VII tura Ligi Spinningowo- Muchowej 2023. Raba – odcinek nizinny

Fajnie się opisuje tury, na których wszystko się poukładało. Poniższa tura była taką w której sprawdziło mi się prawie 100% założeń, a to rzadkość. Z kolei to, co się nie sprawdziło, nie było zaskoczeniem, bo wziąłem pod uwagę, iż taki może być przebieg dnia. Zawsze są jakieś niespodzianki, które mocno wpływają na nasze plany nad samą wodą. Tak sobie próbuję przypomnieć, czy kiedykolwiek aż tak precyzyjny i trochę jednak ryzykowny wędkarski plan, odpalił mi z taką skutecznością  i  to chyba pierwsza taka sytuacja. Do tego wszystko w niezwykle ciężkich warunkach terenowych i pogodowych.

Zacznę może od tego. Ja wiem, że mamy generalnie tendencję do nadużywania określeń typu „dżungla”, „sajgon”, „katanga” itp. na wszelkie dzikie, trudno dostępne obszary nad wodą. Nie licytując się  – by przekonać się, jak niewiarygodnie ciężko chodzi się nad nizinną Rabą [szczególnie środkowym jej odcinkiem nizinnego fragmentu], trzeba tam podjechać i się z tym zmierzyć. Praktycznie nie znając tej wody z lat ostatnich, wiedziałem jednak, co mnie czeka, a mimo to trochę mnie wszystko przerosło na treningu. Tak, że na nasze zawody wziąłem, podobnie zresztą jak parę innych osób, narzędzie u nas kojarzone raczej z kibolstwem.

(fot. A.K.)

Gdzie jest kłopot? Otóż odkąd jest zapora w Dobczycach i pojawiło się trochę regulacji, rzeka ta utraciła taki charakter koryta, jaki jest znany z odcinka muchowo – spinningowego no kill. Liczne i szerokie żwirowe plaże, pamiętam z rejonu tuż powyżej i poniżej Bochni, ale to było ponad 40 lat temu. Obecnie Raba jest tam relatywnie wąska i dość głęboka, szczególnie przy wspomnianym środkowym fragmencie nizinnego odcinka. Odpada na większej części brodzenie środkiem koryta i obławianie brzegów, co udaje się w odcinku najniższym. Tam też jest trochę bardziej łąkowy odcinek, rozumiany, jako brzegi nie porośnięte w 100% małymi i dużymi drzewami, oraz licznymi krzewami. Gdzie indziej wszystko oplecione pnączami i ostrężynami. Setki bobrowych dziur.

(fot. T.M.)

Często jest tak, że poświęca się i 15 minut przy naprawdę ostrym wysiłku fizycznym, by przebić się z jakiegoś punktu startowego 100-200m do wody, po czym rozchyla zielsko i okazuje się, że mamy arcynieciekawy kawałek wody, albo skarpę na 5m… I cofamy się, by typować kolejne miejsce.  Jeśli się nie zna danego odcinka, chyba lepiej podjeżdżać do łatwych punktów [mosty, kładki, jakieś pole przy samej rzece – tego nie jest za wiele] i tam penetrować w górę i w dół na ile jest możliwość, uciekać i jechać do następnego podobnego miejsca. Po prostu szkoda czasu, a i maczeta aż tak wiele nie zmienia. Ja w tym sezonie nie miałem okazji chodzić po tak ciężko dostępnej wodzie, a i w kategorii moich doświadczeń, ta część Raby byłaby chyba w topie rzek o największej skali trudności w poruszaniu się nad nią. Najlepszym zobrazowaniem realiów jest oczywiście nieco przerysowany komentarz jaki zamieścił na naszym forum Tommy: „minęły dwie godziny, oddałem dwanaście rzutów, przeszedłem siedem metrów”.

Nigdy też rozpoznanie przed turą nie zaprocentowało mi tak mocno, jak teraz. Ostatni raz na nizinnej Rabie, z negatywnym wynikiem zresztą, łowiłem bodajże w 2017r. Wtedy bez treningu dość późno załapałem o co tam chodzi i trochę pechowo zerowałem, łowiąc najwięcej ilościowo ryb ze wszystkich startujących. Ale jedyna ewidentnie punktowana, spadła przy podbieraku.  Teraz zakładałem, że będą dwa miejsca kumulacji startujących: początek odcinka, poniżej Chełmu [i tu się pomyliłem], oraz na fragmencie przyujściowym – tu trafnie odgadłem plany niektórych. Zdecydowałem się na część środkową.  Na rozpoznanie przyjechaliśmy z Marcinem przed południem, po jak na końcowe dni tegorocznego lata – strasznie zimnej nocy [tylko 7 stopni]. W dzień dopiero właśnie koło 11.00 pojawiło się słońce i zrobił się spory gorąc [25 stopni]. Do tego zero chmurki na niebie, paskudny, chłodny dla odmiany wiaterek ze wschodu i bardzo wysokie ciśnienie.

(fot. A.K.)

Uznaliśmy, że nie połowimy, bo to aura nie na klenia, a on chyba dla wszystkich startujących miał być pewnie celem nr jeden. Dla nas też. Tyle, że liczyłem na liczne obserwacje. I tu pierwsze zaskoczenie: przez prawie 7h widziałem… 4 klenie na punkty. Drugie zaskoczenie – mimo na oko bardzo niesprzyjającej aury, wszystkie wykazywały dużą bojowość.  Trzeba jednak zaznaczyć, że w te 7h, przeszliśmy góra…1,5 – 2km. I to słaniając się na nogach. Ja chyba w życiu nie zaliczyłem tylu wywrotek i upadków na jednej wyprawie. Ilość robactwa jaka mnie oblazła była rekordowa [pewnie z powodu suchej i słonecznej aury było tego w cholerę]. Obyło się na szczęście baz kleszczy. Trzecie zaskoczenie – niebywała klarowność wody. Zawsze pamiętałem, nawet z dawnych czasów dolną Rabę jednak ze sporą ilością zawiesiny. Tego dnia, na tydzień przed turą, woda była kryształowa. O dojściu do wody i brodzeniu środkiem, albo choć pod jednym z brzegów można było zapomnieć – za głęboko, nawet, jak zdjąłem plecak by go nie topić.

Poza początkiem, taktyka była taka, że kolega szedł pierwszy i łowił wirówkami oraz woblerami, a ja poprawiałem gumami.  Tylko na starcie Marcin poszedł w dół, a ja wspiąłem się na jakiś chyba sztuczny przelew i rzucając pod prąd, w bardzo leniwym nurcie błyskawicznie złowiłem niedużego, ale wyraźnie punktowanego klenia.

(fot. A.K.)

Potem nic się nie wydarzyło. Okazało się, iż dużych kleni nie widzimy, złowiłem za to na prądowym grubym fragmencie kilka niewielkich okonków. Przeszliśmy na drugi brzeg i… W jednym jedynym miejscu z pojedynczą grubszą lagą w wodzie i bardzo, bardzo leniwym nurcie zobaczyłem klenie. Kilkanaście sztuk od około 20 do 40cm, przy czym takich na punkty może ze cztery. W pierwszym rzucie uderzył największy [45cm], który rozgiął delikatny haczyk [łowiłem nie wiedząc do końca czego się spodziewać, dość szybkim kijem i plecionką 5kg]. Przynętą był Pintail 5,5cm na 0,5g. Mimo lekkiego ruchu jaki powstał w wodzie, ponawiam rzut i w tym samym miejscu atakuje taki z 40cm. Widzimy jak połyka gumę i w jaziowym stylu…spada w zacięciu. Trzeci, mniejszy już ale też chyba na punkty już tylko podpłynął do gumy. Za to spod patyka wypadły dwa okonie mające  te dla nas minimalne 25cm.  To była kolejna reguła – kontakty z sensownymi rybkami były wyłącznie na bardzo wolno płynącej wodzie. Tyle, że już nigdzie nie spotkaliśmy kleni tego dnia. A przepraszam – Marcin złowił jednego pod wieczór.

Płynący niemały boleń początkowo ochoczo ruszył do gumy, ale zrezygnował z metr przed nią. Około 16.00 uwalani zielskiem i spoceni jak świnie  doszliśmy do jakiegoś bardziej cywilizowanego miejsca. Świadczyły o tym też lekko wydeptane dwie miejscówki. Marcin przeszedł na drugą stronę, a ja zostałem. W około półtorej godziny złowiłem z 20 okoni, z czego co najmniej cztery byłyby punktowane. Brały bardzo mocno, sporo mi spadło z tego sztywnego zestawu. W zasadzie chyba ani kolor, ani gramatura  [0,3 – 3g] nie miała aż takiego znaczenia. Byle guma.

(fot. A.K.)

Na koniec poszliśmy jeszcze w górę, co w moim przypadku skończyło się kilkoma okonkami i zgubieniem podbieraka, a Marcin złowił na wirówkę identycznego klenia jak mój z początku łowienia.

Mój wynik dnia uznałem przy nieznajomości wody i biorąc pod uwagę pogodę, jako całkiem dobry [kleń 34cm i z sześć okoni 25 – 27cm]. Z wydarzeń wartych odnotowania, dodam, że pod nogi podpłynął mi co najmniej 80cm szczupak, który na nic nie reagował.

Inni też coś tam trenowali i na ogół w niezłym skutkiem [klenie], choć bez fajerwerków. Trafił się jeden leszcz.

(fot. M.K.)

Po tym wszystkim mój plan był następujący: z najlżejszym sprzętem udaję się na okoniową miejscówkę i tam staram się zapunktować, co było priorytetem jak zawsze, a przy dobrych braniach nie ruszam się stamtąd, starając się zrobić możliwie największy wynik.  Czyli okoń, a nie kleń i ewentualnie potem szukam jakichś grubszych punktów. Były jednak dwie obawy. Pierwsza, że w dniu tury zapowiadano wprawdzie zachodnią cyrkulację, ale ciśnienie o 20hPa niższe niż podczas treningu. Do tego opady… No właśnie – tu chyba wszystkim poutrącało jakiekolwiek kalkulacje, bo była to druga w historii tura, gdzie przez 90% czasu jej trwania padał deszcz, z czego przeszły trzy fale potężnych opadów. Obawiałem się, że w dniu tury okoń będzie „spał” przy tak niskim ciśnieniu, tym bardziej że start miał być dopiero o 12.00. Druga obawa  – Bartek jako jedyny miał podobne jak ja spostrzeżenia i też nastawił się głównie na okonie. Chyba obaj zastanawialiśmy się, czy nie namierzyliśmy tego samego miejsca.

Zaczęliśmy w południe, by jak największej liczbie uczestników umożliwić start. Frekwencja była wyższa niż na ostatnich turach, gdzie było po 17 – 18 osób. Dodatkowo przyjechał z Rafałem gościnnie Arek, który poza konkursem od kilku lat pojawia się czasem na Lidze i zazwyczaj ma wynik pozycjonujący go w pierwszej piątce.

Jak ciężką była tura niech świadczy fakt, że złamano jedną wędkę, znów zgubiono w krzakach podbierak – tym razem nie ja, zgubiono spore pudełko znakomitych przynęt.

Prognozy się nie pomyliły. Dość ciepło [17 stopni], zaledwie 976hPa tyle że rosnące, mimo nadciągających ulew. Totalnie ołowiane niebo i lekki wiaterek z zachodu. Woda czysta, ale zauważalnie wyższa niż tydzień wcześniej. Lekka mżawka.

Typowana przeze mnie miejscówka bardzo zdeptana. Ktoś, może kilka osób ją eksploatowało w ostatnich dniach. Niepewność, bo jak plan zawiedzie, to co wtedy? Jakiejś szczególnej alternatywy nie wypracowałem, nawet nie wziąłem ze sobą żadnych woblerów, tylko dwie mikro wahadłówki. Ja naprawdę wyekwipowałem się bezalternatywnie, by po prostu skoncentrować się na realizacji planu.

Gumka na 0,5g leci do wody. Spada pośrodku rzeki z 15m powyżej miejsca gdzie stoję. Woda zauważalnie znosi ją w dół, nieznacznie pod mój brzeg, po czym wabik osiada na dnie w zastoisku miedzy głównym nurtem, a wstecznym prądem przy wysokim brzegu na którym stoję.  Zaczynam animować przynętę. Kilkanaście sekund skakania prawie w miejscu, potem podejście pod opaskę. Z 2m głębokości. Nic. Drugi rzut. Ta sama procedura. Tyle, że dość szybko bardzo niemrawy kontakt, ale zacięcie skuteczne. Okonek około 20cm. Ulga – powinny brać, byle woda wytrzymała i ewentualne ulewy nie uciszyły ryb. Znów anemiczne branie – chyba punkty! Wygląda, że ma, po przyłożeniu do wędki, gdzie mam dokładnie zaznaczone 25cm. Centymetr pokazuje jednak brak słownie milimetrów. Wypuszczam go z lekkim rozczarowaniem, ale i rosnącą nadzieją. Tymczasem kolejne długie minuty i zero. Zaczęło lać. Grubo lać.

(fot. A.K.)

Trwa to już z kwadrans. Dobrze, że nie ma wiatru bo by nie szło wytrzymać przy takiej ulewie i wietrze.  Znów dwa – trzy kontakty, jeden po drugim. Są jednak rybki i na punkty😊

(fot. A.K.)

I tak do około 13.30. W zasadzie mógłbym skończyć łowić po tych mniej więcej 90 – 100 minutach. W międzyczasie chwilka przestoju, czyli tylko gęsta mżawka, po czym druga fala małego oberwania chmury. Niestety już przy drugiej ścianie deszczu, woda zauważalnie zaczęła szarzeć, a w przeciwieństwie do pierwszej ulewy, gdy brania były całkiem niezłe, teraz absolutne zero. Skończyłem na czternastu braniach, wyjęciu 12 okonków z czego cztery na szczęście były na punkty.

(fot. A.K.)

Byłem zadowolony, tym bardziej, że liczyłem, iż mimo wszystko będzie jeszcze żer przedwieczorny. Plan nawet chyba nie minimum – zrealizowałem, choć okazało się iż nie są to jedyne ryby. Wiele osób miało przynajmniej po rybie, na punkty, a niektórzy po…pięć.

…Mateo

(fot. M.K.)

…Jacek

(fot. J.Ś.)

Rafał…

(fot. R.S.)

…Jędrzej

(fot. J.G.)

…Jan

(fot. J.W.)

…Karol

(fot. K.B.)

…czy wg mnie z rybą tury – Bartek.

(fot. B.K.)

Poza powyższą rybą dominowały rybki nieznacznie nad minimum punktowe, ale trochę tego było, jak na pogodę jaka panowała.

Po turze okazało się, iż generalnie punktowana zdobycz wpadła do około 14.00 i potem od około 16.30 – 17.00. W tej ponad dwugodzinnej przerwie w braniach, tylko Maciek wyjął punktowaną rybę.

(fot. A.K.)

Na odcinku na jakim byłem właśnie tak do 16.00 miała miejsce kulminacja brudzącej się wody, w której w końcu przejrzystość spadła do max 15cm.

Około 40 minut poświęciłem na walkę z buszem na długości może 200m, ale po niemrawym braniu klenia około 30cm i zerowej aktywności takich po 25cm, które widziałem, dałem sobie spokój. Poszedłem do auta i od niego, wydeptaną przez spacerowiczów ścieżką, ruszyłem daleko od rzeki i skierowałem się około kilometr w górę. Potem znów kilka minut mocowałem się z zielonością, a gdy dotarłem do rzeki, niosła już na tyle wysoką i brudną wodę, że nie dawało to nadziei.

Powróciłem na ostatek do mojej okoniowej mety i w pierwszym rzucie zaliczyłem dość silne, ale niezacięte, ostatnie piętnaste branie tego dnia. Przyłożyłem się mocno na około 30 minut, ale traciłem masę czasu na obieranie przynęty z tego, co leciało chyba z kolektorów ulicznych. Woda zaczęła zauważalnie cuchnąć fekaliami.

Mimo informacji, że na najniższym odcinku coś się dzieje i woda jeszcze w miarę czysta, po chwili zastanowienia, odpuściłem. Za cienki jestem na szukanie dojazdów, nawet nie nad samą rzekę o ile wcześniej ich nie namierzyłem. Uznałem, że zanim gdzieś dotrę, znów się przebiorę i stanę nad Rabą, to ta brudna woda może mnie dogonić.

Tymczasem od około 17.00 ryby jakby się ożywiły, przy czym zdobycze punktowe padły na najniższym odcinku, poza jednym okoniem.

Muszę powiedzieć iż w takich warunkach zaskoczyła mnie duża ilość punktujących. Najczęściej jedną rybą, ale jednak. Zakładałem, iż może wpaść i 30 ryb na punkty, ale rozłożą się one na 2-3 bywalców, 2-3 ostro trenujących i kilku farciarzy; no może 7 – 8 osób łącznie. Tymczasem aż 12 startujących zapunktowało. Cały dzień, ale szczególnie wieczór, należał do wędkarzy z nad Raby. Gospodarze nie dali nam szans, co zresztą wkalkulowałem – byłbym zdziwiony, gdyby było inaczej, choć wiadomo – woda nierzadko robi psikusy. Zarówno Mateo [z kleniami, szczupakiem i okoniem]…

(fot. M.K.)
(fot. M.K.)
(fot. M.K.)

oraz Marek z licznymi klonkami na punkty, nie zostawili nam złudzeń.

(fot. M.T.)

Jako ostatni temat ryb punktowanych zamknął Marcin. Zajął okupowane godzinę przez Piotrka i Tommy`ego stanowisko i w kilku rzutach wyłuskał klenia na punkty.

(fot. M.P.)

Po turze powiedzieli:

Bartek: Miejscówkę, na której łowiłem znalazłem sobie 2 tyg. wcześniej. Dominował okoń i kleń w okolicach wymiaru. Była zatem nadzieja na punkty. Łowiłem kijkiem do 4g i żyłką 0,12mm.  Długo nie mogłem znaleźć sposobu na podejście okonia, który na pewno tam był. Skusiłem tylko jednego, ale niestety miał 21cm. Pogoda była tragiczna, przerzuciłem już połowę pudełka gdy poczułem opór na kiju – bez brania. Ryba szybko wyszła do powierzchni, myślałem że duży kleń, ale ku mojej radości wyszedł piękny jaź 🙂 Do ostatniej chwili bałem się, że się wypnie, bo nie zdążyłem go zaciąć. Miarka pokazała 46cm, szybkie zdjęcie wykonane przez Jacka i ryba wróciła do wody. Skusiła się na srebrnego Mepps’a w rozmiarze 0. Z godziny na godzinę warunki stawały się coraz trudniejsze. Dopiero pod wieczór wróciły brania, 7 minut przed końcem złowiłem jeszcze klenia 29,5cm. 

Karol: Emocje tej tury zaczęły się już jakiś czas przed startem. Treningi i obserwacja pogody budowały napięcie i emocje, związane z tym jak poradzimy sobie na nizinnej Rabie. Przed turą byłem dwa razy na rozpoznaniu i to w dużej mierze uratowało mnie przed zerem. Jeden z treningów skończyłem na 0 totalne, bez brania ani wyjścia ryby na odcinku ponad kilometra rzeki. Ten odcinek słusznie sobie odpuściłem i dobrze na tym wyszedłem. Sam dzień zmagań, dla mnie zaczął się oprócz załamania pogody, lekkim przeziębieniem. Na szczęście, nie wyeliminowało mnie to z udziału w turze. Jednak bardzo zachowawczo do tego wszystkiego podszedłem. Podczas łowienia mierzyliśmy się nie tylko z rybami, ale i z falami deszczu. Na odcinku, który wybrałem, deszcz dolewał okrutnie. Wtedy że względu na samopoczucie, po prostu chowałem się w aucie, które miałem zostawione tak, żeby do kilku minut do niego dojść. Aktywnie łowiłem ok. 1.5 h, korzystając z okien pogodowych. W tym czasie zaliczyłem 3 kontakty z rybami. Z tego wyholowałem klenia na 33 cm, który dał mi mnóstwo radości, jak i cenne punkty w klasyfikacji generalnej. Po 4 godzinach, wróciłem do domu. 

Mateo: Początek tury był bardzo obiecujący, kilka rzutów i jest pierwsza rybka kleń 34 cm -piękne otwarcie . Po paru minutach zaciąłem drugiego w podobnym rozmiarze lecz ryba spada z haka przy samym podbieraku, niestety był prawdopodobnie zapięty za skórkę, co potwierdziły następne 2 godziny gdyż kontakty były ale nic nie wcięte. Około 15 poprawiam tam gdzie zaczęliśmy i wyciągam 2 sztuki lecz nie na punkty (26/28). Zmieniam miejsce, jadę kilkanaście kilometrów wyżej lecz tam woda zaczyna się brudzić przez wpadające do koryta rzeki dopływy, po 15-stu minutach znów przejeżdżam wyżej. Woda lekko się podniosła i trochę zmieniła kolor, około godziny 17 dwucalową gumkę atakuje okoń, są punkty rybka mierzy 25.5 cm. 40 minut później wobka podsyłanego pod zatopioną grubą gałąź całkiem solidnie przechwytuje kleń,  ten jest troszkę większy, miarka pokazuje 37 cm . Następnie zaliczam glebę  J nogi tak mi podjechały , że w pozycji poziomej ląduje na plecach; cały w błocie łowię dalej, kilka minut po godzinie 18 w kleniowego wobka z impetem przywalił szczupły,  rybę szczęśliwie udało się podebrać, a miara pokazała 58cm. Kończę 25 minut przed czasem,  przemoczony, ubłocony ale zadowolony z wyniku 🙂 Nawiasem mówiąc to nie pamiętam czy kiedyś spędziłem tyle godzin w takim deszczu z wędka w ręku 🙂

Marcin: Wędkowanie na Rabie rozpocząłem na odcinku z równym, ale wyraźnym uciągiem. Łowiłem na zmianę niewielkimi woblerami, 3-calowymi gumami na małym obciążeniu oraz obrotówkami w rozmiarze 1. W okolicach brzegów miałem sporo brań okoni. Wyjąłem ok. 6 sztuk, ale największy miał 24 cm. Dodatkowo z przybrzeżnego błota wyciągam taki oto rower 🙂 

(fot. M.P.)

Po kolejnej fali deszczu woda wyraźnie się zabrudziła i brania ustały. Zmieniłem miejsce na odcinek o podobnym charakterze. Jeden z pierwszych rzutów gumą i mam branie klenia 40+, który spada. Potem mam jeszcze 2 – 3 brania, wyciągam klenia 27 cm i brania ponownie ustają. Tutaj też woda zaczyna się brudzić, więc zastanawiam się czy nie skończyć przed czasem, ale ostatecznie podejmuję decyzję, aby łowić do końca. To była dobra decyzja, bo pół godziny przed czasem mam branie i wyciągam klenia 36 cm: ) Warunki były znacznie gorsze niż na rozpoznaniu tydzień wcześniej, więc jestem zadowolony z wyniku. 

Jacek: Zastanawiałem się jak najlepiej „ugryźć” Rabę nizinną, której nie znałem prawie wcale. Z racji mojego muchowego skrzywienia planowałem porzucać „sucharem” i poszukać kleni spod nawisów gałęzi, nimfę tym razem odpuściłem. Niestety pogoda jak to zwykle bywa, popsuła moje muchowe plany. Zapowiadano porządne opady i łowienie na suchą musiałem odpuścić. Został tradycyjny spin w wersji light. W tym miejscu chciałem podziękować Bartkowi który przygarnął nas z Tomkiem na swoją wytypowaną miejscówkę. Zacząłem tradycyjnie od obrotówki i już po kilku rzutach poczułem że coś się będzie działo. W 10 minut miałem kilka puknięć i jedno ładne walnięcie na granicy głębokiej i płytkiej wody, ale  ryba się nie zapina. Po kilku rzutach w to samo miejsce jest ładne przytrzymanie i pierwszy klenik melduje się na brzegu. Szybki pomiar i są pierwsze  punkty. Pewne 33 cm. Presja ulatnia się. Zmieniam przynęty tym razem na kleniowy bączek. Po kilkunastu rzutach mam potężne łupniecie, myślę 40+ kleń jak nic. Jednak opór już dużo mniejszy. Rybka na pewno na punkty, ale do 40 brakuje mu sporo. Szybki pomiar i znów 33 cm. Kolejne półtora godziny dało jeszcze kolejnego klenia i okonia ale nie na punkty.  Gdy woda się wyraźnie podniosła i zbrudziła spod brzegu walnął jeszcze w blachę okoń na 25 cm. Potem już do 14 nic. Zmieniłem jeszcze miejscówkę na nową  blisko ujścia, ale tam już na zero w rzęsistym deszczu brak kontaktu. Zakończyłem kompletnie przemoczony o 16.00, obiecując sobie, że przy lepszej pogodnie wrócę na nizinna Rabę z sucharem.

Maciek: Pierwsze 1,5 godziny poświęciłem na próbę złapania leszcza na mikrojiga, bo miałem namierzone małe stadko i nawet jednego złowiłem na treningu. Na turze niestety nie udało się złapać kolejnego no i jak się okazało z relacji po zakończeniu jak leszcz zmarnowałem najlepszy czas brań kleni. Potem do końca tury łowiłem pod klenia przeczesując dwa spore kawałki rzeki.  Złowiłem kilkanaście ryb: większość  kleni i parę okoni,  ale z cokolwiek większych to jedynie spiąłem punktującego okonia  i złowiłem w połowie tury tego jedynego klenia który uratował parę punktów.

Jędrzej: Ze wszystkich tur w tegorocznej Lidze najbardziej czekałem na rzeczki pstrągowe i właśnie na nizinną Rabę. Jestem bardzo zadowolony z okonia 27 cm, który dał mi punkty. Z drugiej strony miałem sporego pecha, ponieważ złowiłem dwa klenie o kilka mm od wymiaru. W czasie łowienia zaliczyłem dość dokuczliwe straty sprzętowe, ale turę mimo wszystko zaliczam do moich najlepszych. Połowiłem sobie okoni i kleników w ładnym, klimatycznym miejscu z przejrzystą wodą. 

Rafał: Na zawody przyjechałem z Arkiem. Uważam że jest znacznie lepszy w łowieniu kleni więc w znacznym stopniu moje łowienie było albo wynikiem podpatrywania jak łowi albo wspólnych uzgodnień. Na treningach wypracowaliśmy jakby dwa etapy:  kleniowy i okoniowy  przy czym mocniejsi czuliśmy się w kleniach więc zakładaliśmy też pozostanie przy nich do końca. Wypracowaliśmy 5 stanowisk kleni i dwa okoni. Byliśmy pewni swego ale z niepokojem patrzyliśmy na prognozy zapowiadające diametralną zmianę. Zastanawialiśmy się jak to wpłynie na ryby. Jedna miejscówka okoniowa wypadła z planów już w piątek. Okazało się że jest w miejscu zbiórki 🙂 Nawet nie próbowaliśmy tam iść a chyba każdy miał tam punkty. Na pierwsze wyznaczone miejsce kleniowe miałem długi spacer od auta. Zacząłem wiec z opóźnieniem. Kleń 39 cm dał mi do myślenia. Nie wziął dokładnie tam gdzie miał wsiąść a w miejscu gdzie spodziewałem się brań nie miałem kontaktu. Popełniłem pierwszy błąd. Uznałem, że klenie nie są tak skupione jak zakładałem tylko penetrują okolicę. Zacząłem obławiać większy rejon marnując cenny czas bez spodziewanego efektu. Trafił się tylko maluch, który chyba jakby dobrze pojadł to by był na punkty 🙂  Na treningu widzieliśmy bolenie penetrujące płycizny. Rzucam więc niezgodnie z planem co jakiś czas w „niewłaściwą” stronę. A jednak był i wziął. Fajnie odjechał na hamulcu po czym dał się podciągnąć, widzę błysk i znowu odjazd … tym razem na zawsze. Spadł.. Szkoda. To wszystko kosztowało mnie jednak dużo zmarnowanego czasu. Ruszam szybko na kolejną miejscówkę. Wszystko po drodze omijam. Mam tu dwa brania. Jedno klasyczne łup ale niezacięte o dziwo. Wobler ma splątane kotwiczki. Może to przez nie ale może splątane są po ataku. Kolejne branie jest inne. Stukanie w wobler chyba przez 1/3 rzeki. Nie mieliśmy takich brań wcześniej. Niżej miejscówka bez brania ale też najmniej mi się podobała. Na kolejnej znowu dziwne puknięcia z których żadnego nie zaciąłem. Wiem już ze będzie niefajnie. Na treningu niemal nie mieliśmy pustych brań. Na kolejnych miejscówkach już bez kontaktu. Arek ma trzy klenie 31 i 2 x 32 cm ale mówi że wszystko siadło i od dłuższego czasu jest bez brania. Ulewa która się nie chce skończyć wysysa z nas energię i zniechęca do kombinowania. Decydujemy nie jechać na okonie. Liczymy, że klenie się ruszą i zapomną o woblerach sprzed kilku godzin. Nic z tego. Zawiedziony jestem strasznie. W moim odczuciu brania się skończyły po dwóch godzinach. Gdybym to przewidział skupiłbym się na szybkim obłowieniu miejsc z treningu.

Arkowi poszło wg mnie bardzo dobrze – byłby w okolicach 4-5 miejsca.

Jan: Dla mnie Raba była kompletną zagadką. Nigdy wcześniej nie byłem nad tym odcinkiem, a na dodatek nie miałem ostatecznie okazji na jakikolwiek rekonesans. Trzeba było iść na żywioł…
Wybrałem stosunkowo wysoko położony fragment.

20

(fot. J.W.)

Planowałem przy tym być mobilny i obłowić jak największą liczbę miejscówek, szukając raczej aktywnych ryb (a konkretnie kleni- to był mój główny cel, chociaż miałem cichą nadzieję na spotkanie brzan/okoni/leszczy). Cóż- pogoda szybko pokazała mi, że to nie będzie takie proste. Zacząłem lekko spóźniony. Już około 13.00 mam pierwsze niemrawe przytrzymanie woblera na skraju rynny. Sprawcą okazuję się mały kleń. Szybki pomiar i… są punkty! Może śmieszne (bo ryba ma 31 cm), ale to zawsze odepchnięcie widma zera. Kolejne próby w tym samym miejscu przynoszą jeszcze jedno  branie, ale na pusto. W międzyczasie z drobnego deszczu (który właściwie padał non stop) rozpętuje się mała ulewa- jak się później okaże nie jedyna, ale już uprzykrzająca życie i utrudniająca poruszanie się po brzegu, który zaczyna właściwie płynąć. Mimo wszystko, wobec braku efektów decyduje się na dalszy marsz. Około 14.15 trafiam na drugie, bardzo obiecujące miejsce- cypel na zewnętrznym końcu zakrętu. Zaliczam tam jedno odprowadzenie okołopunktowanej ryby i płoszę drugą, nieco większą, a stojącą przy samym brzegu. Chwilę później dociera do mnie właściwie ściana deszczu, która kompletnie odcina ryby- przez następne 3 godziny nie dzieje się absolutnie nic. Dopiero około godziny 17.30 woda odżywa, ale nie ma to już szczególnego znaczenia- łowy trwające do 18.20 nie przynoszą żadnych efektów. Turę kończę przedwcześnie, ale to z uwagi na rozsądek- wolałem nie czekać z powrotem przez zupełnie mi nieznany teren (właściwie gęstwinę) po ciemku. I tak zdążyłem na powrocie zaliczyć zgubienie ścieżki, poślizg ze skarpy (dzięki któremu byłem cały w błocie) i spotkanie z dużym zwierzem na krótkim dystansie (akurat był to jeleń). Turę będę wspominał jako chyba jeden z bardziej szalonych ekscesów wędkarskich roku. Dawno nie zdarzyło mi się tak przemoknąć, a przy tym mimo wszystko przesiedzieć 7 godzin nad wodą.  Co do samej rzeki- muszę przyznać, że chętnie tu wrócę przy lepszej pogodzie. Nie będę oceniał rybostanu, bo go nie poznałem, ale woda wydaje się mieć swój klimat i jest czymś zupełnie innym niż standardowe dla mnie rzeki- czyli Wisła przełomu Mazowsza i Lubelszczyzny oraz Wieprz.

Marek: Tą turę zapamiętam na długo! Pomimo słabych, niesprzyjających warunków udało się przechytrzyć kilka kleni. Pierwsza godzina była przełomowa – w zasadzie najważniejsza – to ona dała mi najwięcej ryb bo aż 6 szt. z czego 5 na punkty. O fajnych braniach które nie udało się w tym czasie sfinalizować zdjęciem nie wspomnę. Szybko jednak euforia zamieniła się w rozpacz i poszukiwanie czegokolwiek, mocno deszczowa i pochmurna pogoda ostudziła apetyt kleni. Dopiero zmiana miejscówki zaprocentowała kolejnym miarowym kleksem jednak bardzo mocno wypracowanym. Miałem w zasadzie jeszcze kilka brań ale bez agresji; pukania w woblera pyskiem nie do wcięcia, ostatnią godzinę tury postanowiłem spędzić w domu pod kocykiem wspominając początek tury. Jestem pewien że jak zaczęła by się dwie godziny wcześniej, zapamiętalibyśmy ją na długo ! Trafiliśmy na końcówkę ostrego żarcia, a uwierzcie mi nad tą rzeka trzeba mieć dużo szczęścia żeby trafić na takowe. Gratulację dla Wszystkich za wytrwałość !

Zygmunt: Jadąc na tą turę byłem kompletnie zielony w kwestii łowisk oraz warunków
jakie zastanę. Wiedziałem tylko, że w jej trakcie będzie mocno lało. Nie znałem odcinka na którym mieliśmy się zmierzyć, nigdy na nim nie łowiłem, ani nawet nie spacerowałem jego brzegami. Jedyną wiedzę zaczerpnąłem ze zdjęć satelitarnych oraz rozmów z Kolegami.  Na tej podstawie wytypowałem łowisko blisko miejsca zbiórki, oraz drugie, zdecydowanie powyżej, gdyby woda nie nadawała się do łowienia. Cała moja nadzieja opierała się o szansę złowienia klenika na magiczne 300,1mm oczywiście na muszkę. Przygotowany byłem do łowienia metodą nimfy, oraz w sprzyjających warunkach
(miejsce na wymach linki do tyłu) na imitacje żuków (piankowców), które zazwyczaj potrafią skusić kleksa. Już podczas zajmowania miejsca na opasce, zobaczyłem pierwszy spław ryby jakieś 3m od brzegu, co podniosło mi poziom adrenaliny, oraz wlało odrobinę nadziei. Ponieważ wokół było masę drzew i krzewów, jedyną metodą do zastosowania była nimfa. Po około 20 minutach wyholowałem pierwszego klenia na 28,5cm. Potem zaczęło lać jak z cebra i w trakcie deszczu miałem jeszcze jazia na 29 cm,
który nijak nie chciał być dłuższy.

(fot. Z.B.)

Złowiłem też kilka uklei, które się kręciły w nurcie opaski oraz przy brzegu. Holowałem również dużą rybę, ale niestety spięła się po kilkudziesięciu sekundach z haka. Poddałem się, gdy wodą zaczął płynąć ściek z oczyszczalni: chusteczki, zawieszki toaletowe, prezerwatywy, wszystko wymieszane w gęstej zupie wiadomo czego. MASAKRA! Czy to jest Europa? Mamy XXI wiek?? Wypadałoby wziąć za kołnierze wszystkich polityków startujących w najbliższych wyborach i pokazać co wyprawiamy z rzekami…Nie wytrzymałem i pojechałem na wcześniej wytypowane miejsce zdecydowanie powyżej. Tam złowiłem kilka okoni (w tym jednego stykowca na 25,1cm)…

(fot. Z.B.)

…małą brzanę, kilka kleni i uklei.

(fot. Z.B.)

Niestety wszytko oprócz  tego okonia to były drobne ryby, ale przynajmniej woda była normalna jak
na Rabę i nie musiałem ściągać z haka efektów przemiany materii lokalnej społeczności.
Podsumowując, pomimo podnoszącej się wody, mętnej, niemal wszystkie ryby złowiłem na imitacje chruścików lub jętek, a imitacje dżdżownicy były skutecznie omijane (parkinsony, glajchy). Nawet brzana podniosła się do prowadzonego wyżej chruścika zawieszonego na skoczku, a nie wzięła
turlającego się po dnie parkinsona, co nie ukrywam, całkowicie mnie zaskoczyło. Na plus tej wody przemawia ilość gatunków ryb które udało mi się skusić na muszkę, choć pozostaje oczywiście niedosyt związany z ich rozmiarami.

Wyniki tury:

Nieobecni – Robert i Mateusz – po 19,5 pkt oraz nieobecni ale mający więcej niż trzy nieobecności Brandy, Weronika, Marcin Drugi, Mateusz Drugi i Maciek Drugi, oraz Mikołaj po – 20,5pkt

Zerujący: Piotrek, Tommy, Miszel, Michał, Krzysiek, Tomek – po 19,5 pkt

I miejsce – 1 pkt  – Mateo [szczupak 58cm, okoń 25cm i klenie 34 i 37cm – 448 małych punktów]

II miejsce – 2 pkt – Marek  [klenie 2x 33, 3×31, 32cm – 307 małych punktów]

III miejsce – 3 pkt – Bartek  [jaź 46cm – 207 małych punktów]

IV miejsce – 4 pkt – Jacek  [klenie 2x33cm i okoń 25cm – 154 małe punkty]

V miejsce – 5 pkt – Adam  [okonie 3x 26 i 25cm – 137 małych punktów]

VI miejsce – 6 pkt – Rafał  [kleń 39cm – 130 małych punktów]

VII miejsce – 7 pkt – Marcin  [kleń 36cm – 97 małych punktów]

VIII miejsce – 8 pkt – Maciek  [kleń 34cm – 75 małych punktów]

IX miejsce – 9 pkt – Karol  [kleń 33cm – 64 małe punkty]

X miejsce – 10 pkt – Jędrzej  [okoń 27cm – 48 małych punktów]

XI miejsce – 11 pkt – Jan  [31cm – 42 małe punkty]

XII miejsce – 12 pkt – Zygmunt  [okoń 25cm – 26 małych punktów]

Klasyfikacja generalna

Co się zmieniło po tej turze? Po pierwsze zmienił się lider, którym aktualnie jestem ja. Nieznacznie wyprzedziłem Jędrka. Z miejsca szóstego na trzecie awansował Bartek. Zauważalnie stracili będący wysoko a teraz zerujący Piotrek i nieobecny Robert. Marcin przesunął się o oczko wyżej i puka już do ścisłej czołówki. Bardzo zyskali, a w zasadzie wrócili do gry – obaj zwycięzcy powyższej rozgrywki, czyli Marek [awans o sześć oczek] i Mateo [mniejszy awans ale jest w ścisłej czołówce]. O dwa oczka awansował Karol. No i do startujących, którzy punktowali, dołączyli Zygmunt i Jan.

I miejsce – Adam – 58 pkt  [1667 małych punktów]

II miejsce – Jędrzej – 60,5 pkt  [789 małych punktów]

III miejsce – Bartek – 70 pkt  [624 małe punkty]

IV miejsce – Mateo – 73,5 pkt [924 małych punktów]

V miejsce – Maciek – 73,5 pkt  [518 małych punktów]

VI miejsce – Marcin – 74 pkt  [492 małe punkty]

VII miejsce – Robert – 76,5 pkt  [799 małych punktów]

VIII miejsce – Piotrek – 77 pkt  [1029 małych punktów]

IX miejsce – Marek – 86,5 pkt  [653 małe punkty]

X miejsce – Tomek – 91,5 pkt  [416 małych punktów]

XI miejsce – Karol – 92 pkt  [212 małych punktów]

XII miejsce – Mateusz – 93,5 pkt  [432 małe punkty]

XIII miejsce – Tommy – 94 pkt  [370 małych punktów]

XIV miejsce – Maciek Drugi – 94,5 pkt  [371 małych punktów]

XV miejsce – Jacek – 96,5 pkt  [216 małych punktów]

XVI miejsce – Rafał – 98,5 pkt  [194 małe punkty]

XVII miejsce – Michał – 102,5 pkt  [104 małe punkty]

XVIII miejsce – Krzysiek – 103 pkt  [857 małych punktów]

XIX miejsce – Jan – 113,5 pkt  [42 małe punkty]

XX miejsce – Mateusz Drugi – 113,5 pkt  [31 małych punktów]

XXI miejsce – Zygmunt – 113,5 pkt  [26 małych punktów]]

XXII miejsce – Miszel – 122 pkt [nie punktował ale ma lepszą frekwencję niż poniżsi]

XXIII miejsce – Mikołaj – 123 pkt [nie punktował]

XXIV miejsce ex aequo – Weronika, Marcin Drugi, Brandy – po 125 pkt [nie punktowali, ale mają najsłabszą frekwencję]

Przed nami tury październikowa i listopadowa – nie mam wątpliwości iż najbardziej nieprzewidywalne, nie licząc tej pierwszej w marcu. Faworytami teoretycznymi są osoby zajmujące na tę chwilę niższe pozycje, więc tylko bardzo dobry wynik którejś z nich i to dwa razy z rzędu może spowodować radykalną zmianę sytuacji. Pytanie, komu z czołówki uda się coś ugrać i też podkreślam – dwa razy z rzędu. Mam przeczucie, iż w najbliższych turach wielu z nas zejdzie z zerem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *