Szukaj
Close this search box.

Liga Spinningowo – muchowa 2021. VII tura – Wisła [miejskie W3]

Miejskie W3, które się wylosowało na wrześniową turę było na ogół przyjęte z zaciekawieniem i ostrożnym optymizmem. Poza słownie trzema uczestnikami tegorocznej ligi, była to terra incognita. Nikt poza Tommy`m, Piotrkiem i Krzyśkiem nigdy tam nie łowił. Na ogół to nikt nawet też nie bywał i może poza stopniem Dąbie, to mało kto miał wyobrażenie jak tam jest. Miało to być więc też takie testowanie nowej wody i odkrywanie, co w niej tak naprawdę pływa. Nadzieje nawet były spore, bo doszliśmy do wniosku, że presja spinningowa nie jest tam duża i to w sumie prawda, natomiast już obecność wędkarzy stacjonarnych –  okazuje się – są bardzo liczni. Tyle, jeśli idzie o odczucia po losowaniu łowisk na ten sezon Ligi.

Zupełnie inne nastroje dominowały już przed turą. Nikt, słownie nikt, kto rozpoznawał ten odcinek nie pochwalił się rybą na punkty na przestrzeni 10 dni przed turą. A kilku z nas było i to niektórzy po 4-5 razy… Bez wątpienia zaważyła przede wszystkim aura: niska już, ale wciąż mocno zbrudzona po dużych opadach woda i fatalne warunki meteorologiczne [spadające ale z bardzo wysokiego ciśnienie i globalnie pd. – wsch. cyrkulacja – totalna lampa]. Podczas samej tury bardzo utrudniło łowienie także czyszczenie progu z gałęzi. Dwukrotnie poszła taka ilość śmieci, że w pewnych momentach łowić się nie dało. Płynęły wielkie kupy gałęzi, ale też i cała masa drobnych śmieci, które zupełnie uniemożliwiały prowadzenie przynęt. Nie przewidzieliśmy też, że ilość łódek, motorówek, pontonów, kajaków i stateczków wycieczkowych będzie aż tak duża [łowiliśmy w sobotę od 15.00 do 22.00]. Już subiektywnie oceniam, iż łowisko to jest niełatwe dla spinningisty [kanałowy charakter rzeki], a do tego jednak znacznie uboższe niż zakładaliśmy.

(fot. A.K.)

Uważam tak dlatego, że jeśli przez bite 2 godziny łowiąc na 400m brzegu i schodząc tam i z powrotem odcinek z 10 razy, a używając gum 15cm na 20-25g nie potrąciłem żadnej ryby, żadnego leszcza, to coś jest nie tak…  Wychodzi na to, że na tym odcinku [Dąbie – Przewóz] jest na moje oko 4-5 miejscówek w miarę pewnych i jeszcze ze trzy – powiedzmy, że dobre. Ale tak uważam teraz, już po turze.

Dwa dni przed spotkaniem, napisałem do wszystkich, że kroi się chyba bardzo nieprzyjemna tura. I niestety tak było. Tylko raz na Lidze nie chciało mi się łowić: w maju 2017r na Rabie. Wtedy po godzinie już wiedziałem, iż nie mam najmniejszych szans na złowienie czegokolwiek. I tu było podobnie. Zdradzając sporo, jako przykład niech posłuży statystyka: złowiono zaledwie 9 punktujących ryb pięciu gatunków, mało kto złowił cokolwiek, a kilku z nas przez siedem godzin było bez dotknięcia… Nawet Piotrek, dla którego jest to „woda codzienna”, Robert, który niezmiernie rzadko schodzi bez punktów, czy Jacek, który dwa lata temu wygrał Ligę w cuglach nie dali rady. No i ja też „przywaliłem” zero. Co więcej – miałem chyba jeden z dwóch najgorszych wyników, licząc nawet rybki bez punktów. Pierwszy raz chodziła mi po głowie myśl, by odpuścić przed końcowym gwizdkiem, bo nie ma to sensu…

Nie mam zupełnie o czym opowiedzieć. Po prostu przez siedem godzin na dwóch miejscówkach miałem jedno branie – wyjąłem klenika. Przez siedem godzin widziałem/słyszałem sześć pobić ryb na punkty. Mniej niż jedno na godzinę… Miałem też myśl, by się ukorzyć i pojechać jednak do portu, który raz przetestowałem na trzy dni przed turą, ale uznałem, że to o tej porze roku kiepski pomysł. No i słabo by to wyglądało przed kolegami: powiedział, że port to chybiony wybór, a sam przyjechał. Popełniłem też błąd, zamęczając się na około 700m totalnie dzikiego brzegu jaki przeszedłem w pierwsze 90 min, a było 28 stopni!  Łowiłem tam łącznie może…15min. Warunki terenowe mnie pokonały, choć bardziej zniechęciły komary. Owady za nic miały płyny antyinsektowe, a zaskakujące było to, że żarły w dzień, a wieczorem było do wytrzymania. I tyle. Brakło chęci jechać na trzecie miejsce, co być może zmieniłoby mój rezultat końcowy na pozytywny.

Wynik tury otworzył po 40 minutach od startu Tommy boleniem 60cm. Oczywiście chyba każdy z uczestników nie miał złudzeń, że to będzie tura [bo to pokazały treningi], gdzie COKOLWIEK na punkty da dobry wynik. Wyobrażam sobie radość i luz kolegi. Poza tym świetna już ryba, bo jednak w rywalizacji rzadziej łowi się coś większego.

(fot. T.M.)

Przez kolejną ponad godzinę panowała totalna cisza. Niech to już będzie recenzją tego dnia: 110 minut, piętnaście osób i tylko jedna ryba na punkty… No ale do akcji wszedł [wtedy jeszcze nieśmiało] Krzysiek. Złowił okonia 27cm.

(fot. K.P.)

Dziś pewnie wszyscy zerujący daliby się pokroić wtedy za taką rybkę:)  Uśmiecham się ale kwaśno…

Biorąc pod uwagę jak słaby był to dzień – nie wiem, czy ktoś widział cokolwiek złowionego stacjonarnie czy z pontonu – ja nie widziałem – jakiś lepszy czas panował przez siedemdziesiąt minut [17.20 – 18.30]. Wtedy prawie równocześnie punktowali:

Maciek – kleniem 38cm…

(fot. M.K.)

…i Krzysiek drugim okoniem – 25cm.

(fot. K.P.)

Przy czym Krzysiek, jak pokazały następne minuty, dopiero się rozkręcał. Zanim jednak zwycięzca, że znowu zdradzę –  zdemolował turę, na listę najlepszych tego dnia wpisał się Michał.

(fot. M.M.)

A potem Krzysiek już czynił rzecz wydawałoby się w tych okolicznościach niemożliwą do zrealizowania. Tuż przed osiemnastą złowił punktowaną brzanę.

(fot. K.P.)

Minutę po tym zdarzeniu  skutecznie wrócił do gry o wysoką stawkę Bartek punktowanym okoniem. Chyba jako jeden z nielicznych postawił  na port.

(fot. B.K.)

A potem to już były dwie nokautujące wszystkich zdobycze Krzyśka: najpierw kleń 55cm…

(fot. K.P.)

… a dziesięć minut po nim jaź 52cm.

(fot. K.P.)

Zwycięzca tury ustanowił przy tej okazji swoje prywatne spinningowe rekordy w tych gatunkach. Z nastaniem wieczoru, a potem nocy, wielu z nas łudziło się, że jednak nie zejdzie o kiju. Rzeczywistość okazał się brutalna: im bliżej nocy, tym słabsza aktywność ryb.

Tradycyjnie – tym razem rzeczywiście krótkie refleksje niektórych startujących w tej turze.

Maciek: Do punktacji kleń 38cm,  poza tym drobne okonie, kleniki i podobnej wielkości sandaczyk. Póki było jasno, łowiłem bardzo drobnymi przynętami, głównie woblerkami, takimi,  żeby oprócz klenia czy okonia mogły je zaatakować też jazie, obławiając pas kilkunastu metrów od brzegu i licząc,  że wśród drobnicy muszą być pojedyncze większe ryby.   Nie znając  za bardzo wody wydawało mi się,  że przy brzegach, prawie wszędzie dzikich , bez śladów wędkarzy, ryb  powinno być sporo,  i przez 7 godzin tury musi się trafić z kilka choćby ciut większych sztuk, ale praktyka pokazała,  że jest inaczej. Wygląda na to,  że nawet z tak syfiastej wody jak w Wiśle w centrum  i  wokół Krakowa ludzie zabierają i jedzą ryby. Jak ktoś je rybę z wody, w której płynie woda z zawartością spłukaną z setek tysięcy muszli klozetowych, lekko przeczyszczona w oczyszczalni,  a i to nie zawsze,  to jest dla mnie zagadka. No chyba,  że dają te ryby nielubianym sąsiadom? Od zmierzchu połowiłem trochę pod grubszą rybę, ale bez brania. Gratulacje dla punktujących,  i tych, którzy przetrwali szarże komarów.

Tomek: Męczyłem się na tej turze strasznie. Nigdy nie łowiłem na tym odcinku Wisły i niestety nie znalazłem czasu na żaden trening przed turą. Miejscówki wybierałem z mapy, a więc przypadkowo. Finał taki, że tylko jeden kleń (na suchą muchę), ale niepunktowany. Syf, który tego dnia niosła woda, zniechęcał. Pożytek z tego jedynie taki, że w poszukiwaniu miejsc z lepszą wodą, sprawdziłem w sumie 5 miejsc, które w korzystniejszych okolicznościach przyrody dają nadzieję na zdecydowanie lepsze połowy 🙂

Krzysiek: Po odkryciu wtopy w piątek z zapamiętaną datą zawodów i innych planach, byłem załamany…. W piątek na rozpoznaniu złowiłem 3 kleniki 31-33cm, straciłem pięknego bolenia i przegadałem z 2h z Tommym, który mnie odwiedził nad wodą. Reorganizacja planów i udało się być na turze…. Dzieci jakoś mi wybaczą moją nieobecność na Paradzie Smoków. Na turę wybrałem się  na końcowy odcinek wyznaczonego zakresu W3…. 25 minut łowienia i postanawiam zmienić miejsce… 28 minut do miejsca rezerwowego…. tam ktoś już łowił… kolejne miejsce kilka minut dalej…. zajęte przez Zygmunta #÷×!!! Ustawiam się wyżej. Mnie i Zygmunta dzieli „grunciarz” 🙂 Po pewnym czasie trafiam pierwszą rybę… okoń 27cm, parę rzutów i siedzi drugi 25cm. Kombinuję trochę z przynętami i wracam do UL. Grunciarz znika… wołam do Zygmunta, że pora złowić brzanę…. wystarczy 44cm… Zygmunt życzy mi 50cm…. siada coś  i prze w górę rzeki 🙂 brzana 51cm. Kilka ryb tracę w tym suma ok 120-130 cm i trafiam życiówkę klenia …. 55cm. kilka rzutów później stwierdzam, że pora na sandacza….. siada życiówka jazia …. 52cm 🙂 wyrównuje tym samym rekord z gruntowych potyczek sprzed wielu lat. Po tych emocjach tracę jeszcze kilka fajnych ryb i do końca tury już nic nie wyciągam. Dziękuję Zygmuntowi za kibicowanie 🙂

Tommy: Jest mi źle że zaproponowałem ten odcinek i się wylosował. To trudna woda, , ale nie przypuszczałem , że aż tak fatalne warunki zastaniemy. Nigdy jednak nie odbyła się tam żadna tura , więc zawsze warto spróbować, a wyzwań się nie boimy. Pojechaliśmy z Piotrkiem na jego miejscówkę, którą znałem tylko z wycieczek palcem po mapie 🙂  Zastaliśmy płynące śmieci.  Nie dało się po prostu łowić. Akurat postanowili oczyścić stopień Dąbie i to na naszej turze.  Wiadomo , w takich warunkach tylko guma. Założyłem małe kopytko motoroil . Wypatrzyłem dziurę w kożuchu śmieci, rzut i nagle znikąd wyłania się boleń i na moich oczach zasysa małą gumkę.  Holuje go ostrożnie. Wpadam w ogromne błoto po dużej wodzie.  Ledwo robię mu zdjęcie i mierzę na wariackich papierach …ma  pewne 60cm z małym okładem. Co za ulga. Myślę sobie że już wygrałem. Normlanie mam taki luz , że przez jakąś chwile w ogóle nie łowię.  Jestem cały w błocie , plecak  i t- shirt nadają się do prania.  Nadchodzi Piotrek i cieszymy się razem, że  jego miejscówka i plan wypalił przynajmniej połowicznie.  Później spotykamy Marcina i zmieniamy spot.  Tam już nie płyną takie syfy i da się w miarę łowić. Mamy parę brań ale nikt już nic nie łowi konkretnego. Ja łapię jazgarza na gumę co jest tylko podsumowaniem dzisiejszego wypadu . Na noc zmieniamy miejsce może potrzebnie , może nie. Woda po zmroku zamiera więc tracimy nadzieję. Obserwujemy bezradnych sumiarzy na pontonie.  Piotrek przyławia mini sandacza. W ostrych słowach komentujemy rybostan naszych wód i rozjeżdżamy się do domu 🙂 

Michał: Oj ciężko było. Jaź miał 35 cm utrafiłem go na drugiej miejscówce. Złowiony pośród leszczy żerujących na wypływie z prawdopodobnie mini oczyszczalni. Jak  je zobaczyłem, kilka sztuk takie od 45 – 60+ to mi gula urosła. Podpływały do przynęty, pewnie bym coś dobrał z pudełka. Po drugiej zmianie przynęty wyskoczył jaź i chwilę potem miałem endorfinowy młyn w organizmie. Reszta ryb się rozpłynęła. Jeszcze gruby boleń zawahał się w ostatniej chwili płynąć za moją larwą. Jeszcze nie wypadłem z gry 🙂 Krzysiek rozwalił system! Jedna z tych tur, gdzie człowiek nie ogarnia jak, gdzie, dlaczego, jakim cudem! Gratulacje!

Robert: W piątek podjechałem zobaczyć arenę naszych zmagań. Przejechałem od ujścia Dłubni do rejonu starych zalanych główek między mostem Wandy a kominami ciepłowni. Porzucałem tam chwilę, ale bez efektów i wiary w sukces. Obiecująco wyglądał za to drugi brzeg, tam też udałem się w czasie tury. Rzeka lekko tam zakręcała tworząc płytką mieliznę ciągnącą się nawet kilkanaście metrów w stronę środka koryta. Mulisto, głębokość do  około pół metra, na dnie co jakiś czas gałęzie. Ustawiłem się tam kwadrans przed startem tury i obserwowałem wodę. Zobaczyłem dwa duże bolenie i sporo kleni w okolicach trzydziestu centymetrów. Chwilę po starcie złapałem klenia, któremu do punktów brakło bardzo niewiele. Niestety chwilę po tej rybie woda lekko się zmąciła i podniosła, a rzeką zaczęło płynąć masę gałęzi i innych śmieci. Nie miałem pomysłu gdzie się przenieść, więc próbowałem coś wydłubać raz po raz czyszcząc przynętę ze śmieci. Niestety jak by nieszczęść było mało, pojawiły się motorówki, które przemykając w ślizgu robił mi w płytkim łowisku straszny zamęt. Dopiero chwilę przed zmrokiem coś zaczęło się dziać, pojawiły się spławy i ataki na tegorocznym narybku. Trwało to jednak krótko i nic w tym czasie nie sprowokowałem do brania. Złowiłem jeszcze krótkiego klenia, okonka i podczepiłem niedużego leszcza za grzbiet. Od 19 woda wydawała się martwa, chwilę po 20 się poddałem. Myślę że na kolejnej turze jeszcze spróbuję powalczyć w tym rejonie, miejsce ma potencjał, tylko warunki i aktywność ryb nie dopisały.

Od siebie znów dodam, że Robert miał klenia, któremu brakło…2mm. Fotka w ogóle wyszła tak, ze dałem rybie pod 40cm. Fair play!

Bartek: Postanowiłem uderzyć do portu. Po przyjeździe niespodzianka – na miejscu w którym planowałem łowić jest już Rafał i Arek. Przywitaliśmy się i po przyjacielsku podzielili łowiskiem.  Co prawda chciałem zaczynać tam gdzie koledzy, ale już po pierwszym rzucie okazało się że nie trafiłem najgorzej. W pierwszym rzucie okoń. Mały, ale cieszył 🙂 W ciągu tych 7 godzin przeszedłem 3 razy prawie cały port, za każdym razem łowiąc małe okonie. Łącznie było ich 11, ale tylko jeden miał magiczne 25cm. W porcie też był straszny syf – mnóstwo liści, gałęzi i innych śmieci. Raz na jakiś czas coś pogoniło drobnicę, ale to były szybkie akcje i znowu cisza. Cieszę się z punktów, choć wiem że miałem dużo szczęścia.

Piotrek: Plan na tę turę był prosty:  było kilka miejscówek z potencjalnym kleniem, jednak nastawiałem się na pojedynczego bolenia, który często trafia się na poszczególnych miejscach. Mogły być też okonie, które kręcą się w rozmiarach okołowymiarowych. Pojechaliśmy więc z Tommy`m najpierw na moją miejscówkę, później na jego. Niestety płynące z zapory śmieci wykluczyły z łowienia  klenie, przykuwając totalnie ich uwagę mnogością odpadków, którymi mogły się łatwo zapchać. Udało mi się złowić jednego ale brakowało mu może 2cm. Tommy natomiast poszedł w drugą stronę, i trafił tego pojedynczego bolka. Stwierdziłem że trzeba szukać okoni, bo aż tak dobrze z boleniami nie jest, żeby kilka w jednej dziurze siedziało. Zaraz melduję się okonek, ale brak mu znów ok 2cm. Więcej nie udało się wydłubać, więc pojechaliśmy na miejscówkę Tommiego. Nie działo się tam nazbyt wiele ale nie płynął tam już syf, co dawało szansę na klenia. Mikro wobek z dodatkowym dociążeniem przemierzał okolice dna, i zaliczył dwie piękne bomby, myślę – spokojnie punktowanych ryb, jednak chyba kotwiczka była zbyt mała. Po zmianie na większą nie doczekałem się już brania. Po zmroku zdecydowaliśmy dać sobie szansę na grubasa: ja na sandacza, Tommy na sumka. Ja plan spełniłem w stu procentach, jednakże sandacz miał może 35cm. Taktyka nie zawiodła, ryby w wyznaczonych miejscówkach były, znów brakło nieco szczęścia. Brakło go większości uczestników, ale żeby bilans wyszedł na zero, pulę która miała być dzielona na wszystkich, zgarnął Krzychu. Grubo zostaliśmy zdemolowani, gratulacje!

Rafał: Zupełnie nieznany mi był odcinek, na którym była rozgrywana tura. Przewidywania co do wyników były bardzo pesymistyczne. O ile na poprzednie tury jechałem „powalczyć” o tyle na tej chciałem złowić cokolwiek na punkty. Wisła podpiętrzona śluzami to łowisko do rozpracowywania przynajmniej na jeden sezon ale podobną mam Odrę we  Wrocławiu więc bardzo byłem ciekawy wyników i sposobów krakowskich. Czy w tej sytuacji warto tłuc się tyle km? Takie pytania miałem.
Niektórzy nawet mieli „wyrzuty sumienia”. Niepotrzebnie. To był wyjazd w dobrym, sprawdzonym towarzystwie Arka, który bardzo by chciał występować w lidze ale niestety może okazjonalnie tylko mi towarzyszyć. To była trzydniowa wyprawa, bo łowiliśmy także przed i po turze, namiastka męskiej przygody i nieograniczonej swobody, w której jedyną barierą jest wytrzymałość fizyczna. Te wszystkie dyskusje, ustalanie taktyki, rozmowy z kolegami, rozgryzanie miejscówek, plany, sposoby… to wszystko jest bardzo ekscytujące, a wysoki poziom umiejętności uczestników sprawia, że każdy wyjazd na ligę to duża dawka cennych informacji. Fajnie było i warto było. Moje wyniki z tury – marne. Złowiłem trzy kleniki po około 27-28 cm i dwa małe sandaczątka. Był jeszcze okoń 30 tka, który „odbił się” od przynęty. Zero punktów. O ile jednak na tę turę jechałem jak w nieznane o tyle na kolejną turę na tym samym odcinku już mam pomysły.

Wyniki tury:

Zerujący: Mikołaj, Marcin, Jędrzej, Robert, Piotrek, Tomek, Jacek, Zygmunt, Rafał i ja – po 14 pkt

Nieobecni: Kuba, Brandy Weronika i Karol – po 15 pkt [każda z tych osób dostaje dodatkowy punkt za więcej niż trzecią nieobecność]

I miejsce – 1 pkt – Krzysiek – kleń 55cm, jaź 52cm, brzana 51cm, okonie 27 i 25cm [895 małych punktów]

II miejsce – 2 pkt – Tommy – boleń 60cm [261 małych punktów]

III miejsce – Maciek – kleń 38cm [119 małych punktów]

IV miejsce – Michał – jaź 35cm [86 małych punktów]

V miejsce – Bartek – okoń 25cm [26 małych punktów]

 

Wygląda na to, że dwie z ostatnich trzech tur mogą być bardzo nieprzewidywalne [październikowa – znów miejskie W3 z tym, że poszerzone o tzw. kanał ciepłej wody oraz grudniowa – niezwykle krótki odcinek W2]. Powyższa tura pokazała, że nikt nie powinien czuć się za pewnie. Mimo wielu zer, a właściwie dlatego, że było ich aż tak wiele, w klasyfikacji generalnej nie ma jakichś rewolucyjnych przetasowań. Są trzy istotne zmiany, jeśli chodzi o czołówkę.

Klasyfikacja generalna:

Nadal prowadzi Maciek – ma tylko 34,5 pkt [1167 małych punktów]

Drugi jest Michał, który bardzo się obawiał miejskiego W3, ale dopisało szczęście i umiejętności. Michał ma 38,5 pkt [1524 małe punkty]. Nie dość, że utrzymał drugie miejsce, to wyraźnie się na nim umocnił.

Na trzecią pozycję z czwartej awansował Krzysiek – ma 45,5 pkt [1998 małych punktów].

Piotrek spadł z miejsca trzeciego na czwarte. Dość mocno oddalił się od prowadzących Michała i Maćka. Ma 53,5 pkt [1285 małych punktów].

Mimo zera Robert utrzymał piąte miejsce – 65,5 pkt [613 małych punktów].

Do gry przynajmniej o miejsce trzecie wrócił Bartek, awansując z miejsca ósmego na szóste. Ma 68 pkt [724 małe punkty].

Ja spadłem o jedno oczko – jestem teraz siódmy. Mam 70,5 pkt [766 małych punktów].

Na ósmym miejscu [spadek o jedno oczko] jest Zygmunt – 73,5 pkt [841 małych punktów].

U Marcina bez zmian – miejsce dziewiąte – 78,5 pkt [243 małe punkty].

Największy awans po tej turze zaliczył Tommy. Z miejsca czternastego wskoczył na dziesiąte. Ma 79,5 pkt [475 małych punktów].

Spadek o jedna pozycję zaliczył Jacek – jest jedenasty. Ma obecnie 83 pkt [568 małych punktów].

Także o jeden stopień spadł Rafał, który ma 85 pkt [656 małych punktów].

Nadal na miejscu trzynastym jest Jędrzej – 86 pkt [515 małych punktów].

Czternasty jest Brandy – 86,5 pkt [372 małe punkty].

Podobnie jak po turze na Popradzie – Tomek jest piętnasty. Ma 92 pkt [157 małych punktów].

Karol, który zaliczył tylko dwie tury, ale na jednej wyraźnie punktował jest szesnasty. Jego bilans to aktualnie równo 100 pkt [199 małych punktów].

Mikołaj zajmuje miejsce siedemnaste – 109 pkt [na razie nie punktował w żadnej turze].

Przedostatnią pozycję zajmuje Weronika – 110 pkt [także nie udało się jej jak na razie punktować, choć zaliczyła tylko trzy tury].

Klasyfikacje zamyka Kuba, który także ani razu nie złowił nic na punkty, ale ma o jedną nieobecność więcej niż poprzedzająca go uczestniczka. Finalnie u Kuby 111 pkt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *