Na pewno większość z Was oglądała konferencję Wód Polskich, potwierdzającą niejako temat przejęcia akwenów i cieków do tej pory pozostających we władaniu PZW. Opinie są na ten temat przeróżne. Dominuje chyba nie do końca uzasadniona euforia; co bardziej racjonalni przejawiają ostrożny optymizm, stojąc na stanowisku z którym sam się utożsamiam, że związek w swej warstwie przywódczej tak odizolował się od zwykłych wędkarzy, że nie ma co liczyć na choćby rozważanie jakichś nowych rozwiązań. Są też obrońcy PZW, ale to chyba najczęściej sami działacze, bo poświęciłem niemało czasu na obejrzenie/poczytanie wielu wypowiedzi i statystycznie, gdyby rządził internet to PZW nie byłoby od co najmniej dekady. Ale fora wędkarskie nie rządzą.
Nawiasem mówiąc, gdy piszę, że PZW sięgnęło pewnego dna w utrzymywaniu dotychczasowego stanu, powszechnie ocenianego przez starych jak i młodych jako coś nieznośnego zarówno w sferze organizacyjnej, jak i tego co [nie] pływa w wodzie, jest pewnym uogólnieniem. Sam nie wyraziłbym jednoznacznej opinii, że wszystkie okręgi PZW są złe. Po prostu nie mam możliwości łowić we wszystkich wodach. Ale nawet z mojego sąsiedztwa – Okręg PZW Nowy Sącz: bywam tam nieczęsto, ale w najgorszym wypadku widzę sporo ryb. I nie wiem, czy jest to wynikiem tego, że tam po prostu jest mniej wędkarzy, czy lepsza ochrona [wątpię po tym, co widziałem w wakacje nad Popradem], czy tamtejsi działacze wdrażają jednak jakieś efektywne rozwiązania, czy w końcu ich wody mają po prostu większe szanse na samoodradzanie się, niż nasza poszatkowana progami krakowska Wisła, czy pseudopstrągowe rzeczki typu Krzeszówka czy Głogoczówka…
Choćby ze względu na moją ponad dziesięcioletnią pisaninę czy obecną osobistą „kosę” z okręgiem wyrażę swoja opinię, jak sam oceniam aktualną sytuacje.
Zacznę od scenariuszy wydawać by się mogło – fantastycznych, choć sam nie uważam ich za nierealne.
Pierwszy. Cała rzecz może być grubą ustawką i nagle okaże się, iż będziemy jako wędkujący bulić jednym i drugim. To wcale nie jest taka fantasmagoria, skoro PZW w niektórych rejonach potrafi „sprzedać” daną wodę dwa razy – wędkarzom i rybakom, to co stoi na przeszkodzie, by za jedną rzecz [pozwolenie na wędkowanie] płacić dwóm podmiotom. Brzmi to niedorzecznie, nie mniej niedorzeczne jest właśnie wędkowanie na jeziorze/rzece, na które zezwolenie mają też rybacy. Jesteśmy krajem tak irracjonalnie funkcjonującym na polu ekonomicznym, że jak ktoś się sprytnie dogada, to my jako społeczeństwo jesteśmy w stanie zaakceptować największe absurdy…
Drugi. Przejęcie będzie „totalne”. Wody Polskie wyharatają maksymalnie wiele, a przez to rozumiem odebranie związkowi wód płynących. Nie ma złudzeń, iż wtedy wszelkie lokalne podmioty, do tej pory wydzierżawiające okręgom zbiorniki na danym obszarze, wypowiedzą te umowy. Już od lat w moich stronach wielu urzędników, niezależnie od opcji politycznej podnosiło i nadal podnosi zasadność takich użyczeń wód związkowi, zamiast uczynić z nich źródło dochodów dla samorządów [Kryspinów, zbiorniki Przylasku Rusieckiego]. Gdyby taki scenariusz miał miejsce, PZW mogłoby sztandar wyprowadzić.
Trzeci. Chyba najbardziej odjechany. Otóż patrząc, jak się nas – ludzi straszy na każdym kroku wizjami epidemii, teraz niedoborów źródeł energii, wreszcie groźbą wojny, czy wręcz niedoborami żywności, to, nawet jeśli wszystko to jest na wyrost, ale rząd albo wie więcej, albo idzie owczym pędem za pozostałymi krajami i tym sposobem doszedł do wniosku, iż rzeczywiście trzeba „otworzyć” wody za grosze [te 250zł], gdyż zasoby wód mają pełnić dodatkowe źródła jedzenia. Kłopot w tym, że jeśli tak by było, to sami planujący, nie mają pojęcia, jak w skali kraju nasze wody są puste. Ale przypomnę – za komuny, a doskonale pamiętam lata 70-e i 80-e wędkarstwo było ewidentnym sposobem uzupełniania braków na rynku. Stąd zresztą do dziś nawyk walenia w łeb cokolwiek się nie uwiesi na haczyku, nawet jeśli rybę zje kot, świnia, czy sąsiad, bo wędkarzowi nie chce się paprać we flakach…
Trzeba też wziąć pod uwagę, że jeśli obecną opcję rządzącą, ktoś spuści z wodą, albo sami odpuszczą [przedwczesne wybory], to wydaje mi się, iż nic w ogóle się nie wydarzy, PZW się obroni, chyba, że jakimś cudem do głosu dojdzie jakaś opcja realnie kontestująca układ pookragłostołowy. Wtedy pewnie nic nie będzie jak dawniej, Nie ukrywam, że należę do zwolenników takiego scenariusza, gdyż podtrzymywanie tego jak jest od 30 lat, będzie tylko pewnikiem mojej smutnej starości o ile jej dożyje w nieciekawej kondycji, oraz kiepskich perspektyw dla moich dzieci, kimkolwiek by tam nie były w przyszłości.
Ale teraz skoncentruję się na szczegółach przedstawionych na omawianej konferencji. Sporo ludzi, podkreślających niechęć do PZW, krytykowało jednak konferencję, za ogólniki. Z jednej strony rozumiem takie uwagi, z drugiej zdaję sobie sprawę, iż miał to być taki oficjalny debiut, prezentacja jakiejś nowej alternatywy i niewątpliwie sondowanie opinii społecznej, która dla PZW jest na razie miażdżąca, choć pytanie, czy rzeczywiście ktoś będzie brał ją pod uwagę [patrz pierwszy scenariusz].
Co budzi moje wątpliwości?
Przede wszystkim upaństwowienie i centralne sterowanie – cokolwiek ma taki charakter jest niewydolne, kosztowne, nieefektywne i generalnie do d… Nic mnie nie przekona do innej opinii na tak postawiony temat, na polu naszego kraju. Są oczywiście społeczności, gdzie taka forma zarządzania się sprawdza, ale dotyczy to raczej państw o tradycjach protestanckich. Oczywiście nie wykluczam, że i u nas też mogłoby się coś takiego udać, ale władza [znów niezależnie od opcji] musiałaby odejść od nagradzania stołkiem przysłowiowego pana Czesia, czy pani Halinki, mimo ich totalnego analfabetyzmu w danym obszarze. A to jest mało realne. Chyba, że pan Czesio, czy taka pani Halinka rozważaliby głosy choćby takich petycji, jaka wpłynęła do naszego okręgu. Nie jest to jakaś fikcja, bo w Belgii przy każdym odpowiedniku naszego okręgu jest coś, co można nazwać „radą doradczą” składającą się z trzech spinningistów, trzech muszkarzy i trzech wędkarzy gruntowych. Nie wiem jak się ich powołuje i jak długo są w takiej radzie, ale coś takiego tam działa. Nigdy w tym malutkim kraju nie byłem, nie mniej znajomi którzy mieli okazję łowić tam [tylko w wodach pstrągowych], twierdzili, że cudów nie ma, ale jest o niebo lepiej niż u nas.
Te 250zł…Nie wierze. To chyba stawka na wszystkie obecne wody w kompetencjach Wód Polskich. Z drugiej strony wierzę w ich wykonaniu w jedną stawkę na cały kraj. I powiem, że niech kosztuje ona nawet i tysiaka, byle było za co zapłacić. W ogóle, to powinno być rozgraniczenie dla wędkarzy: opcja no kill – symboliczna stówka, pozostali płacą słono. Inaczej się nie da. Oczywiście w połączeniu z drakońskimi karami dla nieuczciwych. No ale teraz popłynąłem 🙂
Zarybienia. Tu znów te 5mln w skali kraju to straszna lipa. Jeśli mieli na myśli obecne wody pod agendą Wód Polskich – wygląda to znacznie lepiej. Mnie jednak niepokoi sam fakt bazowania, co wybrzmiewa z całości konferencji, na zarybieniach. Zarybienia – magiczne hasło dla mentalnych dziadków. Nigdzie w krajach, gdzie ryb jest dużo, nie jest to dominująca forma podtrzymywania rybostanu. Najczęściej pełni tylko funkcję uzupełniającą, by nie rzec – marginalną. Ale ten kit, że zarybienia będą, większość wciąż kupuje jako panaceum na wszelką lipę w naszych wodach. Z zarybieniami jest ten problem, iż po pierwsze – ciężko stwierdzić ich wiarygodność w naszych realiach; w krajach gdzie ryb jest dużo, udowodniono iż zarybienia, są mało wydajne [nierzadko wcale], a bywają nawet szkodliwe.
Dla mnie niezwykle interesującą rzeczą jest, jak będzie rozwiązany problem wymiarów i limitów. Tu dochodzimy do tematu, na którym PZW może nie tyle poległ, co olał zupełnie. Mianowicie w krajach przyjaznych wędkarzom, poszczególne cieki, nawet niewielkie, czy zbiorniki stojące, są regularnie monitorowane. I stąd bywa tak, że w rzeczkach ze sobą sąsiadujących są zupełnie inne możliwości ich eksploatacji. W jednej można wziąć dwa pstrągi dziennie, a w drugiej dwa…na tydzień. Po prostu mają tak różny rybostan. Wprawdzie wyobrażam sobie, że pójdzie komunikat „wymiary ochronne i limity zgodnie z RAPR w całym kraju” ale to byłaby totalna klęska.
Karta wędkarska, a raczej jej brak. Biorąc pod uwagę powszechną niewiedzę, bądź ignorowanie przez łowiących przepisów, dokument ten jest martwym papierkiem. Jestem za. W USA nie ma żadnych kart itp. wygłupów. Każdy ma prawo kupić licencję i tyle. No, może nie do końca, bo jak nie będzie przestrzegał zapisów dla danego obszaru, to go srogo ukarzą, co u nas nie ma miejsca.
Co mnie jeszcze nie napawa optymizmem, to powszechnie przypisywana i udowodniona przez same Polskie Wody chęć zabetonowania wszystkiego co możliwe.
Kolejnym, dla mnie znakiem zapytania całej akcji Wód Polskich jest postać Dionizego Ziemeckiego, który był przecież poprzednim prezesem ZG PZW…
Jest jeszcze jedna rzecz niezwykle istotna. Otóż istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli spełniłby się czarny scenariusz dla PZW, to w „przeddzień” zdania wód, ktoś może wpaść na pomysł odebrać „swoje” i wyczyści wodę do dna. Szczególnie dotyczy to zbiorników no kill. Ja się zastanawiam, czy działacze nie wiedzieli już duuużo wcześniej o tym, co przyszłość im gotuje, bo w wielu okręgach w zeszłym roku właśnie zaczęto likwidować zbiorniki do łowienia w formule no kill.
Pytanie też odnośnie całej infrastruktury PZW. Przecież to wszystko zostało zbudowane z pieniędzy wędkarzy, a nie prezesów czy choćby samych zarządów nawet. Co z tym by się stało?
W całości wyłania się jeszcze jeden nie budzący mojego zaufania twór pod szyldem „Nasze Wody”. Za mało się w to wgryzłem by coś tu prorokować, nie mniej pytań jest tu też więcej niż odpowiedzi.
Te znaki zapytania można mnożyć w nieskończoność. Ja na wszystko patrzę z nadzieją, ale i z niemałymi obawami. Tak, czy inaczej wędkarze powinni się organizować w oficjalne stowarzyszenia, kluby itp. [KRS itd.] nie po to by wody przejmować, bo na to raczej nie będzie szans, tylko, by jako zbiorowość interweniować od razu, gdy pojawią się uzasadnione obawy działań na szkodę łowiących, czy środowiska wodnego.