Jaki był rok 2023 i co powinno się zmienić

By komuś nie kraść czasu – krótkie streszczenie o czym będzie ten wpis.

Najpierw naprawdę krótkie podsumowanie, jak widzę wędkarsko miniony rok wyłącznie ze swojej perspektywy: tego, co złowiłem, moich łowisk, które najczęściej odwiedzam.

Potem podsumuję, a raczej ponarzekam na wyniki najbliższych mi znajomych czy korespondentów. Uwaga – wyniki były kuriozalnie słabe, ale będzie dużo zdjęć ładnych ryb.

Następnie, na koniec pozwolę sobie pofantazjować, co powinno się spróbować zmienić, by w naszych około krakowskich wodach było choć trochę na plus…

Mój rok był tragicznie słaby w porównaniu do ostatnich kilku lat. Gdyby nie drugie półrocze, to nie wiem co bym pisał, bo ja dopiero od sierpnia zacząłem łowić jakieś sensowne ryby, w ilościach, o których warto by było wspominać. Kuriozalnym jest fakt, iż rzeczywistość zmusiła mnie do porzucenia, choć może nie całkowitego, mojego ulubionego spinningowego UL. Na odwiedzanych przeze mnie górnych i środkowych odcinkach W2 po prostu jest strasznie mało drobnych ryb. Nie liczyłem, choć mam świra na punkcie wędkarskiej statystyki, ale klonków w wielkości do 30cm to złowiłem może …10 sztuk. Z okoniami jest mega słabo nie mniej mam takie 2-3 miejsca na Wiśle, gdzie można w przeciętny dzień, w godzinę- dwie złowić kilkanaście rybek, mieć z dwadzieścia brań. No to w tych miejscach w 2023 r miewałem 2-3 kontakty… Oddam, to liczbami, choć możecie się śmiać, że ja takie rzeczy notuję. Otóż każdy wyjazd to krótka w kompie notka: całość warunków i co złowiłem [ilość]. Przy większych rybach jak się trafią, to mam więcej informacji. Ale do rzeczy: ja przez ostatnie lata 2019-2021 łowiłem średnio 1300 ryb/rok. To i tak zjazd ze średnio 1700 szt. wcześniej. Już rok temu było alarmująco, bo skończyłem na 714 szt. A teraz na 400… I aby była jasność –  zarówno częstotliwość bycia nad wodą [90 – 105 razy w roku] czy łowiska w żaden sposób mi się nie zmieniły. Owszem łowię troszkę więcej ryb wartych pokazania, ale to jest właśnie wynikiem tego, że tych małych bardzo brakuje i ja tak z braku laku chodzę za czymś większym, bo paradoksalnie tych, które mnie cieszyły mnogą ilością brań jest coraz mniej. Bo o czym tu mówić? Pstrągi – można się tylko śmiać przez łzy. Klonki ? – jeszcze trzy lata temu dawałem dzieciom w rękę byle kijek i jak tylko trafiły do wody, to rybki w wielkości około 20cm nie dawały wytchnienia. Teraz tego nie ma. Pojechałem na Bagry po czterech latach nieobecności. Kwiecień. Najlepszy miesiąc. Szlag mnie trafił. Było ze mną dwóch kolegów z ligi i spotkaliśmy trzeciego. Ludzie potrafiący łowić płocie i krasnopiórki na UL. Nie to, że słabo. Taka kupa, że brak słów. Innych gatunków nie wymieniam, bo ileż w naszych wodach sandaczy, boleni, szczupaków, brzan czy innych świnek. Przecież większość z nas zdaje sobie sprawę jak to wygląda… I już na koniec moich wędkarskich „przewag” w 2023r. W poprzednich latach, to samych złowionych kleni miałem średnio ponad 300szt. W tym roku wszystkich gatunków razem, jak wspomniałem wyżej –  równo 400. Naprawdę miałem momentami duży poziom frustracji. Najbardziej przerażała i przeraża wizja, jeśli miało by być tak w tym roku – martwej powierzchni Wisły. Całe wyjazdy z pojedynczymi tylko śladami aktywności ryb na powierzchni. I to w ciepłej porze roku… By być obiektywnym – bez wątpienia ten rok był też w jakiś sposób szczególny. Mam na myśli całokształt [cyrkulacje, temperatury, ciśnienia, stan Wisły itd.] I choć trudno mi wskazać jakieś szczególne odchylenia od przeciętnych wartości, to jednak coś nie zagrało. Nie mniej nie aż tak, by wyniki były tak liche. W normalnym ekosystemie odczulibyśmy to jako trochę gorszy sezon. Tyle, że mamy od jakichś czterech lat sezony coraz gorsze a tego w swoim wykonaniu cenzuralnie nie nazwę.

Teraz z kolei przejdę do tego, jak to wyglądało z szerszej perspektywy. Od razu powiem, że niech Was nie zmylą ładne i dość liczne ryby na zdjęciach. Wybrałem na ogół te fajniejsze fotki, bo ilościowo mam ich więcej. To będzie przekrój  i  w sumie cząstka tego, co miałem okazję oglądać w skali roku, natomiast miejcie świadomość, iż mam regularne informacje/zdjęcia/opinie, od prawie pięćdziesięciu ludzi, a są to wszystko wędkarze bardzo często bywający nad wodą i w większości, bardzo skuteczni, i doświadczeni łowcy. Ja miałem plan pastwić się nad każdym kolejnym miesiącem 2023r, ale uznałem, że byłoby to nudne, monotonne i mnie samego dołujące.

Jaki był rok w wykonaniu i w ocenie moich kolegów? Oddam to konkretnym przykładem. Jeśli spinningista taki jak Robert, gość który wygrał niejedne zawody w swoim życiu, także naszą LSM w zeszłym roku, zawiesza wędki na kołku w połowie października, to o czymś świadczy. Facet twierdzi, że na jego wiślanych metach, które zna pewnie jak swoje podwórko, w tym roku jesienią była pustka. Bez kleni i boleni, które Robert łowi programowo. I tyle komentarza.

A jak to było z perspektywy szerokiego kręgu znajomych? Sezon zdecydowanie do dobrych nie należał. Nad majówką już się chyba znęcałem. Wiosna oraz początek lata to była nawet nie katastrofa, tylko takie „o co chodzi?” Po prostu ludziom się nie mieściło w głowach, że mija maj, a poza 2-3 osobami pozostałe pół setki jest nie bez bolenia – jest bez brania bolenia. Ale… O tym, że wędkarze mają swój bardzo wymierny wkład w dewastację wód nieraz mówiłem. Przedstawiać fotki cwaniaków łowiących na trzy-cztery kije to mało. Nad elitarną teoretycznie Rabą Brandy na pierwszym wyjściu znajduje takie cudo…

1
(fot. M.B.)

Oczywiście na odcinku spinningowym – ok. Ale na muchowym – słabo. Przecież tego nie stosował typowy kłusownik. No nie?

Wisła – kiedyś świadomi wiślani muszkarze i spinningiści kombinowali, jak ominąć tabun leszczy. Dziś nie dość, że nawet o leszczach na długich odcinkach W2 i nawet W3 można pomarzyć, to o klenia, jazia czy bolenia to można się modlić. A jak już, to mamy taką zdobycz [na muchę].

2
(fot. M.B.)

By nie było, że jestem tendencyjny, to patrzcie, oglądajcie dalej, choć niekoniecznie zaraz poniżej.

Temat ładnych wzdręg i płoci też już jest raczej legendą, a żadna metoda jak spinningowe UL nie udowadniało, do jakiej wielkości te gatunki dorastają w około krakowskich wodach. O ile jeszcze w 2018r  średnia wielkość łowionych tą metodą krasnopiór czy płoci wynosiła 32-33cm, a średnia ilość złowionych ryb na wypadzie około 30 szt, to teraz w tych samych łowiskach, ci sami wędkarze łowią ryby 25-27cm w ilości dziesięciu – dwunastu. Paweł podesłał fotki bardzo dużych krasnopiór, ale to był owoc kilku dni na dalszym wyjeździe, poza nasz okręg.

3
(fot. A.K.)

Dla mnie maj byłby miesiącem totalnie zerującym, gdyby nie jedna okoniowa enklawa, pozwalająca złowić kilkanaście ryb 35+. Czasami nawet z 4-6 sztuk na wyjście.

4
(fot. A.K.)

Co z tego, jak korzystało z tej mety poza mną kilku innych wędkarzy, o co nie można mieć pretensji, tym bardziej że wypuszczaliśmy te  piękne ryby. No, ale podpatrzył nas jeden cham i wyberetował miejsce do dna, łowiąc wg mnie na niemiarowe wzdręgi. Był zresztą złapany i nagrany jak łowił na trzy kije. Ciekaw jestem, czy koło ukarze go stosownie do czynu. Bo to jest działanie na szkodę związku, a nie wydumane zarzuty tworzone przez nieudolnych działaczy, nie umiejących powiedzieć – nasz błąd.

Boleniowo maj ratował oczywiście niezawodny Robert, choć z tego, co pamiętam , to wyniki miał generalnie nieoszałamiające, oraz Marek, który faktycznie podsyłał jako jedyny  dość regularnie ładne rapy.

5
(fot. M.T.)

Do końca czerwca koledzy  łowiący na podprogowych pigalakach, zachodzili w głowę, co jest grane, bo w dzień nic, w nocy nic. Jak to możliwe, że jadąc w 3-4 osoby, ludzie którzy jeszcze rok – dwa temu łowili relatywnie spore ilości niemałych ryb, teraz na kolejnym z rzędu wypadzie, nie mają brań, albo łowią typowego już wiślanego „drapieżnika”

6
(fot. A.K.)

Te dwa pierwsze, rzeczywiście w pełni wiosenno-letnie miesiące [maja i czerwiec] to był stan permanentnego bezrybia i to także wizualnego, bo rzadko coś tam na tej wodzie się działo.

Pewna zauważalna zmiana na plus, delikatna, ale jednak, nastała od drugiej połowy lipca. Pojawiły się konkretne gatunki typowych drapieżców, choć oczywiście nie były to połowy regularne i raczej przypadkowe, jak na te około 50 osób. Ale się trafiały

7
(fot. M.H.
8
(fot. M.O.)

Z końcem lipca i początkiem sierpnia sytuacja ponownie drgnęła na plus i nie wynikało to z większej częstotliwości bycia nad wodą.

Najpierw ja z Tommym doznaliśmy szoku, gdy kolega na Prądniku złowił pstrąga ok. 35cm.

9
(fot. A.K.)

Potem ja na Rudawie takiego prawie 40cm.

10
(fot. A.K.)

Szybko okazało się iż ryby, które wyglądały niekoniecznie jak typowe „czatko”, były jednak wpuszczakami.  Takich ryb jak powyżej, na czterech wyjściach w sierpniu złowiłem z 20 szt. I teraz dygresja. Nie krytykuję zarybień pstrągami 30+ , mającymi miejsce latem [ od niedługiego czasu tak jest]. To dobry pomysł, bo rzeczki są wtedy już totalnie zarośnięte i wielu rządnych łatwego mięsa odpuszcza, albo po prostu zapomina o rzeczkach, gdyż sezon w pełni [Wisła, zbiorniki wody stojącej itd.]. Tylko mimo, iż od kilku lat taka polityka ma miejsce, potem, na początku kolejnego sezonu rzeczki znów są pustynią, nawet na  odcinkach no kill. I teraz do sedna – jak sami ocenicie fakt: jest obecnie zakaz totalny zabierania pstrąga, a jednak prorokuję, że będzie pewnie poza Dłubnią po staremu, teraz w lutym. Nie chce się Wam zapytać dlaczego? W każdym razie na Rudawie, Krzeszówce, Prądniku, nie wspominając o prawobrzeżnych, niby pstrągowych dopływach, złowienie tak ubarwionej ryby jak niżej jest nieczęste, a u mnie naprawdę już rzadkie.

11
(fot. W.F.)

Bardziej jako ciekawostkę pokażę okazałą certę Bartka, łowiącego UL nocą. Wiem, że na Wiśle łowienie takim zestawem  może wydawać się,  co najmniej dziwne, nie mniej przynosi zaskakujące zdobycze.

12
(fot. A.K.)

Od września pokazały się sandacze. Twierdzę, iż ten sezon był arcysłaby, co dowodnie świadczy, iż mimo górnego wymiaru, gatunek jest w skrajnie skromnej ilości w Wiśle. Oczywiście entuzjaści no kill, coś tam łowili i wcześniej, póki podgórkowe sandacze nie wyzionęły ducha. W jeden dzień. Perfidne bestie. Umówiły się, że odwalą kitę, bo jak zauważyli fachowcy – są łowione i wypuszczane…

13
(fot. M.H.)

A na serio – z tym gatunkiem jest dramat. O ile jeszcze boleń od czasu do czasu chlapie, to można siedzieć dzień po dniu, a raczej noc po nocy i w miejscach, gdzie powtarzalnie od lat  buszowały sandacze, teraz jest śmiertelna cisza. Mimo bardzo, licznej grupy bliskich i dalszych znajomych, słyszałem w tym roku tylko o czterech rybach 90+ z naszych wód. Jedną z nich [chyba jedyny sandacz w sierpniu, w gronie tych 50-ciu bliskich mi korespondentów] złowił Marek.

14
(fot. M.T.)

Poza tym słyszałem z wiarygodnych źródeł o dwóch takich 90-kach ze znacznie późniejszej pory roku, oraz o grudniowej podcince sztuki 95cm.

Większych problemów z sandaczami z końcem lata nie miał Rafał, który podobnie jak  dużymi kleniami na wiosnę, trochę nas dręczył swoimi wynikami z zatrutej nomen omen Odry. Nie mniej też zwracał uwagę, iż i on, i jego znajomi mają wyraźnie słabsze wyniki niż we wcześniejszych latach.

15
(fot. R.S.)

Znów jako ciekawostkę zaprezentuję zdobycz jednego z Czytelników. Otóż jeden z nich podesłał mi zdjęcie ogromnego jazia złowionego w naszej Wiśle. Pomijając sam gatunek, który jest także w ewidentnym odwrocie, wielkość ryby – imponująca.

15
(fot. Czytelnik)

Wrzesień i późniejsze tygodnie dawały najbardziej upartym pojedyncze brania.

17
(fot. M.H.)

Ja o sandaczach milczałem. Otóż podpatrzył mnie miejscowy, niestety zabijający wszystko, co złowi i wykończył w dwa tygodnie moją „złotą” sandaczową metę, na której bez szału, ale wielkościowo z niezłymi wynikami łowiłem czwarty sezon. Niestety jeśli ludzie nie zrozumieją, albo nie wprowadzi się drastycznych zmian regulaminowych i za ich złamanie kogoś radykalnie nie ukarze, a potem tego nie nagłości, nie liczmy na to, że ryb przybędzie. Raczej znikną. Ja na mojej cudownej miejscówce, jak tylko przestały w październiku płynąć glony uniemożliwiające łowienie w nocy czymś innym niż smużak, na pierwszym wypadzie trafiłem sztukę blisko 80cm. I cieszyłem się jak głupi, do następnego razu – siedział dziad z żywcami. I potem dwa kolejne wieczory, a potem się chyba pochwalił komuś, bo spotkałem tam dwóch gości o aparycji goryli, którzy też łowili na żywca. Na pięć kijów. A co… I w miejscu, gdzie przez cztery lata nikogo nie widziałem! W sumie musiałem znów szukać, ale cud się nie mógł zdarzyć. Owszem – miałem jeszcze cztery kontakty w różnych miejscach. Dwa totalnie przypadkowe. Jednego złowiłem na boleniowy, powierzchniowy bezsterowiec. Drugi wziął w tempo  jeszcze za dnia i dał znać o sobie dopiero pod kijem. Normalnie nie udało mi się doprowadzić do tego, by mieć swobodę wykonania zacięcia/docięcia – ogromna ryba. I finalnie złowiłem już bardziej celowo dwa sensowne zębacze, w tym poniższego, całkiem dużego. Przy okazji – może się jakiś ichtiolog wypowie, co ta ryba ma dolnej szczęce? Jakąś zmianę nowotworową? Bo to nie od przynęty [dostał jedną kotwicą w nożyczki i zaraz się wypiął w podbieraku].

18
(fot. A.K.)

I tyle miałem z mojego sandaczowania, a zaliczyłem od września do grudnia 22 wieczorowo-nocne wypady na największego z naszych kolczaków.

Znów jako ciekawostkę, bo to rzadkie sytuacje – widziałem fotki dwóch sandaczy złowionych na spinning w jednym ze zbiorników, gdzie niezmiernie rzadko się o tym słyszy.

19a
(fot. P.N.)

Drugiej ryby nie prezentuje, mimo, że zdecydowanie większa, ale nie mam na to zgody.

Ja sam ciągle się zastanawiam: tych ryb jest tam tak ekstremalnie mało, czy z jakichś powodów są tak trudne do złowienia, co też bym dopuszczał.

Miesiące jesienne to była tragiczna kicha i jeśli ktoś coś złowił, to był to albo Mateusz, albo Mateo. Otóż ten pierwszy wygrał rywalizację Grand Prix na portalu haczyk.pl w kategorii „okoń” i zajął drugie miejsce w kategorii „sandacz”. Naprawdę mamy bardzo mocny skład naszej LSP. Jest się od kogo uczyć i kogo podglądać.

19
(fot. M.H.)
20
(fot. M.H.)
24
(fot. M.H.)
25
(fot. M.H.)

Mateo z kolei praktycznie niezależnie od pogody do samego końca roku, do ostatnich dni,  podsyłał nam ogromne klenie [czasem po kilka], okraszone boleniami. Ale to ryby też nie z naszego okręgu. Nie mniej wkrótce wywiad z kolegą, bo kręci wyniki niebotyczne na polu kleniowego spinningu.

22
(fot. M.K.)
21
(fot. M.K.)
26
(fot. M.K.)
27
(fot. M.K.)
28
(fot. M.K.)

Ciekawostką jest lin złowiony na spinning – jedyny w tym roku w naszym gronie.

23
(fot. R.M.)

A ja jeszcze 3-4 lata wstecz jeździłem specjalnie łowić ten gatunek na spinning, bo to miało sens .I nawet jak sam nie łowiłem, to przy takiej liczbie spinningistów UL ryby tego gatunku zawsze ktoś łowił. A teraz jedna sztuka w roku. Smutne.

Na koniec coś więcej,  znów z moim udziałem. Myślałem, że koniec roku, te ostatnie dni doprowadzą mnie do łez. Zresztą kilkunastu z nas poświęciło ogromną ilość czasu na spinningowanie na różnych wodach i czy były to nasze okoliczne stawy, czy Wisła, wyniki były NĘDZNE.

Ja zapierniczałem jak wariat, by potem te ostatnie kilka dni mieć dla wędki. Pogoda na pewno pokrzyżowała szyki. To też fakt.  Do tego poziom Wisły na W2 praktycznie nie dawał złudzeń.  Zresztą nawet jak odwiedzałem, sprawdzone przy tak wysokiej wodzie zatoczki, to nie miałem w nich brania! Raz pojechałem daleko,  na miejsce, które nigdy mnie nie zawiodło przy takich przyborach zimą. I co? Zrobiłem 160km i widziałem kilka spławów rybek do 30cm. Skończyłem po trzech godzinach bez brania. Żarty jakieś, nawet biorąc pod uwagę pogodę.

30
(fot. A.K.)

Jednemu ze zbiorników poświęciłem cztery wyjazdy. Łącznie 22 godziny samego spinningowania. Raz był ze mną Zygmunt. Ja w te ponad 20 godzin miałem…cztery brania. Jedna obcinka, wyjąłem szczupaczka z 50cm, oraz spadł duży okoń, a drugiego wyjąłem.

29
(fot. A.K.)

31 grudnia namówiłem dzieci, by znów się tam przejechać na dwie godziny przed zmierzchem. Wicher ustał, a choć była północna cyrkulacja i niskie ciśnienie zdarzył się cud. Miałem trzy brania w trzech różnych miejscach w te realnie półtorej godziny spacerowania z młodymi. I były to bardzo zacne okonie.

32
(fot. A.K.)
33
(fot. A.K.)
34
(fot. A.K.)

Ja do dziś nie byłem na rybach. Nie dlatego, że aura, że zimno i takie tam. Normalnie boję się zderzyć z naszą okołokrakowską wędkarską rzeczywistością i znów zejść na ziemię, a raczej na dno…

Co można próbować zrobić? Czynników rzutujących na nędzę wód, a w szczególności tych płynących wokół Krakowa jest wiele i pewnie jakieś być może nawet nie do końca zidentyfikowane, ale trzy czynniki są niepodważalne:

– wahania wody na wiślanych stopniach [głównie Łączany i Przewóz] – nie mam wątpliwości, iż to co dzieje się ze zrzutami wody od około 3-4 lat, to co najmniej dziwne, a w każdym razie inne , niż miało miejsce w latach wcześniejszych – jak jest to dosłownie ZABÓJCZE dla ekosystemu, wielokrotnie opisywałem; oczywiście istnienie takich sześciu progów [od Dworów do Przewozu] to masakra rzeki, ale byłbym fantastą, gdybym poruszał jeszcze kwestię ich likwidacji; natomiast te spuszczania i przytrzymywanie wody, są na pewno jakoś do ogarnięcia, skoro wcześniej aż takich skoków poziomu nie było

– kormorany – i to już dotyczy nie tylko Wisły, ale każdego rodzaju wody; plusem jest niby to, że te ptaki dość szybko unikają miejsc, gdzie spotkało ich pobratymców coś niefajnego, nie mniej kto by się ośmielił odstrzelić z 500szt – to jakieś 12% tego co regularnie lata w rejonach Krakowa, a te odstrzelone z pięćset egzemplarzy z niemałym prawdopodobieństwem zniechęciłoby pozostałe do szukania ryb, tam, gdzie je uśmiercono [miejmy świadomość, iż jeśli taki ptak – przyjmijmy, najniższe dane z jakimi się spotkałem – że musi zjeść 0,3kg ryb/dobę, to stado 100 sztuk, zjada dziennie 100 klonków około 25cm, co daje jakieś 3 tys. szt/miesiąc; i jak myślicie – ile tych ryb jest na przeciętnym zimowisku obecnie?]

– trzecią przyczyną są sami wędkarze, a raczej to, na co im się przyzwala

Oczywiście PZW na część problemów nie ma wpływu, na inne pewno może próbować wpływać pośrednio, a jeszcze inne są w gestii samego związku. Gdyby poprzestać na tych tylko, trzech powyższych problemach, to złego słowa bym nie powiedział, gdyby nasz okręg:

– kilka lat temu podniósł temat wahań wody, albo choć teraz wsparli nas w działaniach; niestety nasz  zarząd, a raczej „nierząd” wszystko wie najlepiej i wszystko zrobi sam, dokładnie jak powiedział na spotkaniu z przedstawicielami sejmu jakiś towarzysz związkowy „ PZW sobie radzi, byle im się nie wtrącać” – ja naprawdę nie wiem, czy oni nie wiedzieli o tych wahaniach, co by świadczyło o totalnej amatorce, czy na zasadzie – lepiej niech związek za bardzo w oczy się nie rzuca, siedźmy cicho…i dopiero teraz jak myśmy to wywlekli na światło dzienne, to coś tam nad tym stękają, za pośrednictwem ZG zresztą

– kormorany – tu powinny być grube naciski, dobijanie się do wszelkich urzędów i przede wszystkim  – istotne gratyfikacje pieniężne, rzeczowe dla myśliwych – ja miałem okazję rozmawiać z kilkoma osobami tej profesji i dla nich strzelanie do kormoranów nie jest niczym pociągającym, a zarazem niesie wymierne koszty; przede wszystkim należy argumentować, iż taki wzrost liczby tych ptaków jest spowodowany głównie ludzką działalnością i dlatego, że jeśli już tak jest, to ludzie mają nawet obowiązek redukować ich ilość; i prosty przelicznik: jakie mamy zyski i plusy z kormoranów, a jakie z tytułu wód potencjalnie pełnych ryb? Gdyby zyski z turystyki wędkarskiej były jakoś wymiernie wspomagające budżet kraju to już w ogóle nie ma jak ptaków bronić, ale tego akurat argumentu raczej nie da się podnieść, niestety…

– co do wędkarzy– tu okręg, bo na tym się koncentruję, ma rzeczywiście dużo do powiedzenia, gdyby chciał; w obecnej sytuacji powinny powstać dwa proste ale osobne regulaminy –  nie tyle co do zasad, jak łowić, co  – ile można z  wody wygrabić; jeden regulamin dla wód płynących i osobny dla stojących; w tym dla rzek w naszym rejonie skrajnie ograniczyłbym pozyskiwanie ryb; równocześnie zauważalnie obniżyłbym wtedy składki na wody płynące

Zrobiłbym wszystko by wraz z powyższym zmienić operaty i zamiast wywalania ciężkiej kasy na narybek nie wiadomo czego, o zerowej przeżywalności i służący jako pokarm dla resztek uklejek i kleników, kasę z tego przeznaczyć na hurtowe ilości tęczaków i [tfu] – karpi. Po prostu, niech ci, co są nastawieni na mięso i niereformowalni na tym polu, niech mają się gdzie wyżyć i niech odpuszczą normalnym gatunkom, nierzadko poważnie zagrożonym na naszym terenie.

W wodach stojących też bym wprowadził sporo ograniczeń, szczególnie odnośnie górnego wymiaru dla płoci i wzdręg. I to nie jakieś nieosiągalnie 40cm, tylko przy tym co jest to 30cm. Przynajmniej na dwa –trzy lata, a potem powiedzmy 33cm i patrzymy na rozówj sytuacji. To samo okoń. Jakie 40cm? Przy obecnym stanie 35cm max.

Oczywiście – kwestia egzekwowania tego. I tu wcale nie jest tak, że nic się nie da zrobić. Jest prosta droga, jaką stosuje się w USA. Oczywiście nasze prawo nie pozwoli skonfiskować debilowi, co zatłukł 80cm sandacza samochodu, ale…W kilku takich spektakularnych sytuacjach, ewidentnie udowodnionych, okręg powinien wytoczyć proces cywilny o właśnie działanie na szkodę związku, dewastację przyrody i jeszcze kilka paragrafów. I po przysoleniu każdemu takiemu cwaniakowi po choćby 5 koła plus pokrycie kosztów sądowych i NAGŁOŚNIENIE tego w szeregach PZW, to każdy, każdy by się zastanowił dwa razy. Bo nawet chamstwo umie liczyć.

Na koniec, by młodsi Czytelnicy mieli świadomość o czym mówię.

35
(fot. G.K.)

Jak widzicie, kiedyś i wcale nie sto lat temu, to się kiedyś łowiło! Idźcie dziś na opisywany w gazecie odcinek Wisły i złówcie tam dużego jazia. E tam, złówcie jazia. Może komuś się uda. Ale idę o zakład- jak pójdzie w kwietniu stu, to może z dwóch złowi. Przypadkiem. Jak spojrzycie na fotkę, to ryby są martwe. Ja sam pamiętam –  chyba w 2002r  – mój były już uczeń, startował w kategorii juniorów na podobnym odcinku Wisły jak opisywany w gazecie. Równocześnie odbywały się zawody seniorów. Po wszystkim, opowiadał mi zbulwersowany –  dziesiątki boleni, kleni i jazi, poszły pod łopatę, bo nikt tego nie chciał brać. PZW zawsze było i jest nadal oporne na formułę no kill, ale pustka jaką mamy skądś się wzięła. Ja pytam tylko – do kiedy nasi tzw. działacze będą doić z nas coraz większą kasę, za tę pustynię, nie wykazując choćby chęci wysłuchania ludzi, którzy są nad Wisłą prawie cały rok na okrągło i znają realnie, a nie teoretycznie okoliczne wody, jak żaden z „ekspertów” w zarządzie?

Jedna odpowiedź

  1. Kormoran = Koi herpesvirus – KHV w pierwszej generacji atakował karpie i karasie. Węgrzy u siebie odkryli VI „mutacje” wirusa.
    Atakuje ona płocie i bolenie dlatego ten odstrzał, są zdjęcia na necie z Węgier jak ktoś dociekliwy .
    Nie będę pisał jakie gatunki ryb atakują poprzednie mutacje wirusa bo jak ktoś ciekawy to sam je znajdzie.
    I odpowie sobie na pytanie dlaczego w Wiśle nie ma lub mało jest Karasia/ Lina/Jazia/Okonia/Leszcza/Jesiotra i innych gat. ryb.
    Pozdro. Open Season 2024r. Wisła 2,7metra wczoraj. Przejrzystość wody ok.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *