Będzie o wzdręgach, ale nie tylko, więc proszę nie przerywać czytania.
Na mikrojigi intensywnie łowię szósty sezon. Jestem przygotowany, że taki pyłek celowo lub nawet przypadkiem wciągnie każdy gatunek ryby. Co roku mam kilka przypadków, gdy takie maleńkie „coś” atakuje jakiś zdesperowany szczupak, ale na ogół są to osobniki malutkie – do 30cm. Jak sięgam pamięcią, raz, na jakimś bajorze skusił się taki na 45cm. Czyli w sumie też mały. W ostatnią sobotę zębaczom coś jednak strzeliło do ich kaczych łbów i grubo przetestowały ekstremalnie cieniutki zestaw. Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało, poza tym, iż chyba, [bo tu nigdy na bank nic nie jest pewne] – trafiłem na porę ekstremalnie dobrych brań. To znaczy – nie było ich jakoś szczególnie więcej, ale odpowiednio podaną przynętę atakowały relatywnie duże wzdręgi i …szczupaki.
Najpierw zaliczyłem jeden zbiornik. Pogoda bardzo sprzyjała ekstremalnie lekkiemu łowieniu, gdyż było w zasadzie bezwietrznie. Poza tym raczej powściągliwa aura: tylko siedem stopni, całkowite i niestety jednolite zachmurzenie, ciśnienie typowe dla moich stron. Praktycznie, prawie cały czas ciągła delikatna mżawka, na zmianę z kilkuminutowymi, ciut silniejszymi opadami.
Szybko okazało się iż wzdręgi biorą dobrze ale są typowe. Ot standardowe 20cm. Stosunkowo rzadko jakaś pokazała się pod powierzchnią. Uznałem, że siedzą nad dnem z powodu braku słońca. Chcąc łowić głęboko założyłem czerwonego, długości 15mm jiga o wadze 1,5g. Kontakty nie były zbyt częste ale rzadko która rybka miała mniej niż 28cm.
Takich uczciwych trzydziestek lub odrobinę większych miałem przynajmniej z 10 – 12szt. Ryby trochę inaczej atakowały niż gdy było zimno. Istotne było, aby wabik poruszał się możliwie wolno, ale równolegle do linii dna i nie po nim, a wyraźnie nad nim. Tak na czuja, wydaje mi się, że prowadziłem jig na tych około 4m jakieś 10-30cm nad dnem.
Brania były już silne, uczciwe drapieżne pobicia, a nie jakieś tam domysły. Postanowiłem poeksperymentować. Byłem ciekawy jak ryby będą reagować na przynęty zupełnie z innej bajki. Uzbroiwszy się w cierpliwość, wrzuciłem w wodę streameppsa. Opadał za każdym razem dość długo. Nie wiem, co jest z tym wabikiem w przypadku wzdręg. Jak do tej pory nie połowiłem na niego ryb tego gatunku. Wprawdzie nie miałem zbyt wielu okazji w zeszłym sezonie przetestować go pod powierzchnią w ciepłej porze roku na sensownej wielkości rybach, nie mniej jakoś szału nie było. Owszem, krasnopióry mocno intrygowała ta filigranowa wiróweczka, ale albo odpuszczały w ostatniej chwili, albo się nie zacinały, pomimo eleganckiej, malutkiej muchy, jaką ukręcił mi znajomy muszkarz, a jaką zamontowałem, miast może i ładnej fabrycznej, ale zawiązanej na okropnie topornym haku.
Teraz po upadku na dno podrywałem wabik gwałtownie i czując pracę skrzydełka zwalniałem mocno i holowałem przynętę przez 3-4m. Potem znów opad. Wszystko z konieczności, bo streamepps bardzo szybko szybował ku powierzchni. W tych kilkunastu testowych rzutach zaliczyłem kilka naprawdę pięknych brań. Co z tego, jak zaciąłem tylko jedno, a i ta – sądząc z walki, bardzo ładna krasnopióra [zakładam, że to ona] – spięła się i nawet jej nie widziałem w głębokiej toni… Nie wiem co jest, ale czy łowiłem żyłką jak rok temu, czy plecionką jak obecnie – mam kłopot z zacięciem wzdręg na ten wabik.
Drugą przynętą była naprawdę super mała wahadłówka. Jest to japoński, pierońsko, jak na prostotę wabika drogi produkt. Napiszę o nim kiedyś więcej, bo choć słono kosztuje, to coś w sobie ma, a jego ciut większy model jest niezły na inne ryby, zwłaszcza tęczaki, które często nie chcą brać większych przynęt, a małymi nie da się do nich dorzucić, gdy pokazują się daleko od brzegu.
Wahadełko przezbroiłem w najmniejszą dostępną kotwiczkę Owner`a. Znów zaliczyłem kilka brań. Co ciekawe dużo delikatniej odczuwalnych na kiju niż w przypadku wirówki, ale mniej więcej połowę z nich wykorzystałem. Prowadziłem błystkę podobnie jak jig. Ryby znów przepiękne – jedna z nich jest na zdjęciu „wiodącym” poniższego tekstu.
Pod koniec, po około 90 minutach wędkowania powróciłem do sprawdzonego jiga i złowiłem ostatnie większe krasnopióry.
Końcowe pół godziny to znacznie słabsze brania, a na lżejsze przynęty z opadu brały wzdręgi jak na samym początku [zdecydowanie mniejsze]. W którymś momencie po podniesieniu wabika z nad dna nastąpiło majestatyczne przytrzymanie, a kij przygiął się zdecydowanie mocniej. Około 50cm szczupak był dość szczęśliwie zapięty i nie miał szans przeciąć linki. Podebrał mi go znajomy wędkarz, który akurat kwadrans wcześniej pojawił się nad wodą.
Nie miałem pojęcia, że to zwiastun szczupaczego dziwactwa tego dnia.
Po wizycie u ojca, w drodze powrotnej wpadłem nad inną wodę. Byłem tam już późno, bo około 15.30. W pogodzie nic się nie zmieniło, poza tym, że było chyba jeszcze bardziej sennie. Przynajmniej na brzegu.
Wbiłem się w spodniobuty niepotrzebne na poprzedniej wodzie i po kwadransie doczłapałem w znajomy rewir. Woda już nie tak zimna, ale co z tego, jak niemrawe spławy krasnopiór widzę tak daleko, że nie mam szans się do nich zbliżyć? Po około kwadransie [to okropnie długo jak na ten gatunek] mam w końcu wzdręgowe skubnięcie. Tak na oko, na kancie stromego spadu. Czyli są też bliżej, ale znacznie głębiej. Kilka rzutów i przepuszczeń jiga [ten wypróbowany: czerwony, 1,5cm/1,5g] blisko dna. Zaczep. Ale zaraz ożywa. Ryba niemrawo ucieka wzdłuż spadu w kierunku opadającego dna. Pierwsza myśl – duży, naprawdę duży okoń. Ryba jednak po kilku minutach mimo że już z 30m od brzegu, pływa wyraźnie w toni. W pewnym momencie błyska jasna smuga. Jest dość daleko, a ja na płaskim brzegu, ale cudów nie ma. Okoń pod sześć dych byłby super, ale mrzonki na bok. Jestem pewien, że szczupak musi być zapięty bezpiecznie, gdyż już dawno by przegryzł linkę. Kolejne parę minut i jest. Jak na sprzęt jakim go holowałem – bez obciachu.
Niby drugi tego dnia, ale uznałem to za ewidentny przypadek. Tymczasem kilkanaście minut później i może 15m w prawo od pierwszego miejsca znów podobna sytuacja. Tu jest jeszcze trudniej, bo ryba wprawdzie bez paniki, ale zdecydowanie kosi cieniutką plecionką resztki wodorostów z zeszłego roku, albo te już odrastające. Gdy to zawodzi szczupak bez ceregieli idzie w środek zbiornika. Na małym kołowrotku mam i tak w sumie symboliczną ilość plecionki, która znika w zatrważającym tempie. Stawiam wszystko na jedna kartę i dokręcam zdecydowanie hamulec. Potężnie ugięta witka w sekundę zachowuje się tak, jak auto, gdy przy za dużej prędkości wrzuci się niższy bieg – mam wrażenie że zaraz wszystko pieprznie. Ryba na szczęście staje. Znów długie minuty takiego ślimaczego kombinowania, jak tu dziada zmusić do podpłynięcia do nóg. Finał jednak jest szczęśliwy.
Po drugim, a w zasadzie trzecim szczupaku tego dnia uznałem, że nie ma co kusić losu. Wzdręgi sporadycznie spławiały się nadal relatywnie daleko od brzegu. Wykombinowałem sobie dwie rzeczy: miejsce to jest od lat kumulacją krasnopiór wczesną wiosną [w ogóle widzę, że w znanych mi zbiornikach, w każdym jest takie miejsce szczególnie upodobane przez ten gatunek i odkrycie go gwarantuje dobre połowy do tarła, gdyż później ryby się rozpływają na jego czas i potem na resztę roku] i szczupaki o tym doskonale wiedzą. Co więcej – mam wrażenie, że one też tutaj mają tarło, a po jego zakończeniu nigdzie się nie ruszają, gdyż jedzenie na dniach samo przypływa. Drapieżniki w ogóle były cienkie i obite. Sprawiały wrażenie że są już po tarle.
Założyłem stalkę i 4cm „jaskółkę” na 1g. Postanowiłem „oczyścić” teren. W ciągu kolejnej pół godziny złowiłem kolejne cztery szczupaki w tym tylko jednego malca. Potem brania zębaczy urwały się, więc wróciłem do jiga, tyle, że na stalce. Na brania czekałem dość długo. Dopiero przed samym zmrokiem wzdręgi zbliżyły się w zasięg rzutu. Nie wiem czy zorientowały się, iż szczupacza tyraliera została lekko przetrzepana, czy zaważył inny czynnik. Jak widać stalowy przypon kompletnie im nie przeszkadzał.
Ataki krasnopiór miały miejsce około 1m pod powierzchnią, przy dość szybkim jak na połowę kwietnia prowadzeniu przynęty. Nieczęste kontakty były jednak dziełem bardzo fajnej wielkości ryb.
Przed samym zmierzchem jiga zaatakował jednak znowu kolejny szczupak…
Najlepsze to, że następnego dnia wybrałem się tutaj znowu. Wszystkie czynniki były identyczne jak w sobotę, poza jednym – w niedzielę wiał silny i lodowaty, zachodni wiatr. Łowiłem tylko jigiem. Przez dwie godziny nie doczekałem się nawet brania…
Na koniec całkiem inny temat. Rudawa nie ma ostatnio dobrej passy. 11 kwietnia zadzwonił do mnie znajomy strażak z informacją, że jest podejrzenie o skażeniu rzeki Dulówki. Dulówka to przeurocza rzeczka, będąca głównym dopływem Krzeszówki, stanowiącej co najmniej 50% wody jaką potem toczy Rudawa. Informacja brzmiała groźnie szczególnie w kontekście marcowego zarybienia jakiego dokonał okręg małymi pstrągami. Tych ryb było dużo i byłoby wielką szkodą gdyby spotkał je los pstrągów z końca lipca 2015, gdy z odcinka Krzeszówki dopuszczonej do wędkowania, praktycznie wyginęły wszystkie ryby. Faktycznie, dość szybko pojawiła się jednostka straży, wyspecjalizowana w usuwaniu skażenia chemicznego. Natychmiast powiadomiłem ichtiologa okręgu. Na dzień dzisiejszy wiem, że nie stwierdzono nieżywych ryb, ani powyżej, ani poniżej zapaskudzonego odcinka. Kolega był tam w czasie działań strażaków i zrobił obchód terenu. Owszem, widział pstrągi, ale na szczęście całe, zdrowe i żwawo uciekające. Wygląda na to, że interwencja straży była szybka i skuteczna.
2 odpowiedzi
Czy te wahadelka to river2sea TT spoon ??
No i teraz nie pamiętam. Na bank pisało „made in Japan”. Być może że TT Spoon albo Nails, choć to produkt chyba Savage`a…