Szukaj
Close this search box.

Co możemy złowić (niechcący) nie tylko 1 kwietnia

Wędkarstwo jest pełne niespodzianek. Czasami myślę, że to właśnie czyni je tak atrakcyjnym. Weźmy taki przykład: łowimy sobie okonie na paprochy. Tak na luzie, bez ciśnienia. Nagle, pośród okoniowych  podszczypywań mamy naprawdę piękny strzał. Szczupak. Niekoniecznie duży, a ile emocji. My wędkarze powinniśmy być czujni. Poza rybami mogą się przydarzyć naprawdę egzotyczne przyłowy. I nie myślę o kolejnym worku ze śmieciami, bezmyślnie wrzuconymi do wody przez jakiegoś cymbała ani innym dowodzie inwazyjności naszej cywilizacji. Czasami, po drugiej stronie zestawu dynda coś tak odmiennego od ryby, że możemy nie mieć pojęcia, co zrobić w danej chwili. Poniżej mały instruktaż, jak unikać takich sytuacji i ewentualnie, co robić jak nam się już coś takiego przydarzy.

Żaby

Zawsze odpychało mnie stosowanie ich jako przynęty. Nieważne żywej czy nie. Od małego zwierzęta te wydawały mi się niezwykle sympatyczne, może, dlatego, że kojarzone z wodą, a z wodą wszystko kojarzy mi się dobrze. Na szczęście są teraz pod ochroną. Dziś zdecydowaną większość wędkarzy, żaby „dotykają” tylko w odzywkach podpitych dresiarzy szukających zaczepki, które zaczynają się od mało cenzuralnego zwrotu, a kończą „….chyba żaby, frajerze”. Albo coś w tym stylu. Nie mniej może się zdarzyć, że jakiś sympatyczny płaz przez brak naszej czujności, może chapnąć coś, czego nie powinien. Dotyczy to wyłącznie żab wodnych [tych zielonych]. Są bardzo żarłoczne, mało płochliwe i ciekawskie. Wędkarzom spławikowym urozmaicają długie bezrybne momenty, molestując mały kolorowy spławik kołyszący się blisko brzegu. Do zdarzeń, gdzie żaba atakuje haczyk dochodzi zawsze przez naszą nieuwagę. Dotyczy to zarówno spławikowców jak i spinningistów z małymi przynętami. Choćby próba odebrania telefonu. Poza naszą uwagą dynda 20cm nad wodą mała wirówka. Dla tych żab pokusa nie do odparcia, a w przeciwieństwie do ryb, te zwierzęta nie podskubują swych ofiar. Żaba rzuca się na swój cel jak rasowy drapieżca, z szeroko otwartą japą i wywalonym długim, różowym jęzorem. Bardzo umięśnionym. Dość często, gdy ofiara się wyrywa [np. duży owad], żaba, jakby chwyta się za pysk przednimi łapami, uniemożliwiając ucieczkę pożywieniu. Jeśli tak się zdarzy, żadnym prawem nie można żaby podnosić na kiju. Lepiej delikatnie przyciągnąć na żyłce. Jeśli haczyk tkwi w paszczy, a co gorsza w mięsistym języku, należy szczypcami zdecydowanie zagiąć zadzior, a jeszcze lepiej go uciąć i wtedy bez problemu wydobyć. W tak podbramkowych sytuacjach zwierzak raczej nie utrudnia sprawy, jakby wiedział, że gorzej nie będzie. Można skorzystać z pomocy kolegi. Nigdy nie widziałem, by ktoś próbował celowo sprowokować płaza do ataku na przynętę. Zakładam, że nie ma wśród nas takich świrów.

Niestety jedyne zdjęcie żaby- samobójcy wyparowało przy przenosinach strony na inny serwer.

RAKI

Na bezrybiu i rak ryba, jak mówi przysłowie. No cóż, przysłowie to straciło chyba swój sens, bo tych egzotycznych już, dla większości Polaków skorupiaków, jest chyba miej niż ryb. Kontakty wędkarz – rak są raczej bezbolesne dla raka. Spławikowcom częściej przytrafia się takie zdarzenie. Po nijakim podrygiwaniu spławika, zazwyczaj arcy anemicznym, mimo zacięcia, na końcu zestawu, uporczywie trzyma się kulki ciasta, kilkoma odnóżami rak. By się go pozbyć wystarcza zazwyczaj położenie go na brzegu. Jak się zorientuje, że jest poza wodą, puści swą „zdobycz“. W spinningu raz miałem taki przypadek. Błystka „najechała” raka, a jedno z ramion kotwiczki, wśliznęło się w lukę pod pancerzem. Nie powiem, byłem trochę zdziwiony. Raka bierzemy zdecydowanie za tył pancerza, by nie sięgnął nas swymi szczypcami i przechylamy w odpowiednią stronę. Haczyk sam wypada. Zwierza warto pokazać dzieciakowi i może być to dla niego znacznie mocniejsze przeżycie, niż zakup kolejnego samochodziku. Zmierzamy w kierunku, gdzie nasi potomni, niedługo nie będą wiedzieć jak wygląda krowa…

(fot:A.K.)

ŻÓŁWIE

Nie będę zmyślał. Żółwia ze zdjęcia nie złowiłem. Na szczęście. Słyszałem jednak o takich sytuacjach, w tym jedna informacja pochodziła z bardzo pewnego źródła. W jednym przypadku żółw zaplątał się w żyłkę, a w drugim ponoć się zaciął i podobno został wyholowany. Jestem w stanie w to uwierzyć. Łowiącym na sztuczne przynęty to chyba nie grozi, ale grunciarzom z pewnością. Tym bardziej, że żółwi czerwonolicych, jest coraz więcej nad wodami w/i na obrzeżach dużych miast. Rejon ujścia Rudawy na wysokości Błoń w Krakowie jest takim obszarem. Żyją sobie już któryś sezon – tam właśnie został złapany, okaz ze zdjęcia w chłodny kwietniowy poranek. Dość łatwo je tam obserwować, póki trawa nie urośnie. Szczególnie, gdy jest chłodno, są mało ruchliwe i łatwe do złapania. Te żółwie nie są chyba pożądane, bo nie występowały wcześniej w Polsce, ani nawet w Europie. Ludzie kupują je jako maleńkie żółwiki i potem ze zgrozą stwierdzają, że żółwik rozrósł się, co nieco, a na dodatek potrafi być trochę agresywny. Bez skrupułów porzucają stworzenie. Faktycznie są to drapieżniki. Nie będę się wymądrzał, co zrobić w sytuacji, gdyby taki stwór trafił na nasz zestaw. Wiem jedno: trzymamy go bardzo mocno i w żadnym wypadku nie podstawiamy palców w okolice paszczy. Wujek mojego kolegi, będący pod wpływem płynów mocno zwiększających odwagę, a zmniejszających rozsądek, doznał „odszarpnięcia” całego opuszka wskazującego palca. Akurat ta historia miała miejsce w domu, w akwarium, gdzie mieszkał żółw. Myślę, że w taki czy inny sposób złapanego żółwia tego akurat gatunku, nie powinno się wypuszczać. Przy odrobinie zachodu, znalezienie mu nowego właściciela będzie jednak łatwiejsze niż namówienie kogoś, by wziął psa.

(fot:A.K.)

PTAKI

Omówię temat z punktu widzenia spinningisty. W zasadzie, bez naszego świadomego działania [a takie wykluczam], przygoda taka może się nam trafić wyłącznie za sprawą rybitwy czarnogłowej. Dotyczy to początku sezonu [maj] i przede wszystkim młodych ptaków, które pierwszy raz gniazdują, a jeszcze krucho z pokarmem Za pierwszym razem opadłą mi szczęka. Rybitwa zawisła nad moim woblerem, po czym, zanim cokolwiek pomyślałem, zaatakowała go. Po sekundzie, ptak w powietrzu wypuścił gumę, ale zaczepił o nią łapami i potem o żyłkę. Efektem był żywy samolot na uwięzi. Zgłupiałem doszczętnie. Najbardziej spektakularnym był przypadek, gdy dwa ptaki próbowały sobie wyrwać, porwany przez pierwszego z nich wobler. W efekcie jeden zaplątał się w żyłkę, a drugi, nie wiem jakim cudem zaklinował sobie w dziobie kotwiczkę. Nie zawisł na niej, tylko nie mógł otworzyć dzioba na tyle szeroko, by ją wypluć. Jakoś mu się tak zaklinowała. Mimo niecodzienności zdarzenia, z rybitwami sprawa jest prosta, mimo, że ptaszysko na pewno nie będzie współpracować. Po możliwie delikatnym sprowadzeniu na ziemię, należy ptaka bardzo ostrożnie złapać poniżej głowy za szyję. Rybitwy, jak większość latających ptaków, są zaskakująco lekkie w stosunku do swych rozmiarów. W dłoniach można poczuć jak są delikatne. Żyłkę najlepiej przeciąć, najpierw usuwając przynętę, by ewentualnie nie skaleczyć zwierzaka. Potem wystarczy postawić rybitwę na ziemi. Często siedzi chwilkę, patrząc na nas wściekle z szeroko rozwartym dziobem, ale zawsze odleci. Dzioba podczas odplątywania należy unikać. Jego uszczypnięcia są mało dla nas inwazyjne, ale celne, ostre ciosy niezbyt miłe. Odkąd jestem czujny, ostatni raz taką przygodę miałem chyba z 5 lat temu. Poza tym w miejscach powszechnie odwiedzanych przez ludzi, ptaki jednoznacznie kojarzą wędkarzy z przynętami i nabierają się na tyle, by tylko podfrunąć do bujającego się pod powierzchnią woblera i po szybkich oględzinach odlatują. Dwie uwagi z tytułu kontaktów, z rybitwami są dla nas wędkarzy ważne. Po pierwsze zauważyłem, że rybitwy nie próbują atakować wszystkich powierzchniowych przynęt. Dają się nabrać tylko na wabiki, naprawdę skutecznie naśladujące ryby. Jeżeli dany, powierzchniowy, co podkreślam wobler, nie jest zauważany, to wiem, że mogę śmiało wrzucić go w głęboką szufladę. Raczej żaden, duży boleń na niego nie spojrzy…

Druga sprawa: rybitwy już tyle razy „wystawiły” mi bolenia, że śmiem uznać takie sytuacje za regułę.  Jeśli rybitwa nagle zawisa nad fragmentem wody i jakby czeka, to jest wysoce prawdopodobne, że ukleje są w kleszczach, bo od dołu czai się rapa. Wystarczy tyko szybko i celnie rzucić. Chaos spowodowany upadkiem większego woblera powoduje chyba małe zamieszanie, z którego bardzo często w tej sytuacji chce skorzystać ryba, atakując naszą przynętę. Zapewniam, że warto o tym pamiętać.

(fot:A.K.)

NIETOPERZE

Myślałem do zeszłego sezonu, że po żółwiach i ptakach nic mnie nie zaskoczy, ale jednak. Wędkarstwo ciągle stawia nas w nowych sytuacjach. To, że nietoperze potrącają żyłki zarzuconych zestawów gruntowych, jest powszechnie wiadome. Mnie trafił się bardzo drapieżny osobnik. Około zachodu słońca, pod koniec sierpnia kończyłem zabawę z pstrągami. W związku z narastającym mrokiem, spotęgowanym przez gęste gałęzie drzew nade mną, założyłem perłowy, wręcz świecący twisterek numer większy od okoniowego paprocha. Robiąc łagodny zamach, dostrzegłem, jak do nieźle widocznej gumki, w mgnieniu oka zbliżył się rozmazany cień, minął ją jak mi się zdawało bez zatrzymania, po czym poczułem delikatne potrącenie, a twisterek opadł nad wodę, wraz z jakby dużym liściem. To coś na końcu w ogóle się nie ruszało. W świetle telefonu ujrzałem nieco stremowany…nietoperza. Z gackiem nigdy nie miałem bezpośredniego kontaktu i jedynie coś mi się tłukło po głowie, że mogą przenosić wściekliznę. Szybkie, ale mało dokładne oględziny [ciemność], upewniły mnie, że niestety skrzydlata mysz się zacięła, lecz nie byłem pewien gdzie dokładnie jest haczyk. Zwierzak nie zdradzał żadnych prób poderwania się do lotu. To, co zrobiłem, było chyba dobre, bo historia zakończyła się szczęśliwie dla obu stron. Wyjąłem papierową torebkę, którą akurat miałem po kanapce, zrobiłem w niej dwie niewielkie dziurki, wsadziłem nietoperza wraz z kawałkiem odciętej żyłki i zadzwoniłem do domu [mam 20 minut na nogach], by mi przygotowano: małe kombinerki, grubsze rękawice i latarkę czołówkę. Wszystko okazało się zbędne. Przy garażu, na osiedlu, bardziej przeczułem niż poczułem, że coś siedzi mi na dolnej, dużej kieszeni lekkiej kurtki. Otóż gacek ochłonąwszy nieco w papierowej dziupli, sam się „rozkolczykował”, rozprostował lekko ściśniętą u szczytu torebkę, wypełzł z niej i zanim cokolwiek przyszło mi do głowy, odleciał. Sumienie miałem spokojne – twisterek pozostał na dnie torebki.

(fot:A.K.)

W rzeczywistości, w której masa zwierzaków ginie przez przypadek, będąc zadeptanymi, rozjechanymi czy zatrutymi, warto wiedzieć, z czym możemy się zetknąć podczas wędkowania i jak się zachować, by nam jak i niechcianemu przyłowowi nic się nie stało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *