Szukaj
Close this search box.

Sandacz – moje pierwsze [świadome] kroki

O ile wiosna rozkręcała się wolno w tym roku, to jesień przyjdzie chyba o czasie i  dość wyraźnie pokazuje nam, że lato już za nami. To oznacza, że  najwyższa pora rozważyć jakiś wypad na sandacza. Poniższe zdobycze kolegów startujących w Lidze Spinningowo – Muchowej są na to najlepszą zachętą [ryby złowione na ich ostatnich wypadach celowo na sandacza].

(fot. T.M.)
(fot. A.K.)

Na nocnym wypadzie jeszcze Krzysiek złowił bestię – drapieżca miał 95cm! Tyle, że miejscówka dość charakterystyczna i mimo ciemności – rozpoznawalna, więc nie zaprezentuję ryby. Cmokaliśmy z zachwytu nad tą rybą, bo było nad czym. Słyszałem jeszcze o złowionym w zeszłym tygodniu sandaczu 97cm.

Ponieważ łowię sandacze okazjonalnie i w zeszłym sezonie pierwszy raz przyłożyłem się do tego celowo i bardzo świadomie, nie będzie to tekst z cyklu „wyjadacz radzi”. Ponieważ powtarzalność moich sandaczowych wypraw miała dość wysoką skuteczność, pokuszę się o zebranie swoich spostrzeżeń. Innymi słowy debiutant na tym polu opisze jak sam się za to zabrał. Może komuś się przyda. Tylko błagam – nie zbijajcie tych ryb!

Zacznę od statystyki, bo jest dość przekonująca. Mianowicie na 12 wieczorowo – nocnych wypadów z myślą o sandaczu, na przestrzeni październik – początek grudnia 2020 zaliczyłem:

– tylko dwa wypady bez brania

– trzy gdzie nie udało się ryby zaciąć

– złowiłem  osiem ryb powyżej 60cm  w tym dwa duże [85 i 93cm]; nie liczę kilku ryb tuż pod 60cm

– na jednym wypadzie nigdy nie miałem więcej niż pięć – sześć brań; najczęściej dwa

– przeciętnie nad wodą byłem jednorazowo około 3h

– wszystkie sandacze wzięły na wobler

– na dwa dodatkowe wypady o świcie, na które się zdobyłem, trafiły się dwie ryby tuż pod wymiar i oba wzięły na gumę

Rozmawiając z kolegami i także szerszym gronem znajomych, wyszło, że jak na początkującego wyniki były całkiem dobre.

Jak się do tego zabrałem?

Miejscówkę [odcinek około 150m] odnalazłem przypadkiem, szukając w dzień ostoi boleni, ale ma ona cechę wspólną wszystkich met dużych drapieżników: jest relatywnie bardzo na uboczu i jak na około krakowską Wisłę, presja jest tu wręcz żadna. Wiąże się to też z niemożnością dojechania autem blisko wody. Wniosek pierwszy więc jest taki: trzeba wytypować miejsce, najlepiej takie, gdzie najbliższy ”parking” będzie możliwie daleko o terenu połowu i trasa z buta poprowadzi przez potencjalnie dużą roślinność [brak ścieżek]. Nad samą wodą im gorsze dojście tym lepiej. Ludzie dziś są na ogół leniwi i wygodni…

Miejscówka

Opiszę jak wygląda moja. Jest niezwykle niepozorna i znam przynajmniej 7 – 8 praktycznie identycznych, nie mniej tylko na tej miałem kontakty z miarowymi sandaczami. Jest to naturalna prostka o głębokości  [przy typowym niskim stanie] od 0,5m przy samiutkim brzegu, do 1,5m  około 7m od lądu [dalej, w głąb koryta nie miałem kontaktów]. Woda płynie bardzo, bardzo wolno, uciąg jest słaby. W brzegu nie ma większych zatoczek, czy wnęk. Chyba, że za takie uznamy 20 – 30cm mini zatoczki. Tworzą je obrywane sukcesywnie przez większą wodę, kawałki darni. Brzeg jest bardzo stromy, porośnięty wysokimi trawskami  i gęstym szpalerem pojedynczych, łatwo łamliwych pustych w środku grubych łodyg jakiejś rośliny [nie znam jej nazwy].

Dno z tych 50cm głębokości, dość łagodnie opada na 1,5m. Tworzy je piach, na którym leży około 20cm gęstego mułu. Kamienie bardzo nieliczne – są pojedyncze i raczej większe [wielkość dużej kapusty]. W dwóch miejscach są zagrzebane w dnie, niewielkie drzewka i leżą tam chyba od bardzo dawna, gdyż zostały tylko co grubsze konary i są krótkie. Krzaki te leżą na granicy brań  – mnie więcej 7m od burt. Przy samym lądzie w tej najpłytszej strefie znajduje się umiarkowana ilość pojedynczych kawałków drewna.

Krótki kawałek sezonu [październik – pierwszy tydzień grudnia] jest niewielką próbą, ale jako prawidłowość wskazałbym to, że przy niskim stanie brania były wyraźnie dalej od brzegu, a przy wodzie podniesionej – przy samych burtach. Jak w łowieniu jazi.

Pora

Zaczynałem zazwyczaj jeszcze na około 30 minut przed zupełnymi ciemnościami, aczkolwiek wszystkie brania były w głębokiej ciemności, choć raczej wcześnie [godzina – dwie od zapadnięcia ciemności].  Znajomi łowiący w miejscówkach bardziej uczęszczanych łowili w zeszłym sezonie sandacze na ogół dużo później, bliżej północy lub nawet później. Wcześniej brania mieli raczej przypadkowo [chyba]. Być może tak jest, że sandacze skądś wiedzą, że w miejscówkach nawiedzanych przez ludzi jest mniej bezpiecznie i wychodzą na żer, znacznie później. Może decyduje odmienny charakter łowiska…

Pewnie myślicie, że na fragmencie na którym łowiłem jest masa drobnicy. No właśnie nie. Za to zauważałem aż do grudnia rybki w wielkości około 15cm [najczęściej małe klonki] w ilości, którą określiłbym jako dopuszczającą. Obecność sandaczy tłumaczę sobie tak: brak obecności ludzi i szansa na nieczęsty, ale ciut większy posiłek, powoduje, że trochę większe, doświadczone ryby wybierają to, a nie ryzyko trafienia na hak w pigalaku pełnym małych klonków… i wędkarzy na brzegu.  Choć nie wiem, czy ryby aż tak kalkulują. Może zbytnio przypisuję im ludzkie cechy. Nie wiem…

Sprzęt

Jestem, co stali Czytelnicy zapewne zauważyli – zwolennikiem stosowania możliwie lekkiego sprzętu w skali danego gatunku. Z sandaczem jest ten kłopot, że naprawdę, szczególnie łowiąc woblerem, trzeba na ogół potężnie zaciąć, a ja jeszcze poprawiam. Koścista morda ryby i imponujący uścisk szczęk egzemplarzy większych, eliminuje wszelkie miękkie i wolne kije. A lekkie wędki wręcz dyskwalifikuje.

Łowię wędką Robinson Zander 2,4m, wyrzut 8-35g. Przysłowiowa pała, kij od miotły. Wędka pozbawiona finezji, ale ta i jej podobne są właśnie wskazane. Sandacz walczy kompletnie inaczej niż okoń i nie ma tendencji do spadania. Jeśli tak się dzieje, to dlatego, że był, [a często nie był w ogóle] słabo zacięty.

Od lat wiadomo, że żyłka przegrywa tu z plecionką. Ja stosowałem Varivasa 0,12mm [10 kg] i choć to rewelacyjne linki, chyba jedne z najlepszych w swojej klasie, to nawet pomijając suma, warto stosować grubszą [0,14 – 0,16mm]. Jeden potężny sandacz 12-kę mi zerwał, choć fakt, że całkowicie zlekceważyłem rybę. Poczułem się zbyt pewnie…

Łowiąc sandacze w nocy, bez skrupułów stosuję stalowy przypon [Surflon – bardzo silny ale miękki i ma małą pamięć na odkształcenia].

Nie demonizuję aż tak bardzo wartości przynęty, nie mniej uważam, iż na tym odcinku rodzaj woblera ma znaczenie.

Kiedyś bym to przemilczał, ale dziś, kiedy wobler Taps Slim 9cm jest praktycznie nieosiągalny, ujawniam na co łowiłem. Te dwie wyprawy bez brania, które wskazałem w statystyce, to czas gdy łowiłem bez wyżej wymienionego woblera [urwałem w głupi sposób dwa ostatnie]. Maciek – za co raz jeszcze dziękuję, podarował mi dwa i znów były ryby… Licząc się z urwaniem wcześniej czy później i tych, rozejrzałem się po rynku i trochę metodą prób i błędów kupiłem kilkanaście woblerów, które podejrzewałem, że jako tako będą naśladować Tapsa.

(fot. A.K.)

Z nich wyłoniłem pięć najlepszych. Testy robiłem już w grudniu, w dzień i uczciwie powiem – żadnego sandacza nie złowiłem, ale czułem [może błędnie], że na tym fragmencie w grudniu nie połowię. Po prostu od końca listopada brań było zauważalnie mniej, a ryby jeśli już – małe.

Pokuszę się o krótkie krytyczne recenzje woblerów na  które mam nadzieję złowić  sandacze w tym sezonie.

Niezel [9cm]– bardzo solidnie wykonany. Najbardziej przypomina z pracy Tapsa, ale jest bardziej „tępy” – mniej płynny w pracy; mało celny w porównaniu z prezentowanymi niżej i blisko leci, choć to nie jest problemem w nocy, bo tu nie chodzi o rzuty jak przy boleniu. Pływający.

(fot. A.K.)

Storm So-Run 95F [9,5cm] – typowy morski  twitch, pracuje całym korpusem ale bardzo subtelnie, dość szybko wbija się głębiej przy mocniejszym szarpnięciu, najdalej leci i ma znikomą szansę na splątanie kotwiczek z linką. Fantastycznie wyważony. Pływający. Pokryty wg producenta specjalną farbą, naświetlaną promieniami UV – ponoć opalizuje w nocy pod wodą. Jak każdy oryginalny japoński produkt – wyraźnie droższy do pozostałych.

(fot. A.K.)

Wolf [Hunter] [12cm] – boleniowa przynęta, największy w tym zbiorze, bardzo specyficzna praca: w zasadzie jakby nie pracuje po czym dostaje kilku drgawek i znów nieruchomieje – bardzo obiecujący na moją miejscówkę; daleko leci, mój jest o wyporności zero – zostaje jakieś 30cm pod powierzchnią, a opisany był chyba jako pływający.

(fot. A.K.)

Zander [Bielik] [10cm] – średnio lata i mniej celny nawet na mniejsze dystanse, nie da się wymusić na nim subtelnej pracy, cały czas jakby próbuje zarzucić sobie na grzbiet własny tył, coś z niego może będzie ale wśród prezentowanych – największe rozczarowanie, choć będę nim łowić.

(fot. A.K.)

Nike [Gloog][11cm] – ten wobler mnie zaskoczył; mimo topornego steru i ogólnie mało finezyjnego wyglądu da się wykrzesać z niego delikatne sygnały, nie nurkuje też szczególnie głęboko [oryginał ma beznadziejne kotwice- wielkie i słabe]. Może być skuteczny na mojej miejscówce.

(fot. A.K.)

Karaś [Jaxon] [8,5cm] – to taki eksperyment – bardzo mocna praca, nawet jak stoi w słabym nurcie, jakby nieustannie próbuje zejść do dna po najbardziej stromym torze, szarpie niesamowicie na boki, tu nie ma zaskoczenia, choć myślałem, że będzie bardziej plastyczny  w  realu; za to piękne wykonany; zakładam, że też uda się na niego złowić większego sandacza, co potwierdzi, że w mojej miejscówce przynęta jest ważna ale może nie aż tak jak się uprzedziłem 🙂

(fot. A.K.)

Poza „Japończykiem” i Wolfem w pozostałych jest konieczność wymiany kotwic.

Jak łowię

Mam nieźle rozpoznany teren, więc  na tych 150m mam ze cztery – pięć „stanowisk” z których nie wpada się od razu do wody.

Generalnie samo łowienie jest niezwykle proste. Pierwsze 2-3 rzuty są krótsze i na granicy wody. Pod sam brzeg. Potem rzucam po około 20 – 30m w dół rzeki, tak by wobler upadł na granicy brań [5-7m od brzegu] , zamykam kabłąk, kij nad wodę i w zasadzie czekam.  Wobler ustawia się te 2m od brzegu – długość kija i w ślimaczym tempie, powolutku prowadzę go pod prąd. Przepuszczenie woblera trwa długo. Dla urozmaicenie, albo gdy  nic się nie dzieje znów staram się rzucić tuż pod brzeg ale trochę dalej. Po ciemku to niełatwe, ale z drugiej strony nigdy nie jest aż tak ciemnoJ

Taki niuans – zawsze staram się tak stać/klęczeć by mieć swobodę wykonać bardzo silne i szerokie zacięcie, a zarazem nie stracić równowagi.

Ważne: mocno nasłuchuję. Jeśli jakaś ryba drapieżnie cmoknie, chlapnie, nawet jeśli gdzieś niżej, podwajam uwagę. Jest prawie pewne, że jeśli to sandacz, to zaraz będzie w pobliżu mojego stanowiska. Podobnie, co zdarzyło mi się dwa razy- jeśli takie cmoknięcie, minimalne zafalowanie powierzchni nastąpi w zasięgu wzroku, rzut w to miejsce skutkuje praktycznie natychmiastowym pobiciem.

Woblery prowadzę bardzo wolno, bo udają śpiącą rybkę. Niezależnie od miejsca brania, wszystkie ataki są tuż pod powierzchnią [15-30cm pod lustrem wody].

Mam wrażenie, iż jeśli rzucamy pod brzeg, to upadek wabika winien być subtelny. Natomiast rzuty troszkę dalej od brzegu nawet powinny być dość głośne. Wydaje mi się iż wabią ryby.

Intuicyjnie też powiem, że sandacze nie są aż tak wrażliwe na hałas w miejscach, gdzie z ludźmi mają mało do czynienia. Z racji trudnego terenu nie jestem w stanie być tak cicho jakbym chciał. Staram się korzystać z latarki tylko w razie konieczności.  Miałem też sytuację, że wyjąłem ponad 60cm sandacza, który wziął dosłownie góra 5m ode mnie, cyknąłem fotkę, wypuściłem i w kolejnym rzucie, w tym samym rejonie wyjąłem bliźniaczo podobną rybę.

Noc i strach

Zawsze jestem sam. Ja po prostu lubię łowić samotnie. Noc na największym odludziu jest w naszych realiach bardziej bezpieczna, niż spacer ciemną uliczką w dużym mieście. Uważam tylko na dwie rzeczy:

– by nie nadziać się na dziki [dlatego przez krzaki/trawy, a jeszcze daleko od rzeki  idę głośno, gwiżdżę i świecę [też dlatego, by jakiś myśliwy czegoś sobie nie pomylił]

– by nie odnieść jakiejś kontuzji – po prostu nie połamać się, czy nie zwichnąć stawu, nie wpaść do wody

 Tak naprawdę nie cierpię powrotów, bo mam do przejechania kilkadziesiąt kilometrów z czego lekko połowa przez lasy. Dzikiej zwierzyny jest masa. Mój rekord, to na powrotnej trasie siedem  saren w różnych miejscach, ich stadko w kolejnym, wielki dzik obrócony dupskiem na skraju drogi [myślałem, że to jakiś pień na poboczu] i tuż pod domem defilada kilkunastu dzikich świń – stałem z rozdziawioną paszczą…

Finał

O ile brania sandacza są wspaniałe [wściekłe strzały, albo zassania mega odkurzacza], to hol już nie daje takich emocji. Sandacze sprawiają wrażenie przez pierwsze sekundy, że nie do końca są świadome sytuacji. Zastanawiam się czy to wynik amoku nocnego ataku w jakim się znajdują, czy koścista paszcza jest mało wrażliwa .Pewnie jedno i drugie. Z opowiadań kolegów, no i moich bardzo skromnych doświadczeń trzeba jednak być przygotowanym na niespodziewane, krótkie ale bardzo ostre odejścia tych dużych. Czasem już pod koniec walki gdy się wydaje, że totalnie się poddają. Ja tak straciłem potężnego sandacza.

Poza dużymi sztukami, nie mierzę ich dokładnie. Co najwyżej przykładam do kija. Mam zaznaczone te 60cm. Wystarczy taki punkt odniesienia. A czy ryba miała 62 czy 64cm nie jest w tych okolicznościach, aż tak ważne.

Długo byłem sceptyczny odnośnie takiego spinningowania, ale warto. Do tego stopnia mnie to wciągnęło, że w zeszłym roku, w omawianym okresie, bardzo rzadko byłem na rybach w innych okolicznościach.

Jak będzie tej jesieni? Jestem ostrożny, bo to mój naprawdę najsłabszy rok. Poza tym odcinek nie okazał się miejscówką całoroczną na różne gatunki, na co liczyłem. Zarówno wiosna i lato nie dała ani jednej sensownej ryby, choć i w czerwcu poświęciłem z 2-3 nocki.  Liczę, że teraz się to zmieni.

2 odpowiedzi

  1. Ciekawe. W poprzednich latach najskuteczniejszy okazał się dla mnie pływający sniper Hegemona. Lekko go dociążałem. W przerwach zwijania wychodzi do powierzchni łebkiem w górę. Bardzo realistyczne ale nie wiem czy to miało znaczenie. Łowiłem na Nike, Rapalę i Irki ale z o wiele gorszymi efektami. Pozdrawiam.

    1. Ciekawa podpowiedź z tym Hegemonem. Akurat jego nie kupiłem ze względu na mniejszy rozmiar. Wybierając takie a nie inne woblery, kierowałem się przede wszystkim charakterystyką mojego odcinka. Być może w innych okolicznościach, innych charakter pracy woblera byłby lepszy. Zobaczymy czy w ogóle coś będzie się działo u mnie tej jesieni…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *