po trzech latach uczestnictwa w lidze, głównie z tytułu kwestii zawodowych w tym roku nie był jeszcze ani razu, ale wieści z naszych stron raczej mu nie mogą robić ciśnienia.

(fot. R.S.)
(fot. R.S.)

W temacie jazia na około krakowskich wodach też już od przynajmniej pięciu lat miodów nie ma. Znajomy – ten sam, który miał tak niefajne doświadczenia na progu w Łączanach, co do jazi z kanału także do dnia dzisiejszego nie miał się czym pochwalić. Nad wodę nie zabierał nawet kija, tylko przy spacerach z psem stwierdził, iż nie widział cienia jazia, gdy jeszcze pięć  – sześć lat temu, a co dopiero 10 lat wstecz,  nie bardzo wiedzieliśmy do którego rzucać, gdyż tyle się ich pokazywało. I znów nie wiem, czy to potwierdzenie pustki, jaka jest w około krakowskich wodach płynących, czy jakiś przyrodniczy kiks w zachowaniach ryb.

W każdy razie, w temacie jazia uzbierałem, aż…trzy fotki 🙂 choć dwie faktycznie już z okazami.

Jedną rybę złowił Tommy.

(fot. T.M.)

Dwa piękne jaziole podesłał Maciek, zwany u nas w lidze Maćkiem Drugim. Ponoć skusił ryby po prostu puszczonym luzem smużakiem, by spływał praktycznie bez jakiejkolwiek akcji własnej. No, ale ryby naprawdę już okazowe i też jedyne duże jak na razie  w tym roku, w kręgu kilkudziesięciu znajomych.

(fot. M.O-M.)
(fot. M.O-M.)

Trafiają się za to pod Krakowem takie o to przyłowy.

(fot. M.O.)

Sam się z z czymś takim [chyba jakaś babka] na W2 nie spotkałem, ani nikt też mi nie pokazywał takich obcych stworków.

Zygmunt, który z nas chyba najwięcej łowi na Pomorzu, zaraził  pomysłem wyjazdu na belony. Zmontowała się kilkuosobowa ekipa. Wyniki pierwszego dnia mieli zacne. I niezależnie czy na belly, z pontonu czy w spodniobutach  – połowili wszyscy.

(fot. J.Ś.)
(fot. R.S.)

Największą belonę złowił Michał – ryba miała blisko 80cm.

(fot. T.M.)

Niestety Bałtyk jest mało stabilny i w kolejnych dwóch dniach aura wyraźnie się zmieniła. Przede wszystkim powiało bardzo mocno. Technicznie nie było szans na połowy z powodu fal. Chłopaki twierdzili też , że zrobiło się strasznie zimno. Ratowali się zabawą w portach.

(fot. T.M.)

Pozostając jeszcze przy dużych gatunkach ryb. Paweł, producent przynęt Fishchaser – wybrał się poza wody okręgu. Skomentował swój wyjazd mniej więcej tak: pobić, odprowadzeń, spławów widziałem więcej w jeden dzień, niż przez rok u nas nad Wisłą. Smutne…

(fot. P.N.)

Powróćmy na wody stojące. Wprawdzie nikt wielkiego szczupaka nie złowił, ale też i przytłaczająca większość osób, które znam celebruje w maju skrajny „ultralajtyzm”, łowiąc nierzadko okazy płoci i wzdręg.

Piękny wypad zaliczyli Tomy i właśnie Paweł. Poza typowymi trofeami, trafiły się dwie piękne, jak na delikatne zestawy ryby. Tommy zaliczył wygraną partię z przyzwoity szczupakiem, który był już zdecydowanie poza możliwościami sprzętu, a jednak skapitulował.

(fot. T.M.)

Paweł z kolei zaliczył garbatą kilówkę.

(fot. P.N.)

Na koniec kilka pięknych rybek Pawła z innego wyjazdu, pokazujących, że jego autorstwa wabiki to top przynęt dla spinningu UL.

(fot. P.N.)
(fot. P.N.)
(fot. P.N.)

Na koniec życiówka Kuby w temacie tęczaka. Wprawdzie woda komercyjna, ale to akurat zrozumiałe w przypadku tęczaków. Ryba zacna, bo 55cm.

(fot. K.P.)

Jedna odpowiedź

  1. Nie pamiętam słabszego maja niż ten. Za rok będzie jeszcze gorszy, bo poprostu ryby się w naszych wodach nie rozwijają.
    Pozostaną tylko wody sztuczne i stawy z karpiami. Taka jest przyszłość wedkarstwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *