Szukaj
Close this search box.

Liga spinningowo – muchowa 2018. IX tura – starorzecze

Przedostatnia tura naszej ligi spinningowo – muchowej była dla wszystkich startujących niezłą przeprawą. Panująca w sumie cały rok niżówka spowodowała pierwszy raz, odkąd tu bywam, zakłócenie rytmu życia lokalnego odcinka rzeki. Tydzień z przymrozkami nic nie wniósł – poza okoniem, którego jest jednak dopuszczająca ilość w porównaniu z poprzednimi latami, pozostałe gatunki są reprezentowane nader skromnie. W ogóle ryb w bajorze jest znacznie, znacznie mniej niż choćby rok temu. Mimo dalekiej drogi, frekwencja była niezła [9 osób], to jednak ilościowo było bardzo, bardzo, bardzo słabo jak na to łowisko. Z drugiej strony pokazało ono, że i tak jest o niebo lepsze niż większość wód, na których łowiliśmy. Sądzę tak dlatego, iż tylko dwóch uczestników nie zapunktowało. Podobne proporcje były tylko na Bagrach, gdzie głównym celem były wzdręgi. Woda tego akurat starorzecza o tej porze roku pozwala jednak na znacznie szerszą wszechstronność i nieprzypadkowe celowanie w różne gatunki ryb. Sumaryczny wynik był jednak miłym zaskoczeniem, gdyż na podstawie wprawdzie tylko dwóch tu moich wizyt tej jesieni, zapowiadało się naprawdę bardzo słabiutko. Ale bywali też koledzy, choć także nieczęsto i mieli identyczne spostrzeżenia. Stąd oprócz starorzecza, do wyboru dopuściliśmy pobliską rzekę. Pomysł nie był zły bo cześć punktujących zdobyczy padła właśnie tam.

Dodanie pobliskiej rzeki jako drugiego łowiska, stworzyło jednak niemały dylemat, bo tak jak zakładałem – o wyniku końcowym w dużej mierze decydował świt i to jak się okazało w przypadku kleni na starorzeczu – był to słownie kwadrans; dylematem było czy w tym najlepszym czasie postawić na rzekę, czy jednak na bajoro. Opcję rzeki wybrał tylko Paweł. Pozostali w temacie początku dnia postawili na starorzecze.

Prognozowałem, że będą pojedyncze, dość przypadkowe złowienia i tak rzeczywiście było. Trzeba było mieć naprawdę dużo szczęścia, które w wędkarstwie ma w ogóle duże znaczenie. Jak pokazuje ostateczna klasyfikacja, dobrym pomysłem było albo konsekwentne sterczenie w jednym dosłownie miejscu i metodyczne obławianie niewielkiego areału bajora, ale też taktyka przeciwna – częste zmiany miejsca, po kilka rzutów 2-3 wabikami, także dawała niezłe efekty w tych okolicznościach.

Sama aura była bardzo sympatyczna – łagodna, zachodnia cyrkulacja, która po chyba 3 tygodniach nastała dzień wcześniej, po długich godzinach mżawki. W dniu łowienia do około 11.30 – bezwietrznie. Ciśnienie było także z tych typowych dla regionu – na starorzeczu sprzyjające zawsze aktywności okoni, a w zasadzie wykluczające klenia. Było ciepło, bo od pięciu stopni rano do siedmiu. Przez cały czas wyglądało, że niebo „pęknie” i zaświeci słońce, ale ostatecznie całkowite i nieciekawe, prawie jednolite zachmurzenie wygrało. Ku zaskoczeniu tych, którzy jakoś tam brali pod uwagę rzekę okazało się, iż tego akurat dnia nie było żadnych prac kilka kilometrów wyżej i woda była kryształowa, choć ciut podniesiona po opadach dzień wcześniej i topniejącym śniegu, który w niewielkich ilościach pojawił się w tygodniu.

Rządziły, co jest dla mnie naturalne o tej porze roku, przy takich a nie innych gatunkach ryb i w wodzie stojącej – gumy w najróżniejszych wariantach [rybki, robactwo, fantazyjne; z atraktorami i bez]. Dominowały kolory albo bardzo stonowane, albo bardzo krzykliwe. Tylko jedna punktowana ryba złowiona została na wobler, a tylko cztery niewielkie skusiły się na wirówkę i wszystkie spadły w holu…

Finalnie wszystkich ryb złowiono około pół setki, co jest bardzo słabym wynikiem – wg prywatnego „przelicznika” mniej niż 30szt/głowę to tu dla mnie słaby dzień. Ryb punktowanych było ledwo dwanaście, co na grudniowej tutaj turze w zeszłym sezonie w najlepszym przypadku obsłużyłoby ledwo dwóch startujących z pierwszych pozycji. Łowisko w tym sezonie jest naprawdę trudne. Świadczyć może także fakt, że w bajorze i pobliskiej rzece pozostało jakieś 40 – 50 przynęt. Sam urwałem siedem, a rekordzista jedenaście. To wszystko wypadkowa dwóch rzeczy – niskiego poziomu wody i słabego żerowania ryb, co skutkowało szybkim kontaktem z zaczepami. Ale z drugiej strony było niezmiernie emocjonująco i chwilami wręcz zabawnie, bo co pół godziny następowała totalna rotacja zajmowanych pozycji [nawet jedna punktowana ryba sporo zmieniała].

Godzina 6.30. Minimalnie szarzeje, aczkolwiek wśród krzaków ciemno jeszcze jak w nocy. W każdym razie dyndającej na końcu zestawu gumki Fishchaser nie widzę w mroku.

(fot. A.K.)

Wykoncypowałem sobie niezwykle ryzykowny, ale [teraz się chwalę, ale naprawdę było jak założyłem] potencjalnie skuteczny scenariusz pierwszych minut: wprawdzie wszystkie znaki sugerowały znikomą ilość  i żadną wręcz aktywność kleni w bajorze, co potwierdziły moje tu dwie wizyty w końcu października i na samym początku listopada, to jednak uznałem, że:

– jakaś ich ilość jest [jeden ze spławikowców miał nawet nienajgorsze wyniki w dniu ligi, łowiąc obok nas] i klenie muszą żerować, choćby nawet bardzo krótko, czyli na 99% właśnie o świcie

– kleń bardzo bazuje na wzroku, a po tygodniach brązowej w wyniku robót wody w rzece, kryształowa woda była tylko w skrajnej, ekstremalnie płytkiej części starorzecza, gdzie w dzień widywało się pojedyncze maleńkie rybki.

No i tam poszedłem.

Czas start. Pierwszy rzut  – łowię uchem czy czasem nie przedobrzyłem, ale gumka upada na wodę – cichutkie ciapnięcie wabika o czarną i nieruchomą taflę [zero typowego tu porannego szału spławów]. Wabik łapie jakąś utrzymującą się na powierzchni, a niewidoczną w tych okolicznościach gałąź. Na szczęście nie bardzo dużą, choć w holu lekko zaczepiającą co chwilę o dno. Rzut drugi zupełnie w bok. Intuicyjnie prowadzę w toni, bliżej powierzchni, obawiając się zaczepów. Rosnący, początkowo jakby martwy opór, szarpnięcie ryby z równoczesnym docięciem. Nie ma wątpliwości, że jakieś punkty powinny być po drugiej stronie, choć nic wielkiego. Trochę gimnastyki z podbierakiem, bo lustro wody znacznie niżej niż zwykle przy stromym tu brzegu. Mierzenie – 32cm, fotka.

(fot. A.K.)

Pełen luz – po pierwsze mam dziką satysfakcję, że sprawdził mi się scenariusz. Po drugie udaje mi się zrealizować własny cel: mieć punkty na każdej turze.

Nawet w zaroślach jaśnieje już – widzę przynętę wiszącą pod szczytówką. Rzut trzeci w rejon gdzie było branie. Momentalnie rosnący niemrawo opór. Docinam. Pewności nie ma, raczej malec, ale na wszelki wypadek mierzę. Te 30cm jednak przekroczył.

(fot. A.K.)

Super to wszystko się zaczęło. Rzut czwarty – inne tym razem branie i holuję około 20cm okonia. Jest już widno. Rzut piąty, dziesiąty i kolejne… Nic. Tak jak przewidziałem, klenie i to tutaj pewnie nieliczne już się gdzieś zaszyły.

Wiem, że nic tu już nie zawalczę ale z wrodzonej dokładności obrzucam wszystkie kąty. Zajmuje mi to…godzinę. Nie wiem kiedy zleciała. Oczywiście już bez dotknięcia.

Zmieniam miejsce, bo nie ma wątpliwości, iż gdzie jak gdzie, ale tu już nie ma czego szukać. Jestem tak zadowolony, że nawet myślę o wygranej. Tymczasem…

Po drodze mijam Kubę – łowił na tej samej wodzie co ja, ale nie miał szczęścia. Ale już Michał, który stanął tak jak zaparkował auto, ma klenia 36cm.

(fot. M.M.)

 Jestem lekko zaskoczony, a to nie koniec. Spotkani po drodze: Jacek  – ma okonia 29cm…

(fot. J.Ś.)

i Maciek – też identycznego, złowiony równocześnie z garbuskiem Jacka [stali obok siebie].

(fot. M.K.)

Wojtek wypada najlepiej i najgorzej. Na tym etapie nikt nawet nie zbliżył się do ilości brań jakie miał. Wstrzelił się i ma już dziewięć okoni, ale pechowo, każdemu troszkę brakuje.

(fot. W.F.)

Na tym się nie kończy. Bartek do 8.50 miał tylko dwa okonki wielkości palca i podcinkę świnki. Tuż przed 9.00 stoczył nadmiernie heroiczny bój w bajorze [akurat bardzo zarośnięte miejsce,  błotniste podejście] z niemałym okoniem. Chłopaki trochę się śmiali, ale Bartek był w tym momencie pierwszy. Ryba miała 32cm.

(fot. B.K.)

Co więcej – szybkie przeliczenie punktów i moje dwie ryby to ledwo trzecie miejsce.

Michał ma niemałą płoć, która chyba dałaby punkty, gdyby nie była podcięta.

Idziemy z Kubą wzdłuż starorzecza, ale mało co się dzieje.  Między mniej więcej 8.00 a 10.00 mam tylko dwa brania. Wyjmuję jazgarza i malutkiego sandacza. Spotykamy dobrego znajomego – Szymona, który bawił się z nami w ligę rok temu. Ma akurat pobicie i kijek do 3g gnie się niebotycznie. Bez wątpliwości na końcu zestawu jest  duża zdobycz. Po dłuższej chwili Szymon biegnie do nas z podbierakiem. Ryba wypełnia całą siatkę i jest tak szeroka, że jestem pewien przyzwoitego jazia. Tymczasem kolega prezentuje nam świnkę na 46cm.

(fot. S.T.)

Wzięła na mikro jaskółkę na maleńkiej główce. Szymon łowi poza konkursem ale taka sztuka warta jest odnotowania.

Z Kubą idziemy dalej. Nie licząc najprawdopodobniej podcinki Kuby, która spada – zupełna cisza. Na granicy  starorzecza z wodą płynącą namierzam w gęstwinie korzeni klenie. Jest ich niemało, też mnie widzą, bo kręcą się nerwowo. Maluchy, ale co jakiś czas najgłębiej błyskają takie pod 35cm. Dziura ma z 1,5m głębokości i jest obstawiona przez liczne gałęzie, parę głazów i wielką kłodę.  Rzucam  pod mizerny tu prąd. Ryzykuję długi opad, ale gdzieś w okolicach głazu agresywne branie. Klenik  20-25cm. W może dwudziestu rzutach mam ich 5 szt., ale żaden na punkty. Te większe nie reagują. W końcu nic nie bierze, a ja urywam gumę. Przechodzę na drugą stronę i próbuję w tym miejscu szczęścia od drugiej strony. Brań zero, za to rwę kolejną przynętę. Kuba też tu pourywał.

W pobliskim kanale łączącym rzekę ze starorzeczem mam tylko podcinkę świnki. Spada po parunastu sekundach, ale nie ma czego żałować. Nie ma to sensu. Za płytko. Wracam. W miejscówce, gdzie Szymon wyjął dużą świnkę, przystaję na dobre pół godziny. Mam jedną pewną krótko holowaną podcinkę świnki [została łuska] i najpewniej drugą, ale ta ryba była bardzo duża. Może leszcz.  Już na sam koniec mam kolejną świnkę, która spada z pół metra pod powierzchnią. Do końca nie jestem pewien czy była zapięta za pysk, czy płetwę piersiową. Duża nie byłą ale punkty by były. Doławiam okonia, ale mu brakuje ze dwa centymetry.

Wracam trochę znudzony, bo to łowisko nawet jak nie darzyło czymś większym, to przyzwyczaiło mnie do dużej ilości kontaktów. A tu słabiutko.

Powoli mijam kolegów, ale nie widać Wojtka. On w tym czasie korzystając z pomocy Szymona, pojechał nad Sołę. Szymon mieszkając w zasadzie na miejscu zna miejscówki dużo lepiej niż my. Tak naprawdę nic szczególnego się nie dzieje, choć  pomoc się przydała – Wojtek łowi punktowaną rybę. Klenik ma podobnie jak mój drugi, ledwo nad 30cm.

(fot. W.F.)

Okazuje się być jedyną rybą zajmującego do tej pory w klasyfikacji generalnej miejsce trzecie Wojtka. Złowił go na wobler i była to jedyna punktowana ryba złowiona na inny wabik niż gumka.

Oczywiście nieświadomy małego ale jednak sukcesu kumpla, dowiaduję się, że pozostali mimo znikomej ilości brań też coś dodali do swoich punktów.

Pierwsi spotkani to Jacek i Maciek. Okazuje się iż tylko Maciek na chwilę zaliczył kanał, ale bez efektów i szybko wrócił. Obaj nadal stali w rejonie w którym ich rano spotkałem.

Gdy mijam Jacka, ten mozolnie na delikatnej wędce kończy holować sporego leszcza. Lekko zwątpiłem bo taka sztuka dałaby mu ze 150 pkt, co w tych okolicznościach raczej przesądza sprawę. Okazuje się, że lechu jest jednak zaczepiony za grzbiet. Jacek mówi że to już drugi taki.

(fot. J.Ś.)

A poza tym  ma świnkę na twister. Ryba na 39cm. Jacek jak na razie rządzi.

(fot. J.Ś.)

Z Maćkiem zamieniam kilka słów. Pechowo spiął dwie prawidłowo zacięte świnki. Miał też dwa najpewniej „świńskie”  brania. Kolega łowi głównie ripperkami i twisterkami na główkach do 1g w odcieniach ciemnej czerwieni i fioletowych.

Zacząłem się wtedy zastanawiać, że jednak  obstawiłem źle. Z drugiej strony celowo chodzę w krótkich butach by mnie nie prowokowało do włażenia do wody – niefajnie boli mnie gardło i ledwo oddycham przez nos. Postanawiam tylko na ostatnią godzinę wbić się w spodniobuty i zajrzeć nad rzekę.

Pozostali bez punktów, a i też bez większej ilości kontaktów. Znów jakaś podcięta świnka, pojedynczy jazgarz…

O 11.00 idę nad rzekę. W planie mam wejście na zalane wielgachne drzewo i spróbowanie szczęścia w wielkiej dziurze powyżej niego. Tu ma miejsce potężny znak zapytania, bo co by było gdybym poszedł tam rano, albo choć dwie godziny wcześniej.  A może ryby, konkretnie klenie, ruszyły się właśnie tuż przed południem?

Forsuję z dwadzieścia metrów rzeki dosłownie po pachy. Jest około  20cm więcej wody niż we wrześniu. Jakoś docieram pod drzewo i ze sporym trudem udaje mi się na nie wejść. Normalnie jest tam bardzo niewygodnie chodzić, bo pień  bardzo śliski, ale teraz płynie po nim kilka centymetrów wody.  Pod drugim brzegiem, na krawędzi płycizny schodzącej pionowo na jakieś 1,7m pływa kilkadziesiąt kleni w wielkości 20 – 40cm.  Głębiej, tuż nad dnem widzę grube smugi mające pod pół metra.

Ryby ochoczo startują do wabików, ale po krótkim skoku do gumki, rezygnują, albo łapią sam ogon.  Czasu już mało, a wciąż przerzucam przynęty. Okazuje się iż kluczem niekoniecznie jest jakiś fason gumy, kolor, czy smak, choć być może też, tylko ja nie utrafiłem, co głównie sposób prowadzenia. Po upadku należy zaraz startować, i szybko tuż pod powierzchnią ściągać przynętę. Najlepiej by spadła na płyciznę i uciekała na głęboką wodę. Na krawędzi z głęboczkiem należy ją przytrzymać w miejscu. Klenie jeśli ruszyły za gumą i w pościgu przebyły te 2-3m, to często już atakowały rybkę która  „uznała” że jest bezpieczna.

Wciągu około 30 minut mam z pół setki wyjść, z dziesięć pewnych brań, wyjmuję 6 szt. Jedna punktuje, choć wielkościowo też bez szału.

(fot. A.K.)

Jestem w tej sytuacji drugi.

Dwa – trzy inne wydają mi się też dać punkty bo w wodzie wyglądają całkiem, całkiem. Finalnie brakuje im centymetra, pół centymetra…

(fot. A.K.)

Być może klenie ruszyły, gdyż zaczęła się zmieniać cyrkulacja. Już koło 11.00 zrobiło się totalnie ponuro, a niebo przybrało bez wyjątku szarą barwę, a pół godziny później dało się odczuć słaby wiaterek z północy. U mnie wtedy klenie już nie reagowały.

Dokładnie to samo działo się u Pawła, który męczył się nad rzeką od świtu, wyjątkowo w tym roku nie pokładając nadziei w starorzeczu. Miał wprawdzie jakiegoś okonka, dwa kleniki po 27 i 29,5cm, pstrąga, który punktów nie daje [ochrona], ale poza tym prawie bez brań i nawet, jak mówił potem  – bez widoku choćby małych rybek. Pustynia. Zaliczył tylko jedno zdecydowane branie ryby około 35cm, ale zaraz spadła i też wydawała się być pstrągiem. Dopiero na godzinę przed południem pojawiła się drobnica. W tym czasie, gdy ja miałem sporo kontaktów, Paweł zalicza dwa silne brania. Wyjmuje klenie 38cm i 37cm.

(fot. P.K.)
(fot. P.K.)

Obie ryby wzięły na 5cm ripperki Crazy Fish na dość ciężkich w tych warunkach główkach, bo 2,5g.

Paweł nieznacznie wyprzedza Jacka. Ja ląduję w tej sytuacji na miejscu trzecim.

Mam  w planie obskoczenie jeszcze dwóch miejscówek, ale brakuje czasu. Koniec.

Wracam na parking, a tam małe zamieszanie i śmiech. Okazuje się, iż  Bartek, który był wtedy czwarty, na mniej więcej pięć minut  przed końcem zaciął leszcza.  W bardzo trudnym miejscu do podebrania  ryby samemu. Początkowo nic na to nie wskazywało, ale w trakcie holu, zauważył, że ryba ma cały twister w pysku – ponad 200 pkt w jednym kawałku! A tu końcówka tuż, tuż. Oddam głos koledze:

„…Po chwili ryba wyłożyła się na powierzchni – piękny leszcz. Tyle że na zegarku już 11:57… Nie ukrywam, że dawno nie miałem takiego stresu. Na szczęście żyłka wytrzymała agresywny hol  [0,10mm] i o 11:59 ryba wylądowała na brzegu. Uffff… zahaczona za pysk. Jest dobrze 🙂 Widzę, że idzie jeszcze Kuba, więc wołam go, żeby mieć świadka, że leszcz złowiony o czasie i że zahaczony w pysk. Szybki pomiar – 46 cm, sesja zdjęciowa i do wody.”

(fot. B.K.)

Bartek w sekundę stał się zwycięzcą tury….

Na koniec jeszcze krótka wymiana zdań, dzielenie się wrażeniami, kto, jak, co i na co 🙂

(fot. W.F.)

Podsumowanie.

Brandy i Kuba nie złowili ryby. W przypadku Kuby nie wiem jak to się w sumie dzieje, bo sporo czasu dreptaliśmy razem. Miał tylko krótką podcinkę. Poza tym – bez brania. Czegoś brakuje i wydaje mi się, iż tym czymś jest brak trafienia w danym łowisku na dzień, gdy ryby dobrze żerują i jest ich wiele w zasięgu przynęty. Brak praktyki. Ktoś nam może zmontować zestaw, pokazać miejscówkę i jak prowadzić wabik, ale nic tak nie uczy, jak same ryby.

Brandy miał cztery małe klonki na kiju – wszystkie spadły. Tu problem był inny. Jako zdeklarowany muszkarz łowił początkowo na muchę – bez brań. Z kolei o ile dobrze widziałem, sprzęt spinningowy miał o duuużo za mocny jak na tę wodę i ryby, i co sam przyznał – wirówka nr 2 też nie była trafioną przynętą. Chyba żeby wziął szczupak. Trochę się nawet zdziwiłem, że miał na to brania.

Tym samym Brandy i Kuba zerowali i podobnie jak nieobecni dostali po 12,5 pkt.

Ostatnie, punktowane miejsce – siódme [7 pkt.] w tym wypadku zaliczył Wojtek [klenik 30cm – czyli 31 pkt małych]. Miał też najwięcej z nas okoni, bo 9 szt. ale żaden nie dał punktów. Miał  też drugi, ilościowy wynik tego dnia, choć za to punktów nie przyznajemy.

Miejsce szóste [6 pkt.] przypadło Maćkowi – okoń 29cm [70 małych pkt]

Piąty był Michał [5 pkt.] z kleniem 36cm [97 małych pkt]

Ja zająłem miejsce czwarte [4 pkt.] – trzy klenie: 30cm oraz 2x 32cm [137 małych pkt].  Byłem z jednej strony bardzo zadowolony, gdyż niewiele mi brakuje do punktowania w każdej z tur, co jak na razie nikomu się nie udało przez trzy sezony, odkąd bawimy się w ligę. Z drugiej strony miejsce poza trójką na tej wodzie to kiepski dla mnie wynik. Ilościowo wpadło mi najwięcej ryb [19 sztuk: 13 kleni, 4 okonie, jazgarz i sandacz].

III miejsce i 3 pkt dostał Jacek [okoń 29cm i świnka 39cm – 200 małych pkt]

II miejsce i 2 pkt – Paweł, który nieznacznie przegonił Jacka [klenie 37 i 38cm – 227 małych pkt]

Zwycięzcą tury został Bartek – 1 pkt, gromadząc 310 małych punktów [okoń 32cm i leszcz 46cm]

Powiem szczerze – myślałem, że ten, przedostatni już etap naszej zabawy w tym sezonie, a w szczególności zwycięstwo Bartka, któremu kompletnie nie szło [tylko raz zapunktował na turze nr 2] sporo zmieni. Tymczasem zmiany są minimalne.

Punktacja ogólna na jedną turę przed końcem:

Prowadzę zdecydowanie, nie będę się tu krygował. Mam 19 pkt. Ligę wygrałem i to było już wiadome w zasadzie po turze we wrześniu, a październik przekreślił nawet szanse matematyczne na zmianę wyniku. Bardzo pasowały mi łowiska wylosowane w tym sezonie na poszczególne miesiące, nie chodzę już jak zombie nad Wisłą poniżej Krakowa, no i miałem dwukrotnie kosmiczny łut szczęścia:  na rzeczkach pstrągowych i na Rabie.

Drugi jest Paweł i drugim miejscem w tej turze, podobnie jak ja wcześnie, pozbawił pozostałych złudzeń na odebranie mu tej pozycji w klasyfikacji generalnej. Cokolwiek by się nie podziało w ostatniej turze w grudniu.  Ma 41,3 pkt.

Na razie na miejscu trzecim wciąż jest Wojtek – ma 55,3 pkt.

Czwartą pozycję ma Michał –  65 pkt. Jest w tej chwili jedynym, który ma realne szanse zepchnąć Wojtka z pudła. Będzie to jednak niezwykle trudne, gdyż obarczone wieloma zmiennymi [Wojtek musiałby zerować, a Michał być nie dalej niż trzeci przy relatywnie dużej frekwencji i podobnie jak dziś – przynajmniej 7 lub więcej osób musiałoby punktować. Przy remisie z kolei w lepszej sytuacji jest  Michał, który wygra [1504 małe punkty]; Wojtek ma ich 1067.

Piąty jest Jacek, który ma 70,8 pkt.

Szósta pozycja na razie należy do Maćka – 72,3 pkt.

Siódme miejsce udało się utrzymać Łukaszowi, mimo dzisiejszej nieobecności [choroba] -78,5 pkt.

Ósmy jest Bartek, którego powyższe zwycięstwo przesunęło jednak o tylko jedna pozycję – 81,3 pkt.

Niestartujący już Sławek ma 88 pkt i jest dziewiąty.

Dziesiąte miejsce ma Brandy – 91,5 pkt.

Jedenasty jest Zygmunt  – 93,3 pkt

Dwunasty Kuba – 93,8 pkt. Jak widać dosłownie o włos przegrywa z Zygmuntem.

Pozostali czyli Igor, dwa Tomki i Grzesiek oraz Majki, którego teraz nie było tylko dlatego, że nie wiedział iż starorzecze to nie Okręg Kraków i nie zdążył wykupić dniówki,  nie zapunktowali. Mają po 99,3 pkt.

Choć to mniej istotne, bo miejsca poza pudłem, jednak między pozycjami  4 – 7 chłopaki mogą zamienić się lokatami. Podobnie w przedziale miejsc  5 – 8 i 8 – 12 wszelkie zmiany są realne nie tylko matematycznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *