Szukaj
Close this search box.

Bardzo zdecydowany gust

Boleń to dziwna ryba. Charakteryzuje się w naszym kraju jakąś szczególna „regionalizacją” zachowań. Mam na myśli przyzwoitą aktywność tego gatunku nawet późną jesienią, tyle, że dotyczy to, jak przeanalizowałem sobie zgłoszenia złowień tych ryb do kilku tytułów wędkarskich czasopism w ostatnich siedmiu latach – dolnej i środkowej Odry. Przytłaczający procent. Zgłoszeń ze środkowej, południowej i wschodniej Polski z okresu październik – grudzień prawie nie ma… Sam się o tym przekonuję. Oczywiście biorę pod uwagę, że rapa w listopadzie nie będzie siedzieć w centrum kipieli. Moim zdaniem te największe okazy, nawet latem niekoniecznie lubują się w takich miejscach. Raczej blisko tego rodzaju miejscówek, na ich obrzeżach. W tych najdzikszych prądach zazwyczaj łowię sztuki do 60-ki. Owszem, zdarzyło mi się złowić te ryby w październiku, jednego, ale słownie jednego w połowie listopada i to w nietypowym łowisku [starorzecze], lecz biorąc pod uwagę nakład czasu, to albo jestem kompletną ofermą, albo bolenie z górnej Wisły są inne od tych odrzańskich. Pod koniec tego roku miałem w planie przynajmniej raz, może dwa – trzy przetestować namierzoną, wydaje się dobrą zimową ostoję tych ryb. Niestety trzeba płynąć tam ładnych kilka kilometrów w jedną stronę. Pogoda jak na razie uniemożliwia to skutecznie.

W temacie kolorów, boleń jak mało która ryba ma dwie cechy. Pierwsza to relatywnie wąskie gusta kolorystyczne, sprowadzające się do bieli, szarości, srebra. Oczywiście można to zestawiać z czarnym, niebieskim, zielonym [grzbiet]. Pójście w szerszą gamę, szczególnie jaskrawych barw niekoniecznie da jakiekolwiek rezultaty. Druga cecha to porównywalna skuteczność koloru w wiodących typach przynęt. By nie było nieporozumień; mam na myśli uniwersalizm wyżej wymienionych barw niezależnie czy to będzie guma, wobler czy błystka [wahadłowa, wirówka]. To też mocno różni ten gatunek od innych. By zamknąć w pełni paletę ulubionych kolorów rapy, wymienię jeszcze granatowy w gumach, najczęściej polecany ostatnio nad Odrą, choć sam tego nigdy nie sprawdziłem.

W zasadzie na tym można by zakończyć. Wszelkie cudowanie, a takich eksperymentów robiłem dużo, pokazało, iż bolenie, przynajmniej w okresie maj – wrzesień, mają w ogonie inne kolory. Są oczywiście wyjątki, jak wszędzie, ale o nich powiem na końcu.

Jak powiedziałem powyższe zestawienia sześciu kolorów są pewne: biały, szary, srebrny [boki, brzuch przynęty], oraz czarny, zielony, niebieski [grzbiet]. Dla mnie nie ma jednak lepszego zestawienia niż cokolwiek z trójki na brzuch i boki plus czarny grzbiet. Przynęty w takim zestawie sprawdzały mi się w bardzo różnych odcinkach rzeki: zarówno z ostrym nurtem, ale i jak na bolenia, wręcz w zastoiskach. Podobnie przy pogodzie słonecznej, jak i pochmurnej, czy ponurej. Nie zawiodłem się na takim układzie barw przy wodzie niskiej, jak i wysokiej, a także lekko trąconej. Dla mnie to są mocne argumenty. Już niebieskie grzbiety [szczególnie te dość jaskrawe, które często się trafiają – np. Siek Siga] dawały radę ale w bystrych nurtach. Nie mam przynęt na bolenie z zielonym grzbietem, lecz koledzy używają i łowią. Co ciekawe, niezależnie czy guma, blacha, czy wobler – wabik może być cały szary, srebrny lub biały. Jest powszechnie skuteczny. Całe czarne i niebieskie woblery czy gumy [błystek tego rodzaju nie testowałem] miały, przynajmniej w moich rękach zerową skuteczność. Potwierdzenie tej, jak i powyższej uwagi podam w jednym przykładzie: korzystając z woblera Siga 0 [neutralna wyporność] miałem przynętę całą białą i biało – niebieską. Ten pierwszy mam nadal i chętnie używam, tam gdzie nie trzeba daleko rzucać. Ryby atakowały go w różnych warunkach. Drugi wobler o identycznych parametrach, jest biało – niebieski [odcień nieba]. Miałem na niego znacznie gorsze rezultaty i tylko w miejscach z szybką wodą. Obecnie z niego zrezygnowałem.

(fot. A.K.)
Asceza kolorystyczna, ale jakże skuteczna…

Nadmienię jeszcze, że w temacie błystek opieram się na srebrnych wabikach. Szczerze przyznaję: tylko kilka sztuk tych ryb w ciągu roku łowię na taką przynętę, więc nie będę się przesadnie wymądrzał. Myślę jednak, iż błystka szara, biała, też będzie skuteczna, natomiast biorąc pod uwagę, że korzystam z relatywnie małych przynęt metalowych, to w nich unikam ostrych dodatków kolorystycznych – żaden narybek nie jest widowiskowo ubarwiony w naszych wodach nizinnych. Warto to brać pod uwagę.

Co do dodatków kolorystycznych. Jestem przekonany, że w wodach górnej Wisły są zbędne, aczkolwiek ryb nie zniechęcają, podobnie jak nie zniechęca ich nawet duża agrafka, plecionka itd. Dlatego wszelkiego rodzaju czerwone skrzela, żółte oczy jeśli nam poprawią wiarę w przynętę, to dobrze. Rybom na pewno nie zaszkodzą. Jest jeden rodzaj dodatku, do którego podchodzę ze swego rodzaju fetyszyzmem. Otóż uważam, że wszelkiego rodzaju biała [matowa, co ważne], nieregularna plama działa rewelacyjnie. Szczególnie, gdy mamy możliwość nawet w silniejszym nurcie poprowadzić przynętę powoli, chybotliwie, tak jakby była chorą rybą. Nie mam wątpliwości, że nawet na szarym [kremowym] boku woblera – tylko w tych przynętach stosuję ten patent – ryby dostrzegają ten niewielki biały kontrast i znacznie ufniej atakują wabik zaatakowany „pleśniawką”.

(fot. A.K.)
Taki, już ponad 70cm boleń, szczególnie w miejscu poddanym mocnej presji nie nabierze się raczej na jakieś pstrokacizny.

Oczywiście, że są wszelkiego rodzaju wyjątki. Tyle, że dotyczą albo szczególnych warunków pogodowych, ewidentnie brudnej wody, bądź krótkotrwałych, nieodgadnionych dla nas ludzi zmian zwyczajów gatunku. Jeden przykład poruszałem kilkakrotnie w tym roku: na przełomie czerwca i lipca rapy i to wcale niemałe „uparły się” na 3cm truskawkowe kopytko kumpla i cokolwiek innego ich nie interesowało. Wszelkie inne, małe przynęty także nie cieszyły się żadnym, co podkreślam zainteresowaniem. Przez pięć dni. Potem sytuacja wróciła do normy.

Kolejne zdarzenie. Początek masakrycznie upalnego sierpniowego dnia sezonu 2011. Woda czysta i bardzo niska. Żartujemy, że ryby siedzą już w krzakach, by móc w ogóle oddychać. Brania sporadyczne. Owszem, uwiesił mi się bolek pod 50cm, jak mu jakoś przypadkiem, zniecierpliwiony brakiem zainteresowania okoni, śmignąłem przed nosem małym miodowym ripperkiem. Jedyny fajny moment wyprawy. Obok mnie z cierpliwością sępa na sawannie w oczekiwaniu na padlinę, stoi wędkarz. Bywa tu rzadko i tylko w wakacje – jest z sąsiedniego okręgu. Nie przepadamy za nim, bo żywemu nie przepuści, a że zna nasze podejście, to raczej stara się nie rzucać w oczy. Tak, więc facet miesza wodę głęboko schodzącym woblerem ze sterem jak wiosło i pomalowanym, z dużą ostrożnością powiedzmy – na okonia. Żarówiasta zieleń i żółć przynęty z tymi dodatkami czerwieni mogłaby robić za punkt orientacyjny zamiast latarni morskiej. Wabik wygląda jakby się palił. Po około dwóch godzinach wędkarz doczekał się brania: od razu było widać, że ryba nie jest ułomkiem. Początkowo byłem pewien, iż to sum. On z resztą chyba też, bo spokojnie kontynuował hol. Dopiero jak śmignął pod powierzchnią ołowiany cień, to niby zaczęły się kłopoty. Tak odpuszczał rybie, by „zwiozła” go z 200m niżej. Tam dostała w łeb. Facet obszedł mnie kilometrowym łukiem i pojechał do domu. I tak, cóż bym mógł mu powiedzieć? Wolno mu. Ale widać że się tego jakoś krępował, czyli sam ma jakieś dylematy. Dla mnie jednym słowem „dziador” i tyle. Obruszonych nie przepraszam – sam wielokrotnie słyszę, wypuszczając rybę – „frajer”. Po raz kolejny powiem tylko: przeze mnie i mnie podobnych ryb Wam nie ubędzie. W drugą stronę to niestety nie działa tak pozytywnie. Szkoda.

Ale nie o tym miało być. Jak widać są sytuacje, gdy jakiś „porąbany” kolor sprowokuje rapę do ataku. Osobiście, mam takie podejście, że staram się łowić te ryby, które wiem, że są i biorą, więc gdy bolenie nie żerują, to wolę pomocować się z innym gatunkiem, akurat aktywnym, niż próbować trafić w rozkapryszone gusta, bo to jednak loteria. Jeśli ktoś uważa inaczej – jego prawo.

(fot. P.K.)
Kolejny przypadek: podczas zupełnego braku aktywności rap, do 10cm czerwonego kopyta spokojnie prowadzonego z myślą o innych rybach, skoczył Pawłowi 2kg boleń. Sierpień 2012.

Osobnym rozdziałem jest boleń nocny, ale tu zdecydowanie więcej może powiedzieć kolega, bo ja w tym temacie mam tylko teoretyczne wyobrażenia, oparte na jego zdjęciach i relacjach.

Jedno zdanie powiem jeszcze o kolorze żółtym w różnych odmianach [cytrynowy – fluo – seledyn to dla mnie odmiana żółtego]. Jak uczyłem się łowić bolenie [w sumie cały czas się uczę], to zauważalnie w przypadku gum skuteczna była taka barwa. Dotyczyło to konwencjonalnych 6cm kopyt, żadnych tam boleniowych sztywnych ripperów. Jedyne, co z perspektywy lat dostrzegam w tych sytuacjach, to ryby brały na taki wabik, pod warunkiem, gdy były jakby zaskoczone. Przynętę prowadziłem w pół wody. Guma spływając nagle z przelewu lub z nad wielkiego głazu, spadała rybie jakby na głowę i bywała atakowana. Nie były to częste sytuacje, ale przez lata na tyle się ich uzbierało właśnie z udziałem żółtych gum, że pewnie coś w tym jest. Obecnie nawet nie próbuję łowić celowo w ten sposób boleni, bo są prostsze i skuteczniejsze drogi. Zwyczajnie lepsze.

Być może, nawet na pewno inaczej jest z licznymi, dzikimi boleniami. Nie wiem, czy jeszcze w Polsce są takie fragmenty rzek. W każdym razie zazdroszczę Węgrom, czy Rumunom, bo pod tym względem mają trochę łatwiej, a już zupełną zagadką są dla mnie „żeriechy” z południowo – wschodniej, europejskiej części Rosji – biorą masowo na wszystko, choć przyznam, nie są wielkie, jak pokazują filmy [na marginesie polecam program „Rybałka” – trzeba tylko klawiaturę przestawić na cyrylicę]. Czego tam nie ma: bolenie na cykady, na wirówki, rapki łowione na żywe chrząszcze spławiane po powierzchni, łowienie na jakieś pióra itd…Widziałem nawet jak dwóch gości wywoziło na małym, zdalnie sterowanym modelu łódki, jakiś dziwacznie wyglądający lekki wobler, ściągało go z pokładu i już jak każdą inną przynętę, prowadziło do brzegu. Łowili sporo boleni.

Akurat jest to jeszcze dość liczny gatunek. Nie mniej, bez sensownego podejścia wędkarzy, podzieli jak nic losy szczupaka czy sandacza, bo złowienie tej ryby wcale nie jest aż tak trudne i coraz więcej ludzi potrafi to robić. Niestety, tylko minimalnie więcej spinningistów niż dawnej wypuszcza rapy. Szanujmy je, bo to w tych niefajnych czasach, jedyny liczny jeszcze gatunek, pozwalający przeżyć, dosłowne zderzenie z naprawdę dużą rybą. Przy braku rozsądku będziemy łowić ryby duchy, aż na koniec pozostaną nam krąpie. Oby tak nie było.

2 odpowiedzi

  1. Myślę, że powodem zjawiska „regionalizacji” jest klimat i temperatura.
    Kiedy intensywnie łowiłem spod lodu zauważyłem z kolegami pewną prawidłowość, zaobserwowaną na przestrzeni wielu sezonów, a mianowicie olbrzymią różnicę w grubości lodu i okresie występowania pokrywy lodowej między zbiornikiem Pławniowice (koło Gliwic) a zbiornikiem Pogoria III (koło Dąbrowy Górniczej).
    Oba łowiska dzieli tylko odległość ok 50 km w linii prostej, natomiast różnica w pokrywie lodowej jest znaczna np. Pławniowice były już/jeszcze bez lodu lub lód nie gwarantował bezpieczeństwa, natomiast na Pogorii III można było łowić bez obaw. Lód zawsze pojawia się szybciej, jest grubszy i trwa dłużej na Pogorii niż na Pławniowicach. Kilka stopnii różnicy temperatury, a stwarza kolosalną zmianę. Tym bardziej jeśli odległość wynosi 300, 400 czy 500 km między łowiskami.

    Co do kolorów „boleniowych” to sądząc po zdjęciach woblerów, niebieski kolor grzbietu sprawdza się w przypadku Siudaków i Warciaków bardzo dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *