Schyłek lata raczej nas nie rozpieszcza. W zasadzie na razie go nie było, tylko przeszliśmy od razu w jesień i to tę w jej zimniejszym odcieniu, znanym nam raczej z końca października. Ligowa przerwa daje znać o sobie, bo gdy teraz jesteśmy tuż przed kolejną turą – tym razem wrześniową, na naszym ligowym forum widać coraz większe emocje. Sam się stęskniłem za rywalizacją z wędką w ręce i gorycz zera na Sanie z początku sierpnia już dawno się ulotniła. Ta zmiana aury po upalnym lecie daje ogromne pole do spekulacji. Cześć z nas trenuje już od około tygodnia, cześć pewnie się z tym nie ujawnia. Część, tak jak ja tylko w teorii rozważa różne warianty. Niestety czas powakacyjny jest dla mnie w tym roku okropny. Mało wolnych chwil…
Najwięcej do opowiadania ma Robert, który jest rzeczywiście niekwestionowanym faworytem. Piszę „rzeczywiście” gdyż prawie cała nasza tegoroczna ligowa ekipa przypina koledze taką etykietę i ewidentnie wywiera dodatkową presję😊 Poniekąd doświadczenia Roberta z ostatnich dni faktycznie pozwalają go pozycjonować na kandydata do podium tej tury.
A to niekompletny obraz tylko dwóch niedługich wypadów kolegi.
Nie mniej zauważę, iż w minionych latach były już tury, jak nomen omen też wrześniowa z 2019r – ją pamiętam najlepiej: tak skoczyło wtedy ciśnienie, że wcześniej nieźle żerujące ryby dosłownie zatkało i mimo, iż tura była późnym popołudniem i do ciemności, to wyniki były kiepskie. Mnie jeden jedyny klenik 32 albo 33cm dał czwarte miejsce, a Robert był wtedy bez punktów. Więc nie ma co przesądzać, choć wiedza, gdzie są ryby jest strategiczną, a kolega ma ją na pewno.
Faktycznie są trzy duże znaki zapytania, gdyż aura będzie chyba wyraźnie odmienna, od ostatnich 10 dni. Po pierwsze przy nocach po 6 stopni spadała i ciągle spada termika wody. Jak ryby na to zareagują? Wszak ten spadek jest w tym roku dość gwałtowny. Kolejna wielka różnica: panowało niskie, rzekłbym znakomite i typowe na karpiowate drapieżniki ciśnienie. Od doby jest skok o 15 hPa i na ten moment ciśnienie jest już wyraźnie nad przeciętne wartości w naszym regionie. Kleń tego nie lubi, boleń wg mnie jest znacznie mniejszym meteopatą, ale… No i najważniejsza zmienna, czyli poziom wody. Po katastrofalnych niżówkach na wodowskazach jest dwa razy tyle, co było. Teraz pytanie – czy ten stan się utrzyma do tury? Co jeśli spadnie, a co gorsza, co jeśli zacznie spadać w trakcie i to jeszcze jeśli spadek będzie gwałtowny?
Po tegorocznych doświadczeniach nad Wisłą, nikt z nas chyba nie zakłada szczególnie dobrych wyników. Rozsądek podpowiada mi nastawienie się na bolenia, ale nie mam odwagi, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie łowiłem na niższym W3 chyba od grudnia 2020. Nastawiam się jednak na łowienie UL i to w bardzo oklepanych miejscach.
Nieliczni, którzy też się przyznali do treningów, a aż tak dobrze nie znają tych niższych rejonów, zwracają uwagę, na to, co jest już chyba niestety charakterystyczne dla całej górnej Wisły: albo łowi się dosłownie jakieś pojedyncze ostańce, albo przy dużym szczęściu trafia na odizolowane skupiska ryb. O ile w temacie szczupaków czy sandaczy to bym nie oczekiwał wiele, ale, że nie można połowić kleni, to przygnębiające.
Nie mniej Maciek, który, gdyby jego „złoty odcinek” nie został zajechany na dosłowną śmierć, byłby obok Roberta murowanym kandydatem do pudła, sam odkrywał nowe dla niego rejony. Na ogół jakieś punkty udawało mu się zdobywać, ale spostrzeżenia miał mało zachęcające.
Nieźle, choć w postaci pojedynczej ryby poszedł trening Marcinowi. Też kilka brań malutkich kleni, nie mniej wprawdzie nieliczne, ale kontakty z boleniami też się przydarzyły.
To wszystko to takie gdybanie ale podskórnie jakoś tak czuję, że trafią się szczupaki. Pewnie pojedyncze i bardzo przypadkowe. Pytanie, kto będzie mieć szczęście wyjąć jakiegoś, bo stalka w dzień wg mnie przy zawodach z góry utrąca choćby dostateczny wynik.
Odchodząc od samej Ligi. Zastanawiam się, czym mógłbym się pochwalić, gdyby na moim sandaczowym odcinku dało się łowić. Problem nie w bobrach, które pogłębiły tylko erozję brzegu jaka miała tam miejsce w tym roku. Faktycznie jest jeszcze trudniej, wręcz niebezpiecznie w nocy. Kłopot w tym, że na wysokim i średnim W2 lecą glony. Ale nie mam na myśli takich kępek zielska, choć tego też jest niemało. W zasadzie utrącają wędkowanie pojedyncze sznurki glonów.
I taki jak powyżej to jeszcze spoko, bo dominują takie jak pojedynczy ludzki włos. Jest tego nieprawdopodobna ilość. Przy mikrowabikach dość szybko czuć, że coś jest nie tak, ale poważniejszy sprzęt tego nie wychwytuje. W nocy pozostaje tylko świecenie za każdym razem po wyjęciu wabika, bo wilgotna dłoń w chłodzie nie czuje tych nitek. Najgorsze jest to, iż nie wiemy, czy łapiemy nitkę zaraz na starcie, w trakcie prowadzenia przynęty, czy pod koniec. Chyba jednak zaraz na starcie, gdyż nieliczne kontakty mam zaraz po upadku woblerów. Nie mniej poświęciłem masę czasu, gdyż na tym moim fragmencie jest jakieś Eldorado. Kiedyś wysiedziałem przy jednym braniu jakieś malizny do 3.00 od 21.00. Ja nawet nie wiem kiedy to zleciało! Na wodzie poza około godzinną przerwą był niekończący się dźwięk drapieżnych ataków z których co 15 – 20 to były konie nie ryby. Łowię tu trzeci sezon, niby poprzednio nie zaglądałem tu wcześniej niż przełom września i października, ale nigdy czegoś takiego nie widziałem, a raczej nie słyszałem. I żeby była jasność – odróżniam specyficzne „pobicia” bobrów od tych rybich. Tak, że nie przesadzam. Choć rzeczywiście po 4-6 futrzaków potrafi pływać wokół mnie przez godzinę, zanim im się znudzi. Czasem podpływają zadziwiająco blisko. Raz pojechałem w dzień, ale dla bezpieczeństwa, by nie spalić miejscówki, byłem na przeciwległym brzegu. Tylko się utwierdziłem w tym, ile i jakich boleni żyje na tych 200m. One zresztą dwa lata temu skłoniły mnie do łowienia nocą, gdyż w dzień za nic w świecie nie znalazłem na nie sposobu. Zresztą poza incydentami – nadal nie mam. Ale okazało się iż sandacze też tu są. Nie mniej dziwi mnie, że już przez dwa i pół sezonu nie oszukałem ani jednej rapy po ciemku, co często zdarzało mi się w miejscach typowych dla tego gatunku. A tu zero… W każdym razie pozostaje mi tylko szczur za dnia, bo już się trochę wyleczyłem z bycia tylko słuchaczem takich nocnych bombardowań. Zastanawiam się tylko, czy kiedyś ten włosowaty syf przestanie płynąć w tym roku?
Co do szczurów – Piotrek skutecznie je rozmnaża😊
Tym bardziej, że co i raz ktoś się chwali przyjemnymi już rybami, złowionymi na ten, jak na nasze realia dość jednak egzotyczny wabik.
Widać zresztą że jesień jest też już wg ryb, gdyż szczupaki i to całkiem godne trochę częściej mają z nami kontakt.
Tommy ambitnie rozpoznając zazwyczaj mało uczęszczane miejscówki na ogół schodzi na zero, ale miewa też nagrody od wody.
Ja póki co zaciskam zęby w robocie i byle do najbliższej tury.
P.S. Z ostatniej dosłownie chwili. Ciśnienie powolutku spada. Woda minimalnie też. Robert przed momentem wyjął ponoć kilka boleni. Przy świadkach….