Szukaj
Close this search box.

Liga oczami uczestników

Na wstępie powiem, że o rybach, a raczej o nowej miejscówce i rybach w niej złowionych, będzie na końcu.  A łowisko to odkryłem, dzięki zabawie w ligę spinningowo – muchową.

O  lidze właśnie będzie lwia cześć wpisu. Zawsze mieliście okazję poznać przebieg danej tury, widziany z mojej, często bardzo subiektywnej perspektywy. Czasem wrzucałem jakiś cytat z wypowiedzi, któregoś uczestnika.  Ponieważ w tym roku było nas faktycznie trochę więcej, a wszystko wskazuje na to, iż liga jeszcze bardziej się rozkręci, postanowiłem poprosić startujących w tym roku, by jeśli mają trochę czasu, napisali kilka zdań, odnośnie swoich wrażeń.  Parę osób zdecydowało się podzielić swoimi spostrzeżeniami. Nie ukrywam – liczę na to, że ich uwagi, czy opinie lepiej zobrazują naszą rywalizację i może zachęcą niektórych do startu w 2019r.

Łukasz:

Żałuję, że nie mogłem być częściej, żałuję zwłaszcza tury u „siebie”, czyli na Rabie…Nie jestem typem sportowca, ligę traktuję jako spotkanie grupki różnych wędkarzy i wykorzystuję to, by nauczyć się czegoś od innych. Efektem tego jest mój powrót do spinningu J Jedynym smutnym faktem jest stan naszych łowisk, który tak boleśnie wychodzi przy naszych spotkaniach. Fatalny stan łowisk pstrągowych czy mizerne pogłowie szczupaka, czy okonia, to tylko jedne z wielu naszych bolączek.
W przyszłym roku chciałbym się lepiej przygotować do tury „wiosenne wzdręgi na Bagrach”(o ile będzie to łowisko) czy na Wiśle.

Bartek:

Nie będę ukrywał, że ósme miejsce w naszej zabawie jest dla mnie dużym osiągnięciem. Szczególnie pozytywnie będę wspominał pierwszą wyprawę na starorzecze, które w listopadzie obdarowało mnie zwycięstwem. Najważniejsze jest jednak doświadczenie, którego nabrałem w ostatnich miesiącach i świadomość nad czym jeszcze muszę pracować. Zdecydowanie łatwiej jest to robić pośród fajnych ludzi, których poznałem. Jest już cel na kolejny rok – poprawienie wyniku 🙂

Maciek:

Na wstępie gratuluję tegorocznym uczestnikom,  którzy zakończyli ligę na pudle,  czyli Adamowi, Pawłowi i Wojtkowi!

Z mojej perspektywy liga to bardzo fajna zabawa dla osób lubiących rywalizację. Każda punktująca ryba na lidze cieszy tak jak niezły okaz w „prywatnym” łowieniu. Liga daje możliwość  i mobilizuje do poznania łowisk,  na które człowiek samemu pewnie nigdy by się nie wybrał,  oraz szybkiego zobaczenia jakie ryby i w jaki sposób inni na tej wodzie łowią.  Ciekawie jest też zobaczyć co inni robią na dobrze znanym sobie łowisku.  Rozpoznanie danej wody w kilka czy kilkanaście osób dostarcza szybko informacji,  które samemu ciężko byłoby wypracować. Jak pokazuje przykład mojej osoby,  nie trzeba być wirtuozem spinningu,  żeby  od czasu do czasu  osiągnąć w lidze dobre rezultaty. Nie mniej od umiejętności liczy się dobra taktyka i oczywiście przygotowanie, najlepiej poprzez treningi na danej wodzie pozwalające wybrać dobre miejscówki  i sposoby łowienia.

Od kiedy poznałem Adama, moje łowienie przeniosło się w zupełnie inny wymiar.  Głównie poprzez inspirację do wielu zmian:  nowe łowiska,  nowe sposoby łowienia, inne przynęty itd. Liga dodatkowo ten proces przyspieszyła. Liga daje też możliwość poznania innych wędkarzy,  wspólnych wypraw, choć ja akurat w wędkarstwie mam styl raczej wilka – samotnika. To co mi nieco przeszkadza to  fakt,  że liga zabiera sporo czasu, a nie mam go zbyt dużo na łowienie i startując w lidze, mniej niż wcześniej łowię poza ligą  z nastawieniem na duże sztuki. Szczególnie,  kiedy przykładamy się do przygotowań  i  przed każdą turą trenujemy na danym łowisku.  Stąd w bieżącym roku zrezygnowałem z treningów.

Mam wrażenie,  że z roku na rok łowimy na lidze więcej ryb,  dzięki eliminowaniu  słabych łowisk  i  uważam, że w 2019 roku warto wzmocnić ten trend  i brać  pod uwagę jedynie łowiska, co do których jesteśmy pewni,  że pływają tam ryby w zadowalającej ilości i rozmiarach.  Żadnych łowisk na których cała grupa będzie walczyć  o złowienie czegokolwiek punktującego.

Brandy:

O lidze przeczytałem na Twoim blogu i od początku mnie bardzo temat zainteresował, z przyjemnością przyjąłem zaproszenie do wspólnej rywalizacji. Dla mnie ten rok był również pierwszym rokiem wędkowania w Okręgu Krakowskim, mimo, że mieszkam w nim od urodzenia. Podczas losowania słyszałem jedynie nazwy łowisk, wśród których ledwo byłem w stanie odróżnić wody płynące od stojących, a co dopiero nastawić się na jakąś taktykę. Cokolwiek wymyślić byłem w stanie jedynie na podstawie nękania telefonicznego bardziej doświadczonych kolegów, zazwyczaj dzień przed turą ligi. Pierwsze tury to było kompletowanie sprzętu; do tej pory jako praktycznie wyłącznie muszkarz bardzo ograniczałem sobie łowienie na niektórych wodach. Ortodoksi pewnie powiedzą, że wszędzie się da walczyć muchówką, a nawet wygrywać ze spinningiem, ale nie rozumiem po co się kopać z koniem. Woda stojąca i niektóre atrakcyjne odcinki rzek samym swoim charakterem uniemożliwiają sensowne łowienie muchówką, a ewentualnie wymuszają sekwencyjne stosowanie coraz bardziej finezyjnych rzutów, oraz wytężoną czujność, żeby znowu nie zahaczyć o sąsiednią gałąź. Tak, że musiałem kupić sobie spinning, i to nie jeden, tylko dwa, lżejszy i cięższy, składanie zestawów zakończyłem w grudniu….
Brak rozpoznania niestety mocno dawał się we znaki, nawet rzeki o charakterze, wydawało mi się podobnym do akwenów, na których mam doświadczenie, stanowiły duże wyzwanie i podobne metody nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, ale teraz mam nadzieję, że już znając większość interesującej wody w okręgu, będę w stanie sobie zaplanować łowienie lepiej, oraz wybrać atrakcyjne miejscówki. Najcięższe decyzje zdecydowanie dotyczyły rzek, w naszej zabawie można było wybierać z bardzo długich odcinków, a ja niestety ze względu na studia zwiedzałem je tylko na mapach google. Na wodzie stojącej mieliśmy się mniej lub bardziej w zasięgu wzroku i zawsze można było zasięgnąć porady, czy też pożyczyć jakąś przynętę, dzięki czemu zawdzięczam swoje honorowe punkty na Bagrach.
Liga pokazała jak istotne w wędkarstwie jest doświadczenie na łowisku. Zwycięstwa Łukasza czy Sławka, jak i Twoje, pokazują, że jeżdżąc gdzieś często i mając doświadczenie na danym akwenie możemy bez problemu wywalczyć ryby, których nie są w stanie podejść inni. Praktycznie każdy, kto łowisko deklarował jako „swoje” na nim później wygrywał, lub zajmował wysokie miejsce na podium. Twoja wygrana, również pokazuje jak dużą uniwersalność trzeba mieć, aby walczyć o wysokie miejsca w klasyfikacji ogólnej, na każdym łowisku wypracować jakąś rybę, kiedy nawet koledzy zerują, a praktycznie każdy nasz wytypowany akwen, w różnych porach roku wymaga nieco innego sprzętu i metody, a zdobycie z jej pomocą punktowanej ryby wymaga również jej poprawnego zastosowania i obycia z nią.
Dzięki swojemu udziałowi nabyłem dużego doświadczenia z różnymi łowiskami, poznałem zwyczaje ryb oraz różne podejścia do wędkarstwa. Poznałem wielu bardzo pomocnych ludzi dzielących moje hobby i chcący się otwarcie dzielić swoimi umiejętnościami i doświadczeniem promując jednocześnie zdrowe, sportowe podejście do łowienia. Mam nadzieję, że startując kolejny raz na każdej turze będę na każde łowisko szedł z pewnością, wiedząc gdzie i po co zarzucam wędkę, oraz że da mi to szanse wygrać chociaż jedną turę, ale walczyć będę oczywiście o najwyższe miejsce podium 🙂

Michał:

Gratuluję zwycięstwa! Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie! Już po I turze nad Wisłą zobaczyłem jaka przepaść w umiejętnościach i wiedzy dzieli mnie od Ciebie i innych:), ale już Bagry dodały mi otuchy że jednak jakiś tam 3-ci zmysł mam i udało się rybki zacinać i szczęśliwie holować. Szkoda że łowiska, co do których byłem pewny na 51% wyniku nie wypaliły: Rudawa – ogólny stan wszystkim znany L [aczkolwiek  jak bym wybrał miejsca w których później coś tam połowiłem…], no i Raba ale kompletnie na niej w takich warunkach nie łowiłem, szkoda że nie była pod koniec miesiąca…

Co do spostrzeżeń:

Oprócz wielkiej wiedzy jaką pozyskałem uczestnicząc w lidze, najistotniejsze było poznanie fajnych ludzi! Dlatego dziękuje wszystkim za wspólną możliwość łowienia [najczęściej bez punktów:) ] w czasie i poza zawodami!!! Najfajniejsze jest to że nikt nie miał problemu podzielić się swoją wiedzą o wodzie, o tym jak łowi, [no może jeszcze co niektórzy mają swoje tajemnice na Wiśle 🙂 ], ale kto wie co będzie w przyszłym sezonie.

W 2019r mam nadzieję że poznam kolejne fajne osoby i że dojdzie do takich sytuacji, gdzie rywalizacja będzie tak wyrównana, że trzeba będzie ryzykować pewnym wynikiem w pogoni za większymi zdobyczami, które mam nadzieję że gdzieś tam są…

Jacek:

W ligę bawię się od samego początku. Najpierw to była chęć połowienia i podpatrywania osób które łowią UL, w szczególności różnymi przynętami gumowymi. Ja takich przynęt nigdy nie lubiłem i rzadko coś na nie udało mi się złowić. Preferowałem woblery i błystki. Z lekkością sprzętu też było różnie. Początki były trudne, ale się w końcu z gumami przeprosiłem i teraz stanowią trzon moich przynęt. Szczególną satysfakcję miałem gdy udało mi się uzyskać niezły wynik na Bagrach, łowiąc parę naprawdę fajnych wzdręg, ryb które kiedyś łowiłem sporadycznie. Potem było już lepiej:  pierwsze leszcze, karasie i świnki na spinning. Później „odkryłem” muchę i trochę odpadłem od spinningu. Ale na turach ligowych nadal po niego często sięgam. Aha w sumie oprócz niewątpliwego polepszenia moich umiejętności wędkarskich, chyba równie ważną rzeczą w naszym zabieganym życiu jest to, że żona trochę przychylniej i z większym zrozumieniem znosi moje wyjazdy na „Ligę” niż moje indywidualne wyjazdy, z którym przecież mogę łatwiej zrezygnować 🙂
W przyszłym roku oczywiście nadal będę uczestnikiem ligi, aha nadal głosuje na Biała Przemszę … nie byłem tam chyba z 2 lata, słyszałem że jest dużo gorzej ale zróbmy jakieś nowe rozdania z miejscówkami, jakaś Mierzawa, Dunajec  – dolny OS spinningowo – muchowy, chętniej pojadę w nowe destynacje.

Z Pawłem, który zajął drugie miejsce, a który jest niezmiernie konkretnym facetem i niekoniecznie lubi jak zawraca mu się głowę drobnostkami, przeprowadziłem króciutką rozmowę:

AK: Przez trzy minione sezony opuściłeś chyba tylko jedną turę. Mimo startowania przez trzy lata z rzędu i w sumie bardzo dobrych wyników [dwa razy byłeś trzeci i teraz drugi] – nie zamierzasz startować w przyszłym roku. Dlaczego?

PK: Liga to nie tylko zabawa. To rywalizacja, obserwacja i nauka. Udział w lidze na poważnie, wymaga poświęcenia. Lubię wygrywać jak chyba każdy. Jednak praca, którą wykonuję, zabiera mi mnóstwo czasu i tak naprawdę mam w miesiącu tylko sześć dni wolnego. Aby dobrze przygotować się do zawodów, trzeba wykonać trening na danym łowisku. Potem jest tura. Pozostałe cztery dni trzeba podzielić na dom, rodzinę. W łowieniu efektywnym pomaga mi odpowiedni dobór łowiska do danych warunków pogodowych, poziomu wody, pory dnia itp. Zawody niestety narzucają nam łowisko.

AK: Komu nie polecałbyś udziału w naszej zabawie?

PK: Na to pytanie odpowiem odwrotnie. Ligę polecam każdemu kto:

– posiadającemu dużo czasu, szanującemu dane słowo (jak deklaruję to startuję)
– cierpliwemu – połów w narzuconych warunkach nie jest łatwy

Z Wojtkiem [trzecia lokata] przeprowadziłem dłuższy wywiad:

AK: Co ma większe znaczenie w wędkarstwie: szczęście, czy doświadczenie?

WF: Moim zdaniem jedno i drugie w wędkarstwie jest bardzo ważne. Jeżeli o mnie chodzi, doświadczenia cały czas nabieram i każdy wyjazd nad wodę traktuję jako kolejną lekcję wędkarstwa. Uważam jednak, że w tym roku to bardziej szczęście, niż doświadczenie brało górę.

AK: A co jest najtrudniejsze w lidze?

WF: Dla mnie w lidze nie ma nic „trudnego” albo nawet „najtrudniejszego” , bo do każdego z wylosowanych łowisk, raczej bez problemowo jestem w stanie dostosować się. Przychodzi mi na myśl tylko jedno – „najtrudniejsze w lidze” jest zebranie na łowisku wszystkich zdeklarowanych do udziału w naszej zabawie, bo tak na prawdę wychodzę z założenia, że jak czegoś nie mogę zrobić, to się na to nie piszę, a tutaj mamy sytuacje, w której goście zgłaszają swój udział w lidze, a później olewają temat i są nieobecni na poszczególnych turach.

AK: Łowisz i na muchę i na spinning. Trzy lata naszej zabawy pokazało, że jednak spinning zdecydowanie wygrywa z muchą pod względem skuteczności. Tak przynajmniej jest na zdecydowanej większości łowisk, które akurat są wylosowywane…Jakiś komentarz?

WF: Odpowiedź jest prosta. Trzymając w ręce korbę czuję się pewniejszy, choć zdaję sobie sprawę że gdybym opanował dobrze muchówkę,  byłbym zdecydowanie skuteczniejszy. Jak zauważyłeś – moim kijem UL ogarniam większość łowisk i to często z dobrym wynikiem, natomiast na tych samych łowiskach, stosując metodę muchową  musiałbym posiadać kilka wędzisk w różnych klasach, do tego kołowrotki , kilka rodzajów sznurów itd. Zestawy muchowa jakie mam, pozwalają mi na komfortowe i skuteczne wędkowanie na Dunajcu, Rabie, Popradzie. A nie ukrywam że do łowisk takich jak Bagry, Kryspinów, Kanał Łączany brakuje mi jeszcze umiejętności operowania wędką muchową (sznurem). Tak czy inaczej – trenuję cały czas i mam nadzieje że w kolejnej edycji klenie i jazie będę już łowić na mokre muszki.

(fot. W.F.)

AK: OK. Nie chcę tu tworzyć jałowej dysputy  o wyższości jednej metody nad drugą, bo to bez sensu ale ze startujących w tym roku, na muchę często łowisz Ty, Kuba, Jacek, a w zasadzie wyłącznie na muchę – Łukasz, Brandy, czy przede wszystkim Zygmunt. Oczywiście poziom zaawansowania jest różny, różnych osób. Nie mniej zastanawiam się czy losowane łowiska tak bardzo nie sprzyjały w tym sezonie tej metodzie, czy jednak łowiący na muchę nastawiają się w zasadzie wyłącznie na ryby łososiowate?

WF: Uważam że do ryb łososiowatych najłatwiej się dobrać właśnie tą metodą.  Ale zwróć też uwagę na łowiska- wcale nie były łatwe dla muszkarzy. To raczej zadecydowało o dużej przewadze spinningistów.

AK: A jak widzisz kwestię trudności łowienia na naszych wodach stojących w stosunku do płynących? Wprawdzie były sytuacje jak rok temu na Bagrach czy teraz w grudniu, że na stawach poszło słabo. Jednak generalnie na wodach stojących większość zazwyczaj punktowała, a w wodach płynących większość zazwyczaj zerowała. Rzeki są trudniejsze, czy jest w nich mniej ryb? Jak to widzisz?

WF: Uważam, że rzeki są trudniejszymi łowiskami  i na pewno o sukcesie na rzece decyduje jej znajomość i dobre rozpoznanie. Wody stojące nie są aż tak wymagające.

AK: Startujesz w lidze trzeci sezon. Nasza zabawa wpłynęła w jakiś sposób na Twoje podejście do wędkarstwa na polu przynęt czy technik?

WF: Oczywiście. Przez te 3 lata moje pudełka całkowicie się zmieniły – nauczyłem się dobierać przynęty do łowisk i udaje mi się łowić skuteczniej.  Techniki prowadzenia przynęt też są bardzo ważne. Na tym polu – wiem że zrobiłem duży postęp – ale do Mistrza Adama [autor bloga się czerwieni] mi jeszcze daleko.  Cieszy mnie również fakt, że przynęty spinningowe i muchowe, które sam robię, trafiają do wędkarzy w całej Polsce i okazują się być bardzo skuteczne, co sprawia mi ogromną radość i satysfakcję. No i chyba rzecz najważniejsza – dzięki naszej zabawie poznałem bardzo wiele nowych miejsc,  których zapewne sam nigdy bym nie poznał. Wiec, jak widać same plusy z naszej zabawy w ligę.

AK: W pierwszym pytaniu zwróciłem uwagę na kwestię szczęścia. W tym sezonie, w naszej rywalizacji miałeś go mnóstwo: trzy razy rzutem na taśmę zdobyłeś punkty [rzeczka pstrągowa, Kanał Łączański i w listopadzie na starorzeczu]. W dodatku były to ryby dające najmniejszą lub prawie najmniejszą ilość punktów, jaką można zdobyć w danym gatunku [2x klenik 30cm i raz pstrąg 31cm]. Mówię o tym dlatego, że szczególnie w poprzednim sezonie, kilka osób chciało startować w lidze, ale odstraszyły ich zawyżone wymiary niektórych gatunków. Dwie osoby wprost powiedziały mi, że za bardzo by się frustrowały gdyby nie mogły złowić nic punktowanego. Jakie masz przemyślenia w tym temacie?

WF: Osobiście uważam, że zawieszenie poprzeczki tak wysoko sprawia, że każdy uczestnik zabawy staje na głowie by się pochwalić punktowaną rybką 30+, a takich nie brakuje w naszych łowiskach. Odnosząc się do „frustratów”- uważam, że nie każdy potrafi się u nas w lidze dobrze bawić – rozumiem też, że każdy chciałby wygrywać , bo to przecież rywalizacja (chociaż ja traktuję to jako wspaniałą zabawę i zdobywanie doświadczenia ).  Ja wiem, że nie trzeba się napinać, tylko dobrze bawić, a często wyniki przychodzą same… przy odrobinie wędkarskiego szczęścia.

AK: To na koniec pytanie o przynęty. Biorąc pod uwagę łowiska i gatunki jakie najczęściej łowiliśmy, wymień wabiki, które byś wybrał, gdybyś musiał poprzestać tylko na trzech.

WF: Gdybym musiał faktycznie pozostawić w pudełku tylko trzy przynęty, byłyby to:

– wobler Dorado Invader tonący ( dł. 4cm, waga 3.5g, kolor- czarny ze srebrnymi pasami)- mój najskuteczniejszy wobek (kleń , okoń, brzana, szczupak);

– czerwony „Polaris”  Fishchaser (dł. 25mm zakładany na główki 0,3-0,8g)

– twister Mikado 38mm w kolorach czarno-srebrnym na główce jigowej 1g Mustad Mikro

Sam na koniec pokuszę się o podsumowanie. Cieszy mnie, jak to powiedział w marcu Jacek „sukces organizacyjny”. Regularnie w całej zabawie, w tym sezonie brało udział  12 osób z 17 zgłoszonych. To niemało. Dla przykładu podam, że w oficjalnych mistrzostwach  feederowych okręgu wzięło udział 20 ludzi. A o niebo łatwiej zgromadzić  tyle osób w jeden dzień, niż  dziesięciu ludzi  po jednym razie ale prawie w każdym miesiącu.

Dwa  – nasza zabawa staje się coraz bardziej poważna. Biorąc pod uwagę minione trzy sezony, wystąpiły chyba wszystkie możliwe sytuacje budzące wątpliwości. W związku z tym napisałem nawet mini – regulamin ligi, który właśnie rozsyłam do weryfikacji tegorocznym uczestnikom, którzy już zadeklarowali udział w przyszłym roku.  Zasięgając opinii kolegów, zrezygnowaliśmy jednak z nagród i sponsora. Uznaliśmy, że ewentualne trofea rzeczowe, mogłyby niezdrowo podgrzać atmosferę. A co podkreślam – podstawą naszej rywalizacji jest uczciwość, gdyż nie mamy sędziów. Jak do tej pory ten podstawowy element działa, a co drugiego uczestnika tegorocznej ligi nie znałem wcześniej…

Zeszłoroczna i tegoroczna rywalizacja wymusiła na mnie kilka rzeczy, których bym pewnie nie zrobił, a które przyniosły bardzo pozytywne skutki:

– dostając za każdym razem lanie od Maćka na każdej turze, gdy łowiskiem była Wisła poniżej Krakowa, coś musiałem z tym zrobić; nie chodziło tylko o to, że przegrywałem, a o to, że przegrywałem zerując; uparcie szukając ryb, odkryłem kilka świetnych odcinków, zacząłem seryjnie łowić bolenie jakich nie łowiłem od sześciu chyba lat i w mniejszym stopniu inne gatunki

–  Maciek zburzył regułę, którą żyłem odnośnie kleni – w uproszczeniu brzmi ona „woda górska – większe przynęty, woda nizinna – małe”; kolega w środku lata i w ogóle cały sezon na Wiśle łowi z bardzo dużą skutecznością przynętami 5 -11cm, wirówkami nr 2; poszedłem jego tropem i zacząłem mieć wyniki, odstawiając w kąt moje mikro wobki, wirówki rozmiar 00; w ogóle, w swoim łowieniu sięgnąłem do dużych, a nawet bardzo dużych wabików, już niekoniecznie pod kątem samych kleni [super UL nie porzucę, bo to i tak najlepiej mi wychodzi i najbardziej lubię]

– liga i udział w niej kilkunastu osób pozwoliła mi na fajne obserwacje, szczególnie na bardzo czystych wodach, jak zachowują się ryby, gdy tuż przed nami ktoś już zaliczył miejscówkę [ale to spostrzeżenia na osobny tekst]

Cieszy fakt, że podczas rywalizacji coraz więcej z nas łowi coraz więcej ryb, często trochę większych. Świadczą o tym rekordowe wyniki zwycięzców poszczególnych tur [Pawła na Bagrach, Łukasza z łowiska komercyjnego, czy mój z marcowej Wisły]

Chyba równie jak sama wygrana , ucieszyło mnie w tym roku zapunktowanie w każdej turze. Dotąd nikomu się ta sztuka nie udała, choć w dwóch przypadkach zawdzięczam to niesamowitemu szczęściu.

Cieszy mnie, że ludzie już mądrze proponują łowiska na dany miesiąc do losowania. Coraz rzadziej trafiają nam się kiksy, choć raz nie uniknęliśmy takiej sytuacji [rzeczki pstrągowe]. Oczywiście zawsze może być psikus natury, związany z aurą w danym dniu, ale to jest jednak wpisane w nasze hobby.

I tyle o lidze.

A teraz o ostatnio odkrytej miejscówce. Zanosi się na strzał w przysłowiową dychę. Nomen omen to też zasługa udziału w lidze – w życiu bym nie zajrzał na ten fragment rzeki o tej porze roku, jakby nie rywalizacja. No za nic. Z perspektywy ostatniego wyjazdu, to zacząłem się zastanawiać, czy nie zmarnowałem w ostatnich latach części weekendów pod koniec roku. Wprawdzie ktoś może powiedzieć jaki jest sens jechać około 100km, by łowić godzinę?

Miejscówka trochę dziwi: latem widać tabuny różnych ryb z przewagą jak to jest u nas – kleni i mniej licznych okoni, jazi, boleni świnek oraz drobnicy. Trafiają się leszcze. Ryby widać, złowić je tutaj, szczególnie duże sztuki – bardzo ciężko, a jeśli nawet to raczej z płaskiego brzegu. Im później tym ryb widać mniej, aż w końcu woda niby pustoszeje. Złowienie czegokolwiek z płaskiej plaży jest –  wydaje mi się przypadkiem. Od strony drugiego brzegu- bardzo niegościnnego – ryb też nie widać, ale brania są. Teraz głównie między 6.30, a 7.30. Ryb nadal nie widać, ale mam kontakty. Z tym, że jak już dobrze widzimy szczegóły drugiego brzegu  – jakby ktoś zaczarował wodę. Zero.

Mimo paskudnej aury [2 stopnie poniżej zera, wysokie ciśnienie 990 hPa  silny, wilgotny wschodni wiatr], wybraliśmy się z Wojtkiem. Kusiłem, że to jest miejscówka na 1-2 brania ale o świcie to nie będzie byle co.

Kolega jednak zrezygnował i pozostał na pobliskim starorzeczu. Ja wsiadłem w samochód i pojechałem dalej. W całkowitych ciemnościach ledwo wbiłem się w spodniobuty, mając na sobie jednoczęściowy kombinezon morski do żeglugi. Poruszałem się w tym kabaretowo, ale poza stopami, to mogłoby i być minus dziesięć stopni – dałbym radę. Niedługi marsz do rzeki. Nadal w ciemnicy, choć w sumie noc nie należy do szczególnie nieprzeniknionych, zabieram się do najmniej przyjemnej części całej eskapady: forsowanie rzeki, bo z drugiej strony nie ma bliskiego dojazdu autem. Woda maksymalnie po żebra i na szczęście bardzo spokojna.  Potem z kilkadziesiąt metrów lądem i znów wąska i dość głęboka, za to długa zatoka. Na koniec wysoka i stroma skarpa.  Guma spodniobutów na mrozie twardnieje okropnie, a tu jeszcze cała woda na niej zamienia się w sztywna glazurę. Chrzęści i odpada po kawałku, ale chodzi mi się tragicznie. Początkowo idzie się przez rzadkie zarośla ścieżką bobrów, by  ostatnie 100m pokonywać prawie klęcząc. Jestem.

Minimalnie szarzeje od wschodu, ale tu jeszcze noc. Woda jak smoła. Oglądam drzewa nad głową, czy nie grozi mi upadek na grzbiet  mocno rozkołysanych gałęzi. Na niebie blady i cienki rogalik księżyca. Nastawiłem się na ciut większy kaliber ryb, ale nie byłem aż takim optymistą i poprzestałem na parabolicznej wędce do 20g z żyłką 0,14mm. Przynęta – Arrowfish na 2g.

Rzadko, ale w ciemnościach dochodzą dźwięki spławów/ataków niemałych ryb. Wszędzie – na lewo, na prawo, na wprost. Na wodzie nic nie widać. Jeszcze za ciemno i odległość zbyt wielka.

Drugi rzut. Mam walnięcie, że prawie lecę ze skarpy na twarz [łowi się tu 2m nad lustrem wody; można zeskoczyć ale od razu po żebra do wody, z opcją ześlizgnięcia się dalej, a jest z 1,8m]. Jestem tak zaskoczony, że napinam żyłkę i to wszystko na co mnie stać. Kilka sekund oporu jak wielki kamień i puszcza. Było żywe – nie ma wątpliwości. Rzucam po omacku mniej więcej w tę samą stronę. Odczekuję na wyczucie, aż gumka dotknie dna. Zwijam kolejne metry i gdzieś tam daleko, jak znów nie przywali. Zacinam, ale czuję, że to za słabo. Kij może jeszcze sporo zrobić, ale boję się o żyłkę. Powtórka. Puściło. Nie ma szans, że to podcinki. Pewne brania.

Kilkanaście rzutów bez efektu. W końcu znów gwałtowne zatrzymanie, sekundowy opór jak martwy i…rusza. Jest! Branie nie było tak spektakularne, jak wcześniejsze, ale też całkiem silne. Coś dość spokojnie ale mocno odjeżdża lekko pod prąd i zarazem w środek rzeki. Kilkanaście sekund. Ryba chlapie się już blisko brzegu. Bez podbieraka na sztycy, nie ma szans. Zjeżdżam w wodę. Utrzymuję równowagę, ryba nadal na kiju. Ciemny cień wjeżdża w siatkę. Trudno mi szacować wielkość, ale jak unoszę zdobycz to wiem, że to fajna ryba. Odkładam w śnieg podbierak ze zdobyczą i z trudem gramolę się na skarpę. Brudzę się przy tym niemożebnie. Kleń ma 49cm.

(fot. A.K.)

Fotki, ryba wraca do wody. Na dłoniach mam piaskowe błocko. Myję dłonie śniegiem. Ledwo trzymam potem kij. Zeszło trochę czasu. Szybko się rozwidnia. Parę rzutów i powtórka z początku łowienia. Pod samym brzegiem przez sekundę, jakby hak wchodził w wielkie miękkie drewno, zacinam z duszą na ramieniu, docinam, chwila bezruchu, szarpniecie i poszła. W głowę zachodzę co jest. Na 100% nie wiem, ale nie ma znamion podcinki. Tak samo jak kleń przed paroma minutami, tylko ze dwa razy mocniejszy kontakt.

Znów kilkanaście rzutów. Cisza. Zakładam wobler – świadomie rzucam i liczę na bolenia. Daję za wygraną po kilku minutach. Wracam do gumowej rybki. Tym razem sprytne delikatne pobicie, ale dające nadzieję na coś także niemałego. Ryba tak skubie, że nie da się zaciąć.

Kilka minut później obserwuję jak znikają w świetle latarki kolejne metry żyłki. Ryba majestatycznie i spokojnie jedzie pod prąd. Bez wysiłku, bez litości dla w sumie delikatnego zestawu. Nie będę tu silić się na dramaturgię holu. Fakt, faktem zdębiałem.

(fot. A.K.)

Jeżdżąc tu 10 lat nigdy nie widziałem w wodzie ani żywej ani martwej, ani małej, ani dużej brzany. Nigdy też nie widziałem by ktoś jakąś wyjął, niezależnie od metody jaką łowił. Góralki [brzanki] – tak, tych pływa tu sporo. Podobno teraz, późną jesienią kilka osób złowiło parę sztuk, ale nie przekraczających 40cm.  Moja miała 60cm. Nie wiem co o tym sadzić, ale jestem zachwycony. Rozjaśnia się zupełnie w kolejne 20 minut. Woda już cicha, jak cmentarz. Sterczę z godzinę – półtorej ale na darmo. Jakbym był w innym miejscu. Marznące stopy dają znać o sobie. Szybka przeprawa, uwalniam się z ponownie „szklanych” woderów i jadę do Wojtka.

Na starorzeczu cudów nie ma. Kolega zaliczył ledwo dwa okonie. Od południowej strony zbiornik zamarzał w oczach.

(fot. A.K.)

Musieliśmy uciekać co kwadrans parę metrów w lewo. Spinningowo poza okoniem nic nie istniało. Gdyby kolczaków było jak dawniej, to w tych okolicznościach złowilibyśmy po przynajmniej 30 rybek. Ostatecznie skończyło się na ośmiu sztukach Wojtka i szesnastu moich. Tyle, że kolega miał cokolwiek większe.

(fot. W.F.)

Nie mogę doczekać się kolejnej wizyty na rzecznej miejscówce, a zapowiadają ocieplenie, silny zachodni wiatr i niskie ciśnienie Może być nieźle…

 

Jedna odpowiedź

  1. Liga spinningowo muchowa to super rzecz, fajnie że potraficie się zorganizować i robić coś takiego. Lubię poczytać o takich zmaganiach choć zawody wędkarskie w jakiejkolwiek postaci to rzecz zupełnie nie dla mnie, z prostego powodu – rywalizację mam na co dzień w pracy, na ryby jadę po to by odpocząć i się zrelaksować. Dodatkowo nie jestem typem zawodniczym – bardzo często świadomie omijam znane miejscówki, które wiem że mogą dać sporo niewielkich ryb, po to żeby odkrywać zupełnie nowe miejsca za kolejnym zakrętem rzeki, gdzie jeszcze nie łowiłem, a które mogą dać mi rybę marzeń. Dla osób lubiących rywalizację + wędkarstwo musi być to jednak mega zabawa i uważam taką ligę za bardzo fajną inicjatywę. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *