Szukaj
Close this search box.

Jakby cofnął się czas…

Aż żałuję, że nie robiłem bardziej efektownych, czy po prostu ładniejszych zdjęć. Normalnie byłem oszołomiony ilością brań.

Duża woda ma swoich wielbicieli i przeciwników. Wśród tych pierwszych są ci, którzy liczą na duże ryby, głównie grubego wąsa, a inni na wiele brań ryb drobnych. I ja zaliczam się do tych drugich. Po prostu uwielbiam masę brań i zróżnicowanie gatunków. Szczególnie jak łowi się w warunkach zbrudzonej i mocno podniesionej wody, to niewiadoma co weźmie, jest tym większa. Dawniej, 15-20 lat temu z ówczesnym zestawem  UL [kij do 20g i żyłka 0,16mm, twisterki na 3g] można było połowić jak to się mówi – do bólu w normalnych warunkach. Teraz trzeba niestety czekać na te kilka dni w roku, kiedy ryby zmuszone warunkami wodnymi, gromadzą się tłumnie w jakichś zacisznych enklawach. Dawniej takie kumulacje rybek po 25 – 30cm były na co drugim zakręcie Wisły ale się skończyło. Niestety…

Teraz taka gruba woda trzymała kilka dni i byłem prawie pewien, że połowię. Wprawdzie za pierwszym razem pocałowałem klamkę: woda w Wiśle i w jej malutkim dopływie była tak brudna, że poza jedną sporą ukleją nic nie wyjąłem. Choć malutkie drapieżniki biły co chwilę.

Drugi raz to było to, choć pojechałem jakoś bez szczególnej nadziei , pomny wyniku sprzed dwóch dni. Tymczasem okazało się że te ostatnie 100m rzeczki przed połączeniem z  Wisłą, kipiało od drobnicy. Dominowały klonki, jazie i okonie, a nierzadkie były małe sandacze i świnki. Nie będę tu opisywał holi, bo nawet na najlżejszym zestawie UL  30cm ryba nie walczy 10 min, natomiast powiem tak: zaliczyłem w te 6-7h z 300 pewnych brań, zaciąłem ze 150 ryb, wyjąłem prawie setkę.  Brania były wszędzie. Pod brzegiem jednym i drugim, pośrodku koryta…

Wszystko zawdzięczałem warunkom wodnym. Normalnie jest tu 15-20cm przejrzystej wody. Tymczasem było z pół metra z widocznością 15cm. Na zderzeniu nurtów woda ledwo płynęła. Do tego powolutku rosnące ciśnienie i silny zachodni wiatr. Nawet wieczorem komar nie wychylił nosa. Miodzio. Dominowały okonki 20cm, choć miałem kilka rybek na punkty [ja już od kilku lat mierzę wynik wyprawy punktacją ligi 🙂 ]

(fot. A.K.)

Z tym, że kolczaki uaktywniły się dopiero po około 18.00, gdy woda widocznie zaczęła się czyścić. Wcześniej królowały około 30cm klonki.

(fot. A.K.)

Na osiem klonków przypadał niewielki jazik, ciut więcej było małych sandaczy.

Wróciłem spocony jak maratończyk [non stop w upale, w spodniobutach ale jednak na brzegu], brudny od błocka jak świnia. Tak się tym zajawiłem, że postanowiłem wziąć Julkę.  Dzielnie mi asystuje w tym roku na wyprawach bez brań, więc zaryzykowałem, że może w końcu dziecko połowi.  Uprzedziłem ją tylko, że stoimy na trawiastej wyspie, dokoła bagno i  komary, komary, komary.

Warunki były już inne. Woda opadła z 15cm, co tutaj znaczy bardzo dużo no i widoczność w wodzie była niezła, choć na szczęście nie idealna. Za to upał 30 stopni o 18.00 przy zerze wiatru… Komary wciskały się pod powieki mimo ”litra” wszelkich płynów na insekty. Ryby na szczęście nie zawiodły. Młoda wytrwale łowiła z godzinę – półtorej. Wyjęła własnoręcznie  13 okoni, klonka i jazia.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Tak się podpaliła, że mimo, że potem nie rzucała, to przesiedziała bez marudzenia  do 21.00. I nadal tym żyje.

Mnie nie dziwi, że wiele osób puka się w czoło, gdy zaliczy z kimś entą wyprawę bez brania. Trudno się zjawić wędkarstwem bez ryb, bez brań. Szkoda, że trzeba czekać na ekstra sytuacje, a przecież nie każdy dzieciak lubi zakładać na haczyk robaki i łowić uklejki…

W każdym razie postawa córki sprawiła, że puchłem z dumy. Sam złowiłem wtedy kilkadziesiąt okoni, ale były wyraźnie drobniejsze. Za to trafiły się  jazie i klonki, takie wyraźnie 30+.

(fot. A.K.)

Połowiłem jeszcze dwa dni później, ale było zdecydowanie trudniej. Ryby trzeba było szukać już w pierwszych nurtach Wisły, choć nadal w wodzie po kolana. Skończyło się na niecałej trzydziestce okoni, ale takich przyjemnych rzecznych, może nie wilków, ale szakali [większość 25+]. Do tego parę klonków i sandaczyków.

Lubię takie bajkowe klimaty: zarzucam – wyciągam.

Żeby nie było  – urwałem dwie ryby. Jeden to kleń i nawet nie żaden okaz. Ot około 40cm, ale plecionka chyba się rozwiązała. Druga to szczupak i jak na sprzęt UL ryba wyglądała na poważnego przeciwnika. Wziął na wodzie pół metra  i nawet nie zafalowało gdy tuż po braniu uciął. Szkoda, ale to minus takiego łowienia i z tym trzeba się liczyć.

Łowiłem bardzo miękkim kijkiem do 5g z plecioneczką 0,02mm.

Ryby brały w zasadzie na wszystko, co maiłem ze sobą małego, lekkiego i gumowego, nie mniej wybijały się cztery  wabiki:

-najmniejszy Pintail Fishchaser – niestety poległy ostatnie jakie miałem [preferowały je jazie]

– najnowsze, niezwykle zwiewne i lekko pracujące twistery Fishchaser na główkach 0,5g [głównie większe w tych warunkach okonie i klonki]

– „makaroniki” Kongera, także na 0,5g [głównie okoń, gdy woda ciut się przeczyściła]

– lunker city 5,5cm na 0,3g [wszystkie gatunki przy jeszcze wyraźnie zmąconej wodzie]

(fot. A.K.)

3 odpowiedzi

  1. Fajnie. Czytam Pana artykuły regularnie już trzeci sezon. To się stało czescią mojego wędkarstwa. Mam nadzieję że będzie Pan dalej pisał. Pozdrawiam

  2. Widać że gumki ze zdjęcia mocno pogryzione. Smutne są te realia łowienia. Daje maxymalnie 5 lat i spinning straci całkowicie sens.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *