Szukaj
Close this search box.

VI tura Ligi Spinningowo- Muchowej 2023. Wisła W3. Tura wieczorowo-nocna

Bardzo, bardzo niewiele brakło, a bym w tej turze nie wziął udziału ze względu na rozjechanie się planów wakacyjnych i tych związanych z pracą . Na szczęście znajomy zgodził się mnie zastąpić w pracy, za co w pas mu się kłaniam.

Gdybym z taką precyzją zawsze przepowiadał wyniki tury, chyba bym z tego zrobił profesję.  Zauważyłem, że kto do około 23.00 nie zrobi wyniku, to potem raczej cuda się nie zdarzą. Wprawdzie przy wysokim i wciąż rosnącym ciśnieniu, panowała zachodnia, pozytywna cyrkulacja, to jednak wg prognoz miała się zmienić na płn – wsch około północy. I tak się też stało. Wywróżyłem też, że wyniki nie będą oszałamiające, gdyż termin tury wypadł na dosłownie dzień – dwa po zejściu większej wody, jaka była po deszczach. Powiedziałem, że wpadną góra 2-3 poważniejsze ryby, że góra 3-4osoby będą mieć więcej niż cztery  ryby na punkty, a większość będzie się ratować jedną punktującą zdobyczą. I w zasadzie w niczym się nie pomyliłem.  Złowiono niby 41 punktujących ryb czterech gatunków, ale większość to były rybki nieduże.  Sześciu startujących zerowało. Jak na siedemnaście obecnych osób, wynik wg mnie dla Wisły – słaby jak na tę porę roku. A biorąc pod uwagę, że była to tura wieczorowo- nocna, to naprawdę lipa. Ta zmiana aury i dobre brania na opadającej wodzie przez kilka dni wcześniej  też na bank miały wpływ. Faktem jest, że zawiodły bankówki tej nocy: pigalaki – te non stop okupowane powszechnie znane miejscówki, na których jednak jeszcze idzie coś ugrać, a na które część się zdecydowała oraz kilka dzikich fragmentów – pewniaków, które mają rozpoznane ich nieliczni bywalcy. Osobnym dylematem było pytanie na co się nastawić? Dni wcześniejsze pokazały, że sum wcale nie jest nieprawdopodobną zdobyczą. A jeden wąs choćby metrowy, to kupa punktów.

Sam przystąpiłem do tury mocno wytrącony z równowagi. Po pierwsze – na wylosowanym  odcinku W3 nie łowiłem od września zeszłego roku i ze względu na brak czasu, nie zrobiłem żadnego rozpoznania. Poszedłem na żywioł, analizując tylko relacje łowiących w dniach wcześniejszych.  Dwa – ledwo zdążyłem na turę, stojąc w mega korkach. Trzy: wybrałem pomiędzy totalną dziczą, a pigalakiem coś pomiędzy, stawiając na dość znaną miejscówkę, na której ponoć w tym roku wyniki były słabiutkie i znający ją, po prostu ją omijali. I się zaczęło – najpierw pomyliłem sobie do niej drogę. Chcąc ją skrócić, pojechałem wzdłuż wału i ostatnie 500m ledwo, ledwo przejechałem. Tak się guzdrałem, że dosłownie przed nosem na właściwy na wał podjazd, przemknęło mi Q7 z czterema facetami w środku. Posiedziałem kilka minut, dumając, jakie mam alternatywy, ale coś mnie tknęło. Wyjechałem jednak za wał i okazało się, iż to byli raczej myśliwi, bo skierowali się w kierunku Wisły, ale znacznie niżej niż sam planowałem.  Nie mniej swego rodzaju napięcie pozostało.

Miałem dwa zestawy: relatywnie ciężki pod klenia, dający szansę na walkę z boleniem [wędka do 15g, plecionka 4,5kg, duży smużak owadopodobny i szczur Piotrka Dyny], oraz trzeci raz w życiu na naszych polskich wodach miałem zamiar użyć kija do 100g ze sznurkiem 42kg i 1,5m fluorokarbonem 0,7mm i 49kg wytrzymałości 🙂 Tu przynętą miał być też Piotrka szczur, ale nowy przegubowy gryzoń długości  11cm. Do tego specyficznie klekocący na łączeniach przy szybszym prowadzeniu. Dwa dni wcześniej testowałem całość na moich odcinkach W2 i złowiłem swojego największego jak dotąd klenia  [57,5cm, ale masa ryby…]. Ale o tym innym razem.

Łowiliśmy od 19.00 do 2.00. Pierwsza godzina zmagań przy bardzo silnym słońcu i prawie bezchmurnym niebie. Bez wiatru. 25 stopni na starcie i 14 pod koniec tury.

Postanowiłem zacząć tylko od lżejszego zestawu ze szczurkiem na końcu. Wiara duża bo to wymieniony z Bartkiem na gumy poprzedni model, trochę lepszy wg mnie niż tegoroczne, ciut większe gryzonie, ale bardziej podatne na zatapianie się pod wodę. Ku zaskoczeniu, w drugim rzucie w połowie koryta Wisły, przy „tłustym” uciągu i około 1,7m głębokości w szczura wali kleń lekko 45cm. Spadł po obrocie korbki. To akurat mnie nie zdołowało; raczej nabrałem otuchy, tyle, że… Pod drugim brzegiem w mini zatoczce leży pień drzewa, nieznacznie teraz zalany. Coś tam dyskretnie, ale obiecująco cmoka. W zasadzie pewien jestem grubasa. Na odcinkach W2, które odwiedzam tylko w takich enklawach mam sporadyczne kontakty, za to z kleniami około 50cm i większymi. Pierwszy rzut – od razu widzę, że muszę wejść w wodę. Ściągam plecak i w spodniobutach wchodzę ile się da. W zasadzie póki mnie nurt nie przewraca. Kolejny rzut i brakło z 2m. Przy następnym tak się napiąłem, że szczur poleciał z 5m za daleko, a że ten wabik ma specyficzną trajektorię lotu, to oszukałem się obserwując go. Przynęta wbiła się w ścianę zielska na amen. Bolesna strata. Drugi, nowszy szczur w którego nie za bardzo wierzę w aucie o 15 min drogi na nogach. Wściekłem się.

Tymczasem start dla wielu był bardzo obiecujący i wyglądało na to, że jednak kilka osób zrobi wynik drobnymi, ale licznymi rybami na pigalakach.

Zaraz po starcie, w tej samej minucie Bartek [łowił w miejscu jak moje – niby znane, ale takie trochę zapomniane], oraz okupujący jeden z pigalaków Mateusz, mają pierwsze punkty.

(fot. B.K.)
(fot. M.H.)

Niektóre fotki kadrowałem, by lepiej się załadowały na stronie i dlatego nie mają kodu lub daty.

Zaraz do gry wchodzi będący na innym pigalaku Maciek Drugi.

(fot. M.O.)

I tak przez pierwsze półtorej godziny cztery osoby mają po kilka punktowanych ryb. Przede wszystkim Mateusz i Maciek Drugi, ale kolejnego okonia ma też Bartek…

(fot. B.K.)

…a do rywalizacji wchodzą Piotrek…

(fot. P.D.)

…i Marcin.

(fot. M.P.)

Tymczasem trochę wcześniej zaczynają krążyć wieści o poważniejszych rybach. Robert – jeden z największych moim zdaniem pretendentów do zwycięstwa na tej wodzie, ma bolenia.

(fot. A.K.)

Klenie, które znakomicie współpracowały z nim na jego miejscówce przed turą, teraz zupełnie zawiodły. Jakby znikły.

Z kolei prowadzący w generalce Jędrzej ma bardzo fajnego szczupaka, którego „podpiera” niedużym klonkiem.

(fot. J.G.)
(fot. J.G.)

Dzieje się, ale… Przychodzą ciemności i aktywność ryb totalnie zanika. Normalnie jakby odcięło prąd. Zero. Nic i na nic. Mimo, że do końca tury jeszcze pięć godzin, to wychodzi na to, że wszystko już wiadomo. Nie mniej, łowimy dalej. Można powiedzieć, że kto się poświęcił i  wbił w spodniobuty, teraz zaczyna oddychać, bo robi się chłodniej.

Ja tymczasem po stracie szczura łowiłem różnymi woblerami i gumami, dochodząc do końca miejscówki – w sumie, w dawniejszych latach najbardziej atrakcyjnego, gdzie planowałem pozostać całą noc. Poza dwoma atakami ładnego bolenia i wyjęciu klonka któremu brakło do punktów kilku milimetrów, to nie mam o czym pisać. Końcówka fragmentu mnie zawiodła. Nie łowiąc w tym konkretnym miejscu od chyba 2020r wziąłem pod uwagę zmiany, ale nie aż takie.  Początek końca tego fragmentu bardzo nijaki, za to później tak niepewny do chodzenia po ciemku bez rozpoznania, że sobie podarowałem ryzyko. Raczej większe.  Nie wymyśliłem nic innego, jak założenie największego jakiego mam owadopodobnego smużaka i zrobienie całego odcinka jeszcze raz. Od miejsca, gdzie na początku spadł ładny kleń.

Trochę uspokojony nudą jaka panowała od urwania szczurka, doczłapałem do szczytu łuku. I się poszczęściło. Dość szybko pewne, bardzo gwałtowne branie. Ten sam rejon gdzie miałem pierwszy kontakt. Jestem zdziwiony, gdyż, jak pisałem – stateczny ale silny i relatywnie głęboki nurt. A branie w środku Wisły! Klenia po ciemku w takim miejscu raczej bym nie oczekiwał. Ma 49cm.

(fot. A.K.)

Trzynaście minut później i z 10m niżej mam drugiego klenia.

(fot. A.K.)

Morale wyraźnie rośnie 🙂 Zaczynam powracać do planów: złowić z pięć ryb na punkty, albo 2-3 mniejsze i dołożyć coś poważniejszego. Tyle wydaje mi się optymalne by być ostatecznie na 7 – 8 miejscu. Pierwsza dziesiątka w ogóle też by mnie satysfakcjonowała. Takie kalkulacje wynikały z bardzo wysokiego poziomu tegorocznej stawki, braku własnych treningów i wyników sprzed kliku dni innych łowiących, oraz wyników Ligi na tym odcinku w latach poprzednich.

Po około trzydziestu minutach czesania lustra monotonnie płynącej wody, zauważam, że około 50 m powyżej mnie z krzaków na mieliznę wyszło stado dzików. Kilkanaście. Chwilę obserwuję je i mam wrażenie, że one robią to samo. Na razie zachowują się dość głośno, ale żaden nie idzie w moją stronę. Przynajmniej tego nie widzę. Noc z tych ciemniejszych. Jestem tak zdesperowany, że tylko w ostateczności będę się ewakuować. Świnie jednak znikły i w sumie nie wiem nawet kiedy. Po prostu nastała cisza.

W międzyczasie, zanim zauważyłem ich zniknięcie, rejestruję potężne uderzenie pod smużakiem, ale chyba bez trafienia w wabik, bo nic nie poczułem na kiju. Jeśli kleń to monster,  ale obstawiam bolenia i to chyba takiego „śpiącego”, który raczej się spłoszył, niż zaatakował. Ale na około metrowej wodzie zrobił się niemały lej.

Około 22.30. Smużak spływa z 20m niżej i intuicyjnie jest z 5m od brzegu. Słyszę tak głośnie cmokniecie, jakby ktoś mi to zrobił w twarz, jakiś gruby ciężar osiada na dnie i pęka plecionka. Sum musiał zassać głęboko i sznurek poszedł na tarce. Kij to się nawet za mocno nie przygiął. Znów trochę frustracji. Zmusza mnie to do drałowania do auta po nowego szczura [większych smużaków owadopodobnych już nie mam] oraz ten pancerny zestaw. Przy okazji w tym lżejszym zestawie mam zamiar zmienić  na nocne łowy linkę 4,5kg na 10kg.

Wychodzę na skarpę, a tu już lekka mgła. Znów pomyliłem drogę. Na azymut bym doszedł raczej pewnie, ale krzaki, jak cholera plus dziki… Wśród ścieżek kluczę i gubię drogę, znów znajduję.

Jestem znowu nad wodą. Sprzęt zmieniony. Straciłem lekko 40-50 minut. Przy powrocie znów się zgubiłem.  Był w tym wszystkim humorystyczny rys. Wkurzony notorycznym gubieniem ścieżki,  ostatni jak mi się zdaje kawałek, walę na krechę. Idę, idę i nagle się pytam siebie – co to za droga? Równa, szeroka, szara jakaś w ciemności.  No i robię parę kroków i jakoś nie mogę do niej dojść 🙂 I znów parę kroków i…spadłem ze skarpy. Tą droga to była Wisła. W ciemnościach bez światła to normalnie wzrok płata niesamowite figle.

Ale wracamy na arenę. Znów ustawiam się tam gdzie za pierwszym i drugim podejściem – centralny punt największego wygięcia lądu w kierunku przeciwległego brzegu. Chwilę patrzę jednak w górę rzeki. Zazwyczaj w tej wyższej połowie nigdy nic nie połowiłem, ale teraz gdy w międzyczasie woda opadła około 30cm, porobiły się pośrodku koryta ciekawe warkocze w miejscach gdzie leżą chyba jakieś dwa pniaki. Idę więc na wysokość pierwszego.  Młócę tą sumówką, ale na tym powrozie nie ma szans dorzucić. Znów w ruch idzie ten lżejszy zestaw z mniejszym szczurem.  Rzut daleko, daleko w górę nurtu. Liczę, że może w rozwidleniu warkocza stoi jakiś boleń. Ściągam szczura dość szybko i gdy wychodzi z tego zmarszczonego wachlarza na gładką wodę, widzę, jak z tej szybkiej wody na pełnym gazie sunie jakaś spora ryba. Mimo ciemności  i około 15 – 20m widać to. Pierwszy raz nieudany, ale bez wątpienia się nie ukłuł; przyspieszam i już na płytkiej wodzie w pstrągowym wręcz stylu coś wali w szczura i zawija od razu pod prąd. Do końca nie wiem co to, bo okazuje się, że zapomniałem latarki. Na brzegu widzę, że jest fajny kleń. Chcę go zmierzyć i…znów konsternacja: przy drugiej rybie musiałem położyć miarkę na kamieniach i zapomniałem jej zabrać po zgaszeniu latarki z telefonu. Lekka lipa. Odhaczam z pewnym trudem klenia, bo pół szczura w gardle i przymierzam do wędki. Wyraźnie wystaje za cały dolnik, który z uchwytem na kołowrotek i korek powyżej ma dokładnie 45cm. To wiem. Ustawiam sobie latarkę by nie robić jakiegoś przekłamania. Ryba sięga dokładnie napisu długości kija 2,55m. Trzeba będzie w domu sprawdzić po powrocie.   

(fot. A.K.)

Popełniam jednak błąd, który na szczęście nie będzie rzutować na końcowy wynik. Skupiam się na dolnej części odcinka, jak się okazuje – słabej tego dnia i zestawie sumowym.  Strasznie topornie odczuwam taki sprzęt, ale rozumiem sens stosowania takiego ekwipunku. Ale mam dyskomfort. Nie to, że się męczę, ale jakoś tak mi z tym niezgrabnie. Trzysegmentowe szczurzysko robi kupę dyskretnego ale jednak huku, nie mniej nic kompletnie się nie dzieje. Na wodzie absolutna cisza. Podobnie u innych startujących, tylko u nich już od zmroku zero kontaktów. Niektórzy w desperacji palą ognisko, na które umówiliśmy się po turze.

(fot. M.H.)

Tommy i Piotrek kolejny raz zmieniają miejsce. Coś tam jeszcze przed północą udaje im się złowić na punkty.

(fot. P.D.)

Szczególnie sfrustrowany Tommy, który pojechał z Piotrkiem i ten drugi złowił co nie co, a Tommy nie, w końcu ma też jednego „kleksa”.

(fot. T.M.)

No i metodycznie, do końca zdeterminowany już wyraźnie po północy swoją jedyną jak się okazuje rybę łowi Maciek, skutecznie broniąc się przed zerem.

(fot. M.K.)

Ostatnia punktowana ryba znów przypadła mnie i to w sumie prawie bez mojego udziału. Już przed pierwszą po północy, będąc zniechęcony łowieniem ciężkim zestawem, na chwilę powracam do lekkiej wędki i odcinka 200m wyżej. Zagapiłem się i szczur spłynął dosłownie pod zalane trawy. Woda słownie 10cm. Raz zarazem, mimo braku steru stuka o kamienie, raz musiałem go z nich wyszarpnąć, ciągnąc po mokrym żwirze by znów płynął po tafli. Kilka metrów ode mnie usłyszałem, czy nawet zobaczyłem, że jakieś rybki uciekają na boki, a w każdym razie sporo się chlapie. Na chwilę zrobiło się cicho, po czym znów jakby rybki zaczęły uciekać a szczur ponownie zaczepił o kamienie. Nawet nie zacinałem tylko uniesieniem kija próbowałem go oswobodzić, gdy dość mocno coś po drugiej stronie zaczęło się rzucać na wszystkie strony. Bardzo szybko mam w podbieraku znowu  klenia jak się okazuje w świetle telefonu. Ten wyraźnie ale nie tak wiele jak pierwszy wystaje poza dolnik. 46-47cm na bank, przy czym przyjmuję ten niższy wynik. Można sprawdzić – kij Robinson Trout 2,55 do 15g. Cały dolnik ma 45cm. Nie chce mi się znów szukać taśmy i oklejać kij, bo w tym przypadku nie ma przekłamania.

(fot. A.K.)

I nie wiem co mnie napada. Na ostatnią ponad godzinę, znów biorę ciężki zestaw i męczę ten dolny, jałowy tej nocy kawałek. Nikt nic już nie złowi. Ponoć Krzyśka jako drugą osobę tej nocy też potargał sum.

Część chłopaków spotyka się na ognichu.

(fot. forum RNL.)

Jestem w domu tuż po 4.00. W drodze powrotnej do auta była już taka mgła, że ponowne zgubienie się całkowicie usprawiedliwiam. Trzeci złowiony w kolejności kleń okazuje się mieć równo 50cm. Tyle pokazała długość oznaczona na wędce.

Odniosłem wrażenie, iż poza totalnym fuksem [wybór miejscówki, brak rozpoznania jak tam jest] zaprocentowały obecne doświadczenia z W2. Ja się po prostu nie zniechęcam gdy jestem bez brania trzy godziny. A dziewięć kontaktów w 7h to może nie cuda, ale wynik znacznie, znacznie lepszy niż mam w tym sezonie na wyższych odcinkach Wisły. Ja tam naprawdę potrafię się uchodzić jak przysłowiowy dzik i w miejscach, gdzie jeszcze rok temu łowiłem po kilka klonków wyraźnie 30+, nie mogę teraz złowić kompletnie NIC. I najgorsze, że paru bywalców tych odcinków ma identyczne spostrzeżenia. Łowimy pojedyncze klenie – kloce. Pewnie ostatnie tam…

Wygrałem drugą turę pod rząd i to na wodzie na której miałem znacznie skromniejsze oczekiwania. Mam w tym roku w ogóle kuriozalne wyniki: trzy razy pierwsze miejsce i trzy zera…

WYNIKI:

Nieobecni więcej niż trzeci raz: Weronika, Brandy, Jan, Marcin Drugi, Rafał i Miszel – po 20 pkt;  nieobecni Zygmunt, Jacek  i Mateusz Drugi – po 19 pkt oraz obecni ale zerujący: Mikołaj, Mateo, Marek, Tomek, Krzysiek i Karol – po 19 pkt

I miejsce – Adam – 1 pkt  [klenie 49, 38, 50 i 46cm – 817 małych punktów]

II miejsce – Piotrek – 2 pkt  [klenie 30, 31, 34, 35 i 39cm – 364 małe punkty]

III miejsce – Robert – 3 pkt  [boleń 67cm – 338 małych punktów]

IV miejsce – Jędrzej – 4 pkt  [szczupak 69cm, kleń 31cm – 322 małe punkty]

V miejsce – Maciek Drugi – 5 pkt  [klenie 2×30, 31, 2 x 32 i  34cm – 285 małych punktów]

VI miejsce – Mateusz – 6 pkt  [klenie 35, 33, 30 – 181 małych punktów]

VII miejsce – Tommy – 7 pkt  [kleń 43cm – 174 małe punkty]

VIII miejsce – Marcin – 8 pkt  [kleń 36cm – 97 małych punktów]

IX miejsce – Bartek  – 9 pkt  [okonie 26 i 27cm – 85 małych punktów]

X miejsce –  Maciek – 10 pkt  [kleń 33cm – 64 małe punkty]

XI miejsce – Michał – 11 pkt  [klenie  2 x 30cm – 62 małe punkty]

Refleksje oczywiście uczestnicy mieli różne w zależności od wyników i oczekiwań. Szczególnie dziękuję tym, którzy niekoniecznie tej nocy coś sensownego złowili, nie mniej podzielili się swoimi, nawet krótkimi spostrzeżeniami.

Karol: Tym razem punktowo zaliczam 0. Z powodu obowiązków, nad wodą pojawiłem się dopiero po 4 godzinach od rozpoczęcia tury. Okolice miejsca gdzie chciałem zacząć były zajęte, więc nie chcąc tracić czasu zacząłem w miejscu bliżej auta. Przez 1.5 godziny jakie łowiłem, doczekałem się 9 pewnych kontaktów z rybami i 1 prawdopodobny. Nie udało się wyjąć żadnej ryby. Aczkolwiek, raczej nic na punkty by nie było. Miałem nadzieję że uda się choć wyholować jedną rybę i zobaczyć co atakuje moje przyjemny. Ale ryby spadały z haczyka tuż po zacięciu. Punkty za zero dopisane do licznika. Tura nocna zaliczona. Zabawa ligowa trwa dalej.

Jędrzej: Wiślana tura była dla mnie dużą niewiadomą. W tym sezonie na Wiśle łowiłem po raz ostatni na początku czerwca. Miałem bardzo dużo szczęścia, bo udało mi się złowić szczupaka i chwilę po tej rybie, niewielkiego klenia. Szczupak to kompletny przypadek, uderzył na 3 cm woblera, a do tego zaczepił się idealnie i nie dał rady przegryźć żyłki. Najważniejsze dla mnie na tych zawodach było przekonanie się, że moje sposoby na wiślane klenie są już mocno przestarzałe. Podpatrzyłem, jak to robią specjaliści i mam zamiar wprowadzić w swoim łowieniu wiele zmian.

Maciek: Do punktacji kleń 33cm. Łowiłem przez większość tury grubym sprzętem pod suma ale niestety dla mnie żaden aktywny się nie pojawił na odcinku, który obawiałem. Z punktu widzenia punktacji długofalowej nie była to rozsądna taktyka, trzeba było się skoncentrować na kleniu  lub boleniu. Zwłaszcza na dość niskiej jak na ostatnie dni wodzie. Przy wyższej, brudnej wodzie byłoby o wiele łatwiej o suma . Ale poniosła mnie fantazja i chciałem spektakularnie wygrać turę. Skończyło się na tym, że pod koniec tury musiałem się pokornie wziąć za lżejszą wędkę i klenie, żeby nie wyzerować.

Robert: Dzień przed ligą zrobiłem rozeznanie na wytypowanych miejscówkach , co prawda nic nie złowiłem ale było to niejako celowe, jak już rzucałem to bez kotwiczek aby nie kłuć sobie ryb. Obserwując wodę widziałem obecność zarówno drobnicy i większych sztuk, a rzucając smużakiem miałem kilka ataków ładnych kleni. Przewidywałem, że jutro do zmroku uda mi się bez problemu zapunktować paroma średnimi rybami na pierwszej miejscówce. Oczekiwania były spore ale rzeczywistość brutalnie to zweryfikowała. Na turze poległem totalnie w temacie kleni, przez 5 godzin miałem tylko jedno wyjście większej ryby niezakończone braniem. Obłowiłem w sumie trzy wieczorowo-nocne bankówki i w głowie mi się nie mieści, że nie doczekałem się tam brania punktowanego klenika. Wyjąłem tylko kilka drobnych kleni i okoni, którym daleko było do ligowych wymiarów. Uratował mnie złowiony przypadkiem na kleniowy zestaw fajny boleń. Zaatakował prowadzoną z prądem wzdłuż opaski obrotówkę, fuksem udało się go wyciągnąć bo kotwiczka trzymała się na milimetrowej skórce „na słowo honoru” i przy każdym odjeździe ryby byłem pewny, że zaraz poczuję luz na kiju. Nie mam się o czym rozpisywać bo poniosłem sromotną klęskę i to na wodzie którą znam jak własną kieszeń.

Marcin: Nie za bardzo wychodzą mi nocne łowy, więc swoją nadzieję na punkty upatrywałem w wieczornym kleniu. Na miejsce łowienia wybrałem trawiaste opaski. W ciągu pierwszej godziny miałem dwa kontakty z rybami. Pierwszy kleń wjechał w przybrzeżne trawy i się wypiął, ale chwilę potem bierze kolejny który daje się wyjąć. Miarka pokazuje 36 cm. Na tym miejscu byłem gdzieś do 23:00. Następnie próbuję sobie wymyślić jakieś alternatywne miejsce, ale z braku pomysłów (a także brań) kończę łowienie ok. 0:30. 

Bartek: Nocne łowienie nie jest dla mnie. Po prostu nie lubię, w szczególności gdy po krzaczorach mam chodzić samemu. Dlatego cieszę się, że wcześniej udało się zgadać z Tomkiem  i razem ruszyć w turę. Łowiłem bardzo delikatnie, wędką do 4g. Pierwszą rybę na punkty złowiłem bardzo szybko, bo po 5 minutach. Okoń miał 27 cm. Potem kilka niemiarowych i znów taki już ładniejszy na 26cm. Łącznie złowiłem 9 szt tego gatunku. Do tego dorzuciłem mikrosandacza, malutką brzanę i sumka. I jeszcze obcinka szczupaka. Multigatunkowo 🙂 Z większą rybą miał do czynienia Tomek, ale o szczegółach pewnie już sam napisze…

Mateo: Na Wiśle wędkowaliśmy we dwóch razem z Markiem, plan na turę nocną był dość ambitny,  gdyż postanowiliśmy zapolować na suma . Dla mnie to była nowość ponieważ 99% czasu nad wodą spędzam z wędkami do 10 gram. Na Wiśle nie wędkuję prawie w ogóle i zero już sobie przypisałem wcześniej stąd decyzja by zaryzykować. Na samym początku tury rzucając jeszcze boleniowym sprzętem, wyciągam klenia lecz rybka mierzy 28.5 cm – troszkę brakło…I w sumie to tyle. Przez 7 godzin woda na „naszym” odcinku była martwa.

Piotrek: Ligę zaczęliśmy z przeświadczeniem, że jeśli pierwsze dwie godziny nie dadzą ryby, potem może już być bardzo ciężko. Z Tommym wyruszyliśmy z jednego miejsca, z tym że każdy poszedł w swoją stronę. Ja na początku odcinka spotykam dwóch wędkarzy, więc mijam ich i idę dużo niżej, mijając obiecującą część odcinka. Zaczynam łowienie z powierzchni, mam szybkie wyjście do przynęty w drugim rzucie, ale bez finału. Postanawiam zmieniać przynęty co kilka rzutów- świerszcz, szczur, chrabąszcz. Po kilku zmianach w końcu na świerszcza wyjmuje klenika na 29cm, po nim drugiego na 28. Dochodzę do pierwszego spowolnienia nurtu, mam kilka pięknych bomb ale są to tylko wyskoki, bez nawet trącenia przynęty. W końcu bierze większa ryba, ma jednak ledwo ponad 30cm, ale są punkty. Potem przez niemal godzinę, mam taką ilość wyjść do przynęty i mimo wielu zmian wabika, dopiero po powrocie do dużego smużaka, ryba ma solidne 35cm, chociaż przy wyjściach ryb bankowo 50+ to naprawdę nędza. Kończę odcinek o zmroku, mimo że nie dokończyłem łowienia tam gdzie chciałem, ale podmyte burty i dwumetrowe pokrzywy mogą dać już tylko połamane nogi. Tommy w tym czasie kończy drugą miejscówkę bez kontaktu, więc zgadzam się abyśmy już razem pojechali na jego ostatnią metę, mimo iż nie wierzę żebym miał tam cokolwiek złowić. Zostawiam Tommiemu pierwsze sto metrów, aby też coś w końcu złowił, ale to ja łowię dwa kolejne stykacze. Tommy wściekły na swoją sytuację idzie wysoko w górę, brodząc daleko dość głęboką wodą w całkowitej ciemności. Zaraz słyszę że łowi konkretnego klenia, i zaprasza mnie do współpracy, bo ponoć biorą. Zaliczamy kilka brań, ale to ja mam potężne uderzenie ryby, która finalnie okazuje się mieć 39cm, i o dziwo jest największą moją rybą dzisiaj, mimo że w lepszym dniu spokojnie miałbym rybę ponad pięć dych. Kończymy ligę ogniskiem do prawie 4 rano, racząc się kiełbasą swoszowicką w towarzystwie ciekawskiego lisa. Mimo przeświadczenia o słabym wyniku, potem okazuje się że poszło mi całkiem nieźle na tle innych, mimo iż mam na ten temat odmienne zdanie.

Klasyfikacja generalna

Powyższa tura, mimo, iż minęliśmy półmetek naszych zmagań nadal niczego szczególnie nie przesądza, nie mniej wyraźnie zaczęła pozycjonować kilka osób wysoko, podobnie jak kilka osób jest wyraźnie niżej.  Na tym etapie na pewno mamy kilka niespodzianek. Pozwolę sobie na swego rodzaju ocenę wyników kolegów, szczególnie tych których już dobrze znam.

I miejsce – Jędrzej  – 50,5 pkt [741 małych punktów]. Jeśli dobrze liczę, to od trzeciej tury kolega nieprzerwanie jest na prowadzeniu. Zazwyczaj w poprzednich latach zajmował znacznie niższe pozycje; w tym roku jest dla mnie taką naszą sensacją. Sam mówi, że miał szczęście i pewnie tak jest, ale poza fuksem trzeba mieć też jakieś rozpoznanie wody, praktykę itd.

II miejsce przypada póki co mnie – 53 pkt przy 1530 małych punktach. Jak nie sknocę nizinnej Raby, czyli nie zeruję, to jest w tym roku szansa na znacznie lepszy wynik, niż w ostatnich dwóch sezonach. Wprawdzie strategiczne będą tury nr 8 i 9 ale zakładam, że tam wygrają osoby będące teraz w połowie stawki, ktoś coś jeszcze przypadkiem złowi, ale większość z nas obejdzie się smakiem, a na koniec będzie starorzecze, gdzie liczę na dobry rezultat.  Przyznam, że o ile wynik z Popradu był wypracowany, to wynik z opisywanej tury powyżej  – jakimś niesamowitym przypadkiem.

III miejsce – Robert – 57 pkt [799 małych punktów]. Awans o dwa oczka – zeszłoroczny zwycięzca Ligi – tu jak dla mnie nie ma zaskoczenia, choć sam mówił, że bardzo szczęśliwie powyższą turę zakończył, wobec jakby nieobecnych kleni. Najbliższa tura na nizinnej  Rabie, więc są wszelkie przesłanki, że Robert może być jeszcze wyżej.

IV miejsce – Piotrek – 57,5 pkt [1029 małych punktów]. Także awans o dwie pozycje. Podobnie jak w przypadku Roberta – nie jestem zaskoczony. Kolega Ligi jeszcze nie wygrał, gdyż zawsze trafiały mu się jakieś nieobecności, przez co  sporo tracił. Po tych kilku latach uważam, że jest jednym z najbardziej plastycznych spinningistów w naszym gronie, radzącym sobie w najbardziej zróżnicowanych typach wód, jeśli nie musi łowić ekstremalnie cienko.

V miejsce – Maciek – 65,5 pkt [443 małe punkty]. Mimo awansu o jedną pozycję, zauważalnie stracił teraz w tej turze, ale z drugiej strony uniknął zera. Spokój, metodyczność i konsekwencja. Na pewno będzie się liczyć w stawce o najwyższe lokaty.

VI miejsce – Bartek – 67 pkt przy 417 małych punktach. Taktyka, jak widzę oparta wyłącznie o łowienie UL przynosi w tym sezonie efekty – awans o dwa miejsca. Jestem bardzo ciekawy w wykonaniu kolegi tury nr 8 i 9, bo sam się zastanawiam czy tam większym ryzykiem będzie próba złowienia białorybu na punkty czy też punktującego szczupaka  lub ewentualnie sandacza bądź suma, którego szczególnie w październiku bym nie wykluczał.

VII miejsce – Marcin – podobnie jak wyżej – także 67 pkt, ale nieznacznie mniej punktów małych, bo 395. Zazwyczaj szczęśliwie z nierzadko bardzo dobrymi wynikami trenuje, mając  pecha na samych turach. W tym sezonie chyba zaczyna procentować praktyka jeśli chodzi o rywalizację wędkarską, bo aktualny wynik jak najbardziej daje szanse na najwyższą lokatę. Mimo skromnego wyniku w powyższej turze, zaliczył awans  o dwie lokaty.

VIII miejsce – Tomek – 72 pkt [416 małych punktów].  Mam wrażenie, że jako zdeklarowany muszkarz dla wyniku musi mieć też szczęście do losowanych łowisk. Wisła na pewno takim nie jest. Spadek o pięć pozycji. Z drugiej strony wydaje mi się, iż kolega startuje bo lubi, ale robi to na spokojnie, czego osobiście trochę zazdroszczę, bo sam podchodzę do naszej zabawy poważniej, niż bym nieraz chciał…

IX miejsce – Mateo – 72,5 pkt [476 małych punktów]. Spadek o pięć pozycji. Może się to zmienić za sprawą wrześniowej Raby, która jest chyba  jego jednym z ulubionych łowisk. Mateo trochę przegrywa z dużą różnorodnością łowisk, gdzie trzeba być po prostu strasznie elastycznym i bardzo szybko reagować, jeśli się ich nie zna. Z drugiej strony podoba mi się, że facet z naprawdę niekłamaną estymą w środowisku i na co dzień pięknymi wynikami, bierze na klatę zero w turze.  I jakkolwiek nie jest mu pewnie fajnie, to nie ma z tym problemu. A byli w lidze tacy, którzy nie mogli się z kolegą równać, a z zerem pogodzić się nie umieli… Ponieważ się nie znaliśmy wcześniej, trochę się obawiałem udziału w naszej Lidze, osoby z tak wysokimi wynikami w innych zawodach, że mogą być kwasy, gdyby coś nie szło. Obawy bezpodstawne.

X miejsce – Mateusz- 74 pkt [432 małe punkty]. Tu chyba wszystko rozstrzygnie się właśnie w październiku i listopadzie na łowiskach, które Mateusz znakomicie zna i pewnie lubi.  Pozycja kolegi mnie trochę zaskakuje. Ja, gdy rok temu przyłączył się do naszej zabawy i zobaczyłem jakie ma wyniki, to trochę w ciemno zakładałem, że będzie kandydatem do najwyższych lokat. Okazało się, że jak ja, Mateusz nie cierpi Raby górskiej i wyniki ma tam nieprzewidywalne. Równocześnie jest wędkarzem totalnym, łowiącym chyba najwięcej spośród nas wszystkich – mam na myśli ilość czasu jaką poświęca. Jest jednak dość mocno ukierunkowany na wiślane pigalaki, co jak się okazuje, wciąż daje wyniki, ale niekoniecznie takie, jak jeszcze rok temu. Myślę też, że chyba brakuje zwykłego szczęścia, bo jak zaglądam czasem na nasze ligowe forum, to prezentuje tam ryby, jakich sam nigdy nie złowiłem… Awans o cztery pozycje.

XI miejsce – Maciek Drugi – także 74 pkt przy czym trochę mniej małych punktów – 371. Podobnie jak Mateusza słabo znam Maćka. Może błędnie, ale wszystko, co napisałem o Mateuszu, mógłbym napisać o Maćku. Także awans identyczny. Nie mniej w przypadku Maćka sporo zaważa na wyniku kilka nieobecności. Gdyby kolega był mogłoby by być zupełnie inaczej.

XII miejsce – Tommy – 74,5 pkt [370 małych punktów]. W mojej ocenie kolega podobnie jak ja, bardzo emocjonalnie podchodzi do wyniku i tu się spala. Ponieważ mam identycznie, zawsze wolę samotne łowienie podczas rywalizacji. Skupiam się na łowieniu, a nie, że inni łowią. Nie mniej kolejny awans, tym razem o jedno oczko.

Pewnie niektórych zdziwię, ale dopiero teraz wchodzimy w strefę, gdzie nadal są szanse na najwyższe miejsca, ale obarczone wieloma zbiegami okoliczności, czyli raczej są to kalkulacje teoretyczne.

XIII miejsce –  Karol  – 83 pkt [148 małych punktów]. Tym razem spadek o trzy pozycje. Nie mniej o ile rok temu kolega startował incydentalnie, to w tym roku lepsza frekwencja już pokazała, że niekoniecznie będzie zamykać stawkę. A że do końca sezonu jeszcze cztery tury to… Na pewno w ostatniej turze zaważyła nieznajomość łowiska oraz ograniczenia czasowe, wynikające z pory pracy.

XIV miejsce – Michał – także 83 pkt ale przy 104 małych punktach. Po świetnym finalnie wyniku w zeszłym roku, odnoszę wrażenie, że łowi bardzo, bardzo na luzie. Nie ma chyba takiego parcia na wynik i faktycznie efekty ligowe znacznie słabsze niż w latach poprzednich. Nie miał  szczęścia na górskiej Rabie, którą nieźle zna i chyba bardzo lubi. Wybronił się jednak przed zerem i zaliczył teraz awans o dwie pozycje.

XV miejsce – Krzysiek – 83,5 pkt [857 małych punktów]. Po znakomitych ligowych wynikach rok i dwa lata temu [miejsca w pierwszej trójce – czwórce], wyniki ma jak ja – dziwne, tylko słabsze: jedno zwycięstwo i same zera. Mam wrażenie, iż w tym roku jest nad wodą jednak dużo mniej niż w poprzednich sezonach.

XVI miejsce – Marek – 84,5 pkt [346 małych punktów]. Spadek o cztery miejsca. Uczciwie powiem – byłem pewien , że zrobi wynik, albo może nawet wygra wyżej opisywaną turę. Jako jedyny z nas złowił od 1 czerwca naprawdę grube sandacze i sumy na chłopa długie. Nawet przed samą turą. Na Lidze bardzo zaryzykował, a jak się okazało kontakty z grubymi gatunkami były incydentalne. Stąd i niższa lokata.

XVII miejsce – Rafał – 92,5 pkt [64 małe punkty]. Utrzymał pozycję. W tym roku Rafał nie jeździ już tak gorliwie, jak w poprzednich sezonach, ale się nie dziwię, gdy w rejonie Wrocławia ma znacznie rybniejsze wody.

XVIII miejsce – Jacek – podobnie jak Rafał 92,5 pkt przy minimalnie mniejszej liczbie punktów małych – 62. Zaskakująco nisko [zwycięzca sezonu 2021]. Chyba ewidentny brak szczęścia w tym roku, bo nawet na górskiej Rabie raz zero i raz skromne punkty, a jako zagorzały i wprawny muszkarz, na tej wodzie zawsze był wśród faworytów.  Na dodatek chyba wakacyjny wyjazd uniemożliwił udział w opisywanej wyżej turze. Pozycja bez zmian.

XIX miejsce – Mateusz Drugi – 93 pkt [31 małych punktów]. Także pozycja bez zmian. Startuje pierwszy raz w naszej zabawie.  Ciężko mi cokolwiek napisać bo zupełnie się nie znamy. Dwie nieobecności też mogły mieć wpływ na niewysoki na razie wynik.

Wkraczamy w strefę niepunktujących.

XX miejsce – Zygmunt – 101,5 pkt.  Najbardziej chyba zdeklarowany muszkarz w naszych szeregach. Kolega miał w poprzednich latach wyniki bardzo różne na turach, nie mniej finalnie kończył sezony raczej wysoko.  Wygląda na to, że tegoroczne łowiska i panujące w nich warunki zupełnie nie sprzyjają jemu i pozostałym muszkarzom.  Poza naszą zabawą też chyba ma podobnie, gdyż  pierwszy raz, bez żalu podarował sobie turę na Rabie i wybrał Laponię. Bardzo mi się spodobało podsumowanie własnych wyników jakie Zygmunt zamieścił na naszym forum, ale się ono nie bardzo nadaje do publikacji 🙂

XXI miejsce – Mikołaj i Jan ex aequo – po 102,5 pkt. W przypadku Mikołaja wyraźnie słabsza niż w poprzednich sezonach frekwencja, bez wątpienia rzutuje na wynik. Jan startuje po raz pierwszy i jako wędkarz z okolic Lublina, pierwszy raz na poważnie zmaga się z nieszczególnie rybnymi wodami okręgu krakowskiego.

XXII – Miszel – 103,5 pkt. Kolega przegrywa ciut słabszą frekwencją niż mają Jan i Mikołaj. Nie znamy się kompletnie i nie umiem ocenić, czy tylko słabsza frekwencja rzutuje na obecny wynik.

XXIII – Weronika, Brandy i Marcin Drugi ex aequo – po 104,5 pkt. Nikt z tej trójki, jak na razie nie zaliczył tury. Wprawdzie są trochę jak statyści, nie mniej trzeba ich wliczać do całości punktacji, tym bardziej, że zostały jeszcze cztery tury. Weronika uprzedzała, że przy robieniu specjalizacji, co ma chyba dość strategiczne znaczenie dla przyszłego lekarza, może w ogóle się nie pojawić w tym sezonie do bodajże września.  Brandy, który bawi się z nami już parę lat, na ogół częściej bywał na Lidze niż nie. W sumie nie wiem, czemu odpuścił – kiedyś z nim rozmawiałem i odniosłem wrażenie, że doszedł do podobnego jak ja wniosku, iż w naszym okręgu wędkarstwo za bardzo już nie ma sensu.  Najbardziej zaskakuje mnie brak aktywności Marcina Drugiego. Z jednej strony gość jest chyba totalnie zdeklarowanym wiślanym spinningistą, na dodatek zorientowanym na pigalaki, nie mniej wędkarzem jest znakomitym. Byłem pewien, że weźmie udział w tej nocnej turze na Wiśle. Nie znamy się, więc trudno mi powiedzieć, czy zrezygnował całkowicie z udziału, czy są jakieś inne powody nieobecności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *