Rozprawa [z cyklu Dlaczego jest jak jest]

– Gdzie ma pan maseczkę?

– Mam wadę zastawki – odpowiadam zgodnie z prawdą – jestem ustawowo zwolniony z jej noszenia.

– To proszę pokazać stosowny dokument – dość szorstko mój adwersarz nie odpuszcza

– Nie mam takiego obowiązku – znów odpowiadam zgodnie z prawdą. Mam konstytucyjną gwarancję tajemnicy mojego stanu zdrowia. Mam to zagwarantowane ustawowo.

– No ale jest ustawa by nosić maski – gość się nie poddaje.

– To nie jest ustawa tylko rozporządzenie – odpowiadam, a na to Maciek wrzuca od siebie:

– Panowie jako sąd, choćby koleżeński, chyba powinni mieć o tym jakieś pojęcie…

Tak wyglądał początek spotkanie na Bulwarowej w sądzie koleżeńskim. Pan, który wystartował w temacie maseczki, do końca spotkania, ani razu już się nie odezwał 🙂

Zanim przejdę do szczegółów chciałem niezmiernie podziękować, tym, którzy byli, oraz wszystkim pozostałym. Włodarze na serio albo nie mają pojęcia, albo wciąż ignorują fakt, jak wielu wędkarzy śledzi całą sprawę i mnie na różne sposoby wspiera. Proszę o zrozumienie, że jeszcze nie odpisałem na wszystkie maile czy sms-y z pytaniami jak było i że nie odbierałem telefonów w ostatni czwartek wieczorem. Przede wszystkim nie przepraszajcie, że nie było Was. Ja mam pełną świadomość iż pora była paskudna – sam musiałem wymiksować się z pracy dwie godziny wcześniej.

Poza tym, nie łudźmy się – niezależnie od obrotu spraw jaki przyjęła cała rozprawa, to wyrok był tam z góry ustalony i gdyby przyszło Was tam i 50 osób, to nic szczególnego by z tego nie wniknęło. Tak, że luz…

Ja wiem, że my, Polacy jesteśmy specjalistami od moralnych zwycięstw w obliczu realnej klęski, ale nie robiąc dobrej miny do złej gry, faktycznie mam poczucie dobrze rozegranego spotkania. Oczywiście zostałem wyrzucony z PZW, aczkolwiek okoliczności przerosły na plus moje nawet pozytywne założenia. Całość, poza jednym fragmentem, gdzie faktycznie dość mocno przekrzykiwałem się z jednym z członków sądu, jest świetnie nagrana i posłuży jako ewentualny dowód w sprawie. Nie ujawnię też wszystkich szczegółów w relacji, gdyż nie mam zamiaru pomagać funkcjonariuszom PZW, a podłożyli mi się dwukrotnie w sposób dziecinny.

Byłem generalnie zaskoczony, bo nastawiłem się na totalną „ludożerkę” –  pięć minut i mnie załatwią. Tymczasem oceniam dwóch panów ze składu sądu [tego od maseczki i przede wszystkim przewodniczącego], jako naprawdę sensownych i w gruncie rzeczy całkiem sympatycznych ludzi. Ja w ogóle mam, może błędne przeświadczenie, że gdyby nad wszystkim nie czuwał specjalista od wykańczania zwierząt z czerwonej księgi, czyli rzecznik okręgu [faktycznie wygadany ofensywnie facet], to śmiem się łudzić, że finalnie by mnie uniewinniono, lub zaproponowano jakąś symboliczną karę [na co akurat bym nie przystał].

Dlaczego tak uważam? Wprawdzie trzeba sobie zdać sprawę, że w sądzie koleżeńskim jest się na przegranej pozycji, bo PZW jest stroną i sędzią w sprawie jednocześnie. Z drugiej, te sądy są wręcz zjedzone rutyną przebiegu poszczególnych spraw. Przed nami była sprawa, która trwała może trzy minuty, faceta wyproszono, poproszono po minucie, zakomunikowano wyrok i uciekł z miejsca kaźni z podkulonym ogonem. Zresztą  jego wina była pewnie oczywista. Sam z poziomu koła i mojej niewielkiej  rzecznikowej praktyki wiem, że przeciętny wędkarz w takiej sytuacji ledwo kleci zdania, przyznaje się i myśli tylko o tym, by szybko się skończyło.

Tymczasem działacze trafili trochę „grubiej”. Na początek, dla formalności poinformowałem ich o Artykule 225 [ochrona skarżącego], paragraf 1 i 2. Jest to zapis prawny, który oczywiście z punktu widzenia sądu jakiegoś stowarzyszenia może być zignorowany, nie mniej w sądzie powszechnym już nie. Co więcej – wprawdzie polskie prawo nie jest prawem precedensowym, nie mniej jeden okręg już na tym popłynął i wycofał sprawę. W każdym razie informowałem ich o tym, gdyby czasem naczelni włodarze wpuścili sąd na minę i tak chyba było, bo nastąpiła niejaka paro sekundowa konsternacja z pytaniem „skąd pan to ma?” 🙂

Całość ponad godzinnego spotkania i tak była rzucaniem grochem o ścianę, choć miała dwa oblicza. Mniej więcej po półgodzinie udało nam się przejąć inicjatywę, na tyle, że w pewnej chwili przewodniczący powiedział „że ja już rozumiem wasze stanowisko”. Wierzycie?

Śmieszne było to, że zarówno specjalista od wykańczania zwierząt z czerwonej księgi, używał identycznych argumentów jak ja, tylko bardzo życzeniowo je interpretował [cóż – heglowski relatywizm podstawą myśli Marksa i Engelsa 🙂 ]

By nie być gołosłownym.

Rzecznik, jako oskarżyciel i pilnujący równocześnie [co mu się w sumie udało], by czasem sąd nie dał się zwieść na manowce obnażające jednak indolencję związku, odczytywał pismo WFOŚiGW odrzucające wniosek PZW o kolejną dotację, tylko w tych fragmentach, które mu pasowały. Pominął fragment mówiący o tym, że Okręg mając narzędzia do ochrony ryb [wpływ na zapisy regulaminu] nie wykorzystuje ich. I jak to przywołałem, to rzecznik, życzeniowo nazwał to „demagogią”!

Domaganie się przez podpisujących petycję zmian w przepisach, w trakcie sezonu, nazwał nieorientowaniem się w rytmie pracy zarządów okręgów. Nikt tymczasem nie sugerował zmian w bieżącym roku [2021], tylko gwarancji zmian na 2022. Gdy odpowiedziałem, że czekanie na czas składania wniosków w kołach nie przekonuje wielu wędkarzy, ponieważ w czasie trwania dwóch kadencji obecnego zarządu w moim kole przeszło, często jednogłośnie ponad 20 wniosków dotyczących ochrony i żaden nie wszedł w życie i zastanawiam się, czy były w ogóle dyskutowane w zarządzie okręgu. To  znów funkcjonariusz  – oskarżyciel nazwał demagogią 🙂 Na to Maciek, który był moim obrońcą – zażądał w takim układzie wszystkich uchwał ze wskazanych przeze mnie lat, by udowodnić, że wnioski o ochronę były odrzucone, ale rozpatrywane. I znów chwilka konsternacji…

Gdy rzecznik z dużą pomocą sekretarza sądu [trzeci z panów], który nie bardzo ogarniał całość toczącej się dysputy, ale bardzo chciał zaistnieć, argumentowali, że poza mną [jakby pozostałe 177 osób podpisanych pod petycją nie istniało] nikt nie zgłaszał uwag do zmian w przepisach. Ja na to , że wynika to z tego, iż PZW nawet nie sili się na elementarną choćby edukację wędkujących i przeciętny Kowalski, nie zdaje sobie sprawy, że „rąbiąc” ryby przed i w czasie tarła, piłuje gałąź na której siedzi, mimo, że zmiany w przepisach mu na to pozwalają.

I tak się przerzucaliśmy interpretacją tych samych argumentów ponad godzinę. Generalnie wypowiedzi oskarżyciela mógłbym podsumować, że nie wiadomo czemu jest tak źle, skoro jest tak dobrze…

Sąd nie przesłuchał świadków! [w tym ichtiologa]

Najlepsze było na koniec. Wyrok przedstawiono mi mniej więcej tak. Ciepłym i przymilnym, raczej przyjacielskim niż szydzącym tonem, przewodniczący zakomunikował: „ Po zapoznaniu się z pana sprawą, niestety wydajemy dla pana niekorzystny wyrok. Zostaje pan usunięty z szeregów związku…ale ma pan oczywiście możliwość odwołania się do sądu przy Zarządzie Głównym na co zwracam uwagę. Wprawdzie kosztuje to 200zł, ale ma pan taką możliwość.”

No i na sam koniec Maciek przybił gwoździa: zażądał podpisania protokołu i decyzji przez wszystkich z imienia i nazwiska, jasno komunikując, że jeśli trafi to do sądu powszechnego, to nie będziemy się sądzić z okręgiem, tylko z każdym z osobna. ..

Słabe natomiast było to, że WFOŚiGW nie przysłał nikogo, odpisując mi, że „nie jest stroną w sprawie”. Słabe i mało przekonujące.  Jeśliby temat trafił do sądu to już się nie wykręcą i co więcej, albo będą musieli udowodnić, że wprowadziłem ich w błąd, albo że to działacze wprowadzili ich w błąd, albo, że się nie znają…

Słabo też oceniam, że nie zjawił się prezes Fornalik. Może nie chciał, może dopadła go choroba celebrytów, może miał na tyle przyzwoitości, że wolał nie przyjść, niż potwierdzić, że przyznał mi rację w telefonicznej rozmowie z 21 maja 2021, że „ten pomysł z likwidacją ochrony dla bolenia i skróceniem dla sandacza był niemądry i nieprzemyślany”. Szkoda…

Jak dalej widzę temat.

Po pierwsze wędkarze, zwykli wędkujący, a petycję podpisali nie tylko spinningiści, nie tylko zwolennicy no kill są tak oburzeni samym faktem postawienia mnie w stan oskarżenia, że już sugerują i namawiają mnie do przejścia całej procedury  [odwołanie się do sądu przy ZG PZW] i w przypadku podtrzymania wyroku, zaciągnięcia działaczy przed sąd niezawisły. Już wczoraj miałem deklarację finansowego wsparcia, słyszałem, że na jednym portalu już zaczęto, co mnie totalnie zaskoczyło – organizację zbiórki w mojej sprawie, a temat dopiero mamy zamiar nagłośnić i faktycznie wiele osób, najczęściej młodych, chce mi w tym pomóc, bo akurat ja nie do końca czuję te różne formy internetowych zbiórek. I jeszcze raz: to nie są agenci Wód Polskich czy innych mrocznych sił. Są to wkurzeni wędkarze, już teraz nie tylko z Okręgu Kraków, których rozjusza, że jakiś tam „dziadyga” za pstrąga w okresie ochronnym dostaje naganę, a facet, czyli ja, który odważył się upomnieć o oczywiste rzeczy, które nam wędkarzom się należą, zostaje wywalony ze związku.

Tak sobie myślę, że głównym grzechem włodarzy jest arogancja. Oni czują się tak pewnie, że nie dopuszczają do świadomości faktu, iż jest duże grono wędkarzy nastawionych, że tak nazwę – ideowo. Wędkarzy takich nie interesuje, czy i ile zarabiają działacze, czy i jeśli tak, to jak kręcą swoje lody. Interesuje ich fajne spędzanie czasu nad wodą, czyli łowienie ryb, które naprawdę są. Ignorowanie głosu takich osób, bez wątpienia działa na szkodę PZW, szczególnie w obliczu takich akcji jakie montują teraz Wody Polskie. Przecież przeciętny mentalny dziad nawet nie wie, jak zrobić hałas by bronić związku. Postawiliście Panowie – działacze na niewłaściwy elektorat.

 

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *