Szybciutko odpowiadam na kilka pytań z maili, sprowadzających się do tego, dlaczego rzadziej piszę i czy w związku z tym mniej łowię. Otóż mniej nie łowię, za to wybitnie monotonnie, a wynika to z tego, iż non stop z jednym, z kolegów jestem nad górną Rudawą. Cóż, sam mam jak na razie dość mieszane odczucia z bycia w SSR, ale jak się rzekło „A”, to i resztę trzeba dopowiedzieć. Mam po prostu lekkie poczucie straty czasu, gdyż pstrągi, szczególnie takie, jakie mamy, po prostu mi się trochę przejadły.
Generalnie czerwiec nas chyba wszystkich nie rozpieszcza termicznie. Wśród moich najbliższych znajomych, to spinningiści szału nie mają, nie licząc Maćka, który może nie ot, tak, ale potrafi ustrzelić takiego szczupala, że ja klękam – o tym w jednym z najbliższych tekstów, gdyż ostatnie jego dwa, padły na swimbait`a Izumi, którego mu podrzuciłem do testów.
Jedyną rybą wartą dłuższego komentarza jest jaziowy cielak Wojtka. Ryba mierzyła 57cm i brakło chyba 2 „centów” do pobicia rekordu Polski.
Wojtek wprawdzie nie łowi na spinning, ale jest jednym z najlepszych spławikowców jakich znam i choć nie znam ich wielu, to odnoszę wrażenie, że na niejednych zawodach dałby popalić, gdyby w nich startował. Jaziol oczywiście wrócił do wody, cały i nienaruszony [no, może nie licząc chyba dość płytkiej, jaziowej psychiki]. Dziś już pewnie tłuścioch nie pamięta zajścia i dobrze. Oby rósł dalej.
Ja, jak wspomniałem – ścigając się z trawskami na brzegach, nie zamierzam po każdym wypadzie popisywać się pstrążkami po 30 cm, bo nie ma czym. A jak jest nad pstrągową rzeczką? Szybkie streszczenie. Otóż na Rudawie są pustki. Wczoraj nie zdążyłem do jednego wędkarza, bo już odjeżdżał. Ci bardzo, bardzo rzadko spotykani są jak najbardziej w porządku z regulaminem. Tzn. jak mają rybę, to te śmieszne trzy dychy ma. I to już nie w teorii, a w praktyce potwierdza fakt, który chyba sto razy opisywałem: wg mnie na przytłaczającej większości naszych rzek pstrągowych sami wędkujący pustoszą wodę, bo przynajmniej w tym roku na Rudawie kłusownika nie spotkałem [kolega dwóch, ale już na niższym odcinku – o tym innym razem]. Nie mniej czuję się jak na prerii podczas tych spacerów. Sam jak palec.
Kilka dni temu, korzystając z czystej i małej wody, oraz wcześniejszej, wolnej pory dnia, postanowiłem przetestować, jak to jest z okoniami. No i koledzy mają rację. We wskazanych miejscach, nie łowi się jak kiedyś od wielkiego dzwonu jedną sztukę, tylko siedzą pokaźne stadka.
Wprawdzie ja nie miałem styczności z rybami większymi niż 15-17cm, to jednak potwierdzam, że są w liczbie jak nigdy. Być może te 20+ zabierają łowiący. I w tym wypadku, wyjątkowo tego bym nie komentował. Wyjątkowo. A i tak warunki jak na kolczaki nie były dobre, bo woda, biorąc pod uwagę koniec czerwca – lodowata. Natomiast, by mieć z nimi styczność trzeba konwencjonalnego łowienia z nurtem, ze ślimaczą prezentacją wabika w postaci małych gumek, ewentualnie mniejszych wirówek, które da się spokojnie poprowadzić.
Natomiast, łowiąc na wahadłówki, czy troszkę większe gumy, jigi z nurtem, to można odnieść wrażenie, że mieszkają tu tylko pstrążki. Pasiaki do namierzenia są bardzo łatwe: siedzą w kilku zaledwie dołkach – zastoiskach, przy czym te dołki są bardzo płytkie i sąsiadują z jeszcze płytszą wodą. Z tych naprawdę głębszych miejsc może przeganiają je podrośnięte kropaski, albo pewnie płycizny szybciej się grzeją.
Pstrągi oczywiście są i biorą. Różnica w moim przypadku jest jakościowa, bo ilościowo jest fajnie. Niestety o ile w zeszłym sezonie miałem w tych ciepłych miesiącach przeciętnie od 4 do nawet 10 kontaktów z rybami 35+ na wypadzie, to teraz jest podobnie, ale ryby mają zazwyczaj 30-31cm. Trochę mnie to złości.
Wprawdzie częściej trafiają mi się ryby dzikie [zdziczałe], niż tegoroczne wpuszczaki, ale szału nie ma. Zresztą prawie wszyscy i tak sporadycznie spotykani wędkarze, twierdzą, że nie mają kontaktów z rybami miarowymi. Z tym bym się nie zgodził, bo ja i koledzy łowimy takie, tyle, że takie tuż nad wymiar.
Pstrągi zresztą zachowują się jakby co dopiero wiosna się zaczęła. Bardzo rzadko mam takie letnie strzały i wg mnie jest to wynikiem temperatury wody. Czuję się jak w kwietniu – jest po prostu zimna. Pewnie dlatego nie mam, albo zdarza się to sporadycznie – brań na szybko ściągane wahadło. Do woblerów, na znanych mnie fragmentach Rudawy, a to te z dużą presja – pstrągi niekoniecznie łatwo wychodzą. Jest to dla nich chyba najbardziej opatrzona przynęta tutaj. Przykładowo, wczoraj miałem na to kolejny dowód. Na fragmencie, gdzie jak trafimy cokolwiek miarowego, to już cmokamy zadowoleni, miałem wyjście ryby, której wielkość wynosiła około 37cm. Akurat pechowo podrzuciłem woblerek, chcąc zobaczyć jak pracuje [pierwszy raz testowany]. No i pstrąg trącił go zamkniętym pyskiem dokładnie w pół i tak niewielkiego korpusu. Wszystko było tak blisko, że i on mnie zobaczył. Już na nic nie reagował.
Jakie mam jeszcze wnioski z tych patroli? Nie chcemy się z kolegą bawić w aptekarzy i linijką mierzyć dostępu do brzegu, ale niektórzy przeginają. Już w maju jeden z łowiących zgłaszał nam grodzenie do samej wody. Faktycznie znaleźliśmy takie cudo.
Właścicielowi kończy się ogrodzenie jakieś 5-7m od rzeki, ale nie wiedzieć w jakim celu zafundował sobie plastikową, sztywną siatę na metalowych prętach, idącą ciasno od jego ogrodzenia do skraja rzeki [jest tu bardzo stromo i nawet średnio sprawny gość nie ominie tego bez wejścia w dość głęboką wodą]. Pismo już idzie do straży miejskiej.
Poza tym inna jeszcze, smutna konstatacja. Poświęciliśmy kiedyś z Wojtkiem naprawdę dużo czasu i wybraliśmy się na odcinek Racławki [Rudawki] – wg operatu nie wolno tam w ogóle łowić. Spostrzeżenia są jednoznaczne i znów potwierdzają złożone przeze mnie wnioski do Zarządu Okręgu, by jak tylko będzie okazja, zmienić operat i udostępnić te wody [Racławkę i Dulówkę]. W obecnej chwili jest to zagłębie kłusowniczno – nie wędkarskie. Nie wędkarskie bo jak nazwać kogoś, kto łowi na takie przynęty?
Na pewno nie jest to typowy kłusol, których i tak jest tam zatrzęsienie. Przeprowadziliśmy mały wywiad z paroma miejscowymi i przeszliśmy szmat wody. Ścieżki jak na Gubałówkę, żyłki na drzewach. Tam podjedziemy ale w 5-6 osób, najlepiej późnym wieczorkiem [byliśmy w południe po przejściu Krzeszówki, a potem Rudawy od Krzeszowic do mostu na Niegoszowice]. Jakoś jestem pewien, że będzie niezła zadyma. Jeden facet opowiadał, że jak zwrócił uwagę takim „wędkarzom” – chodzą najczęściej parami – to potłukli butelki i wrzucili mu na podwórko… Sztandarowy przykład, że jak jest zakaz łowienia, to wolno…wszystko.
Oczywiście sam rachunek prawdopodobieństwa podpowiada, że przy tak częstych pobytach nad wodą, wydłubie się w końcu tego „ostatniego”. Otóż trafiają się niedobitki, szczęśliwie ocalałe z lutowo – marcowego pstrągobicia. Jest tych ryb ekstremalnie mało, ale mają już zacne, jak na nasze wody rozmiary.
Z powyższą rybą , jest dość ciekawa historia, bo polowałem na cwaniaka trzy tygodnie i choć to żaden okaz, to jednak sporo już się nauczył. Za pierwszym razem wziął na imitację „glizdy”, identyczną, jaką Amerykanie wygrali u nas, chyba rok temu zawody muchowe. Ryba zapięta była świetnie, mimo braku zadziora. Wzięła staczającego się po dnie pod pień robala. Po zacięciu pstrąg wyfrunął nad wodę i zaczepił o metr kwadratowy, pionowo opartej o wierzbę siatki ogrodzeniowej. Jakiś dureń ją tu podrzucił. Pstrąg wisiał kilka sekund w bezruchu nad wodą, zaskoczony pewnie jak i ja. Byłem pewien, że cieniutka plecionka strzeli jak nic na przyrdzewiałych drutach. Rzuciłem się przez nurt do drugiego brzegu, na którym pstrąg już stracił cierpliwość i zaczął się miotać na wszystkie strony. No i wypiął się. Plecionka dała radę, ale się wypiął. Z następnym wypadem miałem z nim kolejny kontakt, ale skończyło się na podejrzliwym wyjściu do twistera. No i ostatnio, dał się nabrać pod wieczór, też na białą gumę. Znów wziął pod samym pniakiem.
Ale to na Rudawie taki miły i niestety rzadki dla mnie wyjątek. Staram się cieszyć jak mogę tymi trzydziestaczkami, wierząc, że o ile sami stwierdzimy, że jesteśmy w stanie to ogarnąć, stworzymy na malutkim fragmencie kolejny, dobrze dopilnowany odcinek C&R. Powinno być wtedy znacznie lepiej.
W następnych tekstach można się spodziewać:
– testów swimbait`a Izumi [model 80mm i 105mm]
– testów najmniejszego z wobków tej firmy jaki dostałem [naprawdę niezły na pstrągi, jak ktoś lubi łowić woblerem] – może będę po sprawdzeniu go na jaziach i kleniach
– wywiad z jednym ze strażników SSR Głogów, gdzie w bardzo kontrowersyjnych, jeśli nie skandalicznych okolicznościach, zwolniono tamtejszego komendanta SSR
P.S. Byłbym zapomniał. Przyszło już mnóstwo danych do statystyki pstrążków w naszych wodach. Mam prośbę, bo potem tego nie ogarnę: chyba będzie lepiej, jak podeślecie po zakończeniu sezonu jeden suchy mail: rzeka taka a taka – tyle ryb takich, tyle takich itd. Te, które nadeszły, już poukładałem – trochę tego się uzbierało. Niektórzy nadsyłają nawet fotki, z co większymi kropkami – bardzo dziękuję. Fajne jest także to, że są krótkie opinie także o wodach, gdzie Czytelnicy byli, ale nie połowili. Aha, i przypominam, że rzecz dotyczy tylko wód krakowskich.
Zapraszam jeszcze do obejrzenia filmiku z tegorocznych zawodów na Przemszy. Link poniżej. Wypowiadają się tam osoby, które sporo czasu poświęciły dla tego chyba na razie najlepszego pstrągowego łowiska w naszych stronach. Opowiadają, na czym m.in. polegają ich działania. Warto poświęcić kilka minut. Pan, który wypowiada się 2 minucie 30 sekundzie, to znany z forów Pitfish. Polecam Jego autorstwa, filigranowe [ ale jednak nie mikro] jigi. Łowiłem już na takie wabiki wielokrotnie, ale Jego przynęty jakoś wybitnie mi się zgrały z plecionką i leciutkim kijkiem. Po prostu w sam raz na „krakowskie” pstrążki, choć chciałbym doczekać czasów, gdy ryby zmuszą mnie do zamiany sprzętu na mocniejszy…