W sierpniu na Kanale Łączańskim odbyły się zawody GP Polski w wędkarstwie spławikowym. Wyniki generalnie bardzo rozczarowały uczestników, może poza zwycięzcami. Przeważały głosy o bezrybiu. Na jednym z forów pojawił się trochę bardziej obszerny wpis, który podesłał mi jeden z Czytelników. Wpis ów poniżej cytuję.
„ŻENADA – tak w jednym słowie określiłbym ostatnie, tegoroczne zawody spławikowego GP Polski, które wczoraj zakończyły się nad Kanałem Łączany. Uważam, że organizator tychże „zawodów” świadomie zlekceważył i upokorzył wszystkich uczestników.
Brałem udział w wielu bezrybnych rywalizacjach, jednak owe bezrybie zazwyczaj wynikało z czynników bardziej lub mniej nieoczekiwanych. O tym, że Kanał Łączany nie nadaje się na tak poważne i duże zawody było wiadome już od wielu tygodni. To był czas, w którym zawody należało przenieść na inne łowisko. Okręg PZW Kraków tego nie zrobił, a swoją wędkarską błazenadę wycenił na rekordowe 330 zł od każdego uczestnika, zgarniając z samego wpisowego ponad 30 tys zł. Trzeba przyznać, że organizatorzy znając „możliwości” swojej wody mieli wyjątkowy TUPET!
Teraz troszkę statystyk. Nasza drużyna seniorska (trzech zawodników), przez dwa dni (8 godzin zawodów) złowiła wspólnie UWAGA 1325 gramów ryb!!! Czterokrotny Indywidualny Mistrz Polski Zbyszek Milewski – wybitny wędkarz i zawodnik w tym czasie złowił dwie ryby, 30 g krąpika w pierwszej turze i 75 g płotkę w drugiej turze… Na poniższym zdjęciu widać mój cały „połów” z pierwszej tury – 135 gram.
Najbardziej spektakularny komentarz jaki usłyszałem od jednego z sędziów brzmiał: „takie łowisko wymaga od zawodników wykazania się wędkarskim kunsztem”… Akurat na sędziów narzekać nie można, bo w większości byli bardzo uprzejmi. Dało się odczuć, że było im wstyd za swoich okręgowych decydentów.
Podsumowując Łowisko Łączany bezwzględnie obnażyło brak naszego wędkarskiego kunsztu. Bezsprzecznie pokazało jak niewiele jeszcze potrafimy i gdzie jest nasze miejsce, mianowicie na samym dole tabeli. W imieniu całej naszej drużyny dziękuję działaczom PZW Kraków, że za tak drobną opłatą w tak krótkim czasie pozwolili nam to dostrzec i zrozumieć. Jednocześnie żałuję, że w cenie opłaty startowej nie zechcieli usiąść między nami i podzielić się swoimi zapewne wybitnymi umiejętnościami”.
Sprawdziłem oficjalne wyniki na stronie PZW Kraków. Były naprawdę ekstremalnie słabe, jak na setkę teoretycznie najlepszych spławikowców Polski. Jeśli dobrze pamiętam, tylko 16 osób przekroczyło wynik 1kg! Były tylko dwa wybijające się wyniki [powyżej 5kg] i kilka w okolicach 3kg. Większość teoretycznie najlepszych zawodników w swojej specjalizacji łowiła dosłownie gramy…
Po co prezentuję powyższy tekst? Z kilku powodów.
Po pierwsze dziwi mnie żal uczestników, którzy zapłacili trzy stówy z okładem, za udział w łowieniu z tak niefortunnymi wynikami. Dla mnie niezrozumiałym jest, jak to się dzieje, że ludzie startujący w oficjalnych zawodach wędkarskich, godzą się na jakieś opłaty! Nie wiem, jak to nazwać – my w genach mamy chyba, by dać się doić na wszystkie strony.
Jeszcze raz napiszę: powinno być jak w Belgii – jest tam osobna organizacja wędkarska, skupiająca się wyłącznie na organizacji zawodów, do której każdy może się zapisać i jeśli jest dobry, ma szczęście, piąć się w górę, aż do reprezentacji kraju. Tam wszystkie turnieje wędkarskie są finansowane przez ten ichniejszy „związek wędkarstwa sportowego”. Jak ktoś w nim nie jest, gdyż nie interesuje go rywalizacja, nawet symboliczna część jego opłat NIE JEST PRZEKAZYWANA NA ŻADNE ZAWODY!
Dlatego jakoś nie szkoda mi uczestników pod tym względem. Totalnie denerwuje mnie jednak, że taka impreza [nie oszukujmy się] – zawsze pochłania większe lub mniejsze pieniądze okręgu, czyli m. in. jakiś procent z mojej składki na PZW. Kosząc 30 tys. od tych, którzy się na to godzą nie starcza?
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, iż PZW już kilka lat temu kazało się wykreślić z rejestru związków sportowych, a dziwnym trafem obok notorycznych zarybień, na tym się właśnie głównie koncentruje. Ciekawe dlaczego tak jest?
Główny powód tego tekstu, to pokazanie, jak liche, a zarazem trudne są nasze łowiska. Czasem dostaję maile wprost nabijające się z naszych wyników w lidze. Równocześnie jestem przekonany, iż nasza liga to na bank jedna z trudniejszych form rywalizacji z wędką jaką można wymyśleć. Trzeba być bardzo wszechstronnym, mieć szczęście, by „wylosowały” się w danym sezonie łowiska nam bardziej pasujące, lepiej znane, a potem w ogóle mieć sporo szczęścia podczas danej tury. Popatrzcie – prawie setka najlepszych spławikowców kraju , w większości zawodowców w temacie turniejów wędkarskich poległa z kretesem. Mniej więcej tylko 10% jako tako się obroniło. To bardzo podobne proporcje jak w naszej lidze, a nikt mi nie powie, że Kanał Łączański to typowa woda pod rywalizację spinningową, czy muchową. To jednak woda książkowa wręcz pod spławik.
Nie zgadzam się z autorem wpisu, cytowanego powyżej, że Kanał Łączański nie nadaje się na tak poważne zawody. Oczywiście że się nadaje, jak każda woda, tyle tylko, że trzeba wiedzieć ile od niej można oczekiwać w ogóle, ewentualnie w danej porze roku.
To woda, gdzie grube punkty można zrobić w zasadzie tylko leszczem i jaziem. Ten drugi w ciepłej porze roku jest tak rozbestwiony, że naprawdę sprawia wrażenie ryb, którym się nic nie chce. Na pewno na tej wodzie trzeba się wykazać kunsztem by wygrać…jak na każdej innej, jeśli chce się wygrać.
Cóż – jestem przekonany, że wygrali fuksiarze, którzy akurat w zasięgu swoich stanowisk mieli większe ryby i to ryby, które chciały jeść.
Tu zrobię tzw. jak to się dziś modnie mówi – coming out: ja dużą część [choć nie wszystkie] tych licznych, naprawdę licznych jazi +/_50cm, prezentowanych na tym blogu, a złowionych w latach 2013/2014, złowiłem właśnie na tym kanale… Jeśli ktoś zarzuciłby mi okłamywanie Czytelników, proszę zwrócić uwagę, że ratowałem się określeniem „wiślanej wody”. I po prawdzie jest to przecież woda z Wisły. Niestety czasy, gdy od kopa łowiło się 4-5 czy nawet więcej wielkich jazi w 3-4 godziny, podobnie jak chyba wszystko w naszym okręgu, odchodzi do wspomnień. Z wielkim, naprawdę wielkim szczęściem taki wynik może powtórzyć jeszcze właśnie spałwikowiec na wiosnę. Powodów jest kilka:
– presja na kanale jest obecnie kilkaset procent większa niż miało to miejsce jeszcze kilka lat temu
– ryb, a w szczególności jazi jest o wiele, wiele mniej [wniosek z tego taki, biorąc pod uwagę, iż przeciętny polski chłop nie odmówi sobie wzięcia tak okazałej ryby, iż zapisy regulaminowe, zakładając, że są one tam przestrzegane [a zapewniam, że nie są] – są niewystraczające i prowadzą przy większej presji mięsiarzy do zarżnięcia KAŻDEJ, nawet najlepszej wody, czego Kanał jest najlepszym przykładem
– o ile kiedyś byłem przekonany, że tam złowienie 50-ki to norma, a trzeba mieć pecha by złowić jazia poniżej 45cm, to niestety, od czterech lat nie złowiłem tam jazia 50cm, a bliski kolega, który ma do Kanału z 300m, złowił w ostatnich latach tylko kilka takich ryb; co raz częściej łowi się ryby ledwo miarowe, co jest znamienne dla wód naszego okręgu w ogóle we wszystkich chyba gatunkach
Pisałem i będę pisać, że dopóki tfu, działacze PZW, buńczucznie zwący się największą organizacją społeczną, nie wykażą prawdziwej woli i nie spowodują nacisków na taki czy inny rząd, by bezwzględnie karać materialnie wszelkich wariatów z wędkami, a tym bardziej bez nich a łowiących ryby w inny sposób, to niedługo w naszych wodach będzie przysłowiowe g…o, a pies z kulawą nogą nie zajrzy na Wasze Panowie okręgowe zawody. Żaden odcinek no kill nie załatwi tematu, choć lepiej że są. Po prostu, gdyby raz na czas, nawet nieczęsto SR kogoś przygwoździła za ewidentne naruszenie regulaminu [ilość ryb ponad miarę, ryby niemiarowe, ryby w okresie dla nich ochronnym, łowienie w niedozwolony sposób], a sąd przy grzmocił w ciągu paru dni z 10 tys. kary, to stu innych pajaców zaczęło by strzyc uszami i jednak ważyć swoje kroki.
W każdym razie zgoda na wzięcie pięciu jazi, na co zezwala kretyński regulamin, brak okresu ochronnego [jaź – panowie „specjalisty” trze się w kanale nawet dopiero na początku maja] i zero górnego wymiaru, i mamy, to co mamy, czyli coraz mniej.
Dlaczego wyniki były jeszcze tak słabe? Ano dlatego, że z powodu dwóch fal dużej wody: w maju i potem w lipcu, zamknięto śluzę na kanale w samych Łączanach. I to zamknięto na wiele tygodni. Woda w kanale praktycznie stała. Biorąc pod uwagę temperatury w tym roku, duża cześć ryb bez wątpienia poszła w długą do Wisły, szukając tlenu i ochłody. Nie wiem czy ktoś o tym widział, lub czy to sprawdzał przed zawodami.
W każdym razie słabiutkie wyniki tegorocznych GP na Kanale Łączańskim, dedykuję wszystkim złośliwcom i sceptykom, „miszczom” teorii i strategii wędkarskich, którzy nierzadko próbują dyskredytować nasze połowy w lidze i podobnie jak organizatorzy sierpniowego GP na kanale, nie chcą pobawić się z nami i oświecić nas swoim kunsztem 🙂
P.S. Ów kiepski wynik z zawodów GP natchnął mnie do zrobienia swego rodzaju sondażu. Mianowicie na adres wedkarskiewakacje@gmail.com podeślijcie proszę Wasze propozycje trzech, Waszym zdaniem najgorszych wód Okręgu Kraków. Przekażcie info o tej ankiecie na fejsa i inne temu podobne miejsca. Wyniki ogłoszę około połowy listopada. Sam mam oczywiście swoje typy, ale ujawnię je dopiero wraz z wynikami, by nic nie sugerować. Jak dopisze ilość korespondentów – obiecuję wyniki przesłać włodarzom okręgu. Niech wiedzą, że my wiemy, czego nie mamy, a za co płacimy.
8 odpowiedzi
Że mamy kichę w okręgu, to powszechnie wiadomo. Za mało wody na tak dużą ilość łowiących. Większość wędkarzy ryby beretuje, a w zimie całości dopełniają kormorany. Nie bez winy są również bezsensowne regulacje. Np. na ujściu Cedronu do Skawinki jeszcze kilkanaście lat temu było potężne „beło”, a teraz wody jest do połowy łydki, czy też Skawinka pod mostem kolejowym i nieco poniżej. Jeszcze w tym roku, na wiosnę, złowiłem tam kilka fajnych kleni (największy 49 cm.), a teraz jest tam wody po kostki.
Natomiast co do kanału, to pozwolę się z Tobą Adamie nie do końca zgodzić. Byłem tam sam ze spławikówkami dwa lub trzy razy w tym roku i za każdym razem łowiłem po kilkanaście ryb. Gatunkowo wachlarz był bardzo szeroki. Były leszcze, krąpie, klenie, płocie, wzdręgi, karasie, karpie. Największą rybami były leszcz 46 cm. oraz karp 43 cm. Bardzo ważna była pora dnia, gdyż łowiłem od wschodu słońca, a ok. 8:00 rano brania się kończyły. Bardzo ważna była także cisza nad wodą. Raz wybrałem się tam ze siostrzeńcem, któremu do cichego zachowania daleko i on nie złowił nic, a ja tylko 2 klenie. Więc albo ryby tam występują wyspowo, albo na odcinku gdzie zorganizowane zostały zawody, były okropnie przekłute i przepłoszone.
Co do jazi, to pełna zgoda. W tamtym roku byłem na kanale dwa razy. W maju złowiłem jazia na 53 cm, a w sierpniu na 55 cm. W tym roku żadnego jazia nie złapałem.
P.S. W poprzednim wpisie pisałeś o szczupakach. Sam byłem świadkiem złowienia w lipcu na kanale szczupaka na 71 cm. Niestety kaczodzioby dostał w łeb, a jego „szczęśliwy” łowca twierdził, że tydzień wcześniej złowił takiego na 60 cm, a metrówka mu zwiała z podbieraka. Znam też miejsce, gdzie w okresie letnim regularnie biją bolenie. Miejsca te (szczupakowe i boleniowe) są jednak rzadko uczęszczane i chodzi tam zaledwie kilka osób, co nie zmienia jednak faktu, że ryb powinno być więcej, a łowiących mniej 🙂
Byłbym na stanowisku, że ryby są na kanale jednak wyspowo. Poprzednio też tak było, ale te „wyspy” miały po 20m [na oko jakieś 30-50 ryb w granicach 40-50cm i wiele mniejszych – taki obraz miałem z echosondy, ale ostatnie takie obrazki to 2015r]. Teraz są wysepki [po 5-7 większych ryb] i nie co 100m a co pół kilometra…To, że one się przemieszczają – masz 100% racji. Nawet te sześć lat temu, gdy dwa-trzy dni z rzędu zrobiło się ten sam odcinek, to woda musiała odpocząć kolejne parę dni. Ryb w ogóle nie było widać. Nie wiem jak zawodnicy intensywnie trenowali, ale mogli skutecznie ryby przepłoszyć. Niektórzy koledzy z ligi, tuż przed turą jak sprawdzają czy wszystko jest jak zakładali, to nie zbroją przynęt! Wszystko by ryby chciały żerować dzień później.
Kanału nie znam. Parę razy bylem ale nie porwalo mnie to lowisko. Trzeba by bylo tam ze 2 miesiące jeździć zeby coś powiedzieć.
Ja na ta chwilę nawet nie mogę nic dobrego powiedzieć o własnych tajnych miejscowkach 🙂
Najgorsze łowiska. Hmm..Na szczęście nie chodzę już po takich, choć na pewno zgłoszę jakaś kandydaturę typu „Podgórki Tynieckie 🙂 ” Szczerze nie zaglądam tam w ogóle, bo wiem że jest to prawie pozbawione sensu.
W samej karcie bez chodzenia można znaleźć takie nazwy jak ” Potok Koscielnicki ” Hehhe na bank pływają tam grube ryby. Pojadę tam z rodziną na weekend 🙂
Pamiętam że jest też jakaś Sosnowka. Chodzi chyba o ściek wyplywajacy z okolic Stanisławia Dolnego. Kpina że tam w ogóle jest karta potrzebna. Rzeczki pstragowe można też wkładać w ten ranking śmiało. Cedron?? Glogoczowka?? WTF? 🙂
Kiedys ukochana przeze mnie Bialucha i odcinek miejski też chyba się tam znajdzie, bo to co został zdewastowany w 3 lata to ciężko sobie to wyobrazić…
Choc jest też druga strona medalu. Można chodzić okrągły rok po najgorszym nawet zbiorniku i jakies wyniki zrobić. W końcu i tam się coś trafi.
Robiąc taki ranking najgorszych łowisk trzeba by rozróżnić na jaką metodę się łowi. Jedno miejsce może być padaką dla spinnigisty a świetnym miejscem dla gościa łowiącego leszcze na feeder.
I tak np najgorszym miejscem jest W2 okolice Tyńca/Stopnia Kościuszki, gdzie złapanie czegokolwiek na spinning graniczy z cudem, natomiast grunciarze łowią tam białoryb. Podgórki Tynieckie też umieściłbym w tym niechlubnym rankingu – tu kiszka jest na każdą metodę.
To zabawne że takie ciurki jak piszesz są umieszczone w karcie wedkarskiej. Choć tak naprawdę nie powinno być tam nawet Wisły. PZW nic nie robi dla tej rzeki i sie nią nie interesuje, natomiast z jakiegoś powodu rości sobie do niej prawa i chce zbierać opłaty za łowienie na niej.
Tak jak poruszam na stronie kwestie spinningu i z rzadka muchy, to oczywiście, ze chodzi o słabe łowiska dla spinningisty. Nie mniej uwaga celna.
W sobotę, chcąc zweryfikować co i jak, znowu poszedłem na kanał. I ponownie złowiłem kilkanaście ryb (nie wiem czy było ich 12 czy 18, straciłem rachubę ;>) . Wśród nich dominowały leszcze i krąpie w granicach +/- 25 cm. Ale był też karp królewski na 33 cm (ostatnio złowiłem na kanale 2 sazany, więc teraz było małe zaskoczenie), karaś na 35 cm. i ładna wzdręga +25 cm, która już nabierała złotych barw. Poza tym były jeszcze klenie w rozmiarach 15-30 cm i, co mnie najbardziej zdziwiło, ok. 18 cm…..ukleja. I to wszystko od 6:30 do 9:00. Ryby brały praktycznie non stop. Więc, albo ja trafnie dobrałem miejsce (trzeba po prostu ryby znaleźć, a miejscówkę mam specyficzną) , przynętę i sposób, albo no kill jest totalnie przekłuty / wyrybiony. Bo w to, że tylu zawodników nie umie łapać, to nie wierzę. Oni pewnie biją mnie na łeb, na szyję, jeśli chodzi o umiejętności i sprzęt.
PZW mogło wyciągnąć wnioski z zawodów które były tydzień wcześniej, 2 tygodnie też. Wyniki były słabiutkie (poza otwierającym i zamykający miejscem tak samo jak na mistrzostwach Polski)
Mnie to tylko utwierdza w tym, że ryby spierniczają z odcinków, gdzie dostały wielokrotnie w szczękę, nawet jak się je wypuściło. Nie wiedziałem, że były zawody i to dwa razy pod rząd w tak krótkim czasie przed GP. Poziom presji jaką na kanale stworzyły zawody okręgu jest potężna. Do tego treningi.