Proszę Państwa – półmetek tegorocznej Ligi Spinningowo -Muchowej. Elita, udawadniająca malkontentom, że w polskich wodach można się wyłowić, że punktowanie 18cm okoni, 25cm klonków to obciach. Przecież są większe. Wędkarskie święto. Kibice z niecierpliwością oczekują zdalnych relacji. Zdalnych, bo pierwszy lepszy „szczaw” nawet nie ośmieli się przyjechać w takie warunki terenowe. Ale atmosfera! Olimpiada przy tym to popierdółka. Dwudziestu chłopa w rynsztunku niczym średniowieczni wojownicy. Skupienie w twarzach, choć to pozorny spokój, ale starzy wyjadacze potrafią utrzymać emocje na wodzy. Kolejne przybywające osobowości wywołują wręcz fale westchnień tych mniej utytułowanych. Bo utytułowani są wszyscy. Utytułowani tysiącami godzin nad wodą. Utytułowani i utytłani .
Ale zaraz, zaraz…tak, to on – pojawił się – Robercik. Mistrz LSM z 2021r, a zawsze w czołówce odkąd startuje. Lekkim krokiem zmierza ku brzegowi, idzie do wody, wchodzi…Prawie po niej idzie. Ach, gdyby były tu kobiety…
Warkot kolejnego silnika. Naczelny hodowca drewnianych szczurów, odpalający bezlitośnie w drugim półroczu każdej edycji Ligi i stanowiący wyzwanie dla każdego celującego w podium – Piotrek. Tak, tak – już widać profesjonalizm: jeszcze zza szyby wytypował te 10m kwadratowych, gdzie siedzi półmetrowy kleń. Nie ma miękkiej gry. Niektórym miękką nogi, kleniom płetwy.
Ale co to? Kilka kilometrów niżej dostrzeżono jakieś zamaskowane stanowisko. Czyżby snajper? Jakiś turbo ekolog? Jezu! – gdzie ochrona i byle lepsza niż ta od Trumpa. A, nie – przepraszam. To dwukrotny mistrz Ligi, twardy i niewzruszony z GPS-em w głowie. Nic nie uchroni ryb. Zlokalizuje ostatnią – Maciek. Spokój wyrafinowanego brydżysty. Pewniak do pierwszych pozycji.
Przepraszam – muszę odebrać. Tak, już wszystko jasne. Czarny koń każdej edycji LSM. Krzychu. Póki nie wjechał na bezdroża, pod koła jego pojazdu miejscowe dzieci rzucały kwiaty. Potem, gdy skończyła się droga, lokalna fauna doznała zawału, widząc, że jednak są pojazdy, które dojeżdżają w takim terenie nad samą wodę. Dzwonił tylko, że nie dojedzie na zbiórkę, bo już wczoraj musiał rozłożyć cztery spinningi, ale miejscówka taka nie używana, więc nikogo nie podsiadł.
Rany! Dwóch kolejnych wyczynowców. Wręcz celebrytów. Tak, z tym pierwszym nie zagadamy. Już dzwoni. Ojej – chyba łowisko nie przypadło do gustu. Za piaskowe i za płytkie. Przepraszam, że podsłuchuję, ale mam nadzieję, że Tommy nie zrezygnuje . LSM bez niego to jak płotka bez szczupaka, uklejka bez bolenia, działacz bez diety…No tak, tak – promienie słońca załamują się nie pod właściwym kątem…Trzeba było jednak lobbować W2… Został, został! Jednak się nie zraził. Tylko atak na Połaniec. Inne brzegi skręca z zazdrości, że to nie na nich padnie te siedem rzutów woblerem i zostaną wypalone dwie paczki ekskluzywnych fajek.
No i kogo tu mamy? Czterokrotny triumfator LSM. Tak – dziś skromność idzie się walić. Niech raz tryśnie sodówka. Pozornie skromny, ale w swoim czasie robiący tyle huku, co wigilijny karp w wannie. De facto z podobnym dla karpia wynikiem. Co z tego, że nic w tym roku nie ugrał. Ale na bok zawiść i szyderstwa. Autor książek. Co za niespodziewany ruch! Wyciąga ostatnio napisaną, z uwagą kartkuje… Znalazł! Znalazł ten fragment – widać , że to, to. Patrzy na wodę, spogląda do książki, obraca ją do góry nogami, przekręca na drugą stronę. Natchniona twarz… Siada na cyplu i…czyta. Co za metoda! Jaka innowacja! A mówią, że w spinningu to już się nic nowego nie wymyśli. Czy to zapewni wynik?
Robi się tłoczno. Ależ stawka! Okoliczne bolenie kamienieją, szczupakom wypadają zęby, brzany zakopują się w piasku.
Mam jednak informacje że Rafał z Wrocławia nie dotrze. Obowiązki służbowe. Ale nad taką wodę? Same tłuste mety…
No i Janek z Lublina też odpuścił, wybierając Dunajec. Coś takiego! Ponoć tam więcej ryb. Niemożliwe. To jakaś propaganda, plotki. Nie ulegał bym zbyt pochopnie takim sądom. Kolega nie wie co traci.
Na tym nie koniec. Uczestnicy skupili wzrok na kolejnym zawodniku. A raczej na jego woblerach. Ponoć mają jakiś wirtualny magnes i ryby same się do nich kleją. Marek, niczym kapłan z nabożną czcią wybiera jeden, unosi do góry, ocenia…Widać profesjonalistę. Nawet ci utytułowani wyjadacze mają przez chwilę niepewne miny. Słońce gra na powierzchni wabika przyprawiając o łzy zahipnotyzowanych rywali. Ale się będzie działo!
I tak! Jest informacja, że też przybył. Jeszcze go nie widzę ale wśród uczestników gruchnęła wieść, że się pojawił. Zaklinacz kleni, chub`s master, zanany także jako Mateo. Zawistni plotkują, że wrzuca do wody przed łowieniem wagon kukurydzy. Przecież normalny wędkarz nie łowi w sezonie sześćdziesięciu kleni pod 60cm! Jest moc!
Szukam jeszcze wzrokiem, szukam…jest! Bartek. Mistrz prawdziwego UL. Finezja, precyzja, wędkarska zwiewność, gracja, no balet z wędką. Zazdrośnicy, którzy nie potrafią tak jak on, łowić pół dnia na metrze kwadratowym, uważają, że ryby po dniówce z nim mają koszmary. Plotka głosi, że wyhodował specjalny gatunek pająków, które przyzwyczaił do jedzenia mielonego fluorokarbonu. Dzięki temu jest w posiadaniu najcieńszych i najmocniejszych żyłek, które skręca po nocach z ich sieci.
Przepraszam – niech wybaczą pozostali zawodnicy. Trzeba kończyć prezentację – start. Ruszyli! Co za widowisko. Gubią się podbieraki, łamią wędki, błyskają fotoradary. Niektórzy już domagają się punktów za fakt dotarcia nad wodę. Przed wszystkimi Wisła! Ta wszystkim znana nazwa nie oddaje nic z jej rybności. To Orinoko i Jenisej w jednym. Woda kipi od życia! Wprawdzie to wiatr, a nie ryby tak wzburza wodę ale nie dajmy się zwieść – gdzieś tam czają się dziesiątki boleni, setki kleni i tysiące okoni. Jest potencjał. Wędkarstwo, szczególnie spinningowe ma w Polsce przyszłość. Jest dobrze.
Trochę przeszkadza aura. Wiatr jest mocny. Część ze statuujących przywiązuje się do okolicznych drzew. Leje. Niebo fioletowe jak oko po spotkaniu kibiców nie naszej drużyny. Woda leci w dół, ciśnienie w górę. Leje. Co za złośliwość losu. Ale tu za mocni spece nawet na takie akcje przyrody. Kilka minut i cyk – Robercik już ma zdobycz. Może nie okaz ale widać, że łowisko żyje.
Nieopodal huknął boleń. Ktoś widział, że jakby w desperacji o wystający z wody pień. Niemożliwe. Zdawało się komuś. To z napięcia.
Ludzie! Połowa uczestników na kolanach. Niespełna czterdzieści minut zmagań, a Marcin wrzuca szczupaka! Że co? Że 50cm? Odrzućmy te dąsy, sarkazm. Ma punkty! Na szczęście tu wystarczy, że szczupak ma głowę i ogon. Nie to, co w Krakowie. Powariowali tam z tym 60cm. Przecież to rzadkość dla tego gatunku. Gdzie takie rosną?
Ale dzieje się. Karol łowi klenie. Jednego za drugim. Wszystkie dwa na miejscówce. Ech, szkoda – było blisko. Te trzy centymetry to tak niewiele do tych magicznych trzydziestu. Rywalizacja trwa.
Oto kolejny łowiący. Widać doświadczenie. Skrada się przygięty pomimo, że w promieniu 50m piach jak uklepany łopatą, następnie na kolanach pokonuje kolejne metry, by w końcu podczołgać się w końcowej fazie. A nie, to wiatr go przewrócił. Jednak nasz łowca nie posuwa się do takich skrajności, jak tarzanie w piasku. To poniżej godności. I tak coś złowi. Nie ma już książki. Musiał ją puścić bo by go razem z nią porwał huragan. Finezyjny rzut, woblerek po drodze zawraca, potem pikuje do ziemi, ale w końcu ląduje na mikro przelewie. Co za strzał! Rozbryzgi wody. Hę? A, tam jest tylko 10cm. A klenik ma 18cm. To dlatego taki efekt. No, nic. Nie traćmy ducha.
Czas biegnie, wody ubywa, punktów nie ma. Ale nie z nami takie numery. Tu i pięć tur z rzędu bez punktów to nic nie znaczy. Damy radę.
Znowu rywalizujący wstrzymują oddech. Ale gryzą! Jak wściekłe. Piotrek Drugi też ma szczupaka. Ciut mu brakuje, więc ulga. Nie czarujmy się – trochę zazdrościmy wyników kolegom.
A woda daje. Z grubej rury. Kolejni prawdziwi drapieżcy. Zębaci i bezzębni. Tym razem Piotrek i ponownie Marcin pokazali zawodowstwo.
Ależ dreszczowiec! Co ja mówię – horror! Zdrowo postraszyli resztę, ale póki co bez zmian w punktacji. Strach przewidywać zakończenie. Tego napięcia, tego ciśnienia nie wytrzymałby żaden Anglik czy Szwed. Nie, tu trzeba mentalności samuraja, duszy gladiatora, wiary krzyżowca i cierpliwości mnicha z Tybetu. Każda inna nacja już by płakała. My nie. Jesteśmy czujni i pełni wiary. Optymizm. Uda się. Malkontenci niech piszą protesty do WP i PZW. My swoje wiemy. Jest dobrze.
Trzecia godzina rywalizacji. Przestało lać, zaczęło jeszcze mocniej wiać. Ależ atak! Tym razem zero ściemy. Wędkarz aż się zachwiał. Ciężko ocenić, czy to siła ryby, czy zasnął podczas mechanicznego zarzucania i kręcenia korbką. Ależ potwór. Grube punkty. Jest w podbieraku! Nonszalanckie i triumfujące spojrzenie rzucone kamieniom oraz glonom na piasku. Się łowi!
Mija szósta godzina tury, gdy świat na chwilę zamarł. Normalnie Robert prawie zdemolował turę. Już się chyba każdy przyzwyczaił do ostatecznego wyniku, a ten tu taki numer. Ale brakło centymetra.
Klenie, bolenie, szczupaki, sandacze, okonie, krąpie… Rzeka darzy. Co za różnorodność rybostanu. Zdrowy ekosystem. Się będą pluć takie Kozłowskie i Malce, że ryb nie ma. Jak nie ma, jak są.
Nareszcie koniec. Już wszystko wiadomo. Są zwycięzcy i są pokonani. Tak już musi być. Ostatnie raporty i podsumowania. O, cholera! Ale Jędrek dowalił . Jakby zaprzeczając jakimś tu i ówdzie pojawiającym się po turze narzekaniom, że daleko, że straszne dojścia do wody, a mimo to ryb i tak mało. Chłop dwa punktujące klenie wyjął! Dwa!
OK. Nie mogłem się powstrzymać. Albo mogłem bluzgać, albo obśmiać to wszystko. Wyniki były kuriozalnie słabe. Beznadziejnie beznadziejne jak na Wisłę i środek lata. Zdania wśród nas są bardzo podzielone. Jedni twierdzą, że tam, na tarnowskim W5 jest totalna kicha, inni, że zawiniła aura. Sam jestem w tej drugiej grupie. Tzn. uważam, że pogoda bardzo wypaczyła wyniki, co nie znaczy, że to wszystko tłumaczy. Mam świadomość, że w NORMALNEJ wędkarskiej rzeczywistości, na rzece typu Wisła [odcinek miedzy ujściem Dunajca, a ujściem Wisłoki] o tej porze roku, nawet będąc tu pierwszy raz miałbym na koniec tury, niezależnie od pogody z pięć-siedem klonków po 30-40cm i kotłował się z całą resztą o podobnych wynikach, zazdroszcząc pewnie tym 2-3 osobom, które w naszym gronie znają lub choćby bywają na tych fragmentach rzeki, a które dzięki znajomości wody miałyby ze dwa bolenie i kilka kleni, okoni, jazi, może brzanę…
Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, iż na tym odcinku ryb jest porównywalna ilość, co w Wiśle około krakowskiej, czyli mało, natomiast wody trzy razy tyle. Więc znalezienie ryb bez poświęcenia na to kilku przynajmniej wyjazdów jest mało realne. Chyba, że ma się szczęście. Sam byłem tu i to dosłownie na granicach odcinka [Dunajec – Wisłoka] tylko raz, a i to ponad dwadzieścia lat temu… Robiący jakiś trening potwierdzali: ryb niewiele, przestrzenie ogromne w porównaniu z W3, a tym bardziej z W2.
Nie mniej mający jakieś namiary byli w stanie zaliczyć na treningach przyzwoite punkty.
Mnie totalnie zaskoczył poziom wahań wody z którymi na takim odcinku kompletnie się nie liczyłem. A woda, wprawdzie przez te siedem godzin, ale jednak opadła z 40cm. Przy tym wypłaszczonym korycie, to chyba bardzo dużo. A trafiliśmy w ogóle na bardzo niski stan.
Łowisko wybrałem na podstawie mapy google. Pierwszą lokalizacje odrzuciłem, gdyż miała tam się odbyć jakaś lokalna impreza plenerowa. Drugim łowiskiem została gigantyczna plaża z kilkoma główkami, z których część została dawno oderwana od brzegów i wyniesiona w środek koryta.
Były też połączone z rzeką niewielkimi na ogół kanałkami jakby mini oczka wodne i jak się okazuje, też były warte zainteresowania o czym niżej.
Pogoda faktycznie dała czadu. Gdy rano wyjeżdżałem od siebie, po porannym deszczu, było 19 stopni. Na miejscu po przejechaniu 130 km był duszny, przedburzowy upał 27 stopni. Na horyzoncie robiło się jednak coraz bardziej sino, a narastający wiatr nie pozostawiał złudzeń, co będzie za 30 – 60 minut.
Równocześnie ciśnienie…wyraźnie rosło.
Dojścia do wody, nie mówię nawet o dojeździe blisko wody, jeśli wytypowało się jakiś dziki fragment są tu faktycznie ciężkie. Mnie wprawdzie ominęła nieprzyjemność jakiej doświadczyłem tydzień wcześniej na wysokim W2, ale i tak turę rozpocząłem 20 minut po czasie. Tyle zajęła droga na miejsce.
Na „dzień dobry” dostałem szału. Widząc na co się zanosi, zabrałem wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy oraz butelkę wody i sztormiak, natomiast nie wziąłem małego plecaka, obawiając się iż będzie mi utrudniał brodzenie, oraz przedzieranie się przez krzaki. Tu obawy były przesadzone. Wykonałem może kilkanaście rzutów i już w huraganowym wietrze, tak się splątała plecionka, że zaniemówiłem. Kilkanaście minut kombinowania pozwoliło odzyskać jakieś 7m ale do reszty nie miałem już cierpliwości i chlasnąłem nożem. Przewiązałem wabik i leci z tym wichrem. Leci, i leci z kolejnymi metrami podkładu ze słabiutkiej i strasznie starej żyłki 0,14mm. Pletki zostało z 35-40m.Jak pomyślałem o drodze do auta w całym rynsztunku, czasie jaki to zajmie, to się poddałem. Trochę sam się pokonałem nie doglądając sprzętu przed turą. Uznałem więc, że będę rzucać tylko te około 25m cięższymi wabikami, by mieć resztę na ewentualne oddanie z hamulca, jakby trafiło się coś większego.
Łowisko oceniam jako typowo boleniowe: szeroka, płytka w większości piaszczysta Wisła, pełna małych przykos, usianych licznymi pojedynczymi pniakami i karczami. Ewentualnie oceniam ten odcinek jako dobre łowisko nocne na klenie [liczne niegłębokie mini płanie poniżej kantów przykosek, oraz rozległe żwirowe obszary spokojnej wody o głębokości metra]. Trzymałem się rady Roberta – jak był piach pod nogą to próbowałem podchodzić możliwie blisko tych karczy w wodzie i podrzucać domniemanemu boleniowi. Raz nawet się udało, bo ładna ryba ruszyła za przynętą, ale w połowie drogi chyba mnie zobaczył i zawrócił. Jak pod nogą był żwir, to w ruch szedł smużak. Zaliczyłem przez siedem godzin jedenaście kontaktów, z czego cztery to były mikro kleniki, które się nie zapięły. Wyjąłem kolejne cztery w tym jeden na punkty. Pomyślałem sobie, że musiałem taki kawał jechać, żeby w końcu mieć coś do punktacji w tym roku i że się udało w tak koszmarną pogodę, to cud. O tym, że kleń ulokuje mnie choć w pierwszej dziesiątce, to nawet nie marzyłem.
W takim prawie odciętym oczku miałem ku zaskoczeniu dwa ataki tej samej ryby w jednym przepuszczeniu przynęty. Wszystko wskazywało na jazia ok. 35 – 40cm, który w tym wietrzysku desperacko próbował zassać wierzgającego po falach smużaka, robiąc przy tym kupę huku. O skali wiatru powiem tyle, że gdy się rozpogodziło, bo po jakichś trzech godzinach pojawił się błękit i słońce, gdy na jakiś odgłos odwróciłem głowę, to wicher ściągnął mi czapkę z daszkiem, którą ubieram na lekki wcisk. Po prostu wraz z polepszeniem aury, wiało non stop z 40/h, a w porywach to było i z 60km/h…
Znalazłem piękne kamienisko, gdzie byłyby szanse na kumulację kleni, ale przy wodzie z pół metra wyższej.
Doszedłem też do opaski, jednak omywanej przez spokojny nurt; ten główny szedł po drugiej stronie. Próbowałem przy niej szukać jazi, ale przynęty łapały glony w prawie każdym rzucie.
O tym, że łowisko mogło być niezłe na nockę i klenie niech świadczy ostatni kwadrans. W końcu ustał wicher. Zupełna cisza. Na pierwszym płaskim żwirowym blacie, rozległym, ze spokojna wodą, miałem dwa ładne brania. Pierwsza ryba mogła, ale nie musiała być punktowana; drugi kleń – bez wątpienia ryba pod 50cm, zaatakowała smużak, który jednak wszedł nieznacznie pod wodę w momencie upadku. Moje spostrzeżenia są takie, że w takich przypadkach ryby rezygnują i tak też było tym razem. Po początkowym głębokim cmoknięciu, gdy wabik się zanurzył, ryba jeszcze zanurkowała pod nim i chwilkę płynęła, ale gdy wyszedł na powierzchnię – odpuściła. Wszystko na wodzie po kolana. Realnie, niektórzy koledzy coś tam większego mieli na kiju, ale brakło szczęścia. Sumując jednak wrażenia wszystkich uczestników, to W5 oceniam na dostateczny. Bez wskazania konkretnych odcinków lub poświęcenia czasu na ich znalezienie, tylko szczęściu można zawdzięczać jakiś konkretny rezultat.
WYNIKI
Nieobecni na turze:
– więcej niż trzeci raz – Rafał i Brandy po 17 pkt
– pozostali nieobecni : Michał, Maciek Drugi, Mateusz Drugi, Jan, Mikołaj, Bronek i Kenese
oraz obecni ale zerujący: Piotrek, Bartek, Maciek, Mateo, Krzysiek, Robert, Tomek, Marek, Karol, Tommy, Jacek, Zygmunt, Miszel, Piotrek Drugi i Paweł – po 16 pkt
I miejsce – 1 pkt – Marcin [szczupak 50cm, 151 małych punktów]
II miejsce – 2 pkt – Adam [kleń 34cm, 75 małych punktów]
III miejsce – 3 pkt – Jędrzej [2x kleń 30cm, 62 małe punkty]
Kilka osób dało się namówić na jakiś komentarz.
Bartek: Łowiłem na dwóch miejscówkach o różnym charakterze. Złowiłem jednego klenia – ok. 20cm. Miałem dużego pecha, bo spięły mi się jeszcze trzy ryby, w tym dwie punktowane. Jedną z nich był boleń 80cm+. Uderzył na małego wobka 2m ode mnie. Niestety po ok. 5-7 sek. walki spiął się. Drugą rybą był leszcz (punktowany), a trzeciej ryby nie widziałem. Poza tym odnotowałem 10 pewnych brań. Pod UL woda naprawdę fajna!
Marcin: Nad W5 udałem się bez wcześniejszego rozpoznania. Dzień wcześniej zaznaczyłem na mapie kilka miejsc które wg mnie wyglądały obiecująco. W niedzielę ruszyłem wcześniej, żeby pooglądać je przed turą. Pierwsza odwiedzona lokalizacja wydała mi się na tyle atrakcyjna, że zdecydowałem się tam zostać. Co prawda po drugiej stronie było słychać uderzenia boleni, ale wizja robienia kilkunastu kilometrów do mostu, a potem dojazdu do miejsca jakoś mnie nie przekonała. W miarę zbliżania się czasu rozpoczęcia tury wiatr stawał się coraz silniejszy oraz zaczynało padać na tyle mocno, że założyłem kurtkę przeciwdeszczową. Silny wiatr od strony wody sprawił, że plan obławiania opaski porzuciłem na rzecz poszukiwania punktowanego okonia w klatce. Okonia nie znalazłem, ale w jednym z rzutów poczułem dość mocne puknięcie, a na gumie znalazłem ślady zębów. Założyłem stalkę i 8 cm Cannibala. Rzut pod trzciny i branie, a na końcu zestawu szczupak. Po podebraniu zmierzyłem go – równo 50 cm, co na tarnowskiej wodzie daje cenne punkty! W tej samej klatce co chwila widziałem jak coś goni drobnicę w boleniowym stylu. Rzeczywiście – wziął boleń, ale miał jakieś 33-35 cm. W międzyczasie deszcz ustał. Zdecydowałem się więc na spacer w dół rzeki. Zrobiłem przez różnego rodzaju chaszcze i krzaczory jakieś 3 km, ale widziałem ledwie jeden atak bolenia. Wracając do auta rozmawiałem z Tommy’m o jeszcze jednej miejscówce poniżej. Okazała się być niedaleko miejsca w którym łowiłem. Zjechałem więc jeszcze niżej wyznaczonego odcinka. Na opasce złowiłem jeszcze dwa kleniki, ale większemu brakowało 0.5 cm do wymiaru. Do końca tury łowiłem na ostatniej klatce próbując złowić grasującego tam bolenia, ale niestety bezskutecznie. Turę skończyłem ciesząc się z punktów zdobytych w tak ciężkich warunkach pogodowych.
Maciek: Siedem godzin na dwóch odcinkach o różnej charakterystyce – bez punktowanej ryby . Nie miałem też kontaktu czy brania czegokolwiek większego niż 25cm. Warunki w trakcie tury pewnie nie sprzyjały, ale nie zwalałbym wyników na pogodę. Byłem przypadkiem na W5 dwa tygodnie wcześniej gdy miałem jechać na brzany ale puścili mi na tyle wysoką wodę, że zrezygnowałem i postanowiłem odwiedzić to W5. Pogoda była idealna. a brań większych ryb tyle samo co w trakcie tury ligowej, czyli zero. Pewnie na takiej dużej rzece jakieś tam ryby jeszcze są i przy odrobinie szczęścia lub wytrwałości idzie je złowić, ale generalnie to dramatycznie słabe łowisko.
Jędrzej: To była dla mnie najtrudniejsza tura odkąd startuję w Lidze. Wędkowałem w nowym, przypadkowym miejscu, bez treningu i rozpoznania. Dopisało mi szczęście , bo trafiłem na rybny odcinek rzeki, ale niestety nie potrafiłem się wpasować w łowisko. Pobić, których nie zdołałem zaciąć i holów drobnych kleni miałem kilkadziesiąt. Wśród drobnych ryb przytrafiły się dwie z ligowym wymiarem. Ponadto złowiłem kilka okoni, jednego prawie na punkty i wyszedł mi za przynętą jaź 30+. Duże klenie i bolenie były nieaktywne – zdarzały się wyłącznie pojedyncze, bardzo mocne ataki. Nie potrafiłem złowić żadnej z tych ryb.
Piotrek Drugi: Za bardzo nie ma o czym opowiadać. Łowilem na główkach koło wodowskazu,na drugiej główce złowiłem szczupaczka 40 cm i parę kleni poniżej 20 cm.Szczupaczek wzioł na kopyto zielono żółte,następny w kolejce na tę samą przynętę był szczupaczek 60+ niestety spiął się z kotwiczki. Po zmianie przynęty na sumową czyli szczura 15 cm miałem trzy brania szczupaka konkretnych rozmiarów, niestety po trzech atakach na szczura odpuścił.Zmieniajac przynętę na woblera zauważyłem ze zgrozą coś dziwnego na kotwicy od szczurka: były to plastikowe wężyki ochronne na dwóch grotach Po prawie 40 letniej karierze wędkarskiej nie zauważyć ochronnych koszulek to trzeba być cieciem do kwadratu, no ale szczupak pływa nawet nie ukłuty w podniebienie i czeka na mnie. Po łowieniu spotkaliśmy się z częścią ekipy pod mostem na ognisku.
Karol: Zmagania na półmetku tegorocznej rywalizacji ligowej nie zakończyły się dla mnie zbyt szczęśliwie. Pękł mi podbierak i złamałem wędkę. Przez prawie siedem godzin łowienia na W5 złowiłem cztery kleniki. Dwóm z nich brakło niewiele by zapunktować i powtórzyć fartowne punkty z poprzedniej tury. Jednak myślałem, że ogólne wyniki będą dużo lepsze. Fakt, pogoda była kiepska i woda leciała w dół. Ale żeby na 20 wędkarzy, którzy pojęcie o łowieniu ryb mają, złowionych zostało tylko cztery ryby powyżej 30 cm… To pokazuje jak jest źle. Opłata za dzień wędkowania tam nie była na szczęście wygórowana, ale nieadekwatna do tego co się wydarzyło wynikowo. Jak tak dalej pójdzie to przy którejś z kolejnych edycji ligi wygra osoba która zapunktuje w jednej turze.
Krzysiek: Dzień przed Ligą nie wytrzymałem i pojechałem na odcinek ligowy. To był błąd bo wynik dał złudzenia, z których ligowa zabawa obdarła mnie skutecznie i bezlitośnie. Niby miałem coś na kiju, pośmialiśmy się z swojej skuteczności ze spotkanym w 2 połowie tury Mateuszem ale efekty widać w punktacji. Na wytypowanym miejscu zastałem sporo łusek białorybu i dryfujące wnętrzności suma. Polecam W5….
Mateusz: Przez cały czas trwania tury łowiłem na kilku sąsiadujących główkach bliżej początku odcinka. Już w pierwszej godzinie łowienia miałem potężne branie, ale niestety na lekkim zestawie do 8 gram. Był to bankowo sum, nawet nie jakiś totalnie poza możliwościami zestawu jednak po kilku minutach zabawy w klatce między główkami poszedł w dół rzeki z nurtem i wlazł za jakiś zaczep. Pewnie kamień albo pień na którym zerwałem cały zestaw…. Przez kolejne parę godzin miałem tylko kontakty z rybami typu sandacz oraz kleń jednak maksymalnie kilkunastocentymetrowymi. Dopiero w ostatnich godzinach doczekałem się książkowego walnięcia w boleniową cykadę prowadzoną wachlarzem w toni. Ryba była solidna, prawdopodobnie był to spory boleń który wszedł mi w jedyną przeszkodę, która była po drodze, mianowicie wielki pień zwalonego drzewa. Zrąbałem ten hol tak książkowo że przez ostatnie 2 godziny tury byłem w takich nerwach że aż brak mi słów. Woda na Wiśle W5 jest ciekawa, jednak warunki czyli porywisty wiatr oraz opady przez większość tury, zdecydowanie negatywnie wpłynęły na żerowanie ryb i tym samym nasze wyniki.
Zygmunt: Na W5 byłem pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w moim życiu. Nie miałem możliwości sprawdzić miejsc wcześniej, oparłem się na przeglądnięciu zdjęć lotniczych. Wytypowałem dwie miejscówki – pierwsza, to kilka główek przechodzących w długą opaskę na zewnętrznym łuku
(liczyłem na głębszą wodę z nurtem, jakieś kamienie itp.); druga do typowany przez wielu las główek. Pierwsza miejscówka to porażka – główki zamulone, bardzo płytkie, jakieś zastoiska z wodą dla szczupaczka i mulaków. Opaska to też nieporozumienie dla muszkarza – głęboka, wolna
woda, strome brzegi bez narzutu kamiennego, baldachim z wierzby nad wodą. Po przejściu tego odcinka pojechałem na główki, na których to skończyłem dzień. Przez 7 godzin złowiłem jednego klenika, któremu zabrakło do wymiaru połowy – połowy z koniecznego minimum, czyli ok. 15
cm. Miałem jakieś skubnięcia, wyjścia do suchych muszek, ale wszystko to młodzież. Nie widziałem aktywności ryb, spławów, pościgów itp. Przed tą turą nie wyobrażałem sobie, że łowiąc w Wiśle na przełomie lipca/sierpnia na suchą muchę (w tym tak lubiane przez klenie pianki) oraz małe streamerki nie złowię żadnej rozsądnej ryby. Jednak się udało tego dokonać!
Klasyfikacja generalna
Jak łatwo się domyśleć, wyżej opisywane wyniki sporo namieszały. Po pierwsze nie ma już w naszym gronie osób, które uniknęły zera. Po drugie – peleton nieznacznie się rozciągnął. Wyrwałem się z zaznaczonej na czarno u mnie w komputerze grupy osób, które jeszcze nie punktowały i to z na tyle niezłym wynikiem, że wyprzedzam czterech konkurentów, którzy zdobyli punkty w jakiejś wcześniejszej turze. Nadal jednak jestem w ogonie. Największy awans zaliczył Jędrzej, bo teraz trzecie miejsce w turze, w generalce przesunęło go aż o 10 pozycji w górę! Nie przypominam sobie takiego awansu w dziewięcioletniej historii naszej zabawy. Z miejsca czwartego na drugie awans zaliczył Marcin. Trzeba zauważyć, iż Zygmunt tak wysoko punktował w poprzednich turach, że mimo negatywnego wyniku teraz, utrzymał pierwsze miejsce i to nadal z dość wyraźna przewagą. Wiele osób utrzymało dotychczasowe pozycje.
I miejsce – Zygmunt – 31 pkt [1165 małych punktów]
II miejsce – Marcin – 47,5 pkt [454 małe punkty]
III miejsce – Paweł – 48,5 pkt [625 małych punktów]
IV miejsce – Bronek – 50 pkt [542 małe punkty]
V miejsce – Jacek – 63 pkt [256 małych punktów]
VI miejsce – Maciek Drugi – 64 pkt [412 małych punktów]
VII miejsce – Jędrzej – 64,5 pkt [278 małych punktów]
VIII miejsce – Maciek – 65 pkt [491 małych punktów]
IX miejsce – Krzysiek – 66 pkt [320 małych punktów]
X miejsce – Piotrek Drugi – 69,5 pkt [172 małe punkty]
XI miejsce – Mateusz – 71,5 pkt [892 małe punkty]
XII miejsce – Bartek – 72,5 pkt [601 małych punktów]
XIII miejsce ex aequo – Mateo i Michał – po 73,5,5 pkt [Mateo – 628 małych punktów, Michał – 419]
XV miejsce ex aequo – Jan i Marek – po 74,5 pkt [Jan – 533 małe punkty, Marek – 511]
XVII miejsce – Robert – 75,5 pkt [350 małych punktów]
XVIII miejsce – Adam – 77 pkt [75 małych punktów]
XIX miejsce – Karol – 79,5 pkt [53 małe punkty]
XX miejsce – Brandy – 80,5 pkt [185 małych punktów]
XXI miejsce – Tomek – 81 pkt [65 małych punktów]
XXII miejsce – Piotrek – 82,5 pkt [26 małych punktów]
XXIII miejsce ex aequo – Mateusz Drugi, Tommy, Miszel, Mikołaj, Kenese po 91 pkt [bez ryby na punkty]
XXVIII miejsce – Rafał – 93 pkt [podobnie jak wyżej z tym, że ma więcej opuszczonych tur]
Jedna odpowiedź
Co za tura…. Nie było kogo podsiąść bo wszyscy pochowali się w pokrzywach jak gnojaki w kompostowniku Jędrka 😁