Szukaj
Close this search box.

Sandacz w teorii

A mówią, że nic dwa razy się nie zdarza! Otóż Tommy, choć nie na mojej miejscówce, zaliczył fenomenalny sandaczowy wypad. Nieskromnie powiem, że miałem w tym udział. W ostatni poniedziałek od około 15.00 ciśnienie tak leciało w dół i to w takim tempie, iż nie miałem wątpliwości: to ten wieczór. Sam tylko żałowałem, bo dla mnie poniedziałki są wyjęte z wędkarstwa niestety, zwłaszcza wieczorem. Nalegałem tylko, że trzeba się śpieszyć, bo przy tak szybko opadającym ciśnieniu, to około 19.00 może być już po wszystkim.

W każdym razie pierwszą „bombę” Tommy zaliczył jeszcze w pełni dnia, dosłownie w drugim rzucie.

80cm. Czego chcieć więcej…

(fot. T.M.)

Po chwili kolega meldował 68cm.

(fot. T.M.)

Potem, już po zmierzchu przyszło kolejne zdjęcie: 85cm. Już „dinozaur”.

(fot. T.M.)

Na koniec 64cm.

(fot. T.M.)

Wszystko z jednego miejsca. Nie ruszył się na krok. Po wszystkim ale jeszcze dzwoniąc  z nad wody, gadaliśmy jak najęci, bo tak mi się udzielił nastrój łowcy, jakbym tam był 🙂

A na drugi dzień w tym miejscu był Krzysiek i wyjął trzy sztuki [72 – 80cm], długo holując, a potem spinając suma, który przy brzegu okazał się sandaczem 90+. Tak, tak, nie zmyślam…

Kadząc sobie trochę, te nasze połowy trochę hałasu narobiły. Poza bardzo sympatycznymi, czasem trochę zazdrosnymi, ale życzliwymi w sumie i pełnymi uznania odzewami [pojawił się cały zastęp chętnych do pomocy w robieniu zdjęć, noszeniu wędek i takich tam 🙂 ], to padły dwa głosy  z cyklu „to nie gadajcie, że nie ma ryb”. Ponieważ jednego z obrońców prawidłowej gospodarki rybackiej znam, szybko odpisałem mu, żeby nie zabierał głosu, bo właśnie on akurat rzadko cokolwiek w ogóle jest w stanie złowić,  a w temacie sandacza, to niech lepiej w ogóle milczy. Chyba, że zbierze się do końca sezonu, zrobi z 20 wypadów i pochwali się wynikami. Tu akurat facet się zreflektował. Drugiemu obrońcy polityki PZW , ponieważ nie wiem, kto zacz [markos@…], złożyłem podobną propozycję, jak prezesowi Fornalikowi w maju: do końca sezonu jest jeszcze sporo; niech wskaże dowolne 10-15 wieczorów i sam wybierze miejscówki [byle na Wiśle okręgu Kraków i byle nie poniedziałki] – na zasadzie postaw się – pojadę. Zobaczymy co nawojujemy. Już się nie odezwał…

Szybko przy okazji zrobiłem sondę. Mianowicie uczestników ligi, oraz innych spinningistów z którymi mam kontakt, zapytałem ilu z nich zaliczyło od w tym roku od 1 czerwca nie mniej niż 10 celowych wypadów za sandaczem i jakie mieli wyniki. Uzbierały się 32 osoby, może nie dużo, ale jeszcze raz napiszę – ci ludzie przyznali się do co najmniej 10 wypadów których celem był sandacz. Dwie osoby potwierdziły po …30 wyjść od czerwca. Czyli co najmniej 300 „wieczorówek”. Wiecie jaki mieli wynik? Pięć, słownie pięć wymiarowych ryb z czego żadna nie przekroczyła 70cm. Oczywiście osoby te prezentują bardzo różny poziom, ale proszę Państwa –  to było co najmniej TRZYSTA wyjść nad wodę!

W tym tekście nie zamierzam jednak udowadniać komuś, że jest inaczej niż wynika to z zaklinania rzeczywistości, bo i tak go nie przekonam, jeśli ma głęboki  i wymierny interes w takim myśleniu.

Chciałem się skupić na tym, jak zwiększyć szanse na złowienie miarowego sandacza, może nawet okaz. Na jednym z komunikatorów,  Zygmunt, który startuje w lidze, założył dla uczestników grupę, która stała się istną kopalnią jeśli nie wiedzy, to inspirujących zapytań, przypuszczeń i teorii. Podpytywałem też kilka osób, o których wiem, że dawniejszymi laty łowili ten gatunek regularnie i mają na koncie okazy. Większość z tej akurat grupy, to osoby już leciwe, więc o ile mi wiadomo, nie każdy z nich uskutecznia jeszcze nocne wariactwa.

Jakie wnioski jeśli myślimy o okazach, rybach 80cm i większych?

Paderewski, wirtuoz fortepianu zwykł ponoć mawiać, że na sukces składa się praca – 90%, szczęście 9% i talent – 1%. Gdyby przełożyć to na spinning i sandacza w około krakowskich wodach to na podstawie obserwacji moich i kolegów widzę to tak:

– miejscówka– 90%

– szczęście – 9%

– jakieś elementarne ale solidne zarazem pojęcie o łowieniu – 1%

To tak w skrócie. Oczywiście warunkiem koniecznym jest tu także wieczorowa/nocna pora, ale to chyba oczywistość.

Rozwijając temat.

Miejscówka

Można się obecnie „cmoknąć” jeśli nie znamy, nie znajdziemy miejsca. Tu już nie chodzi o okazy, ale obecnie złowienie nawet tej przysłowiowej, cieszącej już oko 60-ki jest bez tego mało realne. Zawsze pisałem i będę powtarzać to bez końca, że w normalnej rzece, czyli nie nękanej przez rybaków albo/i przez wędkarzy, który bez opamiętania eksploatują jej zasoby bo pozwala na to nieprzystający do rzeczywistości regulamin, ryb małych i średnich będzie dużo, a objawiać się to będzie tym, że wybierając miejscówkę adekwatną dla danego gatunku, prawie zawsze coś sensownego się złowi. Niestety, nasze wody są zdemolowane przez całą masę czynników, a efektem tego są pustki, nawet w tzw. bankówkach, tzn.  miejscach, gdzie na oko dany gatunek powinien się gromadzić, albo w miejscach, gdzie jeszcze dziesięć, pięć, a czasem tylko dwa lata temu ryby danego gatunku brały regularnie. Brały ale już nie biorą, bo miejsce stało się  powszechnie znane, albo zostało rozpoznane i już jest po rybach, które wyjeżdżają do lodówki w 9 przypadkach na 10…

Myśląc o Wiśle – jeszcze lat temu 15, niedużych około 20cm okoni w liczbie 20 – 30szt można było nałapać w prawie każdym miejscu na W2, kleni w podobnej liczbie i skromnej wielkości około 30cm w prawie w każdym miejscu W2 i W3. W typowo sandaczowych miejscach, mniejszych ryb tego gatunku [około 40cm] łowiło się w dzień [!] po 15-20szt przy okazji łowienia czegokolwiek na spinning. W miejscach wyraźnie lepszych i przy odpowiednich warunkach wodnych, wyniki były ilościowo oszałamiające [ja kilka razy złowiłem bawiąc się rekreacyjnie, bez napinki po 40 – 50szt sandaczy 30-45cm, a raz …78 szt!] Latem, szczególnie w sierpniu jeśli trafiała się podniesiona i brudna woda, w miejscach dogodnych dla tego gatunku złowienie jednej – dwóch, czasem trzech ryb 60cm lub ciut większych, było właściwie pewne…

Jak pokazuje obecny stan Wisły naszego okręgu – sytuacja jest irytująco beznadziejna. Bo jak nazwać fakt – podeprę się autorytetem Roberta – faceta, który nie jest anonimowy w świecie okolicznych spinningowych zawodów, który na zawołanie na swoim W3 łowi kleniska i bolenie, a gdy teraz postanowił  spróbować swoich sił w temacie sandaczy, już na którejś wyprawie nie miał styczności z tym gatunkiem! Miejscówka, miejscówka i jeszcze raz miejscówka.

Powiem tak. Są dwie opcje: jedna to te wszystkie jak to mówimy – pigalaki, burdele czyli powszechnie znane miejsca, zazwyczaj w rejonie progów, kumulujące ryby, czy tego chcą czy nie, czy ujścia większych cieków. Tu zawsze coś musi pływać, także sandacze i niewykluczone, że okazy. Nie mniej w takich miejscach ryby po pierwsze – bardzo ostrożnie podchodzą do wszelkich potencjalnych „ofiar”, szczególnie gumowych, po drugie – konkurencja innych łowiących jest tu po prostu ogromna, a po trzecie – ryby na ogół dostają w takich miejscach w łeb. No taki jest głównie koloryt wędkarstwa w tych miejscach, gdyż łatwy dojazd powoduje, że bywa tam średnia statystyczna polskiego wędkarstwa, a z mojego oglądu tylko jakieś 8 – 10% wędkarzy wypuszcza ryby. Nie mniej coś w takich miejscach można złowić, ale to wg mnie trochę jak granie w totolotka, bo duża jest liczba grających…

Opcja druga, to dzikie odcinki rzeki. Tu stajemy przed innego rodzaju problemami. Na kanałowym W2 bardzo trudno ocenić, co jest pod wodą.  Z kolei miejscówki/fragmenty czytelne, a takich na W2 nie ma za wiele, a sporo jest na W3 poniżej Przewozu, okazują się być na ogół …puste.

I jeszcze kwestia drobnicy. Jakieś niesamowite kumulacje żarcia dla sandacza też są niekoniecznie trafione, bo prawdopodobieństwo, iż drapieżca palnie w nasz wabik jest małe…

Tu dochodzimy do kolejnego pytania i konia z rzędem temu kto zna odpowiedź: chyba nigdy nie wiemy, nawet jeśli mamy brania i łowimy sensowne sandacze, czy dzieje się to w ich ostoi, na trasie, na żerowisko, czy w samym żerowisku, bo w rzekach, chyba niekoniecznie, a na bank nie zawsze wszystko dzieje się w tym samym miejscu…

Ja np. dochodzę do wniosku, że mój odcinek jest takim korytarzem,  stałą ścieżką, którą sandacze płyną na żerowisko. Ja wielokrotnie pisałem – tu zarówno w dzień obserwuję tylko niewielkie ilości ryb 15 – 20cm. Typowej drobnicy prawie nie ma. Wstrzelenie się w porę, gdy jakiś sandacz płynie, skutkuje stuprocentowym braniem, bo przy takiej ciszy w wodzie, drapieżnik momentalnie wychwytuje obecność przynęty.

Miejscówka

Niestety znalezienie powtarzalnej miejscówki okupione jest na ogół gigantyczną ilością godzin i nierzadko setkami przejechanych kilometrów. Na podstawie własnych obserwacji, ale głównie porad innych osób, ze znacznie dłuższym stażem niż ja, obstawiałbym tak:

– wytypować ze trzy względnie odludne, a zarazem dość bliskie odległościowo względem siebie fragmenty rzeki ze spokojną, niegłęboką wodą [około metra], z ciężkim zejściem do wody i bez przesadnie dużej ilości drobnicy [musimy pooglądać rzekę przede wszystkim w dzień]

– nie oglądając się na pogodę i wodę [poza jakimiś ekstremalnymi warunkami oczywiście], zaliczyć ze trzy wieczory w bliskim odstępie czasu, np. co drugi – trzeci dzień; ważna jest tu taktyka: jednego wieczoru jesteśmy umowną  godzinkę na miejscówce nr 1, potem jedziemy  na odcinek nr 2 i ostatnia godzina – fragment nr 3; dzień kolejny – pierwsza godzina np. miejscówce nr 2, potem nr 3 a na końcu ta pierwsza, a trzeciego wypadu znów odwrócić kolejność

Łowimy na ogół bardzo blisko brzegu. Jeśli coś sensownego złowimy, starajmy się zapamiętać przede wszystkim porę i możliwie szybko powtórzyć w danym miejscu swoją obecność około godziny, w której złowiliśmy rybę.

Pogoda ma bardzo duży wpływ na brania sandaczy w ogóle; odnośnie dużych sztuk – tu panuje opinia, że te byki na aurę aż tak nie są wrażliwe, po prostu muszą jeść, tyle, że okazów jest niewiele…

Jeśli nic nie złowimy, typujemy kolejne odcinki/miejscówki. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. W polskich realiach wędkarstwo to zajęcia dla coraz bardziej cierpliwych osób, a łowienie dużych drapieżników nie jest dla każdego. Sandacz na bank nie jest dla ludzi, którzy mają mało czasu, nie są zmotoryzowani, albo boją się ciemności, czy nie lubią chłodu.

Pora roku

Tu nie ma wątpliwości: połowa września – koniec października. Wtedy warto szukać miejscówek i ryb. Wcześniej, a szczególnie później – w listopadzie i grudniu, kiedy sandacze są coraz mniej aktywne i chyba znacznie mniej mobilne, bez potwierdzonej miejscówki, wyniki mogą być wyjątkowo marne. Co do rytmu dobowego jeszcze. Wygląda na to, że w krakowskiej Wiśle odnośnie sandacza, jesienią liczy się tylko wieczór i noc. Świt jest słaby. Przy czym na dzikich odcinkach nie ma co kwitnąć nad wodą nie wiem ile. Jeśli ryby są, to brania na ogół pojawiają się szybko. Przykładowo: jeśli zmrok zapada około 19.00 to nie warto siedzieć dłużej niż do północy; w listopadzie to może być już 16.00 – 22.00. Inaczej jest na pigalakach, albo miejscówkach, w których jakiś wędkarz „kosi” grubo, ale wypuszcza ryby. Tu sandacze żerują w ciężko przewidywalnych, nierzadko „porąbanych” porach.

Przynęta

Lepiej przesadzić z wielkością. Szczególnie ostatnie lata pokazują, że gruby sandacz zaatakuje niemałą ofiarę. W przypadku gum te 10 – 12cm to minimum, a 15cm wcale nie będzie przesadą. Przy woblerze, który jest twardy i sztywny, aż tak bym nie szarżował i pozostał w umownym oczywiście przedziale 9 – 13cm.

Istotny jest charakter miejscówki. Tommy wszystkie ostatnie ryby złowił na spore gumy, tyle, że bardzo lekko obciążone [3g]. Jego miejscówka [złowił w niej trzy lata temu sandacza 93cm, a rok temu 78cm z tym, że jakoś o niej zapomniał…] jest głęboka i nieprawdopodobnie hojna w zaczepy. Tu łowienie woblerem chyba odpada. U mnie łowienie gumą mija się z celem o tyle, że zmniejsza prawdopodobieństwo zacięcia, bo nie mam wątpliwości,  iż ryby gumę tu też chętnie zaatakują. Po prostu wabik powinien być odpowiednio dobrany. Ja nie stosując gum w przypadku rzecznych sandaczy, zauważę tylko, że bez wątpienia miękka przynęta powinna być możliwie najlżejsza, obciążona tylko tyle, by umożliwić odpowiednie jej prowadzenie. Czyli jak łowimy w wodzie ledwo płynącej, a do tego z zaczepami jak las, to nie ma sensu stosowanie główki 25g. To nie zaporówka.

I jeszcze o braniach. Koledzy łowiąc na gumy często pisali/mówili, że była „bomba” ale bez zacięcia. Moim zdaniem to prawie zawsze sprawka grubych kleni. Sandacz jak już się zdecyduje to wali jak z armaty i jeśli nawet spadnie, to chwilę to trwa. Wątpię by spadał tak od razu. W holu – co innego. Natomiast wierzę w delikatne podskubywanie gum przez sandacze na pigalakach. Tam wszystkie ryby „trenują” bezsensowne ataki na pozostawionych na zaczepach dziesiątkach gum i trochę inaczej podchodzą to tematu, szczególnie jak nie są na ostrym żerze.

W dzikich miejscówkach, nie ważne na co łowimy, poza jakimiś incydentalnymi sytuacjami [miałem taką ostatnio], kij chce wyrwać z ręki.

Jeszcze o wędce

Na grupie miała miejsce bardzo intensywna dyskusja o wędce na sandacza. Może nie mam racji, ale jeśli nastawiamy się totalnie na ten gatunek, to wszystkie mięsiste kije, nawet jeśli bardzo szybkie, ale o ciepłej pracy, dużym ugięciu zmniejszają jednak szansę na zacięcie i utrzymanie na kiju grubasa, szczególnie łowiąc woblerem. Zwiększają za to możliwość zacięcia i wyholowania ewentualnego przyłowu w postaci właśnie klenia, czy innego gatunku. Odwołam się do konkretu. Mam wędkę Dia Flex do 35g. Każdy kto zna ten kij wie jak jest mocny. Poza dużym sumem i być może głowacicą czy łososiem [z tymi rybami nigdy nie miałem do czynienia], poradzi sobie z okazem każdego innego gatunku. Ale wiem jedno – miałbym ogromne trudności z zacięciem tym kijem „moich” sandaczy. Musi być „pała”.

Kończę. Jest  3.56 – noc. Jutro cały dzień na rybach.  Dwie godzinki temu zobaczyłem na grupie poniższą fotę. Nie znam szczegółów, ale swojego zbója [88cm] wychodził Rafał.  W każdym razie wytrwały zwiększa swoje szanse.

(fot. R.S.)

Jedna odpowiedź

  1. Fajny wpis dla „początkujących ” odnośnie sandaczy. Dawno się tu nie udzielałem choć czytam regularnie 🙂
    U mnie ten sezon sandaczowo jest jak narazie średni ( kilka ryb do 60 cm i dwie stracone duże ryby jeszcze w wakacje ) zdecydowanie więcej nałowiłem się szczupaków i boleni..
    Typowo za sandaczem byłem w tym roku może 10-15 razy ( ciężko mi się doliczyć bo łowię często, ale różnymi metodami różne gatunki ).

    Nawiązując do wpisu dodam od siebie tyle że większość złowionych przeze mnie sandaczy ( mowa o rybach 80+ ) złowiłem na przynęty 8-10 cm. Zdecydowanie więcej ryb łowię na gumy stosując agresywny opad często z większym ociążeniem niż wymaga tego miejsce.. Życiówkę jednak mam na 7.5 cm woblera. Jakoś nie sprawdzały mi się większe wabiki, brania owszem są jednak jest trudniej z zacinaniem ryb..

    Co do pory pełna zgoda, większość lepszych ryb wrzesień – grudzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *