Szukaj
Close this search box.

Liga spinningowo-muchowa – I etap

Pierwszy etap naszej zabawy w ligę spinningowo-muchową za nami. Zanim przejdę do relacji, kilka słów o zasadach. Już kiedyś o nich wspominałem, ale tylko ogólnie no i są nowi  Czytelnicy 🙂

Ustaliliśmy, że będzie to siedem spotkań od maja do listopada. Raz w miesiącu, za każdym razem na innej wodzie. Każdy ze startujących proponował jedno łowisko. Ponieważ  było 14 propozycji, a nasze zawody miały się odbyć tylko siedem razy, zrobiłem losowanie przed kamerami, co by nie było wątpliwości, gdyż nie wszyscy się znamy. Już tu, część z nas ekscytowała się jakby to było losowanie na mundial. Ja w każdym razie przeżywałem jak biedronka wiosnę. Nie wiem czy inni też, ale ja proponowałem łowisko, w którym liczyłem, że dobrze mi pójdzie.  Co więcej, by było jeszcze ciekawiej – do każdego z wylosowanych łowisk, również losowo dobieraliśmy miesiąc. Miało to na celu trochę „odsunięcie” właśnie czynnika, że dana osoba super zna wodę. A jak wiadomo, nie każde łowisko jest fajne cały rok. To trochę po to, by zrekompensować tym, których wody nie zostałyby wylosowane. Oczywiście zastrzegliśmy, że łowiska górskie o ile się pojawią, muszą być losowane do miesięcy, gdy wolno tam łowić, aczkolwiek nie musieliśmy manipulować, gdyż sam przypadek nie skonfliktował losowania z regulaminem. Ostatecznie mieliśmy rywalizować na:

– górskiej Rudawie + Krzeszówce [maj]

– Wisła od progu Jankowice do ujścia Skawy + kanał [czerwiec]

– górska Szreniawa [lipiec]

– kanał Łączany [sierpień]

– Skawa od jazu w Grodzisku do mostu kolejowego w Zatorze [wrzesień]

– nizinna Rudawa [październik]

– Bagry [listopad]

Z tym ostatnim, to jest tak: jako jedyny zaproponowałem wodę stojącą i została wylosowana, tyle, że to był Kryspinów. Niestety, nie można na ten zbiornik kupić dniówki, a że startują wędkarze z innych okręgów niż krakowski, to jako, że to była moja propozycja, zamieniam Kryspinów, na ogólnodostępne Bagry.

Punktacja jest niezwykle prosta i skłaniająca do łowienia ryb możliwie największych, a nie drobnicy. Otóż punktujemy wyłącznie ryby miarowe wg schematu: jedna ryba – 1 pkt. plus tyle punktów ile ma wymiar ochronny danego gatunku plus 10p. premii za każdy centymetr powyżej tego wymiaru. Rybki typu okonie, płotki, krąpie, wzdręgi  i co tam tylko może się trafić muszą mieć minimum 25cm, by były zaliczane. Oczywiście na wylosowanych wodach górskich liczymy wyłącznie ryby łososiowate. Zwycięzca dostaje jeden punkt, kolejny dwa itd. Gdy jest remis [np. dwie osoby mają taki sam, trzeci wynik, czyli zajmują de facto 3 i 4 miejsce], to otrzymują średnią z wyniku działania: 3 miejsce + 4 miejsce = 7 i to dzielimy przez 2 [dwóch ludzi z tym samym wynikiem]. Otrzymują po 3,5p. Do ostatecznej punktacji bierzemy sześć najlepszych wyników każdego startującego z siedmiu etapów. Jeśli ktoś zaliczy mniej niż sześć etapów, nie jest brany pod uwagę w rozliczeniu końcowym.

Łowimy na spinning lub na muchę, albo na zmianę jedną i drugą techniką, jeśli ktoś umie. Dziś, jak patrzę na przynęty muszkarzy i spinningistów, to poza typem kołowrotka i sznurem zamiast innej linki, granice między tymi metodami wędkowania bardzo się zatarły. Świetnie to zresztą opisał Jacek Kolendowicz w majowym numerze WŚ.

Zagłosiło się w sumie 14 wędkarzy, oraz jedna osoba startująca poza punktacją, ponieważ zastrzegła, że może być wyłącznie na 3-4 etapach. Bałem się, że 15 ludzi to maksymalna ilość jaką dam rady „opędzić” logistycznie, więc, pozostałym musieliśmy podziękować. Jak zwykle życie przynosi zmiany i dość szybko, jeszcze w marcu  ze względów zawodowych, wycofało się dwóch zawodników, a w międzyczasie kolejnych dwóch przestało dawać oznaki istnienia.

Etap I – 22 maj – „górska Rudawa + Krzeszówka”

A jak było na pierwszym etapie? Ufff… Mam bardzo mieszane uczucia i mimo, że wygrałem, kompletnie nie mam satysfakcji, gdyż w okolicznościach, jakie serwuje nam szczególnie górna Rudawa i Krzeszówka za sprawą mięsiarzy, którzy od dwóch sezonów bardzo intensywnie penetrują te odcinki, oraz niefortunnych zbiegów okoliczności [zatrucia- dziś tj. 24 maja szóste już na Dulówce w tym roku!], chciałbym aby dramaturgia była całkiem inna. Przepowiadałem, że będzie naprawdę ciężko, ale że aż tak?

Spotkaliśmy się nad Rudawą o 15.00. Ponieważ rzeka jest krótka,  raczej trudno dopuszczać, że każdy idzie gdzie chce, bo na bank byłby konflikt interesów. Podzieliłem obie rzeki [biorąc pod uwagę dopływ Rudawy – Krzeszówkę] na 12 odcinków [sektorów] i każdy losował.

(fot. W.F.)

Powiem uczciwie – obojętne mi było jakie będę mieć łowisko. Nie chciałem tylko wylosować, podobnie jak mój kumpel – Paweł – fragmentów najniższych, przylegających do odcinka no kill. Od lat twierdzę, że są to najbardziej „strzaskane” przez mięsnych fragmenty tej rzeki i nawet jak ktoś coś większego złowi od wielkiego dzwonu, to i tak twierdzę, że panuje tam „pustkowie Smauga” i ci, którzy twierdzą inaczej, żyją ciągle tym, co było 20 lat temu. A że takich jest wielu, stąd bujdy o pięćdziesiątkach łowionych co tydzień, powtarzane przez naiwniaków.

Los bywa jednak złośliwy. Wylosowałem odcinek…najniższy. Powiem jeszcze dlaczego go nie chciałem. Ja po prostu nie umiem i nie cierpię łowić pstrągów w głębszej wodzie. Nienawidzę i sobie nie radzę. A tam tak jest. Pstrągarze, tacy z prawdziwego zdarzenia często mówią „mało wody”, co znaczy dla nich tyle, że ryba się nie będzie trzymać takich fragmentów i na nic większego nie ma co liczyć. Pewnie mają rację w większości przypadków. Są jednak rzeczki, gdzie mimo lichej kubatury wody, pstrągi , choćby na tę śmieszną, krakowską miarę 30cm żyją i to często w na oko najgorszych, płytkich, uregulowanych odcinkach. Tam, gdzie nikomu nie chce się marnować czasu, bo…mało wody. Dla mnie gdy przy brodzeniu, średnia głębokość jest większa  niż do pół uda, to już mam za głęboko.

Biedny Paweł, z którym mamy zbieżne podejście do łowienia pstrągów, trafił odcinek powyżej mojego. Klęliśmy jak szewcy na taki obrót spraw.

Pozwolę sobie ocenić pozostałe, losowane odcinki, gdyż naprawdę są trzy – cztery łowiska, która znam rewelacyjnie i Rudawa wraz Krzeszówka się do nich zaliczają.

Najlepszy fragment, tzn. taki, który sam bym wybrał, gdyby nie losowanie, trafiło się Maćkowi. Wprawdzie przez 4-5 godzin wędkowania rzadko miewałem tam więcej niż 10 kontaktów, ale prawie zawsze miałem styczność z 1 – 2 kropasami  około 35cm plus mniejszymi, zazwyczaj miarowymi. Co więcej, tam mi się zdarzało łowić ryby 40cm, lub dosłownie tuż pod czterdziestkę, a i bywały kontakty z pstrągami, które można posądzić, że przekroczyły trochę  tę długość. Były to zawsze ryby dzikie, grube i szaleńczo walczące, przepięknie ubarwione. Tyle, że to było jeszcze rok temu, a szczególnie dwa i trzy lata temu.

Wojtek wylosował swoją wodę, gdzie w zasadzie mieszka. Odcinek, gdzie zawsze było sporo „spadów” z Racławki, sporo ryb zdziczałych i tych świeżo wpuszczonych. Zazwyczaj takich tuż nad 30cm, ale takich ryb można było złowić dwie – trzy, czasem cztery w te pół dniówki. A do tego drugie tyle spadów pstrągów o podobnych rozmiarach. Nie wspominam egzemplarzy tuż pod miarę, a były ich dziesiątki.

Trudny fragment, biorąc pod uwagę warunki wodne [strasznie niski stan], wylosował Jacek, bo najwyższy. Dodatkowo jest to obecnie jeden z najbardziej eksploatowanych odcinków przez łowiących ode mnie z koła, którzy jeszcze rok temu pstrągów nie łowili, oraz wędkarzy z najbliższych kół okręgu śląskiego. Wiadomo na co to się przekłada, gdy średnia głębokość to 30cm.

Więcej nas nie było, gdyż drugiemu Maćkowi w ostatniej chwili wypadło coś istotnego, a już był spakowany.  Przemek już w tygodniu dał znać, że nie jest w stanie się pojawić, ale jak najbardziej bierze udział w dalszych etapach całej zabawy. A do Patryka wysłałem info nie na ten mail, za co raz jeszcze przepraszam. Drugi Jacek i Kuba zupełnie zrezygnowali z udziału.

Łowiliśmy od 16.00 do 20.00. W skrócie, to było jak w jednym z kultowych cytatów filmu „Rejs”: „cisza, nic się nie dzieje, nuda”…

Maciek nie wyjął ryby i nie miał, jak powiedział – konkretnego brania. Zanotował za to wyjścia okoni do przynęt, znalazł martwego pstrąga na brzegu.

(fot. M.K.)

Cały czas na  Dulówce z powodu zatrucia strażacy mają co robić. Być może stąd martwe, pojedyncze ryby. Poza tym znalazł …spławik.

(fot. M.K.)

Jacek miał dużo brań z tym, że rybek do 15cm i mniejszych. Wyjął kilka tuż nad 20cm. Miał kontakt, tyle, że wzrokowy z pstrągiem na bank miarowym  ale na tym się skończyło.

Tu powiem, że zweryfikowałem swoją opinię, co do małej ilości nawet palczaków. Otóż faktycznie nie jest ich mniej, tyle, że przy marcowym zarybieniu była pewna różnica. O ile zawsze na stronię okręgu pisało „zarybienie palczakiem”, to realnie wpuszczane rybki miały te 15 – 17cm. I po tych dwóch – trzech miesiącach były w stanie „ładować” w prawie każdy wabik. W tym roku rzeczywiście wpuszczano palczaki. Dosłownie. Jest sporo rybek po  10-12cm. Nie piszę że to źle, ale jest inaczej.

Wojtek miał także dużo kontaktów, ale malutkie rybki spadały. Wyjął jednego na 26cm.

(fot. W.F.)

 Do tego zaliczył kilka …okoni. I to było na tyle.

(fot. W.F.)

Trzeba dodać, że jego odcinek przeszło tuż przed nim dwóch wędkarzy, więc miał trochę pozamiatane, podobnie jak i ja.

Odnośnie okoni, to  od dwóch lat gwałtownie zwiększająca się ich liczba, świadczy o powolnym konaniu Krzeszówki/Rudawy, jako wody pstrągowej. One oczywiście były tu zawsze, ale w liczbie szczątkowej, gdyż relatywnie przyzwoita ilość kropasów z przedziału 30 – 40cm nie pozwalała im się ani rozmnażać, ani większości w ogóle przetrwać. Od dwóch sezonów, czyli odkąd trwa zmasowany atak mięsiarzy na tę wodę, plus zeszłoroczne zatrucie, okonków przybywa i jeśli nic się nie zmieni, zaczniemy mieć na wyższych odcinkach to, co na nizinnym. Karłowate kolczaste rybki i z rzadko coś innego.

Paweł, który wg mnie miał obok mojego najgorszy fragment, zaliczył  najlepszy ilościowy wynik, a i złowił pstrąga, który otarł się o 30cm. Nawiasem mówiąc nie bawimy się w milimetry, bo szczególnie mierzenia pstrąga tak dokładne, to lekka męka dla obu stron. Po prostu: 30,5 to 30cm, a bliżej 31 to już 31cm. Tyle. Pawła ryba jednak nie mogła punktować, jak pstrąga nie mierzył – nie miał uczciwych 30cm. Paweł też zaliczał kontakty z okoniami.

Dla mnie był to jeden z mniej satysfakcjonujących pobytów nad wodą. Ja nie trawię odcinków poniżej mostu na Niegoszowice, gdyż rzeka wpływa tam  na geologicznie rzecz biorąc – innego typu dno. Jest dużo mułów, a stąd głębokie doły. Masa zaczepów. Ze względu na podłoże, woda nie jest tak przeźroczysta jak wyżej. To wszystko składa się na bardzo utrudnione łowienie idąc pod prąd, szczególnie twisterami, czy jigami, gdzie mamy dwie możliwości: albo łowimy szybkościowo o ile ryby wychodzą do powierzchni [ale nie bardzo ma tam co wychodzić], albo dłubiemy z prądem, starając się prowadzić przynętę tuż nad dnem, co z nurtem jest dość koszmarne przy podłożu pełnym zaczepów. Wszystko ma oczywiście sens jeśli są ryby.

Dobra, przyznaję, że pogoda była mało sprzyjająca. Pierwszy naprawdę ciepły, nawet upalny dzień po jeszcze zimnej nocy. Wiatr zmienny, słaby głównie pd-zach, ale też i wschodni. Od około 17.00 bezwietrznie. Do mniej więcej 15.00 lity błękit z dużymi białymi chmurami, które potem raptownie zanikały. Ciśnienie przeciętne, bo 981hPa z wyraźną tendencja do lekkiego spadku. Pierwszy dzień po pełni. Moim zdaniem na pstrągi fazy księżyca działają słabo ale niech będzie. I tak nic nie zmieni mojej opinii, że górska Rudawa im niżej tym gorsza. Może na moim wyniku zaważył fakt, że idąc pod prąd spotkałem aż trzech wędkarzy schodzących z góry. Pierwszego zaraz na początku około 16.20, a dwóch kolejnych o 18.15. Ten pierwszy z miną jaką miałbym, gdybym na tej wodzie wyjął 45cm, poklepał się wymownie po chlebaczku, w którym na siłę zmieściłby może 40cm pstrąga i powiedział, że „mam dużego”. Od razu ode chciało mi się z nim gadać, więc nie wiem jaka ta ryba była. Pozostali dwaj byli bez kontaktu z miarowym, a jeden przyznał, że nie wyjął ryby….

Dopuszczam myśl, że źle łowię, ale widziałem bardzo mało i jeśli już to bardzo małe ryby. Miałem może wszystkiego z 15 kontaktów. Styczność z miarową rybą zaliczyłem dwa razy. Nie wiem, czy napisać „tylko”, czy „aż”? Pierwszego dość szybko, bo właśnie wtedy gdy pojawił się pierwszy wędkarz. Zagapiłem się, a ryba wzięła mikrojiga bardzo delikatnie i byłem pewien, że to jakiś maluch. Skubaniec  zakłuł się sam, wyskoczył w powietrze i uciekł. Miał na pewno 30+, choć 35cm na setkę  nie przekroczył.  Taki z 32-33cm. Tyle bym mu dał. Ponieważ był to początek, to złapałem nadzieję, że może …. To, czego było naprawdę wiele, to zaczepy. Straciłem na nich co najmniej z 40 minut łącznie. I tak narwałem przynęt.

Jak spotkałem tych kolejnych dwóch wędkarzy, zaraz po osiemnastej, to przez chwilę miałem myśl, by poddać sprawę, tym bardziej, że będąc w samym podkoszulku, gdy ustał wiatr byłem poddany delikatnie mówiąc dużej presji komarów. A nie wziąłem nic do spryskania się.

W desperacji zacząłem robić rzeczy jakich tylko raz próbowałem. Właziłem na wielkie wyspy chrustu na powalonych drzewach, ale tak, że rzucałem przez pnie licząc, że jak coś siądzie, to podnoszę na kiju albo się urwie. Natomiast taki kąt podania przynęty jest nie do osiągnięcia z innego miejsca. Można też przy takim ustawieniu zaryzykować, i rzucić w największe patyki z cieniem szansy na wyjęcie przynęty. Jak się chodzi po czymś takim, wie każdy kto próbował.  Odradzam i już  nie będę.

Na drugim zwalisku wyjąłem pstrążka na 30,5cm. Osiągnąłem więc minimalną ilość punktów jaką można było zdobyć. Paranoja, że czymś takim wygrywa się zawody, nawet jak są tylko zabawą. Poza nim doholowałem do ręki słownie jeszcze jedna rybę, ale małą.

(fot. W.F.)

Ponieważ było jeszcze 26 minut do końca,  poszedłem na kolejne zwalisko. Schodząc z niego, a raczej wchodząc po potężnym zwalonym pniu na burtę wysokiego brzegu, już u samej góry, pień pękł i spadłem ze sporej wysokości po ramiona do wody. Jak się domyślacie było po łowieniu, bo się nieźle obiłem, zmoczyłem i cud, że wędka ocalała.

Przy tym wszystkim, powiem, że sama atmosfera konkurowania, rywalizacji  – rewelacyjna. Myślę, że udzieliła się naszej skromnej grupce, a sądząc z telefonów od tych, których nie było – pozostałym również.

Głupio mi teraz pisać, bo odmówiłem kilku osobom, które zgłosiły się, gdy mieliśmy komplet, ale jak widzicie, zwolniło się pięć miejsc. Jeśli ktoś chciałby się pobawić w taki wędkarski hazard, to bardzo zapraszam. My nie szukamy tła dla siebie. Nie jesteśmy ani zawodowcami, ani innymi wyczynowcami. Po prostu, im więcej osób, tym ciekawsza rywalizacja. Wiek nie ma znaczenia. Stratują osoby 20-letnie i kalendarzowo już prawie dziadki [jak ja]. Zapraszam, jakby byli zainteresowani – piszcie na mail.

8 odpowiedzi

  1. Cześć. Gdyby ostało się jeszcze wolne miejsce, to z dużą chęcią pobawiłbym się z Wami 🙂

  2. Chciałem bardzo podziękować za świetną inicjatywę. Rybki wprawdzie wielkościowo nie dopisały, ale i tak miałem wielką frajdę z uczestnictwa w pierwszym spotkaniu ligi :). Do zobaczenia tym razem nad Wisłą.

    1. Sama zabawa rewelacyjna. W takim gronie można wygrać, można przegrać, ale są emocje, wg mnie tylko pozytywne. Mam nadzieję, ze pozostałe łowiska będą lepsze. Obawiam się tylko Szreniawy…

  3. Szreniawa…
    Moja rzeka,w tym roku tragedia.
    Jedyny miarowy pstrąg 31 cm -luty,nawet małego ciężko spotkać za to sporo okonia i szczupak się trafi.
    [odcinek Proszowice +/_ 10 km]

  4. My będziemy wyżej, aczkolwiek moi informatorzy, także twierdzą, że jest bryndza na Szreniawie, choć zgłaszali mi jednak lepsze wyniki niż Twoje, ale też łowią powyżej Słomnik. Będziemy twardzi i łowiska nie zmienimy. Trzeba wziąć na klatę to co tam jest:)

  5. Dajcie znać kiedy będziecie na mojej Wiśle (Jankowice i okolice). Jak będzie sprzyjający termin, to wpadnę pokibicować, posędziować 😉 a może poprzeszkadzać 😛

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *