Szukaj
Close this search box.

Śnieżne ryby

Poniższy wpis, jakkolwiek na koniec roku nie chciałem wrzucać tematów dołujących, będzie jednak dobitnym przykładem jak smętnie przedstawia się nasza wędkarska przyszłość. Ale ryby będą. Zacznę od tego, że w listopadzie znalazłem nową metę. Na klenie. Ja nie jestem wybredny: nie oczekuję za każdym razem łowić w Wiśle punktowanego sandacza, czy szczupaka. Chciałabym po prostu cieszyć się możliwie dużą ilością brań.  Wyniki sprzed zaledwie dwóch lat można sobie w kieszeń wsadzić ponieważ zimowiska są puste albo pływa w nich 10% tego, co jeszcze niedawno. No i te resztki dożynają wędkarze do spółki z kormoranami. Poziom mojej niechęci do jakiejkolwiek interakcji z takimi ludźmi sięgnął poziomu „high level” do tego stopnia, że wolę się skazać na chodzenie w miejscach, gdzie nie ma ryb. Ale na szczęście takie łażenie po niepozornych ale odludnych miejscówkach, skutkuje czasem odnalezieniem małej ostoi kleni.  Zacznę od tego jak można pokusić się o znalezienie paru ryb na rzeczywistej pustyni. Żadnych szczególnych umiejętności nie trzeba mieć, byle poświęcić na ogół sporo czasu. Po prostu na odludnych o ile tak można nazwać odcinkach, jeszcze w listopadzie, chodziłem i rzucałem. Jedynie tak dobierałem gramatury gumek, by naturalnie – raczej wolno toczyły się po żwirowym dnie. No i tak przetoczyły się grube setki jak nie kilometry rzeki.  Nic absolutnie nie zmąciło tej monotonnej procedury. Nawet glony, których na szczęście o tej porze roku nie ma. Aż do pewnego momentu. Na wartko, na oko płynącym nurcie, półtoragramowa główka zaczęła tracić rytm delikatnego stukania po kamykach, zrobiło się „głucho” – znaczy – inny rodzaj podłoża; przynęta osiadała na dłuży czas, a po poderwaniu czuło się uczepione jakieś słomki i inne śmieci. Wszystko jakieś 20m od brzegu, teoretycznie w szybko na powierzchni płynącym nurcie. Trochę mnie to zastanowiło, ale z rozkminiania, dlaczego tak tam jest w kolejnym podaniu wabika, wyrwało mnie potężne jak na sprzęt UL pobicie – był początek listopada. 

By nie przeciągać – straciłem dwie ewidentne, kleniowe 50-ki i trzeciego mniejszego. Na koniec wyjąłem rybę pod 40cm. Łowiąc ekstremalnie cienko, chyba za bardzo asekuracyjnie przedłużałem hole i ryby zwyczajnie się pospinały.

Nie mniej uświadomiłem sobie, że jak chodziłem tam przy skrajnej niżówce w sierpniu, to okazało się iż prawie w środku koryta Wisły na tym odcinku, są dwa – jeden za drugim –iłowe placki w dnie. Każdy z 20m kwadratowych.  Większa woda sukcesywnie wymywa ten ił i robi się tam wyraźnie głębiej.  Te kotlinki w dnie mają w centralnych punktach z 30cm głębiej. Górą woda zasuwa, ale dołem, gdy wpada w ten obszar zauważalnie zwalnia. Osiadają tam wszelkie drobne śmieci i pewnie czasem coś do zjedzenia i rybom to wystarcza.  Znalezienie tego na oko, z brzegu jest niewykonalne.  Gdybym nie chodził setki metrów i bezproduktywnie nie ostukiwał dna , to w życiu bym na to nie wpadł, choć woda ma tam z metr przy normalnym stanie Wisły.

Byłem tam licząc z tym pierwszym wieczorem z pięć razy. Scenariusz był prosty i praktycznie taki sam: pierwsze pięć – siedem rzutów i trzy – cztery brania raczej konkretnych ryb. Po czym można było się zawijać. Wyglądało na to, że po prostu więcej ich tam nie ma.

1
(fot. A.K.)

Gdy dowaliło śniegu z początkiem grudnia, zastanawiałem się jak będzie. Ale na szczęście nic się nie zmieniło. No i kiedyś zaproponowałem Marcinowi wspólny wypad. Po drodze dumałem nad poziomem szaleństwa, bo droga zajęła mi 40% czasu więcej niż zazwyczaj. Stan drogi taki dopuszczający, ale miejscami na dwójce pyr, pyr, pyr bo tak ślisko.

2
(fot. A.K.)

Kolegę ustawiłem w możliwie najlepszym miejscu – co ciekawe, podobny podwodny ilasty placek znajdujący się z 50m niżej nigdy nie dał brania z dna i tylko raz jakiś przypadkowe z pod powierzchni. Początkowo, nie wiem dlaczego była pełna konfuzja. Około pół godziny i nic. Marcin zaczął schodzić w dół rzeki, a ja poszedłem z 200m wyżej i jak kiedyś starannie ostukiwałem dno metr po metrze. Cisza… I w końcu ponownie doszedłem, do opisywanej ilastej niecki w dnie. Pierwsze przepuszczenie – przynęta była tak w okolicy wyhamowywania nurtu nad dnem i ewidentny kontakt. Czyli jednak są. W drugim podaniu delikatne choć piękne branie; macham do kolegi by wracał i ryba się spina. Ale zaraz kolejna. Zaliczyliśmy w około 2 h nie kilka a siedemnaście pewnych kontaktów. Wszystko poza jednym klonkiem ryby od około 40cm w górę. Brania różne  – od silnych jak na zimę strzałów, po niewyczuwalne wręcz.

3
(fot. A.K.)

Spiąłem klenia wyraźnie nad 50cm. Wziął relatywnie blisko, bo stojąc w wodzie do poł uda, podszedłem na niewielki dystans do obszaru bytowania ryb. Pokazał się calutki, wielki i złocisty. Zostawił mi tylko pół gumki.

4
(fot. A.K.)

Potem urwałem jakiegoś w zacięciu. Nie mniej ryby dalej były aktywne i okazało się, że na zimę spłynęło w ten niewielki obszar troszkę więcej przyzwoitych sztuk.

5
(fot. A.K.)

Marcin na koniec złowił jazia.

6
(fot. A.K.)

Ale w końcu przyszło wielkie rozczarowanie. W dzisiejszych czasach każdy żyjący jeszcze kawałek wody zajadą, jak nie debile, którzy wędki kojarzą nierozłącznie z zapełnianiem lodówki, to kormorany. Namówiłem dzieciaki. Rano sanki, a potem, tuż po południu ryby. Naopowiadałem im jak to się będziemy przedzierać przez śnieg do pasa jak traperzy i takie tam. Nawet ustanowiłem nagrodę finansową i to chyba nie małą, dla każdego kto samodzielnie wyholuje klenia. Wszystko, by morale było możliwie wysokie. Ja bym im zarzucał, bo na taki dystans nie dadzą rady, a do wody przecież nie wejdą.

W znakomitych humorach po dwóch godzinach na sankach, szybka herbatka w domu i znów w teren. Drogi już ogarnięte. Wzięli jedne z sanek, łopatkę itd. Wszystko szło dobrze i zgodnie z przewidywaniami. Śnieg nie zawiódł 🙂

7
(fot. A.K.)

Gdy tylko stanęliśmy na skarpie, spod niej poderwało się z dziesięć kormoranów. Dwa kolejne były tak napchane, że jakby nie mogły wystartować. W pierwszym odruchu puściłem się do nich i chyba dokonałbym mordu na tej zarazie, ale w końcu odleciały na kilka metrów zanim je dopadłem.  I szlag trafił całą wyprawę. Nie to, że młodzi nic nie złowili. Sam stercząc po pas w lodowatej rzece nie zaliczyłem żadnego kontaktu. Kilka takich pierzastych potworów załatwiło miejscówkę w dwa dni. Może trzy. Przygnębiające…

Wracając podjechaliśmy jeszcze w jedno bardziej burdelowe miejsce i spotkaliśmy Michała. Zaliczył kilka fajnych kleni.

8
(fot. M.M.)

Ale dzieciaki miały już dość. Na poprzednio niezawodnej miejscówce sterczałem prawie dwie godziny i się znudzili.

By nie kończyć w tak smętnym klimacie dwa tylko zdjęcia.

Przepiękne klenie łowi Mateusz. Facet jest niemożliwy – za każdym prawie razem prezentuje 3-5 kleni w wielkościach około 50cm, nierzadko grubo te pół metra przekraczających. Poświęcę koledze osobny wpis jeśli się zgodzi, bo moje tegoroczne dwadzieścia  sztuk 50+ wydawało mi się wyczynem, a Mateo przekroczył właśnie 50 szt takich ryb w tym sezonie!

9
(fot. M.K.)

I na koniec autentyczny mikołajkowy prezent od Wisły. 6 grudnia Tommy zaliczył suma. Co ważne nie za bety, tylko po normalnym pobiciu. Bodajże dzień później drugiego trochę większego. Jak widać grudzień grudniem, a ryba jak jest zjeść musi. Może z sumami faktycznie trzeba mieć trochę szczęścia tak późną zimną porą, ale inne gatunki biorą. Jak są…

10
(fot. T.M.)

Wszystkim świadomym rzeczywiśtości wędkarzom życzę zdrowia i licznych okazów na kiju !

3 odpowiedzi

  1. I patrz Adamie jak to jest. Jak kilka lat temu, widząc hordy (ponad 100 szt.) kormoranów nad Wisłą, mówiłem znajomym, że za jakiś czas nie będzie czego łowić, to pukali się w głowę. Dzisiaj siedzą i beczą, że rzeka jest pusta.
    Moim subiektywnym zdaniem, to składka „Na ochronę i zagospodarowanie wód” powinna iść w znacznej mierze (70-80%) na odstrzał kormoranów. Bo zarybienia (choćby nie wiem jak duże) nic nie dadzą, jeśli nie wyeliminujemy tych czarnych szkodników znad naszych wód.

  2. Grzesiek według mnie masz rację. Zwłaszcza że u nas na górnej W2 jest tego całkiem sporo. Tendencja jak sam zauważyłeś jest wzrostowa. Dwa lata temu trochę tego padło na ptasią grypę ale szybko się odbudowały. Odstrzał moim zdaniem jest potrzebny w celu redukcji populacji. Adam wiem że jest po części obrońcom zwierząt więc ciężko się tu pisze takie teksty, sorry ale ja bym strzelał. Nawet tzw. Landy Alpejskie mają jakieś porozumienia na odstrzał kormorana zwłaszcza na pstrągowych rzekach. U nas z tym słabo. Jak spotkam myśliwych to zapytam o to jak oni to widzą(odstrzał odstrzałem ale utylizacja płatna jest za 1kg masy+ transport cyfra rośnie).

    1. Kormorany – bez sentymentów. Totalny odstrzał. U nas wszelkie przepisy związane z ogólnie rozumianą naturą są skrajnie skostniałe. Stąd albo wciąż totalna ochrona [np. kormoran], albo hulaj dusza z kolei na polu np. zabierania ryb. Zachowania ludzi powinny być adekwatne do sytuacji. Kormoran nie jest gatunkiem choćby z cieniem zagrożenia. Węgrzy od 2012r robili masowe odstrzały i wiele rejonów w ich kraju te ptaki zwyczajnie omijają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *