Poniżej zamieszczam linki do dwóch filmów. Oba dotyczą w sumie chyba jak na razie wyjątkowego wydarzenia, a mam nadzieję, że nie ostatniego – demonstracji wędkarzy w Warszawie na ul. Twardej, gdzie jest siedziba główna PZW oraz znajdują się biura Okręgu Mazowieckiego PZW. Pierwszy, to film zamieszczony przez wędkarzy, drugi to obrazek skręcony przez dziennikarzy WW, na polecenie władz związku, co jest oczywistym. Wprawdzie jakość, szczególnie pierwszego filmiku jest miejscami bardzo kiepska, jeśli idzie o dźwięk, nie mniej zachęcam by obejrzeć. Choćby na raty.

https://www.youtube.com/watch?v=9LG2FIkGigc

https://www.youtube.com/watch?v=vcnYoEd9OlU

Głównym postulatem protestujących było, zlikwidowanie połowów sieciowych na Zalewie Zegrzyńskim.

Pozwolę sobie skomentować, jak widzę całą tę sprawę.

Otóż, po pierwsze, proszę zwrócić uwagę, jak obie kwestie różnie pokazują oba filmy. Nie zgadzam się z komentarzem, pod filmem WW, że widać iż dziennikarze sercem są za wędkarzami i zmianami, ale nie mogą tego wprost wyartykułować, gdyż są zależni finansowo od zarządu związku, który dotuje gazetę. Kompletnie się z takim stanowiskiem nie zgadzam. Film WW miał dla mnie w oczywisty sposób ukazać „profesjonalizm” [celowo pisze w cudzysłowie] działaczy i wg dziennikarzy – dyletanctwo i brak wiedzy ichtiologicznej protestujących.  Ten film śmierdzi nachalną propagandą dokładnie tak, jak debaty na temat wypuszczania ryb, organizowane przez dziennikarzy WW na różnych targach. Były to tak ekstremalnie niezgrabne i jednostronnie kierowane dyskusje, że tylko debil uznałby je za wartościowe i cokolwiek wnoszące. Chyba, że wartością dodaną było utwierdzenie się w przekonaniu, iż ludzie rządzący PZW nie chcą absolutnie żadnych zmian.

Mimo śmiesznie małej frekwencji jaką miał ów protest, władze związku musiały się jednak przestraszyć, gdyż inaczej nie zamieszczałyby swojego filmu, mającego korygować wydźwięk całego zajścia. Tu się im dziwię, bo będąc całym sercem z protestującymi, na miejscu organów związkowych przeszedłbym nad cała sprawą bez mrugnięcia okiem. Paradoksalnie, na tym filmie WW widać sztuczność i próbę tłumaczenia się działaczy, co chyba ma usprawiedliwiać ewidentną arogancję, którą okazali protestującym w filmie pierwszym.

Tu dochodzimy do sedna trwania PZW w jego nieznośnym dla coraz większej grupy wędkarzy – betonowym, postkomunistycznym kształcie. Niestety wędkarstwo, choćby nie wiem jak ważne dla jednostek, jest niestety tylko dodatkiem wypełniającym nam życie. I zawsze przegra z codziennością. „Dziady” o tym doskonale wiedzą. Gdyby  podczas takiej demonstracji było nie 30 – 40 osób, jak widać na filmach, a powiedzmy 500, a jeszcze lepiej 5000, to wystarczyłoby, że demonstranci tylko tam postoją. Mogliby milczeć jak głaz, a ciężar takiego pokazu byłby całkiem inny. Gdyby jeszcze pojawiło się kilka stacji TV, radio, zaproszono jakiegoś rzecznika praw jakichś tam, którzy chętnie się lansują, a nie mają kompletnie nic do roboty, to wydźwięk zdarzenia zatrząsnął by siedzibą związku. Duża frekwencja protestujących winna skusić jakiegoś zaproszonego ministra, a przed kamerami winno się powiedzieć o kwotach jakie przechodzą przez związek, o tym, że to stowarzyszenie społeczne, o kontrowersjach związanych z finansowaniem poszczególnych funkcji… Ale TV nie przyjedzie sfilmować kilkunastu ludzi, mających dodatkowo kompletnie niezrozumiałe z punktu widzenia zwykłego człowieka pretensje, niezrozumiałe dla człowieka, który w życiu nie trzymał wędki. I nie jest to zarzut z mojej strony pod adresem łowiących, że nie przyszli, gdyż wiem, że większość zwyczajnie nie miała możliwości. Mamy pracę, dzieci, studia i „dziady” o tym wiedzą.

Charakterystyczne jest, iż prezesi PZW świetnie, podobnie jak na polu finansowym wykorzystują podwójną osobowość prawną PZW, tak teraz odsyłają nas wędkarzy: zarząd główny do zarządów okręgów, a tamci odwrotnie.

Po całym zdarzeniu nasuwa się kilka wniosków:

– zmniejszanie liczby rybaków wg wędkarzy nie wpływa na powiększenie się rybostanu, gdyż przy dzisiejszej technice kilka łódek jest w stanie wygrabić wszystko z dużego nawet akwenu w krótkim czasie

– działacze nie są zainteresowani żadnymi zmianami, a już najmniej nie mają zamiaru się wychylać i dążyć do zmian w prawie na korzyść wędkarzy

– działacze są zainteresowani wyłącznie pobieraniem składek, a że celnie oceniają aktualną sytuację i swoje w niej możliwości, toteż traktują wędkarzy, tak jak ten kraj obywateli, czyli jak dojną krowę

– w teorii wędkarze winni powołać jakąś tam swoją pozazwiązkową komisję [niestety wymagałoby to dużej aktywności –poparcia i zrzutki po parę złotych na dobrą kancelarię prawną], wystosowanie do wybranych rządowych instytucji petycji o konieczności oceny sytuacji przez ichtiologów absolutnie nie związanych z PZW [najlepiej jakby to byli jacyś Kanadyjczycy, Nowozelandczycy itp.  – niekoniecznie jakieś sławy – ot zwykli zawodowcy]

–  cytując działacza, że „żaden okręg nie jest zainteresowany”, pokazuje jak ci ludzie są odrealnieni, bo wędkarze są zainteresowani wszelkimi zmianami, tyle, że część [ta prymitywna] pyta tylko czy będą większe zarybienia karpiem, inni chcą „szczupoka” i najlepiej takiego, któremu od razu można dać w łeb, a jeszcze inni – ta bardziej wyrobiona część wędkarzy, chce zmian rzeczywiście, godząc się na różne ograniczenia odnośnie choćby ilości zabieranych ryb

– demonstracje powinny mieć miejsce przed urzędami marszałkowskimi i siedzibami RZGW – należy z tamtych instytucji uzyskać jasne deklaracje – prawdopodobnie szybko by się okazało, iż na wszystko jest zielone światło, i teraz tylko decyzja…panów prezesów z PZW

U mnie w sierpniu ma być święto łowienia w centrum Krakowa [street fishing]. Będzie to wg mnie jakiś sprawdzian i wędkarskiej frekwencji, i mobilności działania, gdyż jest plan petycji do władz Okręgu Krakowskiego.

Na Bulwarowej widać gorączkę końca kadencji, gdyż sypią rybą jak kiełbasą wyborczą, jak i gdzie popadnie. O ile łatwo wytłumaczyć ponowną obecność palii na OS, na Rudawie [zawsze mogła zejść ze stawów komercyjnych], to już ciężko tłumaczyć półmetrowe tęczaki i palie na Rabie. Tak, dobrze się domyślacie, że miały miejsce „ciche” zarybienia, czyli obecny zarząd robi to, za co tak krytykował poprzedni. Na szczęście ludzie robią zdjęcia i piszą do mnie. Bo niby skąd bym o tym wiedział? Oczywiście część ludzi cieszy się, iż więcej mięcha pływa w wodzie, ale jednak większość wędkarzy, szczególnie muszkarzy jest raczej zniesmaczona.

Tu wspomnę, iż wpuszczanie gatunków obcych do wód otwartych jest prawnie zabronione.

Skutki gospodarowania zarządu widać doskonale na naszych wodach, szczególnie pstrągowych. Ludzie zdziwieni pytają mnie dlaczego na Rudawie byłem tylko sześć razy w tym sezonie, wliczając w to dwa wypady przy okazji zabawy w zawody? No, jak to dlaczego? Szkoda się denerwować. Ostatnio napisał do mnie facet, o którym wiem, że jest wytrawnym pstrągarzem  – tak się o nim mówi w środowisku krakowskim [nie znamy się osobiście]. Gość przyznał mi rację, że o ile początkowo traktował moje spostrzeżenia, jako wnioski frustrata i kogoś kto nie umie złowić nic sensownego, to po kilkunastu wypadach nad Rudawę, twierdzi, że jednak woda ta jest ogołocona do dna z czegokolwiek co ma jakiś większy wymiar. Cóż, satysfakcji mi to jednak nie daje, bo nie uprawiam propagandy, tylko mówię, jak jest.

Pewnie nie tylko ona, ale Rudawa, jako najbliższa mi rzeka, potrzebuje z obecnego punktu widzenia przynajmniej dwóch sezonów potężnego oddechu. Jak dla mnie absolutnego zakazu zabierania pstrągów. Mrzonka oczywiście, ale bez takiego działania za trzy sezony będzie to wciąż woda pstrążków tylko do 20cm i zapewne już tabunów okoni.

Natomiast pochwalę się kolejną fotką, tym razem kolegi z muchówką. W naszej rzeczce, na której jakby to jakiś „dziad” z PZW powiedział, że gospodarujemy [czyli w naszym wypadku nic kompletnie nie robimy] wciąż łowi się praktycznie zawsze rybki 30+, a spora ich liczba zbliża się do czterdziestki. Poniższy pstrążek dał się złapać Wojtkowi. Rybka miała całkiem tłuste 38cm.

(fot. W.)

Pływa tu już pokaźne stado maluchów z naturalnego tarła. A ciek ten ma zaledwie…8km długości z czego może dwa nadają się do jakiegokolwiek łowienia. A pstrągi są. Da się?

6 odpowiedzi

  1. O tęczakach z Raby już jest dość głośno. Prawdopodobnie to „ciche” zarybienie miało związek z zawodami muchowymi. Jakkolwiek osobiście uwazam że tęczak wcale nie jest takim złem – oczywiście nie wszędzie ale są wody gdzie jego obecność byłaby pożądana. Rozwinę myśl – w nie tak odległej przeszłości wpuszczano tęczaka do Szreniawy. Wszyscy spotykani tam wędkarze, od miesiarzy po nokillowców, zgodnie twierdzą że było to pozytywne. Młyny dzielące rzekę utrzymywały ryby na krótkich odcinkach, żyzność wody dawała ogromne przyrosty, ryba byla i sportową atrakcją mięsnym buforem chroniącym nasze potokowce. Druga woda gdzie osobiscie widziałbym tęczaki to … nizinna Rudawa. Nie łudzę się,co do powrotu tego odcinka w rejestr rzek górskich, choć niewiele by trzeba, aby zobaczyć przy Błoniach stada lipieni i nieco wyżej potokowce. Ale być może właśnie tęczak pomógłby zwrócić uwagę muszkarzy na ten odcinek i popchnął sprawę.
    Na koniec ciekawostka a’propos „tajnych rzek” bez gospodarza – otóż wg. PZW nie istnieje coś takiego. Każda woda płynąca jest w ich gestii z nadania RZGW, przynajmniej w naszym okręgu i stanowi obręb ochronny albo tzw. pomocniczy. Tyle dowiedzialem się pytając o Brzoskwinkę. W skrócie – łowić legalnie nie wolno.

    1. W sumie tak jest jak piszesz. Ale… Co do „tajnej rzeczki” to enigmatycznie tylko powiem, że żyjemy w kraju gdzie połączenie hajsu, piany przepisów prawnych, prawnika i urzędnika robi czasem odstępstwa. W każdym razie PZW może sobie…Niedługo okaże się iż „dziady” potracili nie takie wody, bo urzędnicy poczuli krew gdzie indziej. A PZW tonie.
      P.S. Już niedługo kolejna demonstracja na Twardej. Podejrzewam, że prezesami jednak wstrząśnie mocniej niż poprzednia. A może i na Bulwarowej uczynimy zajazd:)
      Co do tęczaków – nie mam do końca zdania. Tam jednak gdzie są potokowce – „tęczy: mówię „nie” jak unii europejskiej.

    2. A ja szczerze mówiąc nie widzę powodów dla których należałoby podciągać nizinną rudawę pod wody górskie. To książkowy przykład nizinnej rzeki. Leniwy nurt, silnie zarośnięta, piaszczyste / mulaste podłoże. Rybostan też typowo nizinny. Pstrąg tam nawet nie ma się gdzie wytrzeć. Znam jako tako całą nizinną rudawę od ujścia do jazu w mydlnikach i praktycznie nie kojarzę tam miejsca z dnem żwirowym czy kamienistym. Praktycznie sam piach i nieliczne kamulce wrzucone na niewielkie progi przecinająće co jakiś czas rzekę.

      Po prostu nie widzę sensu w podciąganiu nizinnych rzek na siłę pod górskie. Nie samym pstrągiem człowiek żyje.

      1. Zgadzam się z tym, że pstrągi na siłę w każdą wodę to zły pomysł. Natomiast kilka niezłych tarlisk jest jak najbardziej na odcinku nizinnym. Zresztą kilka razy widziałem tam tarło. O jego skuteczności się nie wypowiem. Myślę, że i tak na odcinku nizinnym jest fajnie urozmaicona woda: szczupak, okoń, kleń na okrasę z jaziami, płociami i uklejami plus przeróżne bonusy, nierzadko i pstrągowe i chyba niech tam tak zostanie.

      2. W przypadku nizinnej Rudawy, widzę dwie drogi:
        – „zdziczenie” w obrębie wałów, posypanie żwiru i zmiana na wodę górską
        – wpuszczenie teczaków tak jak jest. Teczak spokojnie sobie poradzi w tej wodzie.
        I oczywiście zgadzam się z Adamem, że pstrąg nie wszędzie, a teczak tylko tam, gdzie potok nie ma skutecznego tarła albo nie występuje wcale.
        A UE na szczęście lada chwilę przestanie istnieć, co zamierzam uczcić z wielką pompą i jeszcze większym bólem głowy dnia następnego.

        1. Ech, to mnie też łeb będzie bolał. Jak Angole olali Brukselę, to już lekko świętowałem. Jedyne czego się boję, to tego, że historia pokazuje, iż takie „unie” rzadko rozpadają się bezkrwawo…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *