Szukaj
Close this search box.

Sandaczowy rekord

Znalazłem chyba jeszcze lepsze miejsce, niż opisywałem ostatnio. Lepsze, bo jednak z wodą płynącą. Jak byłem tam pierwszy raz, to sobie pomyślałem „ to odcinek na 1-2 brania podczas wypadu, ale ryby będą grube”.  W przeciwieństwie do poprzedniej miejscówki, gdzie ryby głównie wychodzą do wabików i robią przy nich cuda, ale nie biorą normalnie, tu jest inaczej: rybom się nic nie zdaje, nic nie próbują – walą po prostu ile pary w płetwach. No, może ten na zdjęciu taki nie był do końca. Tydzień temu, już pod nogami zaliczyłem obcinkę szczupaka. Myślę, że miał 75+, może nawet więcej. Pokazał tylko łeb i kark – grubaśny jak na rzeczną rybę. Ale plecionka strzeliła. Zaatakował wobler 5cm. Od tamtej pory zakładam tu, jak nigdy długi przypon zabezpieczający przed zębaczami. Jak nigdy nie przychodzi mi tu do głowy łowić UL. Odcinek jest cichy, niepozorny, ale odludny i ma to „coś”.

A jak udało mi się wyjąć mojego [mam nadzieję na razie] największego sandacza? No, rozczaruję wszystkich liczących, na opis jakichś niesamowitych zmagań, nawet lekko podkoloryzowanych. Nic z tego. Dużych sandaczy, takich w okolicy 80cm i myślę o rybach, które widziałem, miałem na kiju zaledwie może 12 – 15 szt. Wszystkie poza jednym w ogóle nie walczyły na początku i gdzieś tam pod koniec trochę, po czym zazwyczaj spadały. Może tak jest/było bo trafiały na relatywnie lekki zestaw? Wiem czemu wolę bolenia: ten wie, od pierwszych sekund, że jest zagrożony nie na żarty i ryba eksploduje w sekundę, do końca robiąc co może…

Gdy przyjechałem nad wodę było bardzo pogodnie. Lekkim zaskoczeniem był fakt, iż wraz ze zmrokiem w galopującym tempie rosło zachmurzenie. Przed 19.00 było już tak mroczno, że w cieniu wielkiej skarpy niewiele było widać. Zarazem słabiutka latarka jeszcze nic nie dawała zobaczyć w dalszej perspektywie. Niemrawo tu i tam pochlapywały bolenie. Nie byłem w stanie wykorzystać odcinka całkowicie, gdyż podniesiona o ponad metr woda uniemożliwiała poruszanie się na skraju rzeki. Słabo znając odcinek, co chwilę lądowałem na tyłku i hamowałem z nogami w wodzie. Usadowiłem się  końcu w jednym ciut lepszym miejscu, tyle, że z 1,5m nad lustrem wody. I tak machałem raz w górę, raz w dół. 11cm wobler przemierzał szarą wodę w umiarkowanym tempie z nurtem i bardzo powoli pod prąd. Łowiłem głównie wzdłuż brzegu.  No i gdzieś tak około 19.00 nastąpiło branie. Pobicie, jak sandaczyka 30-40cm. Takie wyraźne, agresywne, ale nie mocne pobicie. Ryba wzięła z 1,5m od brzegu i z 15 – 20m poniżej stanowiska. Bez obawy o plecionkę [10kg – dla mnie to powróz], a przy świadomości, że mam niby szybki, ale zaledwie do 15g kij, to potężnie zaciąłem. Od razu mi się coś nie zgadzało, bo po takim zacięciu na poprzednio odwiedzanym miejscu ryby około 50cm wyskakiwały jak z procy na powierzchnię, a tu coś jakby się zakołysało pod wodą [zero zaburzeń na powierzchni] i nic. Więc zaciąłem jak chyba nigdy w życiu :). No i kij się zgiął nieprawdopodobnie. I tyle. Ryba pozwoliła się holować. Doszedłem do wniosku, że dziabnąłem jakiegoś większego klenia, który tak dostał w zacięciu, że już wie, iż nic nie wskóra. Nie wiem, czy ryby tak instynktownie czują, ale zdarzało mi się, że na mocnym zestawie nawet spora, mocno zacięta ryba typu kleń czy jaź nie walczyły prawie wcale.

W połowie dystansu ryba dość mocno raz targnęła zestawem, coś błysnęło na szaro – biało i byłem prawie pewien, że to jakiś dziwny boleń, albo rzeczywiście kleń. Ryba podeszła pod nogi, ale jakby osiadła na dnie. Zacząłem podciągać ją w górę i tu był pierwszy odjazd, a raczej jego próba. Mocarnie zakręcony hamulec, z wędki przysłowiowe kółko. Uciągnął może z 5m i stanął. Wtedy jedyny raz szarpnął potężnie i coś sporego przewaliło się po powierzchni. Zmieniłem zdanie – sum. A, taki z 70 – 80cm. Bez emocji. Ryba znów wróciła pod nogi. Powtórzyła próbę odjazdu, ale już bez szarpnięć. Poczułem, że słabnie. Tyle, że zrozumiałem, iż podbierak mam raczej niekoniecznie na to, co jest z drugiej strony, cokolwiek to tam było. Ten większy zgubiłem z miesiąc temu i jakoś nie mam czasu iść po niego, a bez wątpienia tam wisi. Odpuściłem hamulec i zacząłem powoli zjeżdżać do wody. Ostatnio było tu nad kolana, ale dziś jest metr więcej. I ta kwestia emocji już dostarczyła. W pierwszej chwili – nie złapałem nogami dna. Masakra co za uczucie. Gdzieś po plecach chłodniej.  Jedną ręką trzymam się jakichś traw, druga uniesiona w górę za wszelką cenę stara się utrzymać napiętą linkę, ale ryba odjeżdża z 12m i sama staje. Jakoś tam się kotwiczę w mule i w wodzie po żebra, dokręcam hamulec i zdecydowanie holuję zdobycz. Idzie ciężko ale zupełnie bez oporu.

I tu następuje druga emocjonalna sekunda [obok tego prawie nurkowania w Wiśle] – tym razem sekunda mega zaskoczenia i radości zarazem. Otóż dosłownie pod nosem wyjechał mi na powierzchnię, bardzo duży…sandacz. Pierwsza myśl – nie ma szans, nie zmieści się [dwa lata temu ryba 80+ spadła mi z podbieraka, bo nijak nie chciał się poddać – to był ten jedyny sandaczowy szatan, jakiego miałem na kiju z tych większych]. Odruchowo rzuciłem kij – wpadł cały do wody; rybę złapałem za trzon ogonowy, a na łeb siata. I dopiero wtedy zaczął walczyć… Myślałem, że rozpieprzy podbierak na kawałki. Z wrażenia trzymam go z daleka, bo się boję kotwic, a nie zwróciłem uwagi jak łyknął. No ale taka walka, to się nie liczy.

W końcu dziada pacyfikuję. Łososiowym chwytem lekko próbuję unieść do góry: nastroszone płetwy, skrzela, siatka się czepia, na dodatek zawzięcie gryzie jej kawałek. A wobler na dnie podbieraka…  Kolejny cyrk był z fotkami. Na mokrych i brudnych od błota trawach, na stromym brzegu  aparat za nic nie chciał stać. Stojąc na palcach po pierś w Wiśle, rybę z głową w podbieraku trzymałem w wodzie, a  z ogonem [też w wodzie] między nogami, co by nie miał napędu. Z kilku prób udała się tylko ta jedna fota. Minę mam nietęgą, jak to w przypadku gwałtownego flesza wśród nocy, ale rybę nieźle widać.

Potem wygramoliłem się z nim jeszcze na brzeg i tu fotki mniej spektakularne o różnej jakości.

(fot. A.K.)

Okropnie trudno było mi go mierzyć. Na trzy szybkie próby wyszło miedzy 84 a 87cm. Przyjąłem 85cm, żeby mieć jeszcze co do pobicia: ja z takimi rybami, a z sandaczami to już w ogóle – rzadko mam do czynienia. Niech zostanie 85cm. To i tak o 5cm pobiłem poprzedni mój rekord sprzed…14  chyba lat. Nie liczę napchanej ikrą 83cm samicy z marca tego roku, którą holowałem z ręki samą plecionką [wzięła na kijku do 6g…].

O ile hol był „taki se”, to ryba ucieszyła mnie niezmiernie. To było jedyne moje branie tej wyprawy. Być może złowiłbym coś jeszcze, ale jedna z kotwic była tak wplątana w gumę podbieraka, że nawet w świetle latarki jej nie uwolniłem. Zrobiłem to dopiero na drugi dzień i trochę to trwało. Łowiąc potem woblerem 5cm,  chyba za mało atrakcyjnym, czy za mało zauważalnym w podniesionym nocnym nurcie, nic już nie skusiłem.

Co ciekawe, sandacz, gdy był bez podbieraka na głowie i w wodzie, zachowywał się nad podziw potulnie.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Fajnego też sandacza złowił Krzysiek z tym, że znacznie, znacznie niżej.

(fot. K.N.)

Na drugi dzień Wisła była wyższa jeszcze o kolejne 50cm, bo w nocy i nad ranem lało potężnie. Ale potem wspaniałe słońce, ciepło choć niesamowicie wietrznie. Pojechałem po południu z leciutkim kijaszkiem w ujście jednej z rzeczułek. Było rewelacyjnie. Dużo brań – przynajmniej z 60, a byłem tylko trzy godziny. Złowiłem ponad 30 okoni. Nieduże, ale poza pięcioma bez karzełków. Do tego osiem klonków do około 35cm.

(fot. A.K.)

Trafiłem też pojedyncze: sandaczyki, ukleje, jelca, świnkę, podciętego leszcza i…pięknego, choć trochę zabiedzonego potokowca. Widać, że teraz jak woda się schłodziła, to wraca do sił.

(fot. A.K.)

Dużego sandacza złowiłem na typowy na ten gatunek wobler 11cm, plecionkę Varivas 0,12mm i wędkę Robinson Diaflex Trout do 15g.

Na drugi dzień rybki brały rewelacyjnie na dwa wabiki: Lunker City 5cm na 0,3g [ten opalizujący na różowo – perłowy kolor brzucha], oraz mikro Pintail Fishchaser`a na 0,5g. Do tego niteczka Varivas 0,02mm i kijek do 6g.

Fajny weekend był…

8 odpowiedzi

  1. Piękna ryba. Nocny Upiór 😉.
    Czyli nie używa Pan fluorocarbonu przy łowieniu ul?
    Dlaczego zrezygnował Pan z łowienia żyłká?
    Pozdrawiam

    1. Przy moim łowieniu UL nie ma to sensu, bo stosuję plecionkę o wytrzymałości ledwo 1,6kg. Poza tym przynęty drobniutkie i rybie nic sie chyba nie dzieje o ile wogóle rejestruje, ze ma coś „w zebach:.
      Z żyłki nie zrezygnowałem. Tyle, że na bolenia i przypadkowego dla mnie sandacza od lat używam plecionki. Także odkąd na UL łowię w 99% na gumy, które nie skręcają sznurka, to zarzuciłem żyłkę ze względu na znacznie krótsze rzuty. A to nie jest bez znaczenia. Po prostu w UL używałem zazwyczaj żyłki 0,12mm [rzadziej 0,10mm]. Na plecionce która jest może o połowę słabsza od takiej 12-ki, rzucam jednak z 30% dalej tym samym wabikiem. Żyłkę stosuje nadal, gdy łowię bardzo „mieszanym stylem”, tak trochę na każdy gatunek i przy zastosowaniu wszelkich wabików.

  2. Piękna rybka, gratulacje.. U mnie ten sezon spiningowo jest tragiczny.. z sensownych ryb złowiłem tylko 3 bolenie 60 + od maja. We wrześniu w ciągu tygodnia spiąłem dwa fajne sandacze i to by było na tyle. A wypadów kilku godzinnych za mną lekko z 40. Dziwny ten sezon oj dziwny..

    1. Na pocieszenie powiem, że wprawdzie na nie bardzo boleniowej wodzie założyłem sobie znalezienie na nie sposobu. Na razie zero. Co do sandaczy – jeśli się nie pomyliłem, to może nie być ostatni z takich trochę większych. Odcinek tych 200 – 300 metrów zapowiada się nieźle. Na innych miejscówkach mam ciągle ryby 45 – 50cm.

  3. Adamie, jeśli to nie tajemnica, to na jakie woblery łowisz sandacze ? Czy wg Ciebie w nocy kolor wobka ma jakieś znaczenie ?

    1. Myślę, że pojedyncza ryba nie jest tu wyznacznikiem, ale dla odpisuję Ci na mail.

  4. Gratulacje Adamie, musiałes byc mega szcześliwy! Moj rekord sandaczowy to 74cm jak narazie, i pochodzi z zeszłego roku. Dwukrotnie w wedkarskiej karierze mialem na kiju dwa wielkie sandacze, ale wypięly się.
    Pisałem w jednym z komentarzy ostatnio, że w tym roku wszystkie lepsze sandacze spadają mi, i że nazbierało się już tych spadów sporo. Że mam w tym roku wyjatkowego pecha. I problem nie leży w nieodpowiedniej akcji wędziska czy złej jakości kotwicach. Wreszcie udało się wyciągnąć przyzwoitego sandacza (zdjęcie w powyższym artykule Adama). 30 min wcześniej spadł mi inny sandacz, a ten którego wyciągnąłem, wobler wypadł z pyska zaraz po podebraniu i leżał w zaplątany w siatkę podbieraka…
    Sandacze spadały i będą spadać, czesciej niz inne ryby, można jednak szczęściu dopomóc używając bardzo szybkiego kija. Ważne też, żeby nie przegapić brania, w i momencie gdy sandacz uderza – zapierdzielić mu kontre jak Dżaki-Czan.
    Pozdrawiam
    Krzysiek

  5. Heheheh 🙂 dokładnie tak Krzysiu 🙂 Gratulacje Adam ogromnej ryby. Ten sezon jest przechlapany, wiec zlowic taka sztukę… to wyczyn. W ogóle zlowic sandacza to wyczyn, bo ta ryba poprostu w miejscach które znamy bardzo słabo bierze, lub wcale.
    Dziwi mnie że te ryby w 90% przypadków nie walczą. Wyglądają na wodne torpedy, ich zachowanie podczas holu nie pasuje kompletnie do ich budowy ciała.
    Ja marze o złapaniu takiego sandacza w tym sezonie. Próbowałem już trochę i zdaje mi się ze tu poniżej Przewozu gdzie lowie najczęściej będzie bardzo ciężko. W ogóle w tym roku jest tu ciężko o cokolwiek. Jakby ta woda opustoszała. Zadnych przylowow nic. Nawet wszędobylski bolen się nie pokazuje.
    Nie dziwie się Elastowi ze nie ma wyników bo sam nie mam. A nie jestem zielony w tych sprawach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *