VII tura ligi spinningowo – muchowej 2020. Wisła W3

Zacznę tak: realnie, a nie teoretycznie, to po ostatniej turze na pierwsze miejsce w naszej lidze szansę mają aż cztery osoby;  na miejsce trzecie – aż dziewięciu uczestników. Niech to odda nieco szalony efekt naszej ostatniej rywalizacji. Działo się naprawdę wiele w stosunku do tego, na co się chyba wszyscy nastawili z perspektywy dość nikłych wyników w dni poprzedzające turę. Kompletnie nie sprawdziło się założenie, że ranek rozstrzygnie wszystko. Ryby żerowały wybiórczo, ale przez cały czas trwania tury.  Złowiono 16 punktowanych sztuk, trzech gatunków, co daje nieznacznie więcej, niż jedną punktowaną zdobycz na uczestnika. Oczywiście byli szczęściarze/lepiej łowiący, którzy realnie złowili więcej niż jedną rybę, oraz pechowcy/gorzej łowiący, którzy złapali zero. Statystycznie punktowaną rybę łowiono co 24 minuty. Biorąc pod uwagę wyniki z treningów, niewiarygodnie niski poziom wody, wielki kontrast temperatur ranka i pełni dnia, paskudną płn. – wsch.  cyrkulację, to wynik tury mnie przynajmniej zaskoczył na plus.

Na VII turze ligi nie było tylko Dominika, oraz Jurka. Tak więc wystartowaliśmy od 6.30 w piętnaście, a w zasadzie w szesnaście osób. Z Rafałem przyjechał jego kolega – Arek, który gdyby nie specyficzny rytm pracy też chyba by startował w naszej zabawie. Było wyraźnie cieplej z rana niż w poprzednich rankach.  Bardziej tylko mglisto i dłużej utrzymywał się welon rzadkich, rozmazanych chmurek. Także wiatr od około 10.00 był wyraźnie odczuwalny.

Rywalizację bardzo szybko otworzył Bartek. W pierwszych rzutach miał, biorąc pod uwagę lekki kleniowy zestaw – potężne branie. Dłuższy czas wędkarskich szachów i szczęśliwie rybę pomógł mu podebrać Michał. Sum miał 92cm. Kupa punktów. To jak dwa fajne klenie [takie wyraźnie 40+].

(fot. B.K.)

Nie wątpię, że kolega łowił już do końca z lekkim sercem. Trudno sobie wymarzyć lepszy początek.

Krzysiek, który wybrał drugą stronę rzeki, również bardzo szybko miał punktowanego klenia, ale ryba spadła w holu. Nie mniej po nieco ponad godzinie od startu też już miał za sobą widmo zerowania. Wyjęty kleń miał 37cm.

(fot. K.N.)

Jak się okazało, łowiłem zdecydowanie najniżej ze wszystkich i około 7.00, to docierałem dopiero na pierwszą planowana miejscówkę. W drodze do tych wytypowanych słownie 30m brzegu udało mi się złowić klonka, niestety brakło mu ze 2cm.

Tymczasem niespełna dziesięć minut po rybie Krzyśka, skromne, ale pewne punkty zalicza Jacek. Jego ryba ma 31cm

(fot. J.Ś.)

Kolejną osobą, która wchodzi do gry jest Maciek. Klenik tak na styk, ale ma te 30cm.

(fot. M.K.)

W tym czasie Tommy zalicza trzy potężne strzały i nie zacina żadnej ryby. Frustracja na maksa. Sam nie wiem, co gorsze, bo ja od godziny zapadłem w trawy i nie wiem, co jest grane – nie mam nawet dotknięcia. Nie liczyłem na wiele: jedno – dwa szybkie brania, przynajmniej jeden na punkty. Minuty lecą, a tu kompletna cisza. W dalszej perspektywie na wodzie też nic się nie dzieje, poza snującą się mgłą.

Dochodzi dziewiąta. Mijają dwie i pół godziny tury. Na zdecydowanym prowadzeniu Krzysiek: dołowił klenia 42cm.

(fot. K.N.)

30% czasy tury za nami, a dorobek większości na razie żaden. Tylko Maciek dorzucił klenika – bliźniaka tej pierwszej ryby. Kolejny trzydziestaczek – stykowiec, jak mawia Robert.

(fot. M.K.)

Robert zresztą tuż po maćkowym kleniu daje znać, że nie odpuści. Ma już grubego klenia – 47cm. Jest w tej chwili trzeci.

(fot. R.M.)

Ja z ponurymi myślami dojeżdżam w tym czasie na drugie wytypowane miejsce. Pierwsza miejscówka zawiodła na całego. Choć emocje były. Jakoś w ogóle nie wziąłem pod uwagę banalnego czynnika. Przecież wcześnie rano w miejscówkę mogą „wjeżdżać” na tyle groźne drapieżniki, że klenie będą się trzymać na dystans. Zaliczyłem w tej pierwszej miejscówce, po około godzinie ciszy dwie obcinki. Wszystko w ciągu może dwudziestu minut. Z braku brań na małe gumki, założyłem maleńki wobler. Słownie 10mm plus kotwiczka. Pierwsze podanie i kilka takich delikatnych, ale cwanych potrąceń. Ponawiam rzut, tylko zwijam szybciej. Tuż pod kijem zawija niewielki [max. 50cm] szczupak i odgryza wabik. Dociera do mnie, co może być problemem, licząc, że zbója przegnałem. Niedługo potem, gdy nadal nic nie bierze na gumę, zakładam drugi, trochę większy około 15mm wobek.  Silne, miękkie podbicie. Aż się spiąłem. Wyglądało to na dużą rybę karpiowatą, obstawiałby sporego jazia. No i rzucam drugi raz. I powtórka: wyraźne potrącenie, przyspieszam, coś łapie wabik i luz. Nawet tak delikatny kijek się nie zdążył przygiąć, a już obciął…

Maciek na swoim sprawdzonym fragmencie ma wyraźnie trudniej niż zazwyczaj. Niespełna kwadrans po 9.00 doławia trzeciego klenia [33cm], ale mimo trzech ryb, punktów niewiele.

(fot. M.K.)

Sytuacja zmienia się jednak bardzo szybko. Już zupełnie inny rodzaj ciężaru na kiju i Maciek zaczyna „pukać” do prowadzących. Sum z tych na minimum, ale jest! 71cm.

(fot. M.K.)

Niedługo potem mocno punktuje Piotr kleniem 42cm.

(fot. P.D.)

Pozostała dziesiątka nadal bez punktów. Ja także. Po godzinie schodzę z małej żwirowej plażyczki, z jednym wyjściem klenika może 20cm… Wczoraj, w ciągu godziny na agresywnie prowadzoną mikrowahadłówkę zaliczyłem z 20 pewnych brań, wyjąłem pięć ryb pod 30cm i jedną około 33cm… Dziś nic.

Połowa tury. Idą prawie „ogon w ogon” Bartek i Robert, który dorzuca do swojej puli klenia 36cm.

(fot. R.M.)

Pół godziny potem prowadzi Piotrek. Obskakując sporo miejsc i nic nie łowiąc, decyduje się na ryzykowny krok: idzie odcinek po Maćku. Opłaca się! Łowi klenia 46cm i na ten moment jest pierwszy.

(fot. P.D.)

Tuż przed 11.00 ma miejsce moment, w którym już chyba wszystko jasne. Król tej tury jest tylko jeden. Robert na maleńką wiróweczkę wyjmuje niesamowicie spasionego bolenia. Ryba ma „tylko” 61cm ale wygląda na o wiele, wiele większą.

(fot. R.M.)

Nieśmiało, ale ratuje się punktując Wojtek. Sam potem mi mówił, że widział wiele kleni około 40cm. Użył nawet słowa „kotłowały się”. Złowił tylko jedną sztukę, minimalnie przekraczającą 30cm. Ale kolega ma punkty…

(fot. W.F.)

Na dwie godziny przed końcem Robert stawia kropkę nad „i”. Kolejny kleń ma 43cm.

(fot. R.M.)

Niby do końca wiele może się zmienić, ale i tak dyskretna tego dnia aktywność ryb zaczyna zanikać.

Ja w tym czasie mam za sobą ze trzy brania na dzikim brzegu w drodze do ostatniego odcinka, ostatniej szansy. Wyjmuję tylko okonia 20+ ale nie na punkty. Pozostałe brania – nie wiem, chyba też okonie bo w tym samym rejonie. Jestem na prawie nieznanej mi opasce. Różni się tym od pozostałych na jakich byłem, na W3, że jest relatywnie szeroka, płytka, a brzeg za plecami nie przypomina stromego zbocza. Byłem tu raz rok, albo dwa lata temu, tyle że  chyba w czerwcu, choć też w dniu beznadziejnym. Złowiłem wtedy klenia pod 40cm i spadła w zacięciu jakaś duża już ryba.  Jest we mnie jakaś rezygnacja, a z drugiej strony mówię sobie, że jeszcze dwie godziny i cała opaska, jakieś 300, może nawet 400m przede mną. Musi tam coś  żyć, żerować!

Ale brania słabną. Jeszcze na kwadrans przed końcem, klonka na te wymagane minimum 30cm zgłasza Jacek.

(fot. J.Ś.)

O tym, że warto łowić do końca, choć łatwo się mówi, gdy jednak ma się niemało punktów, przekonuje Maciek. Trzy minuty przed końcem tury robi zdjęcie kleniowi 34cm.

(fot. M.K.)

Ja zaliczam na całej opasce może z pięć niby fajnych, choć bardzo delikatne muśnięć wabika, ale bez konkretnego brania. Jak w jakimś filmie, w ostatniej minucie [zaraz potem przyszedł sms od Tommy`ego, że skończył], około 35cm kleń odprowadził wobler do szczytówki i zapadł w toń… Nic nie wyjąłem. Było mi smętnie.

Popełniłem kilka błędów:

– źle wytypowałem miejscówki [sporo osób nawet jeśli nic nie złowili, miało wyraźne pobicia, albo widziało niemało ryb na punkty; w ostateczności mieli brania ryb małych] – na moich fragmentach ryb nie było; za siedem godzin wyjąłem tylko 3 klonki i okonia

– gdybym przewidział te szczupaki, to na miejscówkę nr jeden pojechałbym na końcu [ale gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka…]

– nie nadaję się do skakania po miejscówkach, nie mój styl – jeden odcinek i metr po metrze…

– największym błędem było na ostatnie dwie godziny [ta końcowa opaska] zamienienie sprzętu na „normalny” i łowienie woblerami; jakieś ryby tam niezmiernie ostrożnie, choć obiecująco stukały; jeśli bym łowił cieniutko na gumki, szansa mogła być [kleń na gumy bierze mniej chętnie ale o wiele ufniej]

Poza naszą rywalizacją łowił wspomniany na początku Arkadiusz. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale chyba pierwszy raz łowił w naszych stronach. Zrobił bardzo fajny wynik,  który wziąłbym z pocałowaniem ręki: miał dwa klenie na punkty; byłby na szóstym miejscu.

Nie mogłem się doczekać relacji Roberta, gdyż w okolicznościach jakie były [aura, okropnie niski stan rzeki i jednak takie niezdecydowanie ryb], zrobił świetny wynik, więc od jego relacji zacznę. Warto poczytać, jak to się robi.

Robert: Przed turą wytypowane miałem 6 odcinków, na których mimo niżówki coś powinno się dziać. Realnie nie byłem w stanie wszystkich obłowić w 7 godzin, wybrałem trzy które wydawały mi się najciekawsze i w dodatku nie były zbytnio od siebie oddalone.

Miejsce, od którego zacząłem rano, to krótki 50-100 metrowy odcinek. Najciekawszy jest jego fragment, gdzie pod wodą są resztki umocnień brzegowych – gęsto usiane na dnie spore kamienie. Przy niskim stanie wody jest tam 30-60 cm głębokości. Kręcą się tam zwykle klenie trzydziestaki, a rano można liczyć na naprawdę fajną rybę. Niestety te duże klenie są bardzo ostrożne i trudne do złowienia, nie inaczej było też dziś. Miałem trzy brania dużych ryb, które nie sposób było skutecznie zaciąć. Wiem że to były grube klenie, wychodząc do przynęt robiły niezły zamęt na płytkiej wodzie. Ostatecznie złowiłem tam tylko klenia 29 cm i chwilę po ósmej postanowiłem zmienić miejsce. Kolejne dwa odcinki które wybrałem były bardzo podobne, 200-300m z pozoru nieszczególnej wody. Prąd jest tam jednostajny ale nie silny, kamieni mało albo wcale. Na tych odcinkach jest moim zdaniem mało drobnych kleni 20-30 cm, za to szanse na rybę 40+ są spore. Są to bardzo dobre miejsca na niżówkę, ale najlepsze gdy woda jest lekko podniesiona. Rozpocząłem łowienie kilkadziesiąt metrów powyżej miejsca, gdzie poprzedniego dnia robiąc rozpoznanie złowiłem klenia równo 50 cm. Po kwadransie miałem branie na złotego Meppsa 1, prowadzonego przy samym brzegu. Takie nijakie stuknięcie, ale po zacięciu od razy czuć było że ryba konkretna. Płynęła powoli w moją stronę, po chwili widziałem ładnego klenia zapiętego „za skórkę”, wiedziałem że za chwilę może spaść. Mimo że nie miałem woderów to zsunąłem się w wodę do połowy łydek żeby go szybko podebrać (i tak byłem mokry od rosy 🙂 ). Oczywiście w chwili gdy  naprowadziłem go na podbierak pozbył się obrotówki, na szczęście był już mój, 47 cm. Widziałem co jakiś czas oznaki obecności ładnych ryb poniżej, każde miejsce robiłem dokładnie, kilkoma woblerami i dwoma obrotówkami. Godzina czesania wody, od czasu do czasu jakieś wyjście i niemrawe branie. Kilka metrów ode mnie ryba uderzyła w woblera, przyzwoity trzydziestak. Zmieniam któryś raz przynętę i w końcu uderzył ponownie, tym razem już się zapiął. 36 cm, nic szczególnego ale są punkty. Pod koniec tego odcinka jakaś duża ryba wyskoczyła z pod brzegu do obrotówki, która wpadła dopiero co do wody, byłem pewny że to kleń. Spory garb na wodzie, ryba zrobiła dziwne dwa kółka w pobliżu i wróciła pod brzeg. Kolejny rzut, może dwa obroty korbką i siedzi. Jak kleń to naprawdę konkret, od razu odszedł w nurt na środek rzeki. Pokazała się płetwa i już wtedy wiedziałem że to niezły boleń. Udało się go szczęśliwie doholować; dał mi popalić na żyłce 0,14. Miał 61 centymetrów, żaden okaz, ale gruby i naprawdę silny. Narobił sporego zamieszania, więc odpuściłem już to miejsce i wróciłem do auta. Na nowym odcinku w drugim rzucie, na obrotówkę która była założona jeszcze po tym boleniu, łowię przyzwoitego klenia 43 centymetry. Do końca były dwie godziny, miałem 4 punktujące ryby i prawie 200 metrów fajnej wody przed sobą, zapowiadało się dobrze. Kawałek niżej za smużakiem przez parę metrów płynął duży kleń. Męczyłem to miejsce jakieś pół godziny i zapiął się dwudziestak. Chlapiąc się po powierzchni spłoszył rybę na którą polowałem, odpłynęła spokojnie w stronę środka rzeki. Szczęście mnie chyba opuściło, spiąłem pod nogami klenia około 35 cm, który wziął na srebrnego Meppsa 0. Na ostatnich 50 metrach interesującej wody widzę spław dużej ryby i ruch przy brzegu zwiastujący obecność kolejnej. Zrobiłem krok do przodu i przy brzegu pojawił się gejzer wody, a towarzyszył mu hałas jakby ktoś wrzucał płytę chodnikową do rzeki. Bóbr był tak uprzejmy, że spłynął jeszcze tam gdzie przed chwilą były ryby i powtórzył ten manewr… Do końca było trochę ponad pół godziny, odpuściłem już to miejsce i poszedłem niżej. Tu zaczyna się już kamienna opaska i pojawia mocny nurt, nie liczyłem na wiele. Złowiłem tam parę kleni dwudziestaków  i czas się skończył.

Wynik przyzwoity, chociaż mógł być znacznie lepszy. W ostatnim tygodniu napływały informacje, że z rybą jest ciężko. Ja czułem się dość pewnie bo miałem dobre miejsca, a na Wiśle to podstawa. Oczywiście różnie to bywa, pycha kroczy przed upadkiem. Nastawiałem się, że jednak te kilka przyzwoitych ryb wpadnie i włączę się do walki o podium. Już po łowieniu, pisząc to naszło mnie kilka wniosków. W moim odczuciu z samego rana ryba wcale nie żerowała jakoś lepiej niż w godzinach południowych. Dziś obrotówki pokazały swój potencjał. Większość czasu łowiłem woblerami, a i tak 3 z 4 ryb złowiłem na obrotówkę. Wyniki utwierdziły mnie w przekonaniu, że miejsca które wybrałem nie są specjalnie lubiane przez małe klenie, za to duże ryby coś w nich widzą 🙂

Krzysiek:  Na miejsce zbiórki dotarłem 4 minuty po szóstej. Okazało się że była to najkrótsza zbiórka w historii Ligi, ponieważ kiedy ja zajechałem – wszyscy już odjeżdżali. Na łowisko dotarliśmy z Tommy`m nieco spóźnieni, ponieważ zagadaliśmy się na parkingu – łowienie rozpoczęliśmy o godz. 6:45. Pojechaliśmy w miejsce które znamy od dawna, ale nie byliśmy tam jeszcze w tym roku, tak więc bez treningów i trochę „w ciemno”. Nad rzeką unosiła się mgła i zaczynało powoli wstawać słońce, stan wody bardzo niski, wyraźnie widać było aktywność niezbyt dużych kleni i co dziwne, żadnej aktywności boleni. Szybko wyciągnąłem z wody 2 klenie około 25 cm, a zaraz potem zaliczyłem spadek punktowanego klenia – około 32cm. Nie zraziło mnie to, wręcz przeciwnie, ucieszyłem się że ryby są aktywne. Z wody wyjechały kolejne trzy klenie 25 cm i wreszcie upragniony punktujący – 37cm. Na zegarku 7:45. Potem nastała godzina eksperymentów i poszukiwań kolejnej dobrej miejscówki. Około 8:45 wyciągam kolejnego klenia, tym razem 42cm. Ten już dał fajnie popalić na cienkiej żyłce, fajnie wyginał delikatny kijek i odjeżdżał kilka razy przed podebraniem. Potem do końca niewiele się już działo. Godne odnotowania było jedynie wyciągnięcie mojej pierwszej certy na spinning. Wzięła na 3cm woblerek i była nieduża, niewiele ponad 20 cm, ale zapięta wzorowo za pyszczek na bezzadziorowy haczyk. Branie nastąpiło w płytkim miejscu gdzie woda wartko płynęła po kamieniach. Bardzo chciałem jej zrobić zdjęcie ale kiedy sięgałem po telefon, ta wywinęła się z dłoni, wpadła do wody i zbiegła.

Tomek: U mnie niestety zero. Choć zaczęło się obiecująco – w pierwszych rzutach dwa bardzo solidne brania, ale niestety niezacięte.  Później przyciąłem szczupaka takiego ok. 60 cm, ale niestety, gdy sięgałem po podbierak, obciął żyłkę i zwiał.  Z ryb wyjętych – 3 małe klenie, niestety nieznacznie poniżej 30 cm.  Miałem jeszcze sporo innych brań, ale jakoś tak się składało, że ryby doskakiwały, kąsały delikatnie i nie kończyły. Ogólnie czuć było rybę w tej wodzie (bardziej niż na wcześniejszych wiślanych turach), więc mam duży niedosyt.  Trochę mnie już frustrują te zera na Wiśle, ale prawda jest taka , że trochę się jej jeszcze uczę (łowię tam incydentalnie). Poza tym (z braku czasu) w zasadzie nie ćwiczę przed turami.  Pożyteczne jest jednak to, że znalazłem kilka obiecujących miejscówek, więc w październiku (jeżeli to znowu Wisła), na pewno będą punkty 🙂

Dodam od siebie, że poza moimi dwoma obcinkami, wspomnianą powyżej przez Tomka, także Wojtek miał kolejne dwie, oraz spiął szczupaka około 60cm. No i dzień przed na treningu Rafał też miał obcinkę…

Maciek: Złowiłem w  sumie 15 kleni, okonia i suma, niestety wyjęte ryby małe.  Początek – niby dużo brań , ale klenie drobne 25-29. Dopiero ósmy po prawie dwóch godzinach zapunktował i to ledwo na 30 cm.   Nie miałem za wiele czasu na trenowanie i brakowało nieco obeznania z aktualną sytuacją w rzece. Do tego na podstawowym odcinku rzeki  łowiłem  w tym roku tylko raz 30 maja na lidze,  a nie odwiedzenie go teraz przed turą, okazało się nie być dobre,  bo nie dowiedziałem się wystarczająco wcześnie, by zmodyfikować taktykę,  że mój podstawowy odcinek trochę się zepsuł, a ryby  coraz bardziej zmanierowane. Spiąłem dwie większe ryby, prawdopodobnie klenie,   jednego w zacięciu  a drugiego w holu.

Gratulacje dla zwycięzców!

Bartek: Zabawa zaczęła się dla mnie dość szybko, bo już w trzecim lub czwartym rzucie. Na typowo kleniowy woblerek, w typowym dla klenia miejscu uderzył sum. Początkowo sądziłem że ma ok. 60 cm (po pierwszym wynurzeniu na powierzchnię musiałem widzieć tylko jego fragment), ale jeden odjazd skorygował moje myślenie o jego wielkości. Biorąc pod uwagę, że holowałem go na kleniowej witce z żyłką 0,17 to wyjąłem go raczej dość sprawnie.. Michał, który był ze mną na tej miejscówce pomógł mi podebrać rybę. Zmierzona na 92 cm rybka została sfotografowana i w dobrej kondycji wróciła do wody. Niestety później nie było już tak optymistycznie. Z innej miejscówki udało mi się wyciągnąć 4 klenie, niestety wszystkie w przedziale 23-28 cm. Po zmianie miejsca – nie mam nawet brania…. Na ostatnią godzinę, jeszcze jedna zmiana miejsca –  dorzucam okonka 23 cm. Niestety za krótki. Koniec. […]  Ja jestem zadowolony z minionej tury, w końcu przerwałem złą passę 🙂 

Piotr: Do tej tury przystąpiłem bez treningów, nie łowiłem ostatnio prawie w ogóle, a na tym odcinku nic, a nic. Postanowiłem jednak pozwiedzać i dać sobie szansę na potencjalnie obiecującym odcinku na którym nigdy nie byłem. Jakie spotkało mnie zażenowanie:  1,5km brzegu i nawet drobnicy.. Jeden kleń który po widocznym cmoknięciu puknął w przynętę. Zmieniłem miejsce na kolejne – po 15 minutach odpuszczam, zero ryb. Udałem się na kolejną miejscówkę, tam jednak wydało mi się, że idę po kimś, bo ścieżka przez nadbrzeżne trawy  była pozbawiona rosy.. Nie pomyliłem się. 50m przede mną szedł Maciek. Poprawiając po nim odcinek wyjąłem dwie ładne ryby, klenie 42 i 46, plus zaliczyłem bombę wyjmującą kij z dłoni- a przy „parabelce” i 40m wypuszczonej plecionki to niełatwe. Niestety, baaardzo tłusty kleń nie zapiął się. Później po zostawieniu Maćka sam na sam z rybami, łowię kilka drobnych kleni. Dwukrotnie zmieniłem jeszcze miejsce, jednak już bez brania. Jak na 70cm wody na wodowskazie, to jestem dość zadowolony 🙂

Rafał: Ta tura była okazją by spędzić wędkarski weekend z kolegą Arkiem. Mamy za sobą mnóstwo wędkarskich wypraw i rozumiemy się doskonale na rybach. Arek poświęca kleniom nieco więcej uwagi niż innym gatunkom więc jego doświadczenie i obserwacje mogą wnieść coś nowego…. i wniosły. Nie znamy Wisły  więc na sobotnim treningu więcej chodziliśmy z wędką w poszukiwaniu nowych miejsc niż łowiliśmy. Jedyne znane mi miejsce, które zamierzałem obławiać na turze, omijamy. Chciałem by zostało nietknięte ale później okazało się, że jednak takie nie było. Zaliczyliśmy kilka niezaciętych kontaktów i przegrane spotkanie z sumem. Na kleniowej witce wygiętej do granicy elastyczności był moment iż uwierzyłem że go wyciągnę. Jednak nie udało się. Niestety sama tura nie udała mi się. Miałem wprawdzie brania lecz ryb nie mogłem zaciąć. W końcu zacinam klenia 28 cm a później klenia ok. 40 cm, który spina się podczas wyskoku zaraz bo zacięciu. Kombinuję, zmieniam przynęty i sposoby prowadzenia ale bez efektu. Mam wieści od Arka że na opasce na obrotówkę ma kontakty i dwa klenie, które dałyby punkty 36 i 34 cm. Konsultuję z nim szczegóły i zaczynam łowić podobnie ale zaliczam do końca tury kilka brań w tym jedno zacięte dało mi klenia 29 cm. Niestety zeruję ale gratuluję koledze bo miałby punkty gdyby startował z nami. Tura się zakończyła ale nasz weekend trwa więc zwiedzamy Wisłę. W dzień szukamy sposobu i miejsc na klenie co ostatecznie daje mi klenia 41 cm ale wieczorem myślimy o sumach. I znowu mamy je na kijach. Mój był mały
ale Arek ma takiego że niewiele ma do powiedzenia. Czujemy ulgę po pierwszym w końcu odzyskanym metrze ale ostatecznie sum się wypina. Fajna wyprawa choć humor psuje brak punktów na turze.

Michał: Tak jak gadaliśmy, miałem jednego ok. 40cm klenia. Niestety wziął „pod kijem” na 2 m żyłki i spadł. Oprócz tego 5 kleni do 28 cm i okoń na 22. Jeszcze branie bolenia do smużącego ze śmieciem w kotwiczce wobka kleniowego. Ogólnie frustracja, biorąc pod uwagę że w sobotę w 2,5 godziny miałem 3 klenie na pkt. i sandaczyka tłuściocha…  Ale przynajmniej podbierałem już fajną rybkę Bartka.

P.S.  Wszystkie rybki od miejsca drugiego do piątego złowione w promieniu 2 km … 

Tu odniosę się do komentarza kolegi. Faktycznie, poznajemy W3 coraz bardziej i odrzucając ambicjonalnie „pigalaki” typu rejon samego Przewozu, „Niagarę” itp. jeszcze dwa  – trzy miejsca, to ryby niestety są na okropnie małym odcinku. Tak sobie myślałem, że fajnie, gdyby było jeszcze z pięć nowych osób w miarę regularnie jeżdżących na nasze spotkania, ale doszedłem do wniosku, że mogłoby być ciasno…

(fot. K.N.)

Wyniki tury:

I miejsce Robert – 1 pkt [boleń 61cm, klenie 36, 43 i 47cm – 661pkt]

II miejsce Piotr –  2 pkt [klenie 42 i 46cm – 370 pkt]

III miejsce Bartek – 3 pkt [sum 92cm – 313 pkt]

IV miejsce Maciek – 4 pkt [ sum 71cm, klenie 2x 30, 33 i 34cm – 283 pkt]

V miejsce Krzysiek – 5 pkt [klenie 37 i 42cm – 271pkt]

VI miejsce Jacek – 6 pkt [klenie 30 i 31cm – 73pkt]

VII miejsce Wojtek –7 pkt  [kleń 30cm –  31pkt]

Ja, Kuba, Zygmunt, Michał, Rafał, Tommy , Brandy, Tomek – zero – po 12,5 pkt

Dominik, Jurek – nieobecni –  po 13,5 pkt

GENERALKA:

Oj, wielu z nas ciężko jest po tej turze i niestety zaliczam się do tych osób. Widać, że ilość i umiejętności tegorocznych uczestników swoje robią, bo chyba nigdy się nie zdarzyło, by na trzy tury przed końcem aż cztery osoby miały jak najbardziej realne szanse na miejsce pierwsze. Warunkiem jest „złapanie” zera przez kogoś z pierwszej czwórki, co jak widać po mnie, nie jest takie niemożliwe niestety.

Prowadzi Maciek – 35 pkt [2075 małych punktów]. Kolega przeskoczył mnie o jeden punkt. Racjonalnie nastawiałem się, że będzie mnie doganiał, podobnie jak pozostali, aczkolwiek byłem pewien, że raczej dam radę zawsze punktować. A tu już mnie ma…

ja – 36 pkt [1307 małych punktów]

Mimo słabszego wyniku, ale jednak zdobycia punktów,  trzecie miejsce utrzymał Jacek – 46,5 pkt [1097 małych punktów]

Zarówno Piotr, jak i Robert pewnie punktują i pną się coraz wyżej, depcząc już na poważnie po piętach. Akurat biorąc pod uwagę, że Wisła dominuje w tym roku, należało się tego spodziewać.

Robert – 47 pkt [1034 małe punkty]

Piotr – 51 pkt [1211 małych punktów]

Podobnie jak ja sporo stracił zerując  Zygmunt – 54 pkt [773 małe punkty]. Jest teraz szósty.

Siódme miejsce należy teraz do Wojtka – 59 pkt [384 małe punkty]

Ósme miejsce – po 63 pkt zajmują – Michał [921 małych punktów] i Bartek [489 małych punktów]

Dziewiąty jest Krzysiek – 66 pkt [465 małych punktów] – ma największy awans, bo o cztery pozycje.

Na miejsce dziesiąte spadł Rafał – 67 pkt [ 308 małych punktów]

Jedenasty jest Tommy – 71 pkt [160 małych punktów]

Tuż za nim Tomek – 72 pkt [408 małych punktów]

Trzynastą pozycję ma Brandy – 77 pkt [174 małe punkty]

Czternasty jest Kuba – 86 pkt [nie punktował w żadnej turze]

Piętnasty Dominik – 87 pkt [podobnie jak Kuba nie punktował, ale zaliczył mniej tur]

Ostatni jest Jurek – 89 pkt [nie zaliczył żadnej tury] – muszę go liczyć, gdyż średnia arytmetyczna ewentualnych niepunktujących w danej turze by się zmieniła i ten niuans mógłby mieć wpływ na ostateczną klasyfikację.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *