Zacznę nietypowo, bo od relacji uczestników.
Marcin: Niestety nie mam zbyt wiele do napisania. Przed turą zastanawiałem się pomiędzy Wilgą a Dłubnią, jednak zwiad tydzień wcześniej pokazał że nad Wilgą można szukać co najwyżej puszek. W ciągu 5 godzin tury odwiedziliśmy z bratem dwa miejsca na Dłubni, czego efektem było 6 pstrągów z których największy miał 26 cm. Już trzeci rok próbuję złowić na tych rzeczkach miarowego pstrąga, ale jak dotąd ta sztuka mi się nie udała. Mam nadzieję że rzeczki tzw. „pstrągowe” nie pojawią się w najbliższych latach w terminarzu ligi.
Mateusz Drugi: Z łowisk, które były wylosowane na pierwszą turę, znałem tylko Rudawę, więc zdecydowałem się na niej próbować swoich sił. Wytypowałem odcinek powyżej no-kill’a, bo tylko tam miałem kontakty z wymiarowymi rybami na moich nielicznych wypadach nad Rudawę w ubiegłym sezonie. Nad wodą pojawiłem się trochę spóźniony i wędkowanie rozpocząłem o 7.30, co myślę że miało wpływ na brak jakiegokolwiek wyniku, bo wygląda na to że szedłem po kimś (pewnie ktoś od nas). Przez całą turę miałem tylko jeden kontakt, ale ryba się nie zapięła. Łowiłem głównie na dość duże jak na Rudawę woblery w okolicach 5-6 cm licząc na spotkanie z jedną rybą słusznych rozmiarów.
Robert: Mój wybór padł na Dłubnie, a konkretnie dość wysoki odcinek od Sieciechowic do Iwanowic Dworskich. Na tej rzece łowiłem tylko raz kilkanaście lat temu i to na nizinnym odcinku. Po relacjach osób które od lutego próbowały z tej nędzy coś wydłubać miałem jasny obraz sytuacji. Dawałem sobie jakieś 10% szans na punktowaną rybę. Liczyłem że większość osób wybierze niższe odcinki z większym potencjałem i będę sam, tak też było – w trakcie tury nie spotkałem nikogo. Rzeczka na tej wysokości jest niewielka, w wielu miejscach do przeskoczenia, ale dołków które mogły by być ostoją nawet dla półmetrowej ryby nie brakowało. Realia jednak były takie, że nawet najlepsze bankówki zasiedlały rybki do 25 centymetrów. Miałem przez pięć godzin łowienia kontakt z kilkunastoma pstrągami, żaden nie zbliżył się do wymiaru. Okoliczności przyrody fajne, odcinek na którym łowiłem był nieuregulowany z licznymi zwaliskami drzew, na plus też spora ilość brań pięknie wybarwionych, ale niestety małych rybek.
Efekt psuje duża ilość śmieci i brak większych ryb. Widać że coś z tym ekosystemem jest nie tak, w czystej wodzie przez pięć godzin nie zobaczyłem ani jednej drobnej ryby innych gatunków np. kiełbi, ślizów, cierników. Może to jest jeden z powodów braku dużych pstrągów, obok oczywiście dużej presji wędkarsko-kłusowniczej.
Mateo: „Łowiłem” na Dłubni . Do tury przystąpiłem bez jakiegokolwiek treningu mając w pamięci tą urokliwą rzeczkę sprzed kilku lat , gdzie złowienie kilkunastu pstrążków nie było niczym nadzwyczajnym, a wręcz banalnym…Tymczasem dzisiaj przez pięć godzin wyjąłem dosłownie jednego króciaka (około 25 cm) + kilka stuknięć…Łowiłem różnymi gumkami i jigami. W skrócie totalna padaka, dramat tragedia…
Krzysiek: Rzeczki pstrągowe fajne takie, nie za duże ….Ryby w nich też fajne takie, nie za duże ….
Maciek: Łowiłem na dolnej Dłubni. Częstotliwość brań : 1 branie na 2,5 godziny. Wyjęte pstrążki 27 cm i 20 cm. Jak wracałem to spotkałem dwie panie trenujące z kijkami, które wyjaśniły mi , że mieszkają obok rzeki i obecnie w ogóle nie widać ryb. Zupełnie inaczej niż dawniej, gdy ryby się spławiały i widać było, że w rzece coś żyje. Nasyciłem się dziś rzeczkami na myślę jakieś kolejne 5 lat, kolejna wizyta nie wcześniej niż w 2028 roku, jeśli coś się istotnie nie zmieni w zarządzaniu tymi strumieniami.
Tomek: To była dla mnie jednak eksperymentalna tura. Po pierwsze dlatego, że nie łowię na tych krakowskich rzeczkach „pstrągowych” w ogóle (nie bywam, nie kręcą mnie te cieki, nie bardzo lubię łowić spod kija, lubię jednak pomachać, wyprostować sznur, więcej przestrzeni … Po drugie, pojechałem na turę bez żadnych przygotowań – losowo wybrałem Dłubnię, choć kompletnie nie wiedziałem gdzie i po co; dobrze, że Jacek podesłał mi jakiś namiar w sobotni wieczór J Pojechałem, byłem ciekaw. Niestety, oprócz kilku pstryknięć w streamera nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Choć niektóre dołki wyglądały całkiem obiecująco; Zygmunt sprzedał mi info, że na parkinsony reagują trochę lepiej, ale to już było trochę po herbacie J. Reasumując i mając na uwadze relacje towarzyszy niedoli „krakowskie rzeczki pstrągowe” omijał będę w najbliższym dziesięcioleciu szerokim łukiem (no, chyba, że ktoś przez złośliwość lub roztargnienie wrzuci taki typ na ligę i … się wylosuje). Cieszę się, że mamy to już za sobą. Mimo wszystko, plan jest taki, że do tury na Wiśle nie tykam spinningu i zamierzam konsekwentnie łowić na muchę.
Tommy: Dno dna. Tak wyglądają wody pstrągowe w Krakowie… a są to piękne rzeki godne pstrągów 40+. Łowię tu już 20 lat i zawsze były te wody fatalnie zarządzane ale jeszcze niektóre broniły się pod względem ilościowym. Dziś już nawet to siadło. Dziadostwo do kwadratu. Jakościowo i ilościowo. Prądnik ? To jest dramat ..tam miedzy innymi właśnie byłem. Sanka ? Jeszcze gorszy dramat. Tam też bylem.. 2 km wody i 1 branie malej rybki. W wodzie żadnych kiełbi , ślizów, drobnych kleni i innej drobnicy. Nic. Tony śmieci dookoła.
Brzegi zadeptane . Widać desperację wędkarzy. Chodzą już nawet na najgorsze zurbanizowane odcinki w poszukiwaniu czegokolwiek.
Maciek Drugi: Byłem na Rudawie powyżej no killa. Złowiłem w sumie 5 ryb, jedną na 35cm zgłaszam, jedna stykowa ale raczej brakowało paru mm. Spadła mi jedna fajna, raczej największa w tym sezonie. Brania do godziny 9.00, ale generalnie ryby były pochowane w dołkach i trzeba było parę razy puścić przynętę zanim wychodziły. Łowiłem tylko woblerami, większe przynęty były skuteczniejsze.
Jan: Przed pierwszą turą zrobiłem małe rozeznanie: zwiedziłem spore fragmenty Wilgi, Rudawy i Prądnika. Już owe wycieczki (na których zazwyczaj schodziłem z pojedynczymi kontaktami) potwierdziły moje obawy co do potencjalnych wyników tury, jednocześnie dając przekonanie, że powinienem jechać nad Prądnik- ta rzeczka przynajmniej „jakoś wygląda” i jest miejscami dzika. Przechodząc jednak do rzeczy: zerowałem- i to w najgorszym możliwym stylu, bo nie uzyskałem wyniku choćby ilościowego. Na około 2km Prądnika uświadczyłem 2 brania, w dodatku bardzo delikatne (w jednym przypadku ryba urwała ogonek 5 centymetrowej tanty). Poza tym musiałem walczyć o jedno z lepszych stanowisk- rzecz w tym, że nie z wędkarzem, a dzikiem…Podsumowując: rzeczki, o ile same w sobie przyjemne (lubię wody drobne, niepozorne), świecą pustkami jeśli chodzi o rybostan. Dwudziestu wędkarzy (w tym pewnie sporo całkiem dobrych) wyciąga łącznie 2 pstrągi powyżej 30 cm – to brzmi wprost śmiesznie. Miejmy nadzieję, że przyszłe tury (a przez to i wody) będą ciut bardziej zasobne.
Jędrzej: Na Dłubni wędkowałem pierwszy raz w życiu. Wcześniej nie miałem nigdy potrzeby na nią jeździć, ponieważ dużo sensowniejszą rzekę pstrągową mam pod domem. W ciągu 4,5 godziny miałem dwa brania – pstrążka ok. 30 cm i trochę większego, który dał mi punkty. Przykładałem się, zrobiłem krótki odcinek, ale za to bardzo dokładnie. Wnioski mam dość ponure. Po ilości śmieci na brzegach i w wodzie widać, że jako społeczeństwo mentalnie bardziej należymy do Wschodu niż do UE. Wiadomo, jak wygląda pstrągowanie na naszych „krakowskich” rzeczkach – to łowienie wpuszczaków. Dłubnia jest rzeką banalnie prostą dla każdego spinningisty – maleńka, czytelna, łatwo dostępna. Wybranie miarowych ryb z tej wody, to kwestia kilku tygodniu od zarybienia selektem. Jedyna nadzieja dla Dłubni to wprowadzenie całkowitego zakazu zabierania pstrągów. Inaczej pozostanie wszystkim bujanie się z pstrążkami +/- 25 cm, które są tam tylko dlatego, że nie kwalifikują się do regulaminowego uboju.
Bartek: Nie ma co wiele pisać…Łowiłem bardzo nisko na Dłubni, licząc… w zasadzie nie wiem na co 🙂 Zaliczyłem tylko kilka skubnięć.
Nie ma już cenzuralnych, ani niecenzuralnych słów, mogących opisać obecny stan tzw. rzeczek pstrągowych okręgu. Jak to jest możliwe, by ponad 20 osób z czego przynajmniej połowa to wędkarze o umiejętnościach i znajomości wody co najmniej ponad średnią statystyczną, w tym zawodnicy nierzadko wygrywający dobrze obsadzone zawody, na Prądniku, Wildze, Dłubni i Rudawie łącznie, złowili w pięć godzin…dwie ryby na punkty? A zadeklarowano jeszcze kontakty z dwoma, które przekroczyły na pewno te magiczne 30+. Przecież to szopka. Jak to możliwe, że na zabierzowskim no kill są kontakty ze śmiesznie małymi rybkami i TYLKO na odcinku około 300m miedzy domami, niejako w centrum miejscowości? To po co jest pozostałem około 4-5km? I jaka tajemnicza przyczyna powoduje że w dołach, rynnach, czy całych odcinkach po 2m głębokich, które tam są regułą, zieje pustką? Co w ostatnich 5 – 7 latach spowodowało, że na Prądniku, czy Sance ilość pstrągów [nie ważne – małych czy ciut większych] spadła o lekko kilkaset procent? A przecież nawet 10 lat temu to nie były żadne wędkarskie eldorada… Cóż za tęgi umysł wpadł kiedyś na pomysł, by ostatnie kilkaset metrów Sanki były wodą nizinną gdzie wolno haratać na robala wszystko co tam żyje? Czyli kilka pstrągów na krzyż. I, że jeszcze nikomu nie przyszło do głowy tego zmienić? Jak w ogóle z takiego strumyka można pozwolić zabierać ryby? Jeśli ktokolwiek wydaje zgodę na wędkowanie w takim, rzeczywiście – siurku, bo jak nazwać inaczej rzeczułkę szerokość średnio 1-2m, to jakim cudem pozwala się zabijać żyjące tam ryby. Przecież trzech kumatych wędkarzy zajeżdża taką wodę w sezon. Nie znajduję dla tego ani usprawiedliwienia, ani racjonalnych przesłanek.
Na szczęście nie byłem na sprzątaniu Rudawy – skądinąd cennej inicjatywie lokalnej społeczności. Moja córka miała zawody i nie pojawiłem się. Na szczęście. Jeśli prawdą jest, że prezes okręgu prężąc się przy dygnitarzach powiatu i województwa, miał powiedzieć, iż „pstrągi w Rudawie mają się dobrze”, to bym go głośno przy wszystkich tam wyśmiał i może jeszcze jakiś mandat dostał za zakłócanie imprezy. Chłopie – pstrągów na Rudawie nie ma. Są wpuszczaki, których 90% odwala kitę do następnego sezonu, a jeśli wpuścicie selekta, to po tych rybach nie ma śladu po dwóch tygodniach…
Miałem wylać kubeł pomyj na wg mnie żałosną politykę zarządu okręgu na tym polu, ale mi się już nie chce. Napiszę tak: ponoć w przyszłym roku kończy się operat PZW dla Rudawy. Chciałbym, aby Wody Polskie przejęły tę rzekę. I szybko byśmy się przekonali, czy da się działać inaczej, czy jest jakaś alternatywa, czy WP po prostu mydlą nam wędkarzom oczy i tak naprawdę będzie to PZW bis…Na sam okręg ja już nie liczę. To jest skrajnie niereformowalny system, nastawiony na ruchy pozorne i golenie nas wędkarzy na kasę. Coraz większą z coraz uboższymi wodami płynącymi.
Uczestnicy naszej Ligi na pewno wyleczyli się z proponowania tych łowisk na kilka lat, jeśli nie na zawsze. Niestety, co prorokowałem – wielu zostało uwiedzionych pierwszymi dniami sezonu pstrągowego. W tych pierwszych dniach praktycznie każdy, kto choć trochę ma pojęcie o spinningu, wyjął jednego, czasem dwa pstrążki 30+, a nierzadko miał więcej kontaktów z takimi. I wyglądało na Dłubni [bo to w zasadzie tylko jej dotyczyło], że coś tam się odbudowuje, jest jakiś zauważalny progres. Ale trzeba było wziąć pod uwagę, że do połowy marca przetoczą się tam łącznie grube setki ludzi, z których 90% zabiera każdą rybę 30+, a wszystko wskazuje na to, że te 28 – 29cm żadnego pstrąga też nie chroni. Do tego kotwice z zadziorami i mamy obraz totalnego zajechania wody w kilka tygodni [znacznie mniej liczne kontakty nawet z malutkimi rybami]. Kilkanaście dni temu do kolegi podbiegł rozentuzjazmowany wędkarz, z pytaniem jak jest. Oczywiście był to pretekst, bo sam chciał się pochwalić, że jednego ma. I gdy kolega powiedział, że na razie zero, to tamten zaczął mędrkować, że tylko wobler. A kumpel patrząc mu głęboko w oczy powiedział: nie ważne czy wobler, czy guma, ważne by ryba wracała do wody. Facet dosłownie – zamarł, zamilkł i obszedł nas szerokim łukiem.
Wędkarstwo w naszym kraju ma moim zdaniem dwie możliwości:
- Będzie jak jest, tylko z roku na rok troszkę drożej [mamienie tłumu zarybieniami, które nic nie wniosą, ewentualnie doraźne wiaderko selekta pod mostek]
- Rzeczywiste i obfite zarybienia rybami większymi, po to by nasycić tłum, by złowienie czegoś nie było jednostkowym wyczynem roku, ale opłata za to będzie GRUBA
Oczywiście, jest bardzo proste i tanie rozwiązanie, polegające na równoczesnym edukowaniu i wymuszaniu na łowiących zmiany przyzwyczajeń. Ale odnoszę wrażenie, iż działaczom ta opcja mało się opłacała. Byłoby naprawdę tanio. Jak? A choćby jak w Holandii z rybami jak konie w ilościach dla naszej rzeczywistości – abstrakcyjnych.
Mam wrażenie, iż kilka czynników spowodowało, iż wielu uczestników bardzo mocno przyłożyło się do tej pierwszej tury 2023.Na pewno było to spowodowane kilkoma czynnikami:
– jest w tym roku 26 startujących, co bardzo podnosi atmosferę konkurencji
– są naprawdę starzy, ale i nowi wędkarze, w tym kilku znakomitych [zwycięzcy wielu zawodów organizowanych pod szyldem PZW]
– wszyscy chyba zorientowali się, iż będzie tragicznie słabo [co zresztą kilka osób tak zdemotywowało, iż tę turę w pełni świadomie odpuściło i w sumie nic nie stracili]
Dopuszczone, do wyboru były górskie odcinki Wilgi, Dłubni, Rudawy [bez Krzeszówki] oraz cała Sanka. Pierwotnie mieliśmy nie mówić na jakich wodach rozegrano turę, ale bezrybie jakie tam panuje wymaga nagłośnienia tego.
Osobiście Prądnik skreśliłem od razu. Intuicja podpowiadała iż tam nic się nie ugra. Niejako potwierdzał to fakt, iż nikt, dosłownie nikt z naprawdę grubej ilości dalszych i bliższych znajomych, także korespondencyjnych, których mam obecnie siłą rzeczy najwięcej, nie przyznał się do złowienia tam w tym sezonie potokowca przekraczającego 30cm…
Odpadła, dla mnie przynajmniej Wilga – od kilku lata informacje, jakie mam z nad tej rzeczki są przygnębiające. Już nie 30+, a ciężko złowić cokolwiek w kropki. Także w tym roku miałem doniesienia o słownie kilku rybkach jak palec. Marcin, który poważnie rozważał tę wodę, kilka razy dosłownie przekonał się o tamtejszym pustkowiu. Szczególnie ostatni wypad, by mieć pewność, że każdy dołek został dokładnie przeczesany, więc na przynętach nie oszczędzał – pokazał, że nie ma co się łudzić.
(fot. M.P)
Tommy zaryzykował i poświęcił czas Sance. Stał się cud – złowił około 35cm pstrąga!
(fot. T.M.)
Tyle, że dopuszczam iż to największy tam żyjący, a być może jeden z nielicznych miarowych. Nie mniej był. Tak mnie to zmotywowało, że postanowiłem poświecić tydzień przed turą pół dnia, ale by koledze nie wchodzić w paradę, wybrałem odcinek górski. Sanka jest bardzo urokliwą i oryginalną wodą jeśli myślimy o pstrągach [nawet teoretycznych] w skali okręgu. Jeśli w głowie wykadrujemy sobie horyzont, to bardzo przypomina rzeczki płynące w tundrze po bagnistym terenie z karłowatymi krzaczkami i trzcinami.
Woda kryształ. W cztery godziny miałem…jedno branie. Całkiem grubiutki pstrążek.
Może zaważyła aura, faktycznie ciężka. Wcześniej na Sance byłem w lutym 2018r. Z mojego oglądu ilość pstrągów [nieważne małych czy dużych] spadła do dziś o kilkaset %. Ktoś tam jeszcze był kilka dni po moim wypadzie, ale miał kontakty z kilkoma rybkami max 18-20cm…Tak, że bez złudzeń.
Nad Dłubnię nie planowałem jechać, gdyż spodziewałem się, iż przytłaczająca większość z nas tam pojedzie, a dwa – zakładałem, to co wyżej – ryba będzie wybita do ostatnich. Kumpel wracając kiedyś z Dłubni w niedzielę, naliczył na odcinku Iwanowice – Michałowice…27 osób, a liczył tylko tych, co widział jadąc autem.
Realnie obstawiałem Rudawę, bo mam blisko i znam ją dobrze, choć nie przepadam za tym charakterem wody, szczególnie im bliżej Zabierzowa. Na cuda nie liczyłem, ale to, co zastałem…Znów brak cenzuralnych słów.
Na pierwszy ogień poszedł odcinek od połączenia z Krzeszówką do mostu , jak się jedzie na Niegoszowice. Od połączenia rzeczek do mostu w Rudawie bardzo zdeptane. Widać, że od początku sezonu była tam masa ludzi, choć już za mojej wizyty tylko, co bardziej obiecujące nad samą wodą miejsca zdeptane podobnie. Sugeruje to, iż większość wyleczyła się z obstukiwania każdego metra. Charakter wody jakiej nie cierpię na pstrągach: wali na krechę, szybki nurt. Niby łatwo przewidzieć, gdzie spodziewać się ryby, ale to rozpozna tu każdy, a że takich fragmentów mało, to znów – zero złudzeń, bo obite przynętami, o czym świadczy wyraźnie bardziej wydeptany teren. Pierwszy kontakt dopiero tuż przed pierwszym mostem. Znamienne – na co zwracam uwagę i do czego wrócę. Potem długo, długo cisza. Przed kolejnym mostem znów coś mnie próbowało wyrwać z wędkarskiej medytacji. Finalnie 6 pewnych brań. Dwóch ryb nie widziałem, ale nic nie wskazywało na cokolwiek więcej niż 20+ i to ledwo, ledwo.
Ale założyłem, że tu tak może być. To nie lata 2012 – 2014 gdy regularnie tu jeździłem i niezależnie od pstrągowej pory roku, czy stanu wody [byle nie kakao], standardem były dwie ryby 30+ na brzegu i kilkanaście mniejszych. A to przecież nie opowieści sprzed półwiecza…
Duże nadzieje robiłem sobie odnośnie odcinka, gdzie skończyłem poprzednio, do początku no kill w Zabierzowie. OK. łowiłem przy paskudnie pośniegowej wodzie. Ale przy takiej łowiłem tam też te 7 – 8 lat temu. Miodów tam nigdy nie było, ale kontakty z rybami, czasem nawet takimi, co przy bynajmniej nie sprzęcie UL niekoniecznie chciały się dać wyjąć. Tymczasem teraz miałem tam…jedno wyjście i to na pewno nie punktowanej ryby. Maciek zrobił niezależnie ode mnie, kilka dni wcześniej dolną część tego fragmentu i miał…trzy kontakty.
Pozostał zabierzowski no kill. Nie pamiętam kiedy tam byłem, ale minimum kilka ładnych lat minęło. Poziom mojego szaleństwa sięgnął zenitu, gdyż testując odcinek dzień przed turą uznałem, że nie zbroję przynęt.
Chodziło mi tylko o kontakt stąd spore gumy, czy typowo pstrągowe 6-7cm woblery. Wszystko bez haków. W główkach poodcinałem łuki kolankowe, zostawiając tylko prosty kawałek drutu. Aby się pstrąg nie drasnął. Daremny trud.
Najwyższy odcinek oraz wzdłuż ogródka działkowego. Zero. Potem kilka wyjść i ze trzy stuknięcia rybek do max 25cm na wysokości domów, łowiąc ludziom dosłownie przed oknami. Znów na to zwracam uwagę!
Niżej, gdzie rzeka wpływa w relatywnie bardzo, bardzo dziki teren i wyraźnie nabiera mocy tylko na początku mam dwa ataki. Gdyby oceniać ich siłę – może… Nawiasem mówiąc wobler bez haczyka pstrąg atakuje nawet po kilka razy.
Im niżej tym puściej, mimo nieprawdopodobnych miejscówek. Zero – powaga.
Cóż, aura była raczej kiepska – rano minus 5, potem ciepło ale totalna lampa i wschodni, dość silny wiatr. Ale wiecie co? Nie kupuję tego argumentu, podobnie jak najgłupszej odpowiedzi, jakiej udzielił mi kilka lat temu etatowy okręgowy ichtiolog na pytanie, czemu nie ma pstrągów [też był marzec]. I wicie co powiedział? Że „może nie wróciły z tarlisk”. Czujecie „potęgę” tego argumentu? Nie kupuję argumentu o aurze, gdyż w tej samej porze łowili Karol oraz Marek z Robertem. I łowili ryby na punkty, Marek nawet kilka sztuk, a trafił się też już grubas.
I nie byli kilkaset kilometrów w Polskę, tylko kilkadziesiąt na dwóch różnych rzekach. I żadna z nich nie była dunajcowym „oesem”.
O samej turze powiem tylko ze swojego punktu widzenia, bo nie ma co komentować. Popełniłem strategiczny błąd: po pierwsze odpuściłem rano ten odcinek miedzy domami, poza ostatnimi jego metrami, chcąc się skoncentrować na tych głębokich dołach i rynnach niżej, oraz – bo wszystko na to wskazywało – nie liczyłem, że będzie jakaś konkurencja. Po prostu tam prawie nikt nie chodzi i pewnie jest tego powód…
Miałem tylko trzy woblery: 7cm „żarówę”, ciut większego jakby głowacza, oraz bardzo przeciążony 3cm wobek koloru asfaltu z takim szaro – niebieskim nalotem. Do tego tylko dwie wahadłówki – przy tym uciągu i łowieniu pod prąd dla mnie mało miejsc wartych ich zastosowania. Główną część arsenału stanowiło 15 gum na główkach od 1 do 5g,. Byłem gotów je wszystkie pourywać i szczerze mówiąc – gdybym zawsze tak rwał, to chyba bym nie łowił.
Wbrew pozorom zaczęło się obiecująco, mimo zalodzonych przelotek [minus dwa o 6.30]. Na ostatnich 70m miedzy domami, tuż przed mostem na drodze mam w około 10 minut trzy zdecydowane ataki, na taki odblaskowy intensywnie żółty wobler. Dwa pstrążki wyjmuję. Jeden od razu wraca do wody, drugi, przyłożony do kija pokazuje jakieś 28cm. Trzeci spada nad powierzchnią [mając plecionkę 5kg i kij do 15g, podnosiłem je z wody] – na bank sporo mu jeszcze brakowało do 30cm. Więc bez żalu.
No i potem robiło się coraz cieplej i coraz…senniej. Pierwsze 100m niżej mostu i nic. Kolejne 500m i zero, poza tym że w wodzie zostały dwa whadełka i trzy gumy. Woblery szczęśliwie na razie unikają zaczepów. Tzn. mam dwa grube konary, ale je wyszarpuję z mułu i dociągam do brzegu. Tyle, że kolejne kilkaset metrów to tylko wyjście może 20cm pstrąga. Normalnie zwątpiłem. Postanawiam nie łowić, tylko szybkim krokiem zejść w rejon wiaduktu gdzie pociąg przejeżdża nad Rudawą. Niewiele przeszedłem i dogoniłem jakiegoś wędkarza, Nawet nie podszedłem. Nie sądzę by jego obecność aż tak wpłynęła na wyniki tutaj. Dzień wczesnej też było jak na cmentarzu. Trochę zły zawróciłem, by nie robić „obory” i go nie wymijać. Była 9.20. Przy aucie upocony jak świnia [wbiłem się w spodniobuty, by ułatwić sobie ewentualne podbieranie ryby, wszak normą tu jest sterczenie 2 a nawet 3m nad lustrem wody. Jest 10.00. Zostało zaledwie 90 minut… Totalnie zrezygnowany postanawiam łowić na tym odcinku miedzy domami tylko od jego początku, czyli mam jakieś 300m.
Początkowo bez brań. Założyłem po około kwadransie ten sino-szary malutki woblerek. Mimo dużego przeciążenia w tym silnym nurcie nie schodził więcej jak 20cm pod powierzchnię. Bardzo szybko łowię pstrążka 25+. W ciągu kolejnych 30 minut mierzę, bo się łudziłem dwa grubiutkie 28 – 28,5cm. Nie zaliczam kilku brań, ale ryby małe. Potem spada taki właśnie z 28 – 29cm. Wątpię by miał więcej. Rybki dość chętnie szturchają przynętę, ale zarazem bardzo ostrożnie.
Na około 20 min przed końcem, mam prawie pod kijem niewiarygodne pobicie. Lekko 40cm, oceniam na 42 – 43cm. Ryba po kilku sekundach szaleństw na powierzchni, daje nura [około 1,2m głębokości]. Choć wędka przepięknie ugięta, wiem, że na tym sprzęcie mogę go trzymać zdecydowanie. Jakby o tym wiedząc, po kilku sekundach ryba wykłada się na powierzchni. Ściągam go pod stromy brzeg i zastanawiam, jak po niego zejść. Jestem z 2m nad lustrem wody. Ten krótki czas spowodował, że pstrąg daje kolejnego nura, po czym szczytówka odskakuje w górę…Wypiął się. Dopiero jak oglądam wabik, to dostrzegam rozgięty haczyk. Niby delikatny ale nie z tych, które taka ryba mogła rozgiąć. Być może już raz po jakimś zaczepie dawno temu prostowałem go i osłabiłem. Służył przy wahadełku sprzed kilku ładnych lat. No i tyle. Do końca mam jeszcze ze dwa nieśmiałe skubnięcia.
Nie wiem czy słusznie, ale mam wrażenie, iż każda, nawet niemiarowa ale ciut większa ryba, nawet na tych „no killach” dostaje w łeb. Ludzie jednak trochę się mitygują właśnie przy drodze, przy moście, przed oknami. Można mieć pecha, ktoś zobaczy. A w tych dzikich łąkach? Hulaj dusza.
Dziadostwo na naszych rzeczkach pstrągowych to także zasługa przytłaczającej większości łowiących w nich. Jeden czy drugi „Czesiek” nie ma tej refleksji i tłucze każdą miarową rybę w łeb. Takie tuż pod miarę pewnie też. I łowienia jest przez tydzień – dwa. A potem martwa woda. Aż wpuszczą wiaderko selekta. To znów dwa – trzy dni emocji. I do końca sezonu bryndza… Naprawdę wędkarze w Polsce mają to na co dokładnie zasługują. Płacą dużo, za dziadostwo, które sami potęgują. Szkoda, że odbija się to fatalnie na tych wg mnie 5 – 8% ludzi, którzy mają świadomość rzeczywistości i kompletnie inaczej pojmują wędkarstwo.
Wyniki tury:
Nieobecni: Rafał, Mikołaj, Karol, Brandy, Weronika, Marcin Drugi i Miszel oraz zerujący: Maciek, Marcin, Jan, Mateusz, Mateusz Drugi, Mateo, Marek, Robert, Tommy, Zygmunt, Piotrek, Bartek, Tomek, Jacek, Krzysiek, Michał i Adam – po 14,5 pkt.
II miejsce – 2 pkt – Jędrzej – pstrąg 32cm – 2 pkt [53 małe punkty]
I miejsce – 1 pkt – Maciek Drugi – pstrąg 35cm – 1 pkt [86 małych punktów]
Póki daną wodę okręg będzie posiadać, będziemy krytykować, chyba, że jakimś cudem Bulwarowa się zreflektuje i choć posłucha, co ktoś ma do powiedzenia w okolicznościach innych niż „wicie, rozumicie” na kolejnym walnym.
P.S. Na tę naszą turę wpadł poza konkursem brat Marcina. Z drugiego końca kraju. Złowił 25cm pstrąga…w dwóch egzemplarzach. Coś takiego jak turystyka wędkarska jest u nas niepotrzebnym trwonieniem pieniędzy.
2 odpowiedzi
Gratuluję wytrwałości!
Dziękuję za możliwość odwiedzenia górskiej Dłubni, prywatnie nigdy bym się na to nie zdobył. Nigdy więcej 🙂