Szukaj
Close this search box.

Dwa sezony ze szczurem

W poniższym tekście przedstawię spostrzeżenia i wnioski, jakie przyszły mi do głowy po dwóch sezonach łowienia na imitacje gryzoni. Wprawdzie dziś pokazywanie jakiegoś naprawdę skutecznego sposobu na ryby, jest częściowo przyczynkiem do ich eksterminacji, nie mniej mimo sporych wątpliwości i takie teksty będę zamieszczać, licząc na powiększanie puli Czytelników z nadzieją, że część tych z okolic Krakowa przyłączy się do naszych pro wędkarskich działań. Inaczej nawet magiczne wabiki nic nie będą warte, bo nie będziemy mieli co łowić! Już rok temu optymistycznie wypowiadałem się o tego typu przynętach za sprawą doświadczeń ze szczurkami Piotrka Dyny. Kończący się sezon był w tym temacie bardzo krótki, aczkolwiek intensywny, dodatkowo trochę czasu poświęciłem dwóm gryzoniom z wielkoseryjnych produkcji. Makabryczne bezrybie najpierw spowodowało, że w lipcu ani razu nie odwiedziłem Wisły, nie widząc w tym najmniejszego sensu. Potem się trochę zreflektowałem i od sierpnia przesiadłem na właściwie dwie przynęty: bezsterowy wobler i właśnie szczura. Fakt, że od sierpnia coś w Wiśle w ogóle drgnęło, bo nawet na pigalakach W3 coś zaczęło brać bywalcom powtarzalnie, a nie tylko od czasu do czasu. Nie mniej wyniki mnie zaskoczyły – od 1 sierpnia do końca września na dzikich odcinkach Wisły złowiłem 19 kleni z przedziału 50 – 57cm. Dla mnie to dużo. Z dzisiejszej perspektywy żałuję, że nie dałem sobie [i szczurowi] szansy w lipcu…

(fot. A.K.)

Wnioski mam dwa: wynik zawdzięczam przynęcie niezmiernie rzadko stosowanej. Dwa – już rok temu szczur udowodnił, że biorą na niego jednak klenie duże, nie mniej takich około 50cm [największy bodajże 53cm] złowiłem na szczura ze cztery – pięć; tegoroczna liczba dużych kleni jest wynikiem dramatycznie zmniejszającej się populacji tego gatunku – po prostu nie trzeba się przebijać przez ryby średnie, bo ich jest bardzo mało

(fot. A.K.)

Najpierw refleksja. Ja sam, gdyby Piotrek nie zaciągnął się do naszej zabawy w Ligę Spinningowo-Muchową, to w życiu by nie sięgnął bo wabik typu szczur, by łowić klenie. Po prostu bym to obśmiał. No, może jakąś malutką imitację myszki bym przetestował. Ale 8 czy nawet 12 centymetrowy kawał drewna?  W życiu. Po wynikach dość długo zastanawiałem się na czym polega skuteczność szczura? Najbardziej mi nie grał fakt, iż mimo setek godzin spędzonych w ostatnich czterech latach w nocy nad Wisłą, innych gryzoni niż bobry nie zaobserwowałem. Tzn. nigdy nie widziałem by w dzień, czy w nocy cokolwiek typu mysz, czy szczurek próbowało rzekę forsować. A jakieś rzęsorki, czy ryjówki [chyba nie są to gryzonie, ale futrzaki do myszy podobne] wielokrotnie widywałem, jak przepływały nerwowo małe rzeki pstrągowe. Najczęściej przy zapadających ciemnościach, ale też za dnia… Skąd zatem taka słabość kleni do tego rodzaju wabika? Tu druga obserwacja – kilka razy widziałem, jak sowy przelatując nad wodą upuszczały [wypadało im?] ze szpon to i owo. Mogę się tylko domyślać, że mogły to być na wpół żywe, albo i martwe gryzonie. Pewnie to nie częste sytuacje nie mniej pomnożone przez tysiące lat…Kleń nie przepuści łatwej okazji by grubo się najeść. Pytanie, czy kleń nocą jest w stanie rozróżnić gryzonia, czy atakuje, bo coś w rozmiarach dostępnych paszczy rusza się na wodzie? Chyba to drugie, bo tu znów obserwacja – brań, jak to nazwałem – „na nietoperza” o czym niżej. Na bank widzą i biorą imitację za żywego gryzonia w dzień, skoro kleń ignoruje wszystko co mu się podrzuciło, a w szczura wali z impetem. Więc chyba wie że to gryzoń, kupa żarcia. To też jest ciekawe, bo najlepsze wyniki na szczura są w najcieplejszej porze roku, kiedy w teorii ryby mają najwięcej pokarmu. Można by uznać, że to wynik ciepłej wody – ryby są bardziej żwawe i wydolne, ale jednak innego, chyba bardziej przystępnego pokarmu mają przecież dużo.

Przynęty

Niewiele, ale na tyle, by coś o nich powiedzieć stosowałem poniższe wabiki:

1.       Przynętę produkcji Wob-Art.

(fot. A.K.)

Pięknie wykonana. Plusem jest bardzo miękkie lądowanie, nawet bez asekuracji – wabik ten upada wyraźnie zaburzając lustro wody, ale zarazem dyskretnie. Ma przewidywalny tor lotu. Przez to, że ma ster, jest mało podatny na wiatr i łatwy do prowadzenia nawet w silniejszym nurcie. Ten ster jest też minusem – w mocniejszym prądzie wody łatwo skręca cieńsze plecionki i nie pozwala na bardziej urozmaiconą animację. Minusem jest też relatywnie mały zasięg rzutu oraz monstrualna kotwica, która na klenia mała być też nie może, ale nie aż taka. Oryginalną trzeba wymienić.

2.       Myszka nieznanego mi producenta.

(fot. A.K.)

Jak ją wziąłem do ręki, to uznałem, że z niej nic nie będzie: zrobiona z masy plastycznej ale strasznie przeciążona. Okazuje się jednak, że pływa i to wspaniale imitując gryzonia, ale w sumie na jeden tylko sposób – po prosu płynie; ma przewidywalny tor lotu, a jej zasięg jest ogromny. Minusem jest potężna dwuramienna kotwica przylegająca ściśle do tułowia przynęty. Widać, że to wyprodukowano nie z myślą o kleniach tylko dla znacznie większych i silniejszych ryb. Wabik wymaga nawleczenia na jedno z ramion mniejszej kotwicy i zablokowaniu jej np. stoperem. Sama masa wabika pozycjonuje go do zestawiania z cięższymi wędkami, co przy połowie kleni może zmniejszyć nam frajdę z całej zabawy – po prostu zacięcie i hol na wędce o wyrzucie 30g+, na grubej lince, to nawet przy rybie 50+ emocje niespecjalne, nie licząc samego ataku.

3.       Najwięcej powiem o szczurku Piotrka Dyny, bo jego jednak używam najczęściej, choć jest najtrudniejszy w użyciu

(fot. A.K.)

Z trudności zauważę, iż wabik kolegi ma dość nieprzewidywalną trajektorię lotu. Wprawdzie w nocy raczej nie rzuca się na styk z przeciwległym brzegiem, ale za dnia jest to niemały kłopot. Rzucając szczurkiem jak większością wabików, trzeba wziąć pod uwagę, iż w na powiedzmy 40m lotu, jest w stanie dwukrotnie nieznacznie obniżać i podwyższać wysokość, wyraźnie przy tym przyśpieszając. Skutkuje to tym, że wymaga dużego skupienia i szybkiej reakcji, a i tu niekoniecznie zdążymy, gdy okazuje się, że leci znacznie dalej, niż nam się zdawało. A, że leci jak pocisk, to jak się już wbije w ścianę zielska… Wyrwanie go bywa niemożliwe. Za to właśnie zasięg jest także potężny, mimo, co zauważę – relatywnie niewielkiej wagi [drewno]. Ja rzucając szczurkiem robię to, jakby trochę celując w niebo, by po prostu wytracając prędkość spadał po torze możliwie prostopadłym do powierzchni wody. Szczurek jest podatny na wiatr, który go przechyla i silniejszy nurt, który go zatapia – niezależnie od pory doby nie miałem ani jednego brania przy gryzoniu płynącym pod wodą. Tylko ta cała labilność, szczególnie egzemplarzy z tego roku, jest dla mnie największymi atutami – pozwalają niesamowicie animować wabik: od spokojnie i jednostajnie przepływającego wodę zwierzątka, po rozpaczliwie walczącego o życie gryzonia. Jak sobie to ogarniam? Wykorzystuję wiatr, wędkę oraz otwarty kabłąk [hamulec przy łowieniu szczurem mam dokręcony na jakieś 90% wytrzymałości linki]. By uniknąć przy mocniejszym nurcie dłuższego podtopienia przynęty, należy pod koniec lotu płynnie go wyhamować, a po upadku wyczekać taki moment: wabik się zatapia po upadku, po czy pod wpływem wyporności wyskakuje na sekundę nad wodę – to chwila gdy trzeba napiąć linkę i wędką, co podkreślam, jakby unieść wabik, a wtedy mamy topiącego się futrzaka, gwałtownie zarzucającego głową na boki [tak to wygląda z mojej perspektywy]. Wieje silny wiatr boczny – super. Rzut, lądowanie jak wyżej, po czym nie zamykam kabłąka – linkę lekko trzymam w palcach lewej dłoni w razie konieczności lekko popuszczając centymetrów, a tylko ruchem wędki reguluję wielkość „balonu” na lince. Odpowiednio tym grając uzyskujemy może nie topiącą się mysz, ale wbrew jej woli znoszoną z nurtem i nerwowo próbującą utrzymać obrany kurs. Jest tu sporo wariantów pośrednich.

Uważam wabik Piotrka za najbardziej skuteczny.

O dwóch rzeczach pamiętajmy:

– nie bać się luzu na lince

– ani centymetr linki NIE MOŻE leżeć na wodzie [jeśli chcemy mieć „żywego” gryzonia na końcu zestawu, a nie kawałek czegoś sztucznego]

(fot. A.K.)

Miejsca, gdzie łowię

Tu Was zdziwię – omijam tylko szybką, niespokojną i głęboką [powyżej 1,5m] wodę. Nocą na szczura brania są dosłownie wszędzie. Natomiast w dzień rzeczywiście więcej kontaktów jest przy brzegach, a największe ryby biorą mi przy opaskach pod przeciwległy brzegiem, gdzie jest silny nurt, ale w mini załamaniach brzegu, są plamy spokojnej wody, choćby 0,5m kwadratowego.

Sprzęt

Nie jest to zabawa dla „ultralajtowców” do których należę. Przede wszystkim ze względu na fakt że wabik nie jest bardzo lekki, a zacięcia ze względu na nierzadko duży dystans, czy luz na lince [boczny wiatr], są potężne. Dla mnie plecionka jest tu o wiele lepsza nic żyłka. Najbardziej lubię łowić [gdy mam na zestawie szczura Piotrka Dyny, albo ten z Wob-Art.] szybkim kijem 2,55 do 15g i plecionką 5kg. W dzień w zasadzie nie używam nic innego. Obłędnie dalekie rzuty, pełne panowanie nad wabikiem z „czuciem” go na jednak finezyjnej wędce. Do tego jak siądzie taki wyraźnie 50+ to jest jazda, przy praktycznie pewności wyjęcia ryby. Nocą ale gdy poniesie mnie w jakieś nieznane, zamieniam plecionkę na taką 10kg mocy, a nierzadko łowię mega sztywną, sandaczową pałą do 35g. Przy braniach na szczura w nocy nie ma żadnych problemów z zacięciem nawet niewielkiego klenia tak z pozoru topornym na ten gatunek zestawie.

(fot. A.K.)

Przy łowieniu wielkim szczurem trzyczęściowym albo przeciążoną myszą, tylko taki mocny sprzęt wchodzi w grę.

Przyłowy

W zasadzie poza kleniem realnie można się spodziewać tylko bolenia, szczupaka, bądź suma. Oceniam, że co około piąte branie, szczególnie w dzień – bo widać, jest dziełem rapy.

(fot. A.K.)

Mają one jednak zupełnie inną technikę – walą potężnie, ale bez tego długiego kleniowego zassania. I podobny styl ataku mają w ciemnościach. Niesamowicie trudno je zaciąć. Sam nie miałem okazji, ale nasz kolega z Ligii na jakichś dolnośląskich moczarach, łowi szczurem sporo szczupaków. O ataku suma na gryzonia wśród znajomych na razie nie słyszałem, natomiast, co jest pewnie incydentem – sam miałem atak sandacza. Ryba nieprawdopodobnie cmoknęła, ale się nie zacięła, a tylko lekko zatrzymała wabik. Momentalnie, spodziewając się bolenia, założyłem bezsterówkę i samy tylko kijem przeciągnąłem pod nogami przynętę [rzecz się działa nocą przy samym brzegu]. Atak był natychmiastowy [sandacz tuż pod 70cm].

Na koniec trzy ciekawostki.

Teoria cienia. Dotyczy nocy. To tylko taka hipoteza. Jeśli, co na górnej Wiśle jest normą, przy wąskim korycie drzewa z jednego brzegu odbijają się w wodzie, nierzadko do połowy szerokości rzeki, to w takich miejscach o głębokim, tłustym ale spokojnym nurcie mam bardzo często ataki na granicy tych odbijających się drzew. Niezależnie, czy ściągam wabik z jaśniejszej strony rzeki w tę „zacienioną” czy odwrotnie.

Reguła – bo to z kolei pewnik – branie „na nietoperza”. W tym roku zdałem sobie sprawę, jak wiele ryb zaprzepaściłem w  zeszłym sezonie. Każdemu chyba się zdarzyło przy nocnym łowieniu, że gdzieś tam w ciemności, nietoperz potrąca linkę. Norma. W przypadku łowienia szczurem, ponad połowa takich sytuacji, to…ryby. I to te najgrubsze. Odczuwa się to identycznie, jakby nietoperz otarł się o plecionkę. Wystarczy w takiej chwili wyraźnie przyśpieszyć. Wabik przepłynie raz pół metra, raz nawet z pięć i jest grube branie. 

A właśnie – branie. Im spokojniejsze, tym pewniejsze zacięcie. W zasadzie klenie same się zawieszają, a pół szczura nie widać J Są to ataki wyraźne, ale takie długie i miękkie. Jeśli jest tzw. bomba, to podobnie jak w przypadku owadopodobnych smużaków – ryba w większości sytuacji nie zatnie się. Sprawcami takich energicznych brań są głównie te mniejsze klonki [30-40cm] i ma to miejsce raczej za dnia. Nocą, niezależnie od wielkości ryby brania są zazwyczaj spokojne. W dzień prowadzę wabik raczej w poprzek nurtu; po ciemku nie ma to wg mnie znaczenia. Zarówno w nocy jak i w dzień mam dużo brań gdy gryzoń spływa z nurtem, ale tu 90% kontaktów nie ma finału w postaci holu.    

(fot. A.K.)

2 odpowiedzi

    1. Tylko powierzchnia. Od 3-4 lat tylko tak lowie klenie i nie ma lepszego sposobu moim zdaniem.
      Zaczęło się od tego że kupiłem przedziwną metalową przynęte RH LURES ktora plywala po powierzchni i latala na niesamowite odleglosci.
      Złapalem na nią jednego ze swoich pierwszych boleni na Przewozie. Branie było niesamowite.
      Pozniej zakupilem kilka przynęt od Kornela i ołowek z Basonii. Zacząlem tak lowić na płyciznach. Mialem sporo brań.
      Wtedy Pawel tworca przynęt ” Fishchaser ” podarował mi swojego Poppera widząc że jestem zajawiony na takie łowienie.
      Od tamtej pory praktycznie przestałem lowić klenie i bolenie na inne przynęty.
      Ilosc brań jest nieporównywalna . Siłą rzeczy poznałem Piotrka i w moim pudełku znalazl się także szczur.

      Polecam każdemu spróbować, oraz koniecznie zagiąć zadziory. Kleń ma bardzo delikatny nasķórek w pyszczku i szarpanie się z nim zadziorową kotwicą uważam za wędkarski nietakt. Tym bardziej że potrafi łapczywie połknąć przynęte.
      Ryby jakie udało mi się złapać do tej pory tym sposobem to kleń , boleń i sum.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *