Pierwsza wiślana ryba sezonu

Nie, nie był to kleń.

Otwarłem jakiś czas temu sezon nizinny. Wszystko wskazuje na to iż w moim życiu był to pierwszy rok, gdy zimy de facto nie było. Ja się z tego cieszę. Byle polało na wiosnę, co by suszy nie było.

Po pierwszym falstarcie, jaki zaliczyłem, okazało się iż ryby żerują raczej lepiej niż gorzej. Podejrzewam że nie zgadniecie, czym otwarłem sezon nizinny. Ja bym nie zgadł. Nawet biorąc pod uwagę , że pytałby mnie ktoś o to w lutym – od razu można wyczuć, że była jakaś „egzotyka”.

Łowiłem znów trochę inaczej niż z końcem grudnia, bo wtedy na mocnym i bardzo szybkim kiju do 15g niekoniecznie dobrze czułem te nie tyle małe, co lekkie przynęty. Nie co ryzykownie zmontowałem mocną i szybką, ale jednak witkę do 6g, tyle, że z plecionką jak w grudniu 0,12mm.

Pogoda była taka jak przez ostatnie dni – mocno wiało, około 6 stopni. Najważniejsze: woda podniesiona około 1,5m. Zaskoczyło mnie tylko jedno – była bardzo brudna. Biała guma znikała mi całkowicie z oczu jakieś  10cm pod powierzchnią.  Łowiłem w prawie stojącej wodzie z minimalnym wstecznym nurtem. Głównym wabikiem był Keitech Easy Shinner 3 calowy, jasnofioletowy na 2g i 1g.

Początek był niezbyt obiecujący. Pierwszy niezmiernie miękki i delikatny strzał miałem dopiero po około 40 minutach. Chcąc poprawić, bo byłem pewien, że ryba tylko „smakowała” ogon, zacząłem szybko skręcać, a tu opór. Szczupal poszybował w tempo po pobiciu i dopiero szybkie skręcanie pokazało, że na końcu jest ryba. Oczywiście obcinka. Spory już był.

Szczupakowe miejsce opuściłem i przeniosłem się kilkadziesiąt metrów wyżej. Woda sprawiała wrażenie płytszej. Kolejna około godzina to nudne niestety mieszanie wody. Owszem – sporo króciutkich kontaktów z chyba mniejszymi rybami, [potrącenia, najechania]. Trafił się typowy lechu za bety. Hol takiej ryby na delikatnym kijku z relatywnie grubą plecionką, bardzo ryzykowny dla wędki, więc otwarłem kabłąk i holowałem ręcznie za sznurek. Ciekawe w tym to, że ryba zachowywała się wiele, wiele spokojniej, a na brzegu była w czasie ze trzy razy krótszym niż bym ją wyciągał na wędce – gałązce.

Nastawiony na klenie w końcu doczekałem się nie lada strzału. 30m ode mnie, pod powierzchnią zamieszało mocno i odjazd taki, że aż się śmiałem sam do siebie. Grube 50+. Trochę zgłupiałem  kilkanaście sekund później, gdy z wody prawie wyskoczył…sum. Tak w lutym. Potem hol już był szybki. Musiałem dziada wyjąć, bo nie był podcięty, a przynęta tkwiła głęboko w paszczy. Miał około 60cm.

(fot. A.K.)

Klimat się zaiste zmienia 🙂

Potem miałem jeszcze większego [taki koło 75cm], ale ten był ewidentnie podcięty za płetwę. Znów hol za sznurek.

Po tych sumkach woda jakby ożyła.  A może to słońce, które zaczęło dominować?

W końcu miałem to na co się nastawiałem: uaktywniły się klenie. Niekoniecznie w dużej liczbie. Miałem ledwo kilka brań. Ryby ze średniej półki [40+].

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Brania bardzo silne, głównie w toni na spokojnie zwijaną gumę.

Znów jakiś podcięty leszek  – tym razem pięknie sam się odpina. Miałem potem jeszcze ze trzy takie sytuacje. Za każdym razem, gdy lekko strzelałem plecionką jak przy zaczepie, ryby bez trudu się oswabadzały. Warto o tym pamiętać, a trudno pomylić ewidentne najechanie ryby przynętą z braniem. Choć są oczywiście wyjątki.

Nie ma co bić piany, bo brań było niezmiernie mało. Choć była też i chwila frustracji i radości zarazem. Otóż przy którejś z prób podniesienia gumki z dna po rzucie, nastąpiło nijakie, takie trudne do oceny zatrzymanie wabika. Ni to branie, ni to podcinka. Coś tam po drugiej stronie stoi jak kłoda. Próba odstrzelenia ryby nie daje wyniku, ale już wiem, że to nie leszcz, bo i za duże, i kompletnie inaczej się zachowuje. Ryba w końcu rusza majestatycznie, bardzo, bardzo wolno w nurt. Nic nawet nie próbuję robić, bo czuć ładnych parę kilo.  Na szczęście anonimowa, szorująca w burej wodzie po dnie ryba, dociera do głównego nurtu i jednak zawraca.  Kijek zgięty nie do opisania.  Tajemnicze coś zmienia taktykę, po tym, jak podciągam zdobycz blisko brzegu. Pływa po kilka metrów w prawo i w lewo wzdłuż wiszących nad wodą suchych traw. Jest trochę stromo. Duży krok od lądu i lekko 1,5m głębokości. I tak kilka długich minut.  Ale w końcu na powierzchni pokazuje się kolczasta płetwa zwiastująca grubego sandacza. Chcąc nie chcąc musiałem go wyjąć. Końcówka wyjmowania ryby znów za samą plecionkę, bo strach. Mimo „zimowego” zastoju, ryba  kilkakrotnie pokazuje na co ją stać. Za nic w wodzie nie dało się go odhaczyć. Byłem zdziwiony, że nie rozgiął dość skromnie wyglądającego haczyka.

Podsumowując: był to mój największy sandacz. Miał 83cm. Zrobiłem sobie nawet jego fotę, ale o tej porze roku to nie ma się czym chwalić. Trochę zły, ostrożnie wypuszczam ją [na bank samica – gruba jak beczka, piątkę miała w cuglach]. Czemu nie w czerwcu? Albo w listopadzie?…

Humor poprawia mi ładny już kleń. Ten wziął spod samej powierzchni.

(fot. A.K.)

Nie popadam w samozachwyt, bo wiem, że ostatnio poniżej Krakowa wpadły takie klenie, że ich łowcom, mogę co najwyżej wiązać przynęty na końcu zestawów. Najlepsze że jeden z nich złowił kilka byków, naprawdę potężnych kluch w miejscu, które skreśliłem tego dnia, gdyż uznałem, że tam jest jeszcze za duża woda.

Kilka dni potem byłem jeszcze raz. Tym razem rzeka czyściutka, woda sporo niższa. Było już naprawdę słabo. Ryby brały wyłącznie przez pierwszą godzinę od świtu, a i to niekoniecznie choćby trochę większe. Takie typowe tuż nad 40cm.

(fot. A.K.)

Po 9.00 absolutnie nic. Cudowałem do 12.30. Wtedy zdzwoniłem się z Tomkiem i dojechałem do niego. Cel – okonie. Wyniki wg kolegi słabe, jak na tę wodę. Ja zaliczyłem obcinkę, dwa małe zębacze wyholowałem. Jednego do samej powierzchni doprowadził okoń około 35cm, podgryzając go w ogon… Miałem prawdopodobnie wielkiego okonia.  Ryba spadła gdyż po potężnym jak na okoniowy sprzęt braniu, nie zaciąłem, będąc pewnym szczupaka. Ryba dość szybko spadła. Wszystkie szczupaki, jakie nam wzięły, albo doholowaliśmy, albo od razu obcinały. Tu było inaczej. Wielka szkoda, bo zanosiło się na mega kolczaka.

Tomek miał trzy obcinki, wyjął jednego szczupaczka. W przeciwieństwie do mnie złowił cztery okonie z czego dwa  miłe dla oka, choć, jak sam mówił – nic szczególnego na tej wodzie.

(fot. A.K.)
(fot. T.M.)

Uwaga – powyższa fotka jest z 7 lutego, a opisywane łowienie miało miejsce tydzień później. Ale rybki były bardzo podobne [25 -30cm].

Co mnie uderzyło w tym zbiorniku? Przede wszystkim zadziwia mnie fakt, iż kilka okołokrakowskich wód stojących o praktycznie identycznym charakterze, przejrzystości wody, typie i ukształtowaniu dna, ma całkiem inaczej rozłożony „ciężar” rybostanu.

Tu rządzą okonie, i to naprawdę. Obrazki jakie oglądałem tego dnia nie zdarzają się na Kryspinowie, który znam dobrze i we wszystkich fragmentach. Znalezienie tam o tej porze roku pod powierzchnią wody, w zasięgu rzutu stadek rybek 3-4cm jest mało realne, gdyż jak obserwuję – takowych nie ma w tych obszarach wody.

Mówiąc o atakach nie mam na myśli, że coś pogoniło pod powierzchnią. Tego dnia mogłem oglądać wypadające z głębiny garbuski i buszujące tuż pod taflą, siejąc rozpryskującą się w postaci srebrnych rybek panikę. Najczęściej były to drapieżniki około 30cm. Widziałem 2-3 ataki ryb ewidentnie około 40cm.

Znów kilka dni potem z Kubą pojechaliśmy nad jeszcze  inny zbiornik. Tu padliśmy ofiarą własnego „napału” – w nocy było minus cztery i zero wiatru. Gdy staliśmy nad brzegiem o 11.00 prawie 100% powierzchni było pokryte cienkim ale uniemożliwiającym łowienie lodem. Z markotną miną podumaliśmy i z braku laku podjechaliśmy nad najbliższą wodę niby pstrągową.

Tu dla odmiany płytko, piaski, prześwietlona woda i świeże ślady kogoś przed nami. Bez wiary [ja to w ogóle takiego łowienia we dwóch na tego typu rzeczce nie uznaję, ale że w ogóle jakoś powietrze zeszło ze mnie, to nie marudziłem], ruszyliśmy kilkaset metrów w górę. Potem schodziliśmy w dół łowiąc na zmianę: Kuba jeden dołek, ja następny. Guzik tam się w sumie działo. To znaczy wg wykazów zarybień PZW z ostatnich czterech lat, to tam wędkarz powinien bać się iść bez żyłki przynajmniej 0,2mm.

Mając tylko najlżejszą wędkę jaką mam [nastawiłem się tylko na okonie] – lejący się kijaszek do 5g i plecionkę 0,02mm łowiłem imitacjami bezkręgowców.

Dość szybko miałem wprawdzie branie na larwę pływaka żółtobrzeżka, ale ryby nie zaciąłem.  Potem uśmiechnęło się szczęście, bo kongerowskiego, cienkiego jak makaron robaczka na 0,3g porwał pstrążek około 32cm.

(fot. A.K.)

Jedynych rumieńców dostarczyło poniższe zdarzenie. Znalazłem się na jakimś prostym i w sumie bardzo szybkim odcinku. Ponieważ było bez gałęzi nad głową, powiedziałem do Kuby, by zszedł z 20m niżej, gdzie widać było zaczynającą się leniwą i lekko rozlaną wodę, a ja chciałem rzucić, na tej prostce i spokojnie nawinąć, nieco niechlujnie poukładane zwoje cieniutkiej plecionki. No i jak tylko robaczek spadł z 10m niżej mniej w sam środek ostrego nurtu..  jak coś tam nie walnie. Biegłem normalnie w tych pierwszych sekundach jakieś 10 – 15m bo wędka zgięta do oporu już nie amortyzowała, a ja zgłupiałem i zapomniałem na chwilę o hamulcu. Kuba, schodzący z wysokiego brzegu, krzyczy, że czterdziestka. Odpowiadam –  niemożliwe, że to taki z 35cm plus siła nurtu. Finalnie miał 39,5cm. Jak on się uchował, to nie mam pojęcia. Patrząc na barwy, to przynajmniej z rok w tej rzece przesiedział. Niby żaden okaz, ale biorąc pod uwagę smętne resztki, które są w naszych małych ciekach niby pstrągowych, to już coś. Szkoda tylko, że pewnie będzie to największy dziki/zdziczały potok w  tym roku, jakiego złowię w naszym okręgu.

(fot. A.K.)

Potem było już typowo. Kuba wyjął jedną rybę  25cm, a ja trochę mniejszą. I tyle. Ktoś zauważy, że to nawet nie tak źle – w końcu dwa miarowe, ale jeszcze raz napiszę: w świetle tego, co na papierze Okręg wpuścił w ostatnich 2-3 latach, plus ciche zarybienia z czerwca/lipca 2019 po olaniu petycji w temacie pstrąga [malkontenci jak ja mogli w oczach zwykłych wędkarzy wyjść wtedy na kretynów, bo faktycznie w okresie wakacyjnym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiły się na kilku ciekach ryby 30 – 40cm]. Tylko gdzie one teraz są się pytam, bo na Krzeszówce są smętne resztki, nawet nie wiem, czy po tych przedwakacyjnych, czy ostańce z wcześniejszych zarybień.  Mnie te całe [nie]działania rządców naszych wód wku….wiają i przygnębiają zarazem. Ale czekam na stosowny moment. Jestem cierpliwy, a polityczne wahadło w końcu znów się odchyli, mam nadzieję w innym kierunku niż do tej pory i skończy się robienie wędkarzy w konia.

Co jeszcze na horyzoncie. Niektórzy, jak Piotr, zbroją się na potęgę przed sezonem i przed ligą.

(fot. P.D.)

Duża cześć  zaczęła tak dynamiczne treningi, iż reszta z nas zwątpiła. Na razie Robert, Bartek, Jacek i Tomek oraz ja nie mieliśmy żadnych spektakularnych wyników. Z tego co kojarzę, to w naszym gronie tylko mnie się trafiła punktowana krasnopióra. Natomiast parę dni temu Michał postraszył wszystkich nie na żarty, bo był bardzo krótko i podobnie jak ci co byli w poprzednich dniach, łowił małe krasnopiórki, ale znacznie liczniej, ale wpisał na konto cztery piękne płocie do 37cm…

(fot. M.M.)

A marzec tuż, tuż i pierwsza tura ligi:)

 

 

15 odpowiedzi

  1. Mi udało się zaliczyć już dwa wypady gdzie „punktowałem” rybkami 30+, jest więc nadzieja, że w najbliższą niedzielę coś się trafi 🙂

    1. Mnie dziś znowu postraszył Michał. Był 2,5h. Złowił 8 płoci do 34cm więc wynik wg mnie dobry, jak na zimną jeszcze porę roku.

      1. Teraz to i ja jestem w strachu. Gdzie on to trafił… Trzeba się zaczaić w szuwarach i go wyśledzić 🙂

  2. Byliśmy z Wojtkiem i Michałem w sobotę i lipa straszna. Mi udało się „wytargać” aż jedną wzdręgę wielkości niespełna dłoni. Wojtek i Michał też nie mieli efektów, choć Michał wspominał, że kilka dni wcześniej ładnie połowił przy słabej w sumie pogodzie.
    Ciekawe czy ktoś na dużym zbiorniku próbował, bo ja byłem dwa razy i bez kontaktu z czymkolwiek.

    1. Na dużym zbiorniku w zachodniej zatoce łowiłem godzinę. Zaliczyłem 4 obcinki, 2 wyciągnięte szczupaczki. Zdecydowanie jest tam za dużo zębatych. Kontaktu z białorybem brak, szybko się poddałem. Może za szybko. Ciekawi mnie czy Michał te płotki miał tam gdzie większość łowi, czy znalazł jakieś fajne miejsce w dużej części zbiornika.

      1. Ja jeszcze nie byłem, ale w sobotę sprawdzę dwa miejsca na dużym gdzie z zębatymi siedziały okonie w zeszłym roku o tej porze, chociaż pewnie tarło w pełni więc będzie ciężko.. trzeba się będzie skupić na białorybie.

  3. Białoryb jest tylko w jednym miejscu i wszyscy dobrze o tym wiemy.
    Połowią Tylko ci którzy tam będą sterczeć.
    Ja jednak zaryzykuję oddam tam parę rzutów i pójdę chyba na drugą stronę

    Poświęce się 🙂 Nie za bardzo lubię łowić srebrne rybki. Może jakiś pstrąg się trafi. Na okonia tak średnio liczę.

    Oprócz pojedynczych incydentów dużych okoni szału tam nigdy nie było.

    Kilka kontrolnych rzutów wiadomo gdzie i dzida w nieznane. 🙂

    1. Idea jest dobra, generalnie dobrze było by szybko zapunktować wiadomo gdzie a potem iść vabank. Ale to po sobocie się okaże.

  4. Jak sprawdzałem pogodę, to jeśli nic się nie zmieni, to sobota będzie wyraźniej chłodniejsza od niedzieli. To będą dwa różne dni. Do tego w niedzielę ma być znacznie silniejszy wiatr i zakładam, że spadnie ciśnienie. Jeśli cokolwiek podziej się w sobotę, to może nijak się to mieć do zachowań ryb w niedzielę. Bagry raz nam wycięły psikusa i to w kwietniu! Przy super aurze na 12 ludzi tylko Szymon złowił wtedy karpia…

    1. Kwestii brań nie poruszam, raczej próby lokalizacji ryb poza wszystkim wiadomym rewirem. Przy ewentualnym sukcesie w tej materii zawsze można próbować coś złowić wiedząc gdzie ryba aktualnie mieszka.

  5. Ja się nie spodziewam brań. Zresztą chce się pobawić , przy okazji może
    coś złowić, ale nie za wszelką cenę.

    Dobre brania to to co jest w artykule.
    Ja nie odwazylem się wybrać nad Wisłę w tym roku. W zeszłym trochę gonilem za kleniem , bo to jest najlepszy okres na grubasa.
    Tylko ja nie lubię łowić w tych samych miejscach, a niestety w tym roku nic na W3 nie odkryłem.

    Taki sandacz to już kawał grubasa. Lipa że o tej porze bo to człowieka nie cieszy.
    Na jesień jakoś wybitnie w tym roku nie brał. Im się chyba grubo poprzestawialo i teraz się do zimy dopiero przygotowywują .

    Pstrąg prawie 40 to brzmi dumnie na naszych wodach.

    Kiedy Wy lowiliscie na Rudawie ja odwiedzilem nizinny odcinek Dlubni. Piękna woda pod pstrąga. Pewnie jakieś rodzynki tam pływają, ale mi się odechciało szybko. Na krotkim wypadzie nie mialem czasu i ochoty na szukanie igly w stogu siana. Pol godziny bez kontaktu i ewakuacja.

    Ten odcinek powinien być normalnie górski i regularnie zarybiany pstragiem , ale podpowiedz to tej ciemnej masie…..

    1. Nie wiem czy widziałem w całym zeszłym roku w swoim podbieraku tyle ryb co w artykule…
      No ale, trzeba umieć kombinować:
      -pstrągi na imitacje pływaka żółtobrzeżka
      -klenie na jaskółkę nadzianą za lewą część ogonka udającą trupka
      -sumy na fioletową ochotkę 🙂
      -sandaczysko na UL
      Osobiście wymienił bym moje 4,5 godziny jako takiego łowienia płotek na pstrąga Adama, może się uchowa i podrośnie:)

      1. Myślę, że to jest tak, jak napisał powyżej Piotrek – znaleźć miejsce gdzie ryb na które się nastawiamy trochę jest. I wtedy zawsze kilka się skusi. Pstrąg to co innego – totalny przypadek. Z Wojtkiem w ostatnią niedzielę zrobiliśmy wg nas najlepszy odcinek Krzeszówki. Warunki perfekcyjne: podniesiona z 15cm woda, trącona tak na 30%. No mistrzostwo. Ja łowiłem tylko na gumy, kolega na wszystko, nawet na wirówki. Nie mieliśmy brań w ŻADNYM teoretycznie bankowym miejscu – moim zdaniem są one tak trzepane, że jeśli tam cokolwiek żyje, to jest skłute na maxa. Uważam jednak, iż te głębokie dziury są puste, bo ich mieszkańcy w pierwszym tygodniu lutego zaliczyli w łeb. Niezależnie od tego w 3h doczekaliśmy się zaledwie po pięć brań-wszystko na nijakich, paskudnych dla pstrągarza miejscach [płytko, gliniasto, bez zaczepów, bez podmyć itp.] Wojtek nie miał w ręce ryby, a ja wyjąłem raptem dwa chudzielce. Szkoda gadać:( Biorąc pod uwagę co z własnych rąk wpuściłem tam w ostatnich trzech latach, to tam powinien być strach iść bez żyłki przynajmniej 0,2mm. Ale tam prawie nic nie ma.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *