Szukaj
Close this search box.

Podsumowanie sezonu pstrągowego

Najkrócej ujmując, zakończony sezon pstrągowy był dla mnie generalnie najsłabszym od nie pamiętam kiedy, ale po części z wyboru. Nie ruszyłem tym razem na odległe pstrągi w dziki w porównaniu z okolicami Krakowa rejon Polski, gdzie w małych rzeczkach można spotkać relatywnie często kropkowańce 50+. Nie penetrowałem na większą skalę rzeczek w okręgach sąsiednich. Z oczywistych względów nie łowiłem w wakacje w Dłubni, Prądniku, czy Wildze… Wszystko za sprawą odcinka no kill na Krzeszówce. To tej wodzie podporządkowałem dużą cześć tegorocznego sezonu wędkarskiego w ogóle, a nie tylko pstrągowego. Stąd m. in. momentami nie mam o czym pisać.

Jak prognozuję przyszłość odcinka? Cóż, należę do ludzi, którzy zawsze widzą szklankę do połowy pustą, ale nie jest to wynikiem pesymistycznej natury, co raczej życiowego realizmu.

Gdybym pisał to przed końcem lipca, to piałbym z zachwytu w jak pozytywną stronę to wszystko zmierza. Sierpień mnie ostudził, w wyniku doświadczeń własnych, jak i relacji, jakie otrzymałem od kilku ludzi, dosłownie w ostatnich dniach wakacji.

Poświęciłem 22 półdniówki na typowe patrolowanie rzeczki i nie ukrywam – robiłem to z zaciśniętymi zębami. Nie jest to dużo w porównaniu z Wojtkiem i Kubą, którzy zaliczyli przynajmniej trzy razy tyle czasu na tą malutką wodą. To głównie dzięki nim tak do mniej więcej końca kwietnia, prawie nie było dnia, by ktoś rzeki nie zlustrował. Fakt, że do mniej więcej połowy marca to pilnowaliśmy i tak pustej wody. Wspomagał nas też trochę Tomek.

Potem było zarybienie małymi pstrążkami i  po raz chyba trzeci pochwalę, że odpowiedzialni za te zarybienia z okręgu, zastosowali się do naszych sugestii i najpierw wpuszczają rybki małe, a dopiero potem, jak te okrzepną i się zadomowią –  większe. Nie było tego jakoś bardzo dużo, ale bodajże w z początkiem kwietnia wpuściliśmy trochę pstrągów 30+ i ciut więcej takich pod 30-kę. Rozprowadzaliśmy je chyba z pół dnia, dosłownie po rybie w dziurę, podmycie itp. Tu dziękujemy Sławkowi, który przyjechał z Krakowa by nam pomóc.

Z wędką na tutejsze pstrążki wybrałem się dopiero po miesiącu i widząc, jak jeszcze niemrawe są te wpuszczaki, dałem spokój po drugiej rybie. Tak na poważnie pojawiłem się z kijem na odcinku no kill dopiero w połowie czerwca i do końca lipca byłem tam raptem sześć razy łowiąc.

Wyniki były fajne. W zależności od odcinka łowiłem praktycznie zawsze od 2 do nawet 7 miarowych ryb. Przeciętnie takich 32 – 36cm w tym te większe, to w moim wypadku były ryby dzikie. Trafiały się też pojedyncze sztuki, jak poniżej.

(fot. A.K.)

Co więcej, dwukrotnie miałem styczność z rybami wyraźnie 40+, a takich nie wpuszczaliśmy.

Dwa razy odwiedziłem odcinek łąkowy na wysokości Pisar, gdzie rok temu nie dało się łowić na gumy ze względu na setki [tak, to nie pomyłka] – setki brań okoni. Jak na większości rzek w naszych stronach – pustka. Niewiarygodne! Sporadyczne brania potoczków pod 30cm i kilkanaście skubnięć palczaków wpuszczonych przy moście w tym sezonie. Ani miarowych pstrągów, których tam za wiele nigdy nie było, ale okonie, o które bolała mnie głowa, także zniknęły.

Niezależnie od tego, na odcinku no kill wszystko wyglądało dobrze. Przy okazji – wśród wędkarzy kontrolowanych mnie trafił się tylko raz pan bez podbieraka, który bardzo grzecznie zwinął się – proponowałem mu zresztą przewiezienie na odcinek gdzie nie musiał mieć tego sprzętu, lecz sam był zmotoryzowany i podziękował.

Tak było wśród kontrolowanych. Nie mniej trafiło się dwóch opornych. I tu dwie opowiastki.

Marzec. Jakiś niemłody już koleś ma w ogóle „ale”, że ktoś chce go skontrolować. Nie wiem – może sfrustrowany, że nie ma brań. Faktycznie to był czas na Wielkie Zero dla wszystkich. Tłumaczę facetowi, że kolega idzie z góry i jak chce mieć dwóch kontrolujących, to będę nad nim wisieć pewnie z 20 minut. Ale cwaniak dziwnie szybko zawija w dół. Szybka kalkulacja, że zanim wezwę policję, to gość zniknie w swoim aucie. To rura za frustratem póki szedł brzegiem, no i  – wiecie – jak pech, to pech – poślizgnął się tak, że zaliczył skok prawie na dechę. Już więcej go nie widziałem i koledzy też, tym bardziej, że spisujemy przed kontrolą markę, kolor i nr rej nowo zaobserwowanego auta. Nie sądzę, że się szybko pojawi.

Anegdota druga. Kwiecień. Znów idę sam [dość często tak jest, bo ciężko łazić parami codziennie – najzwyczajniej nie ma tyle czasu]. Podjeżdżając, widzę z mostu parkujące auto. Nikt z bywalców pierwszych tygodni. Jakiś nowy. Ale zakłada podbierak, wygląda OK. Spoko – myślę – zjadę, sprawdzić poniżej odcinka no kill i wrócę do niego. Poniżej Krzeszowic żadnego auta. Jadąc wzdłuż rzeki nie widzę też wędkarzy. Wracam więc po może kwadransie.

Wędkarz, którego widziałem jak się rozkładał, a którego od kilku minut obserwowałem, usłyszał mnie jednak i wydarł w pola jak spłoszony jeleń. Nawet nie próbowałem go gonić – byłem w spodniobutach. I tu opowieść by się skończyła, ale wiecie co? Los bywa złośliwy. Nie wiem, jak ten cwaniaczek wracał, bo ktoś mu spuścił, jak zauważyłem  – powietrze ze wszystkich czterech kół. Aż się alarm włączył. Też tego samochodu już nie widzieliśmy.

Tak jednym zdaniem – przypadki – nazwijmy to – losowe, są lepszym odstraszaczem mentalnych dziadów, niż jakieś kary oficjalne.

A włościanie – kłusownicy? Ten problem u nas jest naprawdę znikomy. Z Wojtkiem trafiliśmy raz takich piknikowiczów. Jeden miał ewidentnie wędkę, a pozostali niby tam umacniali brzeg posesji [chyba naprawdę to robili]. Byliśmy z Wojtkiem z wędkami i bez kamizelek, ale musieli nas widzieć. Zwinęliśmy się spokojnie, umundurowali, zjechali te kilkaset metrów niżej i przez most przeszli na ich stronę. Ponieważ nie mamy prawa włażenia na posesję zawiadomiliśmy policję, że jakby co, to niech czekają na sygnał. Podchodziłem w zasięg dobrego zdjęcia, gdy ten starszy koleś zwinął kij i odszedł w głąb podwórka. Okazało się iż jednym z ich nie najbliższych, ale jednak sąsiadów, jest z kolei „Orzeł” – ma jeszcze mniej czasu niż my ale też ma blachę. Facet jest z gatunku tych, z którymi trochę bym się obawiał ostro dyskutować. Poszedł do nich i przeprowadził pogadankę pouczająco – jebiącą [przepraszam, ale to adekwatne]. Chyba skuteczną, bo ich już nie zastaliśmy w takiej akcji.

Skąd zatem mój sceptycyzm? A no w połowie sierpnia zawitał do nas, nowo poznany muszkarz i postanowiłem pokazać mu odcinek. Jakież było moje zdziwienie, gdy po około 3 godzinach on miał jednego pstrąga jak palec, a ja okonka i… kloneczka. Złożyłem to jednak na karb słabego dnia. Tak słabego, że aż nierealne. Ale człowiek się łudzi…

Bardzo zaniepokoiło mnie z sześć maili od kilku wędkarzy, którzy wpadli  na nasz odcinek, bo chcieli zamknąć temat kropków na ten rok. Wyniki mieli okropnie słabe, a czterech z nich już tu łowiło w maju i czerwcu, więc mogli realnie oceniać stan rzeczy.

31 sierpnia poszedłem i ja. Zamknąć sezon, ale i samemu się przekonać jak jest. No i nie wiem, co powiedzieć? Było beznadziejnie. Zaliczyłem może 20 kontaktów przez trzy godziny, kiedy tyle to było na 50 metrach. Ryby były małe. Miałem wyjście jednej, chyba dzikiej sztuki, takiej z 33cm i branie pstrąga którego nie widziałem, ale spokojną tonią zafalowało, że typowe 25-30 cm tego nie zrobiło. Poza tym rybki po 20cm. Reagowały mizernie wyłącznie na jigi, jak niżej.

(fot. A.K.)

Z trudem uchodziłem jedną, ledwo miarową rybkę.

(fot. A.K.)

Całe przedsięwzięcie może wg mnie nie wypalić przez wodę. Stan Krzeszówki już drugi rok z rzędu jest na oko fatalny. Beznadzieja sytuacji wynika z tego, że w tym naszym kraju wszystko jest najczęściej społeczne czyli niczyje. Ja nie wiem, ale czy tego nikt nie monitoruje? Chyba, że jednak, ale nie stwierdza się żadnego zagrożenia, a ja histeryzuję? W każdym razie woda non stop ma charakter cieczy z rozpuszczoną mąką [wapnem]. Tak było rok temu i tak jest teraz. Jak ktokolwiek z Was bywał tu trzy lata temu i wcześniej, ten wie, że mimo szmat, podpasek, srajtaśmy, i wszelkiego mechanicznego syfu, plus dolewki szamb w okresie silnych opadów, to w normalnych stanach woda była wizualnie KRYSZTAŁOWA.

Teraz,  po silnych sierpniowych ulewach były wyraźne przybory i to na tyle duże, że ruszyły z góry Krzeszówki, Filipówki i Dulówki ogromne pokłady mułów, a na tyle słabe, że to wszystko „siadło” na odcinku no kill. Poza kilkoma dziurami, to poprzednio jak było pod kolano, to teraz jest mniej niż pół łydki…

Tym ostatnim razem, bardziej niż brakiem brań, martwiłem się nielicznymi widokami uciekających maluchów. Nielicznych w porównaniu jeszcze z lipcem…

Bardziej optymistycznie [chyba] przedstawia się kwestia lipieni. Bodajże w maju Wojtek  znienacka podjechał do mnie, do pracy i z tajemniczą miną otwierał bagażnik. W środku dwa wielkie wory pełne…około 12-15cm lipieni. Ślicznych.

(fot. A.K.)

Tu znów ukłon w stronę dyrektora Kocioła.

Ryby zostały wpuszczone na około najpłytszych 500m odcinka no kill, gdzie w ogóle nie wpuszczaliśmy potokowców. Część koledzy zawieźli na niższy odcinek Krzeszówki i Rudawy.

Te lipionki mają obecnie po 20cm i dość chętnie biorą na muchę, jak poniższy – jeden z kilkunastu złowionych przez Wojtka pod koniec sierpnia.

(fot. W.F.)

Bardzo rzadko trafiają się, ale ma to miejsce, sztuki wpuszczone rok lub dwa wcześniej. Mają +/- po 30cm. Tak, że jest szansa, iż wielbiciele tego gatunku też będą mieć coś z tej wody. W każdym razie zapraszamy także teraz z muchówkami. Bądźcie nad wodą, bo to gwarancja że dodatkowe oczy pilnują odcinka.

(fot. W.F.)

7 odpowiedzi

  1. Chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego na rzece z takim potencjałem jak Rudawa jest taka lipa.Dodatkowo w takiej bliskości Krakowa,gdzie tylu muszkarzy i spiningistów.
    Dulówka,Filipówka,Krzeszówka,Racławka, Szklarka,Rudawka,Będkówka,Kluczwoda…
    Tylu potencjalnych tarlisk to chyba nie ma żadna rzeka w tej części kraju.
    Rudawie brakuje porządnego gospodarza.
    PZW niestety nie ma żadnego pomysłu na to łowisko.
    .

    1. Gdyby spiningisci umieli się sami zorganizować i zacząć działać to nawet z takim beznadziejnym gospodarzem jakim jest pzw udało by się stworzyć bardzo dobre łowisko… muszkarze mają swój kawałek wody i sobie radzą a gospodarz jest ten sam

      1. Problem w tym, że spiningiści to bardzo „różnorodna” grupa wędkarzy, od stawowych grunciarzy, spławikowców, sięgających po spining tylko na wiosnę, gdy stawy zamarznięte po, łowiących tylko tą metodą „no killowców”. Takiej odmienności nie da się pogodzić. Ja od kiedy zacząłem łowić na muchę kilkanaście lat temu, to inne metody mnie nie interesują.
        Myśle, że większość wędkarzy łowiących na muchę tak ma. Myślę, że ciężko byłoby znaleźć wędkarza który na wiosnę chodzi za pstrągiem z muchówką,a resztę sezonu spędza na stawie łowiąc karpie z gruntu?
        Wracając do Rudawy,to myślę, że nawet te odcinki no kill nie rozwiązują sprawy.
        Lepiej było by wprowadzić zakaz zabierania „rodzimego” pstrąga, tak jak to ma miejsce w niektórych rzekach brytyjskich ( czytałem o tym już chyba z 15 lat temu,zarybienie opiera się na podrośniętych selektach, które należy z wody wyłowić, znaczy się je przez odcięcie płetwy tłuszczowej)
        Szkoda też, że nie można wędkować w dopływach,przynajmniej na tych odcinkach ujściowych wędkowanie powinno być dozwolone. Od wielu lat jest tam raj dla kłusoli…

        1. 100% racji. U nas [mam na myśli kraj] sporym jednak kłopotem byłoby upilnowanie tego, że ludzie zabieraliby ryby wpuszczone. Tu, niezależnie od tego jakie możliwości ma dana rzeka, zderzamy się z głównym problemem wędkarstwa w Polsce – mentalność przeciętnych ludzi. Nie wątpię iż niezależnie od ewentualnych różnic -Ty czy Rasta – bylibyśmy się w stanie w tej kwestii porozumieć i być kontraktowymi wobec siebie. Tyle, że jesteśmy niewielkim procentem w całej masie „dziadków”. Dlatego odcinki no kill mają sens, bo są zazwyczaj krótkie i jako tako da się je monitorować, czego o całej rzece powiedzieć nie można.

  2. Choć mieszkam nad Rudawą i łowię tu od 30 lat to w tym roku byłem tylko kilka razy. Rudawa jest za mała żeby wytrzymać taką presję wędkarzy i naturalnych drapieżników. Zaczynając od zimy nad Rudawą widywałem codziennie kilka grup kormoranów po 5-7 szt. Każdy zimowy spacer to obserwacja śladów żerowania wydry. Właściwie zawsze o świcie można spotkać jedną lub dwie. W zeszłym roku o zmroku jedna chciała mi zabrać holowanego potoka. Pod koniec sierpnia podjechałem wieczorem na jedno z grubszych miejsc koło Zabierzowa, po chwili czapla mało nie wylądowała koło mnie a wydra zaczęła obrabiać miejscówkę od dołu. PZW Rudawę nawet dopieszcza zarybieniami ale efekty są średnie. Obawiam się że duża część ryby z zarybienia nie ma szans dorosnąć do sensownego rozmiaru. Najlepsza sytuacja na Rudawie była w początkowym okresie działania KTWS. Regularne zarybienia selektem tęczaka i presja limitowana dniówkami to był optymalny system gospodarowania dla tej rzeki. Przeniesienie presji na tęczaka pozwoliło odetchnąć potokowcom. Zresztą na potoki i lipienie był niższy limit dzienny. Miałem wtedy kilka potoków po 50 cm i słyszałem o takich co jakiś czas. Okres bezkrólewia wykończył Rudawę. Z nadzieją witałem powstanie „no-killa” w Zabierzowie. Coś tam pomagałem w SSR i przy zarybieniach ale obecnie widzę że każde zwiększenie ilości ryb w Rudawie powoduję zwiększoną presję mięsiarską nawet na „no-kill”. Siłami SSR to jest nie do opanowania. Dodajmy do tego presję wydry, czapli i kormorana i mamy posprzątane. Jeżeli na Rudawie nie ma powrotu do modelu gospodarowania KTWS (regularne zarybienie selektem i dniówki z możliwością zabierania ryb) to powinien być całkowity „no-kill” w dorzeczu i etatowa straż 2-4 osoby 24/h nad wodą. Zarybienia można wtedy odpuścić. PZW tego nie zrobi z powodu braku kasy na strażników i konieczności (operat) zarybiania. Oczywiście na Krzeszówce Adam z ekipą robi super robotę.

  3. Końcówkę sierpnia na Krzeszówce, też miałem tragicznie słabą. Byłem z synem, niby ma 9 lat, ale już ogarnięty w temacie i nieraz pokazał klasę (Kuba coś o tym wie, jak nam obu strzepał tyłek w dqie godziny wynikami poniżej nokilla).
    Było zaskakująco źle. Wyjąłem jedną rybę… I to na nimfę spinningową, czyli brązkę na haku jigowym. W dodatku rybka 25-28.
    A mieszaliśmy ostro z młodym, on gumą, ja blachy, kilka bankowych miejscówek. I nic.
    Są dwie opcje – albo mamy teraz na Krzeszówce populację +/-40 cwaniaków, tresowanych przez Wojtka codziennie, albo ryba poszła gdzieś indziej. W doplywy, w dół…
    Wiesz, Adamie, że od początku byłem sceptycznie nastawiony do wyboru odcinka na nokill – poniżej ryba ma lepsze warunki, ciekawsze miejsca. Rozmawialiśmy o tym, i tak jak Grzesiek mówiłem o „osłonowym” tęczaku, i pozytywnej presji. Od Czycza w dół do Pisar nokill z dopuszczeniem 1 szt tęczaka/pali, i będzie pozytywna presja, nieortodoksyjnych ale praworządnych, uczciwych wędkarzy.
    Jak działa nokill w obecnym kształcie, zobaczymy w przyszłym roku. Na razie, byłbym ostrożny z każdą formą oceny. To biologia, nie matematyka. Jako skrajny cynik i pestymista, i tak mam przekonanie że ta robota nie pójdzie na marne, a przyszły sezon otworzymy rybaki 40+.

    1. No, oby początek był jak mówisz. Ja sam mam sporo obaw, bo jak napisałeś-to biologia. Kwestia wszelkiej kontroli procesów zachodzących w wodzie płynącej, jest przy środkach jakimi dysponujemy – bardzo umowna. Co do wyboru odcinka: tu nie mieliśmy wyboru. Zaproponowaliśmy kawałek wody i przyznano nam wycinek z tego. Kwestia płytkiej wody nie ma znaczenia, skoro przez tyle lat na tym odcinku były bardzo ładne ryby. Natomiast skład wody…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *