Jak tu nie wielbić rzeki, nad którą nawet w niesprzyjających warunkach da się połowić? Cóż, moja ocena Popradu jest mało obiektywna ze względu na wynik. Choć rok temu , jeśli dobrze pamiętam z bólem uratowałem się jedną świnką, mimo wspaniałych warunków [czysta woda], to i tak uważałem, że było super. Po prostu ja się zupełnie inaczej czuję, gdy wiem, bo widzę, że ryby są, nawet jak nie umiem ich złowić, a czym inny jest kilka godzin bez dotknięcia i śladu życia na powierzchni.
Bez lukrowania, trzeba jednak uczciwie powiedzieć, iż tegoroczne warunki na turze nad Popradem były na granicy dopuszczalności. Dla części z nas, wędkarzy, którzy okazjonalnie, a nierzadko pierwszy raz byli nad tą rzeką, to co zastali było nie bardzo do przyjęcia. Poprad jak jest czysty, to ma wodę jak nieźle trącona Raba czy Dunajec. A w tym roku nie do końca trafiliśmy z aurą, choć i finalnie, po tym, co się stało 3 godziny po Lidze, to aura była łaskawa. Było też zróżnicowanie, bo podczas rywalizacji i wcześniejszych treningów, złowiono aż sześć gatunków ryb, w tym dwie… głowatki, co dla nas było małą sensacją.
Dla mnie Poprad w Piwnicznej ma ten atut, że jedziemy całą rodzinką na kilka dni i wszyscy bez wyjątku są mega zadowoleni. Ja mam pod nosem rzekę ze znakomitym pogłowiem brzan, kleni i przyzwoitym pstrągów [ocena oczami wędkarza z nad zmasakrowanych wód płynących okolic Krakowa], dzieciaki mają czysty basen na co zwracam uwagę, a na którym od trzech lat jesteśmy sami, albo prawie sami. Łowię rano i potem basen, albo odwrotnie. Dobre jedzenie i z perspektywy obecnej rzeczywistości – moim zdaniem nie jest szczególnie drogo. Może dlatego ciężko w tamtym rejonie znaleźć noclegi z dnia na dzień. Biorąc pod uwagę, że już nie oczekuję miejscowości – dyskoteki, mnie bardzo pasuje kameralny, cichy i rzeczywiście bardzo spokojny klimat. A okolica dla mnie topowa w skali Polski. Naprawdę przepięknie.
Wracając do wędkarstwa – trafiliśmy w czas dość częstych opadów. Szczególnie tydzień przed Ligą polało mocno, a w te dni tuż przed też od czasu do czasu. Poprad był wyraźnie trącony, czyli w skali innych rzek – dość brudny. Widoczność w wodzie dla człowieka do około 40cm. Na szczęście te kilka dni przed turą podniesiony był ledwo o może 10cm. Niby sporo dla górskiej rzeki, bo przepływ zrobił się znacznie większy, ale znając miejscówki, można było wejść daleko w koryto. Aura była bardzo dynamiczna i w ciągu doby potrafiła się zmieniać i to skrajnie co 3-4 godziny. Standardem były spokojne, ciepłe ranki …
…parne, burzowe godziny okołopołudniowe, które nierzadko przechodziły w dość silny deszcz. Późne popołudnia były dość zachmurzone.
Najszybciej, bo już chyba tydzień przed turą, nad Popradem pojawił się Marcin. Na jednodniowym wypadzie w sumie mało łowił, a więcej oglądał rzekę w różnych rejonach. Nie miał wielu brań, nie mniej wyglądało to dość zachęcająco, mimo, jak wspomniałem, małej przejrzystości wody. No i trafił właśnie głowatkę, taką tuż, tuż pod wymiar.
Z zaciekawieniem oglądałem egzotyczną dla mnie zdobycz – nigdy tego gatunku na żywo nie widziałem, ani tym bardziej nie złowiłem. Ryba w skali gatunku niewielka, nie mniej wyjęta została na kijku do 10g i lince 3kg. Zaatakowała niewielki wobler.
Na dzień – dwa przed turą pojawiło się już sporo z uczestników Ligi. Treningi były obiecujące, chyba głównie za sprawą zauważalnie czystszej wody.
Ponownie Marcin w porze i czasie porównywalnym z planowaną turą złowił o ile pamiętam 5 czy 6 ryb na punkty. Były to ładnie wybarwione pstrągi i przyzwoitej wielkości klenie.
Dla mnie przyjazd zaczął się od „niespodzianek”. Jeszcze w drodze, Agnieszka komunikując nasz przyjazd, wprawiła naszą Gospodynię w osłupienie, gdyż okazało się, iż jedziemy…dzień wcześniej, niż się zapowiedzieliśmy. Ludzi sporo, było nawet 3 czy 4 Niemców, pokoje zajęte. Nie mniej na tę dobę zorganizowano nam niewielki pokoik, który nam w zupełności wystarczył, tym bardziej, że po krótkim wypadzie nad wodę nastrój miałem znakomity. Ale zanim zacząłem łowić, po otwarciu bagażnika, okazało się, iż…tak – dobrze się domyślacie – czegoś ważnego zapomniałem. Konkretnie to spodniobutów. Wkurzała mnie myśl o powrocie do Sącza, bo ruch był spory, a i tak straciliśmy po drodze 40 minut, bo był jakiś wypadek i wszystko stało. Na dodatek w domu mam trzy pary spodniobutów. Na cholerę mi czwarta. Ale bez tego elementu nie wyobrażałem sobie łowienia w tych okolicznościach przyrody. Kamienie w Popradzie tylko miejscami przypominają żwirowiska Dunajca, Raby czy górnej Wisły. Najczęściej są to bardzo nieforemne, na chybił trafił naniesione przez nurt odłamki skalne, ruszające się na wszystkie strony. Pod tym względem Poprad na odcinku Piwniczna – ujście nie jest przyjazny; wyższych rejonów nie znam. Cóż było robić? Podjechaliśmy pod jakiś sklep wędkarski i kupiłem pierwsze lepsze spodniobuty byle rozmiar się zgadzał. I byłem uratowany 🙂
Moje rozpoznanie placu boju w pierwsze dwie godziny przyniosło dwa najechania brzan, oraz pięć arcydelikatnych brań z których zaciąłem dwie ryby. Bardzo ładnego już klenia…
…oraz niezgorszą już brzanę.
A wszystko przy testowaniu woblerów, a nie jakimś tam celowym łowieniu. Tu cieszyłem się także, gdyż rok temu z 18 modeli celowo przerabianych pod brzanę, obiecujące i nie budzące żadnych uwag były dwa. Tym razem na 13 sztuk działały wszystkie! Krótko mówiąc w dwie godziny wyrobiłem moje wiślane „sukcesy” na W2, na które w tym sezonie nad Wisłą potrzebowałbym z 15 godzin. Ostatnia godzina, ku mojemu zdziwieniu nie dała jednak ani jednego kontaktu.
Powiem otwarcie – bardzo mnie te dwie ryby podbudowały, gdyż zacząłem się zastanawiać, czy ja czegoś źle nie robię, nie zapomniałem jak się łowi, bo naprawdę tegorocznym moim standardem jest być nad Wisłą przez 4-5 godzin i nie mieć ani jednego brania! Ileż razy można jeździć pod próg Łączany czy Kościuszko, albo w rejon promów czy na tzw. wyspę niżej Wołowic? Tam zresztą też żadnych cudów w tym roku nie ma, a oglądanie beretowania ostatnich ryb przez rybaków z wędkami jest nie na moje nerwy. A gdzie indziej prawie nic nie potrafię złowić. Zresztą niby nie ja jeden, ale i tak zacząłem w siebie wątpić.
Inni na treningach też coś tam pojmali. Jan złowił dzień przed turą drugą głowatkę. Ta już naprawdę malutka, taka zarybieniowa, ale nie powiem, żebym się nie ucieszył na miejscu kolegi.
Ja nie chcąc popełnić błędu z poprzedniego roku, gdy na treningach mocno przekłułem sobie miejscówkę, całkowicie odpuszczam ją w sobotę, planując łowienie gdziekolwiek indziej i tylko w wersji UL. Ma to niewielki sens, gdyż zaczynam o 17.00 po sporym deszczu. Poprad znów jest troszkę wyższy i wyraźnie brudniejszy. To ostatnie rozpoznanie utwierdza mnie w tym, że takie spinningowanie raczej nie da nic na punkty. Nie wyjmuję ani jednej ryby, choć mam sporo brań w tym dwa naprawdę bardzo obiecujące – najpewniej świnki, bo namierzyłem kilka sztuk w spokojnej rynnie, gdzie kilka razy się pokazały. Nie mniej miejscówki, które chciałem obłowić bardzo lekko obciążonymi gumami, były przy tym poziomie wody, oraz znikomej, bo może dwudziestopięciocentymetrowej przejrzystości nieosiągalne. Brodzenie na nieznanych fragmentach wydawało mi się w tych warunkach mało rozsądne. Skończyło się bez ryby, nawet małej, ale to wkalkulowałem.
Niedzielny świt po znów kilku nocnych deszczach, przywitał nas pięknymi widokami.
Panowała spokojna, bezwietrzna aura i już rano było naprawdę ciepło. Zjechało nas 20 osób z 26 startujących w tym sezonie. Sam na zbiórce się nie pojawiłem, bo tam gdzie nocowałem, po remoncie brama została na noc zamknięta. Normalnie wpadłbym w panikę, ale moja planowana miejscówka, spokojnie była osiągalna na nogach max do 20 minut.
Nastroje były różne. Szczególnie osoby, które przyjechały tuż przed startem, były raczej zdegustowane kolorem wody. Faktycznie, chyba to oraz zmienna aura także w trakcie tury, mocno zaważyły na wynikach. Dość powiedzieć, że połowa poległa w tym bardzo mocni zawodnicy. W porównaniu z poprzednimi dwoma latami, było to wyniki zaskakujące, ponieważ wtedy tylko nieliczni nie złowili kompletnie nic na punkty. Ale jak wspomniałem – realia dyktowały znacznie mniej sprzyjające warunki. Trzeba było mieć też sporo szczęścia, które, co wielokrotnie podkreślałem – w rywalizacji wędkarskiej odgrywa znacznie, znacznie większą rolę, niż w sporcie.
5.30 – wszyscy rozjeżdżają się albo idą na upatrzone fragmenty rzeki. Godzina 6.00, kody do zdjęć podane, start.
Dość szybko punktuje Jędrzej. Trzeba mu oddać, iż na tle reszty łowi jak na razie najbardziej powtarzalnie.
Na kolejną rybę trzeba czekać ponad…90 minut! Niestety większość psioczy, że niestety bardzo trudno nie tyle odnaleźć, co odgadnąć miejscówki z rybami na punkty. Po prostu w miejscach rok temu bankowych, teraz jest cisza, albo co najwyżej liczna drobnica. Owszem, wielu z nas ma dużo kontaktów, lecz zdobycz taka sobie…
Nie mniej mam wrażenie, iż rzeka nieznacznie opada i jest jednak minimalnie mniej zmącona. Szczególnie najpłytsze fragmenty, jawią się bardziej przyjaźnie.
Około 8.00 robi się już parno, a na niebie obok białych obłoczków pokazują się ciemne, wyraźnie większe chmurzyska. Nie ocenię, czy ryby się ruszyły, czy koledzy trafili we właściwe miejsca. Pierwszy swoje punkty zaliczył Piotrek.
Zaraz po nim Marcin, któremu w tych niełatwych warunkach zaprocentowało wcześniejsze rozpoznanie. Wiedział całkiem dokładnie, gdzie ryby stoją.
Różnica była tylko taka, że zaobserwował błyskawiczne ataki – dzióbnięcia pstrągów wyraźnie na punkty. Nie chciały wziąć na poważnie jak dwa dni wcześniej.
Na pierwsze miejsce wyszedł łowiący razem z Piotrkiem Tommy.
Było tuż po 8.30 i na jego fotce widać już gromadzące się burzowe chmury. Kilka minut później do punktujących dołączył Tomek, który jak się okazało był jedynym punktującym muszkarzem tego dnia.
W międzyczasie Mateusz dzieli się swoją przygodą, ze wszystkimi którzy robią sobie przerwę i wchodzą na nasze forum. O mały włos wszedłby na sporą, tłustą żmiję.
Skromnie, ale w tych realiach bardzo cennie punktuje Mateusz Drugi. Ma klenika na styk. Sam bardzo nieśmiało zgłosił rybę, pytając czy zaliczona, i faktycznie po turze, komisyjnie po powiększeniu fotki została uznana [mocno przesunięta głowa ryby w lewo miarki spowodowała, że na zdjęciu brakło tych 3-4mm].
Ja około tej pory, byłem zupełnie nieświadomy sytuacji i bardzo dobrze. Mimo w sumie skromnych wyników kolegów i tak bym chyba się załamał. W tym mniej więcej czasie naszły mnie czarne myśli, że na tym Popradzie to ja łowię tylko na treningach. Byłem bez ryby. Wisielczy nastrój zaczął mi podsuwać, dziwne jak dla mnie rozwiązania. Zbliżała się 9.00 – brama pewnie otwarta. Może wrócić po auto i jechać gdziekolwiek? Trzymałem się tylko dzięki w sumie dość licznym spławom brzan. Takich 45- -55cm. Nastawiłem się na nie i tylko na nie. Kijek do 15g, żyłka 0,2mm i mocno przeciążone woblery w wielkości 2 – 7cm. Ustawiam się na początku odcinka. Łowię czterema najbardziej obiecującymi, każdym po około 10 rzutów. Prowadzę je możliwie głęboko, poza krawędzią jakby ściany tych największych pod wodą skałek, na których stoję. Szczęśliwie liczne zaczepy, jak na razie puszczają. Potem wycofanie się na płytką wodę, zejście z 20m niżej, bardzo ostrożne wejście na kraj głębokiej wody [stoję po pas] i znów rzuty z bardzo wolnym potem zwijaniem żyłki. Liczne przestoje. I tak od 6.00 w kółko te 200m. Mam jedno delikatne najechanie i kilka wyraźnych trąceń przynęty, ale jakby testujących co to jest. Nie do zacięcia.
Ponieważ miałem ze sobą na wszelki wypadek kijek UL, bardziej by sobie urozmaicić monotonię, niż z nadzieją na klenia, poświęcam około 40 minut takiemu łowieniu Mam obiecujące branie w pierwszych podaniach gumki, ale ryba albo była jednak mniejsza niż sadzę, albo złapała sam ogon. Potem kompletnie nic! Fakt, że łowię dość specyficznie: rzucam daleko pod przeciwny brzeg, dosłownie na styk z trawiastą burtą, przez sekundę przytrzymuję gumkę jakby w miejscu [woda już pół metra od brzegu ma ponad 1,5m, gęste nawisy wiklin] i błyskawicznie potem zwijam. Wiem, że w tych warunkach atak na 5,5cm gumkę na 0,8g jest wątpliwy gdzieś dalej od brzegu przy głębokości pewnie z 1,8 – 2m. Zaliczam za to atak brzany. Zadziwiający mnie. Po rzucie, gdy nic się nie podziało, bardzo szybko zacząłem zwijać wabik, tak, że skakał po powierzchni. Gdy był z 10m ode mnie, jakaś około 50cm ryba, na pełnym gazie tuż pod powierzchnią rusza do gumki. Byłem pewien sporego pstrąga. Przytrzymałem gumkę w nurcie, a ryba wyraźnie zaatakowała. Jeszcze przed samym atakiem agresor się ujawnił, w rekinim stylu pokazując płetwę. Niestety brzana capnęła sam ogonek. Niby mocno, ale ja tam miałem haczyk ledwo wystający za główkę przynęty. Bez szans. Po tym incydencie dość szybko urywam na wiklinach kolejną gumkę. Biorę zestaw pod brzany, tylko zakładam silikonowy biały ripperek 6cm, na 5g. Łowię na końcu rynny gdzie uciąg jest już słaby, dno dość czyste i chyba najgłębiej. Mam szybko wyraźne branie. Niesyty ryba nie zacina się. Prawie na pewno brzana…
I tyle wydarzyło się u mnie do 9.00. Zrobiło się już naprawdę gorąco, zaczął wiać umiarkowany wiaterek. Południowy i zachodni. Na zmianę.
I w końcu się doczekałem. Pewne zatrzymanie woblerka. Jakby wjechał w trochę grubszą gałąź wikliny w wodzie. Zakołysało lekko w braniu i stoi. Jest brzana, na bank punktowana i prawie na bank nie podcinka. Korzystając z zachowania ryby ze sporym trudem okrążam wielki głaz poniżej którego stałem, powolutku omijam sporą dziurę i schodzę po płytkiej wodzie poniżej miejsca brania. Brzana rusza pod prąd i stoi tam kilkadziesiąt sekund podjeżdżając trochę w górę i próbując odskakiwać na boki. Nie zanosi się na nic powyżej średniej, ale jestem bardzo zadowolony. Tylko lekka obawa, by czegoś ryba nie wywinęła, albo się nie spięła. Wąsacz tymczasem poważnie już zaniepokojony spływa w dół i gwałtownie jak na brzanę rzuca się na wszystkie strony, gdzieś tam w toni. Nadal jej nie widzę. Męczy się jednak i jest w końcu do obejrzenia. Cały 3cm wielkości wobek w pysku. Jestem spokojny mimo bezzadziorowej kotwiczki. I tu dopada mnie pech. Sięgam po podbierak i… się nie da. Raz mi się tak zdarzyło, ale w sytuacji z niewielkim wpuszczakiem kiedyś nad Krzeszówką. Żyłka podbieraka weszła w suwak zamka plecaka. Rzecz banalna, gdy mamy to przed oczami, gdy nie widzimy co i jak – jest problem. Kombinuję bardzo długo, sam nie wiem ile, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić. Wymyślam, że podholuję rybę jakieś 40m do pierwszego dużego głazu wystającego nad wodę. Udaje się. Mimo iż kamień jest totalnie, na świeżo zafajdany prze chyba kaczki, to ściągam plecak i pakuję w ten syf. Ryba totalnie skołowana, złapała jakby drugi oddech i za nic nie daje się podjąć ręką. W końcu ją mam i wrzucam w podbierak wciąż sprzężony z plecakiem. Na szczęście siatka jest dość głęboka. Dopiero teraz łatwo już oddzielam go od plecaka. Nagle jest pięknie 🙂 Z rybą w podbieraku zanurzonym w wodzie spokojnie dochodzę do miejsca, gdzie trzymam resztę ekwipunku. Tu robię kilka fotek z kodem i z normalnego aparatu.
Potem dosłownie płuczę plecak, a szczególnie kołowrotek z ptasich odchodów.
Dzwoni Krzysiek. Myślałem, że coś się dzieje niedobrego, bo ja nie przepadam za rozmowami w trakcie łowienia, a na Lidze to już nie cierpię, ale w tych okolicznościach to biorę to na luzie. Kolega tylko pyta jak jest. Szczególnych cudów nie mam do przekazania, ale się okazuje, że na ten moment są tylko dwie ryby [Piotrek i Tommy się nie przyznali do tego momentu]. Wiem, że będę mieć dobry wynik. Marzy mi się jeszcze jedna ryba i w tych warunkach myślę o pierwszych pozycjach.
Okazuje się iż następuje kolejna godzina, kiedy nikt nic nie ma na punkty. Po 10.00 ryby jakby znów się aktywizują? W bardzo krótkich odstępach czasu zaliczają punkty:
Maciek…
…Karol…
…oraz ponownie Marcin.
Dwadzieścia minut później, zerujący do tej pory Robert, trafia na mini kumulację ryb na punkty. W ciągu kilku słownie minut łowi dwa pstrągi i klenia.
Ryby niewielkie ale nie stykowce. No i trzy! Na tle tego co jest…Chociaż… Mniej więcej w tym czasie Mateusz spina ładnego klenia, Janowi jakaś ryba zrywa zestaw i odpływa z woblerem, a Zygmunta dłuższy czas wozi jakaś szeroka tajemnicza zdobycz [na bank nie brzana], po czym się spina. Łowił na muchę, ale z nastawieniem na brzany, więc nie miał jakiegoś muchowego UL…
Co z tego, jak znów wszystko ponownie zamiera… Na godzinę. Ja się zastanawiam, kiedy nas wymiecie z nad wody, bo wygląda, że będzie burza na poważnie. Wiatr kręci, chmur przybywa. Jest mi tak gorąco, że wypiłem już całą wodę jaką miałem, chlapię kark i kołnierz koszuli wodą z rzeki. Półtorej godziny do końca. Znów miałem kilka testujących skubnięć i jedno króciutkie najechanie. Mam wrażanie, że ryba sama napłynęła na żyłkę. Nawet się nie drasnęła, bo nie zacinam takich kontaktów łowiąc celowo brzany. Ale Poprad był łaskawy, albo konsekwentne trzymanie się taktyki zaprocentowało. Tym razem trochę mocniejsze uderzenie niż przy poprzedniej brzanie, sekunda zawahania i relatywnie potężne szarpniecie. Aż się przestraszyłem. Odkręcam hamulec, ale dynamika tej ryby nie pozwala na powolne i kontrolowane wyjście z pomiędzy głazów. O mało nie zaliczam wywrotki. Zdobycz sprawia wrażeni znacznie większej…albo jednak podcinka. Hol krótszy bo bez cudowania z zaplątanym podbierakiem, ale gdy brzana pokazuje się na powierzchni, jestem troszkę zaskoczony. Mniejsza od poprzedniej. Wisi na jednym grocie tym razem 4cm woblera. W podbieraku natychmiast się odpina.
Ale są kolejne punkty. Wraz z premią o wartości dwa razy mnożonego wymiaru ochronnego dla tego gatunku – nie są małe.
Niewiele ponad 2 godziny później jestem na basenie. Tym razem krytym. Zastanawiamy się, co to za dziwny dźwięk. Okazuje się iż ma miejsce małe oberwanie chmury. Około 18.00 gdy wracamy, Popradem płynie błoto. Po jakichś dwóch godzinach rzeka ponownie przypomina stan z tury. Opad potężny ale lokalny. Mieliśmy niełatwe warunki, ale i szczęście do pogody podczas łowienia.
Jak łatwo się domyśleć, nastroje uczestników po zakończeniu zawodów były różne.
Marcin: Tura lipcowa była moją trzecią w tym roku wizytą nad Popradem. Tydzień wcześniej woda była niższa i czystsza niż ta, którą zastałem w piątek. Pomimo tego przez cały dzień udało się dość sporo złowić, więc dość optymistycznie patrzyłem na niedzielną rywalizację. Pierwsze dwie godziny spędziłem na próbach złowienia miarowego pstrąga. Na moim odcinku pstrągi brały jednak słabo, widziałem jedynie sporo ryb odprowadzających lub delikatnie podskubujących moje przynęty. Trafił się także jeden pstrąg, ale miał może 15-20 cm. Po ponad dwóch godzinach decyduję się zmienić miejsce, ale w drodze do auta obrzucam woblerem wszelkie zastoiska przy głównym nurcie. W jednym w rzutów mam branie, opór na wędce i po chwili mierzę zdobycz – kleń ma 35 cm. Postanawiam sprawdzić jeszcze trzy miejsca z podobną wodą. W jednym z nich trafia się kolejny kleń – tym razem 34 cm. Po chwili jest również trzeci, ale brakuje mu 1 cm do naszego minimum. W pozostałych dwóch miejscach nie dzieje się nic oprócz mnóstwa kontaktów z niewielkimi kleniami do 15 cm. Generalnie jednak jestem zadowolony, bo w ciągu trzech dni miałem więcej kontaktów niż w ciągu całej ubiegłej części sezonu.
Jędrzej: Zawody na Popradzie właściwie były dla mnie bez historii. Przede wszystkim cieszę się, że udało mi się uniknąć kolejnego zera. Zaraz na początku złowiłem punktowanego klenia, a potem tylko się nudziłem. Choć przykładałem się do każdej obiecującej ryby miejscówki, to kompletnie nic się nie działo. Popradu jako łowiska nie oceniam, ponieważ zawody ligowe, to mój jedyny kontakt z tą wodą i po prostu jej nie znam. Poniżej Rytra, gdzie łowiłem, według mnie jest to rzeka brzydka i niegodna uwagi – zamulona, zagloniona, zaśmiecona. Pytałeś na grupie o klenie. Mój był chyba kompletnym przypadkiem – uderzył na 4 cm Krakuska nr 1, jak obławiałem przelew. Stał na napływie przed wielkim kamieniem, gdzie woda zwalniała. Uderzenie praktycznie z powierzchni, jak tylko się wobler schował pod wodę. Poza tym miałem jeszcze dwa kontakty z małymi klenikami. Możliwe, że warunki meteo i kolor wody rybom nie pasowały. Dzień wcześniej na Dunajcu na 26 zawodników, tylko 13 z rybami. Tam też miałem jedno branie i pechowo wypiął mi się gruby kleń, na pewno 45+. Bolenie waliły jak wściekłe w ukleję, ale kompletnie nie reagowały na przynęty. Na zawodach złowiono tylko jednego bolenia 63 cm, a były aktywne na całej rzece.
Tomek: Jedyna moja brzana tego dnia, złowiona na ciężką nimfę, w krótkim, głębokim dołku, na styku szybkiego nurtu i spokojnej wody. W miejscach, w których łowiłem nie zauważyłem większej ich aktywności. Chwilami próbowałem poszukać kleni na suchą muchę w płytszych partiach przy brzegach, ale oprócz kilku małych sztuk nie było zainteresowania. Myślę, że w trochę lepszych warunkach (mam tu na myśli głównie przejrzystość wody) wyniki byłyby znacznie lepsze, bo ryb w Popradzie całkiem sporo.
Bartek: Miałem plan, żeby poszwendać się po znanych mi miejscówkach. Plan był o tyle do dupy, że były to miejsca w środkowym i dolnym biegu Popradu, gdzie klenie dorosły tylko do 25cm. Złowiłem 2 takie „sztuki” i dorzuciłem jeszcze jednego…. mniejszego 🙂
Maciek: Do punktacji kleń 45 cm, poza tym spięte dwie inne ryby. Łowiłem bez treningów, w dość intensywnym rytmie: 7 godzin jazdy z Kaszub, 2 godziny drzemki w domu, 1,5 godziny jazdy pod Nowy Sącz, pół godziny zbiórki i 7 godzin łowienia. Istotne zdarzenia z pierwszych godzin u mnie to: spięcie punktowanej ryby nieznanego gatunku; złamanie wędki na zaczepie, powrót do auta i zmontowanie zapasowej wędki, przejazd na drugą miejscówkę, spięcie punktowanego pstrąga. Po takim początku końcowy wynik to spory fuks. Łowiłem prawie cały czas woblerami, najwięcej na niewielkie tonące woblery prowadzone wolno przy dnie z myślą o brzanie. Obłowiłem w sumie trzy miejscówki o różnym charakterze: dość płytką płań ze sporymi głazami, dołek oraz rynnę z szybkim nurtem sąsiadującą z głębokim zastoiskiem.
Robert: Do łowienia wybrałem bystrza mniej więcej pośrodku wyznaczonego na turę odcinka, gdzie łowiłem też na lidze w dwóch poprzednich latach. Miejsce znałem więc dość dobrze, jednak brakowało aktualnego rozeznania w jego rybostanie, Popradu w tym roku jeszcze nie odwiedzałem. Niestety albo aktywność ryb była słaba, co mogło być spowodowane jednak mocno trąconą wodą lub po prostu przeniosły się z tego rejonu. Przez siedem godzin nie zaobserwowałem obecności brzany, świnek czy też dużych kleni. Podczas poprzednich wizyt na tym odcinku zawsze było widać sporo ładnych ryb. Jedyne co się spławiało to pstrągi wielkości palca. Przez pierwsze trzy godziny w zasadzie nie miałem kontaktu z rybami, nie licząc nieporadnych ataków malutkich pstrągów. W tym czasie obłowiłem odcinek z kamienistymi progami, potem chwilę poświęciłem rynnie w której rok temu złowiłem kilka niedużych ale wymiarowych brzan. Z polowaniem na brzany dałem sobie szybko spokój, nie miałem pewności czy te ryby w ogóle są teraz na tym odcinku. Pierwszy kontakt z rybą na punkty zaliczyłem kilka minut przed dziewiątą, kleń trochę ponad trzydzieści centymetrów skusił się na owadopodobnego smużaka. Niestety zapiął się za skórkę i po chwili holu spadł. Kolejny rzut i kolejne branie, tym razem ryba niewcięta. Najwidoczniej klenie obrały sobie za ostoję płytkie miejsce gdzie woda z dwóch bocznych odnóg wpada z powrotem do głównego koryta. W kolejnym rzucie znowu mam branie, rybę wyciągnąłem ale trochę jej brakło do wymiaru. Zmieniłem przynętę, wobler wylądował metr dalej niż do tej pory i od razu na końcu zestawu zameldował się kleń. Tym razem hol był szczęśliwy i była okazja przetestować ligową matomiarkę, którą po kosztach zrobił nam Zygmunt za co wielkie dzięki raz jeszcze. Niby tylko 32 centymetry klenika, a jaka radość gdy widmo zera zostaje zażegnane. Po tej rybie miejsce zamarło, powoli obławiając płycizny schodziłem w dół rzeki. Żałuję że nie wróciłem tam później, myślę że kleni tam było jeszcze sporo, tylko po prostu spłoszyły się holami na płytkiej wodzie. Moje kolejne dwie ryby są dziełem przypadku, zwyczajny uśmiech losu. Pierwszego punktowanego pstrąga złowiłem metodą na głoda. Metoda polega na tym, że gdy zgłodniejesz to wypuszczasz z prądem woblera i zostawiasz go samopas, uskuteczniając w tym czasie konsumpcję. W tak trzymanego kilka minut w miejscu smużaka uderzył pstrąg 33 centymetry, targając trzymaną w lewej ręce wędką. Zjadł przynętę tak głęboko, że mimo nieporadnego holu i bezzadziorowej kotwiczki nie wypiął się. Doszedłem do wniosku, że w tym szaleństwie jest metoda i ponownie podałem w ten rejon przynętę, która trzymana w średnim nurcie tylko od czasu do czasu delikatnie kolebała się na powierzchni. Czekałem tak parę minut, zacząłem nawet znowu wyciągać coś do jedzenia i w tym momencie nastąpiło branie. Była chwila grozy, gdy pstrąg wpłynął za duży kamień, na szczęście udało mi się szczęśliwie doholować rybę do podbieraka. Zdobyczą był chyba brat bliźniak z tego samego zarybienia co poprzedni potokowiec, tym razem 32 centymetry. Poniżej tego miejsca zaczynały się kamieniste przelewy, które obławiałem rano z drugiego brzegu. Liczyłem że może ryba się tu uaktywniła, ale do końca zawodów złowiłem tam tylko kilka drobnych kleni i okoni.
Zygmunt: To było moje trzecie podejście do kwestii złowienia brzany na muszkę. Wyniki z poprzedzających dni dawały światełko nadziei na sukces, tym bardziej, że koledzy którzy łowili na rzece przed turą donosili o współpracy barwen pomimo zmęcenia wody. Nastawiłem się na grubego
zwierza, więc i zestaw był solidny, zakończony mocarnym przyponem 0,20mm. Przynęty to klasycznie – imitacja muchy kopanej zwanej parkinsonem, różnego rodzaju brązki, zajączki itp. Woda na początku była bardzo brudna, praktycznie może 5-10cm przejrzystości. Brodzenie w niej po takiej rzece jaką jest Poprad nie należało ani do przyjemnych, ani tym bardziej bezpiecznych zajęć. Przynęty starałem się prowadzić przy dnie, co chwilę łapiąc zaczepy z których wiele skutecznie odchudzało
zawartość mojego pudełka. Miałem na wędce coś grubego. Co to było? Nie wiem. W holu przewinęła się ryba pod powierzchnią, błysnęła złotawym bokiem ale bardzo szerokim, po czym najzwyczajniej się spięła. Nie była to brzana, to bank, bo one inaczej walczą. Wysokość z 20 cm, może jaź? Może gruby kleń? Może gruba świnia. Trochę mnie pociągała, fajnie było. Przez całą turę notowałem bardzo dużo ataków drobnicy, złowiłem jedną brzankę około 20 cm długości na imitację widelnicy, kilka uklejek (jednak udawało im się wpakować spory hak do pyszczka). Niestety, nie doczekałem się wymarzonej brzany i znowu wróciłem znad Popradu notując zero.
Mateusz Drugi: Czerwcowa tura była moją pierwszą wizytę na Popradzie, więc nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Do hotelu w Piwnicznej przyjechałem w sobotę po południu. Hotel mieliśmy nad samą wodę, więc namówiłem żonę z synem na krótki wieczorny spacer bulwarem wzdłuż rzeki z wędką. Nie spodziewałem się cudów, bo miejscówka dość nijaka, ale o dziwo miałem 3 brania. Na początku na woblera prowadzonego po łuku zacinam najpewniej klenia, sądząc po dość mocnym uderzeniu, ale po kilku sekundach holu spada z pojedynczego haka bez zadzioru. Kilkanaście minut później i kilka metrów niżej, gdy wobler rył sterem po dnie poczułem jakby zaczep, który nagle zaczął iść w górę rzeki płynąc w moją stronę, następnie odbił w stronę kamienistego bystrza na środku rzeki i po chwili luz –plecionka musiała się przetrzeć na kamieniach powyżej wiązania z fluo. Obstawiam, że była to punktowana brzana. Zrezygnowany na sam koniec przeszedłem kilkaset metrów w dół, w miejsce, gdzie do Popradu uchodził jakiś strumyk. W pierwszym rzucie na małą różową tantę trafia się tęczak na około 35cm. Po tym krótkim spacerze miałem bardzo duże oczekiwania co do niedzielnej tury. Przypadkowa miejscówka, bez żadnego przygotowania, 3 brania w godzinę, z czego jedno to musiała być brzana – w naszych krakowskich okolicach takie rzeczy się nie dzieją, a przynajmniej nie na W2, gdzie zwykle łowię. Turę zacząłem na odcinku trochę poniżej Piwnicznej. Już od samego początku zapowiadało się obiecująco, w pierwszych kilku rzutach miałem małego pstrążka i małego klenia – nic na punkty, ale była jakaś aktywność. Po niecałej godzinie zmiana miejscówki i trafia się kleń 30 cm. Wziął na imitację dżdżownicy na lekkiej wolframowej główce wpuszczoną pod nadbrzeżny krzak. I to by było w zasadzie na tyle mojego niedzielnego łowienia. W kolejnych godzinach tury zmieniałem dość często miejscówki, ale niestety już bez rezultatu. Kilka z nich powiedziałbym że były to bankowe pstrągowe miejsca, ale nie uświadczyłem już do końca ani jednego brania. Pozytywnie zaskoczony sobotnimi braniami spodziewałem się zdecydowanie więcej po niedzielnej turze, tak czy inaczej wyjazd uważam za udany.
Karol: To moja pierwsza wyprawa nad Poprad. Emocjonująco było już na tydzień przed turą. Każdy z nas bacznie obserwował prognozy pogody i wodowskazy na rzece. Poprad znałem z opowieści i nie byłem pewny czego się tam spodziewać. Podjechałem na miejsce zbiórki, okolice przepiękne a….woda kakao. Bez większych nadziei na złowienie w tych warunkach czegokolwiek, zacząłem łowienie. Po pół godziny miałem już dwa małe klenie i kilka brań zapewne też małych klenikow. Idąc dalej zaliczałem kolejne brania i wyjmowałem na brzeg kolejne ryby. Byłem w ciężkim szoki. Woda brudna, przejrzystość prawie zerowa, a ja mam brania i coś udaje się złowić. Nie do pomyślenia na Rabie. Wisienką na torcie, był kleń na 36 cm, którego złowiłem w drugiej połowie tury. Przy jego holu było wiele stresu, bo ostatecznie do podbieraka wjeżdżał zapięty za jeden grot kotwiczki. I jak już był w podbieraku to wobler dosłownie wystrzelił mu z pyska. Wielka radość i ulga, że nie straciłem tej ryby. Przez całą turę złowiłem dziewięć kleni i malutkiego pstrąga. Okolice są przepiękne, także mam nadzieję że jeszcze Poprad odwiedzę. Jeśli wystartuję w przyszłym roku, to na pewno ta rzekę zaproponuje na wakacyjną turę ligi.
Piotrek: Turę na Popradzie rozpoczęliśmy z Tommym planem jak rok temu, szybki kleń i potem będziemy myśleć co dalej. Miejscówka jednak przy tak wysokiej wodzie nieco się zmieniła, i grube klenie stały pod przeciwnym brzegiem centymetr od kamieni. Jak już udało się tam trafić szczurem, miałem trzy wyjścia ładnych ryb, ale żadnego brania. Zmieniłem przynętę na mikro wobler- w pierwszym rzucie siadł okoń na 22cm, potem kilka kleników, w tym jeden ponad 28cm. Niestety ta przynęta dawała tylko małe sztuki. Na drugiej mecie zatem znów szczur i popper poszły w ruch, i złowiliśmy z Tommym po ładnym kleksie. Mój miał 41cm, Tommiego 45. Tommiemu spadła jeszcze jedna ładna ryba, po bardzo agresywnym braniu. Kolejne miejscówki były puste, dopóki nie namierzyłem głębokiej i dosyć szybkiej rynienki. Tam pierwsza ryba trzy razy cmokała w szczura, niestety bez brania. Po zmianie na mikrusa, w piątym rzucie mam mega bombę od której odbija się ryba zupełnie jak pstrągi na Rabie. Dwa rzuty później powoli prowadząc pod prąd mam coś jakby skubnięcia. Dokładnie co metr, zastanawiam się czy to kamienie, ale zbyt miękko odbija szczytówka. Po szóstym skubnięciu pod nogami następuje bomba i wisi piękny gruby kleń, który wjeżdża w gałąź pod moimi nogami i zostawia na niej wobler… potem mam jeszcze kilka lekkich skubnięć, i zmieniamy miejscówkę. Na ostatniej spotykamy Marka, którego omijam i idę dużo poniżej jego miejscówki, obłowić obiecujący cień nurtowy. Tam w piątym rzucie mam mega bombę i odjazd z mocno dokręconego hamulca, niestety ryba nie wpina się… Do końca notuję tylko kilka brań ryb ocierających się o punkty, niestety wyjmuję tylko dwa krótkie kleniki. Mógł być znacznie lepszy wynik, niestety dziś zabrakło szczęścia.
Tommy: Moja ulubiona przynętą od kilku lat jest ręcznie robiony Popper od Fischasera. Gdyby nie ta przynęta nie doczekałbym się pewnie tego dnia ani jednego konkretnego brania. Rzucałem na płycizny i powoli wciągałem przynętę w głębsze i szybsze partie. Piotrek łowił tak samo na swojego szczura i też zapunktował. Branie następowało zazwyczaj na granicy nurtu i spokojnej wody. Dobrze jak na trasie przynęty pojawiała się jakaś przeszkoda. Zazwyczaj uderzały w to bardzo małe rybki , ale doczekałem się 2 konkretnych brań. Jedno wykorzystałem. Inne przynęty i sposoby nie działały kompletnie. Po tej rybie spuściłem z tonu. Próbowałem innych sposobów i miejsc , ale bez rezultatu. Czas zaczął płynąć bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy wybił gong godziny 13:00.
Wyniki tury:
Nieobecni – Maciek Drugi – 18,5 pkt oraz nieobecni więcej niż trzeci raz – Brandy, Weronika, Marcin Drugi, Mikołaj i Miszel – po 19,5 pkt]
Zerujący : Bartek, Mateo, Mateusz, Jacek, Marek, Michał, Zygmunt, Jan, Rafał i Krzysiek – po 18,5 pkt
I miejsce – Adam – 1pkt [brzany 56 i 53cm – 561 małych punktów]
II miejsce – Tomek – 2 pkt [brzana 52cm – 253 małe punkty]
III miejsce ex aequo – Maciek i Tommy – po 3,5 pkt [po kleniu 45cm – po 196 małych punktów]
V miejsce – Robert – 5 pkt [pstrągi 32 i 33cm oraz kleń 32cm – 170 małych punktów]
VI miejsce – Marcin – 6 pkt [klenie 34 i 35cm – 161 małych punktów]
VII miejsce – Piotrek – 7 pkt [kleń 41cm – 152 małe punkty]
VIII miejsce – Karol – 8 pkt [kleń 36cm – 97 małe punkty]
IX miejsce – Jędrzej – 9 pkt [kleń 35cm – 86 małych punktów]
X miejsce – Mateusz Drugi – 10 pkt [kleń 30cm – 31 małych punktów]
Po raz kolejny powyższa tura nieźle namieszała w generalce. I tego trzeba się chyba spodziewać w tym roku. Wylosowane łowiska, oraz dodatkowe elementy pogodowe, wszystko to sprawia, iż potrzeba jeszcze wiele szczęścia. Nie mniej rywalizacja jest w tym roku niesamowicie zażarta i wyrównana zarazem. Cały czas osoby które do tej pory nie zapunktowały mają szansę nawet na pierwsze miejsce. Czy ktoś z obecnej pierwszej 10-ki, 12-ki może być ostatecznie pierwszy nawet nie próbuję zgadywać. Coś więcej się wyklaruj po turach nr 8 i 9 gdyż moim zdaniem w tym sezonie dopiero wtedy da się coś prognozować.
Klasyfikacja generalna
Prowadzi Jędrzej – 46,5 pkt [419 małych punktów]. Kolega cały czas trzyma się pierwszych pozycji, obecnie zajął najwyższą.
Mnie zwycięstwo w powyższej turze wywindowało aż o 9 oczek w górę. Będąc drugim mam 52 pkt [713 małych punktów].
Teraz popatrzcie jak jest ciasno!
Będący tuż za mną Tomek ma tylko punkt więcej [416 małych punktów]. Także zaliczył duży awans.
Tuż za nami są: Mateo na miejscu czwartym – 53,5 pkt [476 małych punktów], piąty Robert – 54 pkt [461 małych punktów], szósty Piotrek – 55,5 pkt [665 małych punktów], czym wygrywa z siódmym Maćkiem – też 55,5 pkt ale mniej punktów małych, bo 379.
Kilka pozycji nizej spadł Bartek – jest ósmy – 58 pkt [332 małe punkty] i jego strata jest także znikoma do tych wyżej.
Miejsce dziewiąte i zaledwie punkt więcej przy 298 małych punktach ma Marcin, który też wyraźnie awansował.
Pierwszą dziesiątkę zamyka Karol – 64 pkt [148 małych punktów].
Kolejna dziesiątka to na ogół po ostatniej turze – strefa większych spadków.
Miejsce jedenaste – Krzysiek – 64,5 pkt [857 małych punktów].
Pozycja dwunasta – Marek – 65,5 [346 małe punkty].
Trzynasty – Tommy – 67,5 pkt [196 małych punktów]. On akurat zaliczył awans.
Miejsce czternaste – Mateusz – 68 pkt [251 małych punktów]
Miejsce piętnaste – Maciek Drugi – 69 pkt [86 małych punktów]
Miejsce szesnaste – Michał – 72 pkt [ 42 małe punkty]
Pozycja siedemnasta – Rafał – 72,5 pkt [64 małe punkty]
Osiemnasty – Jacek – 73,5 pkt [62 małe punkty]
Dziewiętnaste ostatnie punktowane miejsce – Mateusz Drugi – 74 pkt [31 małych punktów]
Miejsce dwudzieste ex aequo – Jan i Zygmunt – po 82,5 pkt. Nie punktowali.
Miejsce dwudzieste drugie ex aequo – Miszel i Mikołaj – po 83,5 pkt. Także nie punktowali ale gorsza frekwencja.
Miejsce 24 ex aequo – Weronika, Brandy i Marcin Drugi – po 84,5 pkt [nie zaliczyli ani jednej tury].
3 odpowiedzi
Z chęcią poczytał bym artykuł o łowieniu brzan na spinning w takich średnich rzekach. Kiedy, na co, w jakich miejscach…Tak ogólnikowo, bez podawania na tacę.
Postaram się zapamiętać i pozbierać w jakiś zgrabny tekst spostrzeżenia ostatnich 3 lat podparte tym jak było 15 i więcej lat temu.
Adam
Naprawdę spoko by było. To tutaj, na tej nie pozornej stronie zgłębiłem tajemnice micro jiga. Bolenie z powierzchni, pstrągi w ciurkach, późnojesienne okonie na jaskółki, wzdręgi, sandacze, klenie, jazie o których teraz trochę ucichło…itd No i ten mistrzowski artykuł o chmurach;)