Już się bałem, że o kolejnej, trzecie już turze naszej zabawy w ligę spinningowo-muchową, będą mógł napisać jedno zdanie – wszyscy zerowali. Faktycznie było to dla mnie najgorsze ze wszystkich doświadczeń, jeśli by brać pod uwagę wszystkie tego roczne i zeszłoroczne etapy. Bywało, że nie mogliśmy zapunktować, ale przynajmniej brały małe ryby. Ale takiej „kaszany”, jak na Rabie nie było nigdzie. Przy tym, co działo się, a raczej nie działo wczoraj, marcowa tura z kilkunastoma kontaktami jakie łącznie miała dwunastka startujących, to było istne Eldorado.
W sumie – nie byłem zaskoczony. O Rabie, nad którą się wędkarsko wychowałem i pamiętam jeszcze z lat 70-ych, mam coraz gorszą opinię. Odnosząc się do ostatnich lat, to bywam tam rzadko, ponieważ nie licząc odcinka no kill, szkoda czasu. Ryb wszystkich gatunków są tam ilości śladowe, nie licząc najcieplejszych, wakacyjnych miesięcy, kiedy cokolwiek się uaktywnia. Niestety, przy zimie jaka była, tam jest dopiero początek maja. Generalnie przewijająca się czasem dobra opinia tej wody [odcinka poniżej Gdowa], wynika wg mnie z incydentalnych fuksów, jakie się zdarzają w postaci schodzących z góry, świeżo wpuszczonych tęczaków. Ktoś trafia na coś takiego i się cieszy, łowiąc nierzadko nawet bardzo duże okazy. Nie zmienia to jednak mojego stanowiska – uważałem i uważam na podstawie wyjazdów sprzed dwóch i trzech lat, że to najgorsze po Stradomce łowisko z wodą płynącą okręgu [biorąc pod uwagę możliwości i gabaryty rzeki]. Trzecia tura naszej zabawy tylko mnie w tym utwierdziła. Takież były niestety i prognozy stałych bywalców, wśród których mam kilku znajomych. Nie mniej poziom nędzy przekroczył moją wytrzymałość i pierwszy raz w życiu dałem sobie spokój przed zakładanym końcem dniówki.
Łowiliśmy od 15.00 do 20.00. Aura była nie najgorsza: piękne słońce, ale bez dusznego upału, błękit i wielkie białe chmury. Wprawdzie cyrkulacja bardzo niezdecydowana, bo próbowało powiewać raz ze wschodu, a raz z zachodu, nie mniej większość czasu było bezwietrznie. Ciśnienie mało obiecujące bo wyraźnie powyżej średniego. Woda moim zdaniem niska i widać było, iż dzień wcześniej była wyższa z pół metra. Przy okazji: pierwszy rzut oka i myśl – fajna rzeka.
Tymczasem kolor wody w Rabie widziany z bliska, z jej niby przejrzystością, taką ołowiano – matową, jest dla mnie wybitnie zniechęcający, a Skawa oraz szczególnie Soła, nad którymi bywam częściej, jawią się przy niej jako rajskie krynice.
Ciężko mówić o jakiejkolwiek taktyce, ponieważ ilość glonów niesionych przez nurt, w tym kłębów wielkości pięści była taka, że na dziesięć rzutów woblerem schodzącym głębiej niż 30cm, w dziesięciu przypadkach, po dwóch obrotach korbki miało się na końcu zestawu buro – zieloną kulę. Po prostu kraina wędkarskiego nonsensu. Stosując gumy nie było wielkiej poprawy.
Patryk, Rafał, Łukasz, który naprawdę dobrze zna tę wodę oraz Jacek, tym razem nie dojechali, czego im trochę zazdroszczę z obecnej perspektywy.
Zacznę od siebie. Bez kokieterii i fałszywego krygowania się na wszelki wypadek, jakby mi nie poszło, już po losowaniu pisałem, że zakładam swój zerowy wynik na Rabie.
Zjechałem wraz z Wojtkiem i Kubą około 4km poniżej Gdowa. W bezpośrednim zasięgu było dość płytkie bystrze, schodzące łagodnie w całkiem głęboką płań długości około 150m, równie łagodnie wypłycającą się.
Ze względu na zielony syf jaki płynął rzeką, łowiłem wyłącznie mikrojigami [podobnie jak dolną nimfą], oraz smużakiem i prowadzoną tuż pod powierzchnią małą wirówką w rozmiarze 00.
Dość szybko odpuściłem, nie widząc nawet śladu życia na wodzie i zszedłem niżej. Półtorej godziny poświęciłem na relatywnie głębokiej opasce z półmetrowym marginesem zastoisk przy brzegu.
Miała może 100m długości. Poruszałem się ekstremalnie wolno ze względu na paskudne warunki terenu. Nie mam wątpliwości, iż w tym sezonie, o ile w ogóle w jakimś, ktoś tam zawisł i próbował łowić. Zero. Po tych łącznie około 2,5 godzinach i martwej wodzie, byłem w zasadzie pewien, że para idzie w gwizdek. Jestem czasem zgnębiony faktem, że nie umiem złowić ryb, które widzę, albo które się czuje bez wątpliwości, że są. Tyle, że coś takiego przyjmuję na klatę. Gdy okazuje się iż jestem nad rybną pustynią, to mi się nie chce.
Kolejną godzinę obławiałem cierpliwie głębszy dół oraz dwie mini rynny – wszystko przy zatopionych drzewach.
Skapitulowałem o 19.00.
Podsumowując: jedyne dwa spławy widziałem pod sam koniec – rybka wielkości palca wyskoczyła do czegoś nad powierzchnią. Zaobserwowałem też stadko około 20 strzebli. I tyle. Zerowałem…
Kuba łowiąc na muchę zerował jak i ja.
Nie lepiej poszło Pawłowi i Szymonowi. Łowili wyżej [Szymon tuż poniżej odcinka no kill]. Obaj, podobnie jak ja uznali, że nie ma to sensu i tuż po 18.00 dali spokój.
Więcej szczęścia, o ile tak szumnie można to nazwać, miał Wojtek i Darek. Pierwszy wyjął pstrążka potokowego długości może 15cm [mucha], a Darek na wobler miał potoczka około 25cm. Wojtek zaliczył jak twierdził kilka brań, ale najpewniej jakichś maleńkich rybek.
Bank rozbił Maciek. Trzeba przyznać, że jako jedyny poradził sobie w naszym gronie. Kluczem była chyba jego taktyka. O ile wszyscy z nas cierpliwie koncentrowali się na dokładnym obławianiu wybranych odcinków czy miejsc, kolega robił zupełnie odwrotnie. Przemieszczał się bardzo szybko, kilka rzutów i w drogę. Szukał nie tyle ryb aktywnych, co w ogóle ryb. Przy tak nikłej populacji stworzeń z łuskami, które są niezwykle rzadko i nierównomiernie rozłożone w Rabie, miało to sens. Porzucił szybko woblery. Wypatrując jakichkolwiek śladów ryb, nastawił się na powierzchniowe łowienie. Do 18.30 był bez brania. Wtedy zauważył delikatne spławy, zdradzające obecność ryb większych niż palec. Na srebrną wirówkę Mepps nr 1 wyjął z jednego miejsca kilka klonków, ale największy miał tylko 27cm. Po siódmej rybie zapadła cisza.
Jak mówił, trochę niżej trafił na opaskę z ciut głębszą ale dość spokojną wodą. Tu dostrzegł kolejne, nieśmiałe kółko. Ryby wzięły w trzech kolejnych rzutach, a dwa ostatnie przypieczętowały jego zdecydowane zwycięstwo. Najpierw wyjął tęczaka. Niestety ryba miała tylko 28cm.
Ale w kolejnym podaniu, wirówkę tuż pod powierzchnią zaatakował skutecznie kleń na 33cm. Czyli już punktujący.
Rzut nr trzy na dwadzieścia minut przed końcem dał kolejnego pstrąga tęczowego, tym razem punktującego [39cm].
Na tym brania się urwały, a zresztą wkrótce czas tej tury dobiegł końca. Maciek łowił na Rabie tarnowskiej, na tamtejszym no kill, tuż poniżej ujścia Stradomki.
Mamy więc dwóch liderów, którzy wygrali po turze. Prowadzi Maciek, który ma więcej „małych punktów” za złowione ryby – 182, a tuż za nim jest Szymon z wynikiem 179p. Reszta na razie może zazdrościć, co też czynię…
P.S. Powyższa tura była za maj, gdyż obawiając się zimna i deszczy, rozegraliśmy ją teraz. Wynik i tak odzwierciedlił nędzę tego łowiska i na wiele się to nie zdało. Ponieważ IV tura to miała być do wyboru Dłubnia lub Prądnik, a, że wiemy jakie miody są po tej zimie na krakowskich wodach już tylko z nazwy pstrągowych, to zaczęliśmy się zastanawiać nad zmianą łowiska. Wojtek zaproponował Kanał Łączański – łowisko dość ciężkie dla spinningistów, ale przynajmniej z przyzwoitą populacją ryb różnych gatunków, tu akurat bardzo równomiernie rozłożonych. Darek, którego Dłubnia i Prądnik były propozycjami, zaakceptował pomysł. Sam już się głowię, na co zamienić wylosowaną moją tym razem , lipcową propozycję. Nie widzę bowiem sensu w łowieniu pojedynczych i to niewielkich rybek na Krzeszówce, czy Prądniku właśnie…
24 odpowiedzi
To musiała być męczarnia . Byłem tam chyba raz w zeszłym roku na tym właśnie odcinku. Udało mi się złowić rybę nienajgorszego potokowca , ale w ogóle nie przekonało mnie to do kolejnego wypadu tam.
Nie widziałem tam drobnych rybek i jakichkolwiek śladów życia i to w środku lata ! Gdyby nie to że gdzieś tam wpuszczają te duże pstrągi i dbają o tego no killa poniżej ujścia Stradomki to chyba życie by tam całkowicie umarło.
Może to zabrzmi dziwnie, ale tekst ten dodał mi trochę otuchy. Okazuje się, że tegoroczna „nędza” nie ogranicza się wyłącznie do okołooświęcimskiej Soły, a jest zjawiskiem bardziej globalnym 🙂 Takiego bezrybia nie pamiętam chyba jak długo wędkuję. Nie chodzi nawet o to, że ryby nie biorą. Ich po prostu nawet nie widać! Doszło do tego jeszcze zrujnowane i wypłaszczone dno na wielu odcinkach po wiosennej dużej wodzie, gdzie nawet pijawki mają problem się utrzymać. Zamiast zarybienia w postaci „spadkowiczów” z zaporówek, wymiotło chyba wszystkie ryby do Zegrza 🙂
Gdyby coś dać od siebie a nie tylko oczekiwać to spiningisci mogli by sobie zrobić bardzo fajny nokill poniżej Gdowa samo się nic nie zrobi a jak narazie to coś nie widać aktywności spiningistow w tym temacie największą aktywizacja jest po wysokiej wodzie jak zejdą ryby z nokila… walczcie chociaż o zakaz zabierania potoka i lipienia i żeby się pozbyć spławikowej patologi
Nie wiem co na to powiedzieć. Nie bywam na Rabie, bo uważam ją za kiepskie łowisko. Mam też dość daleko, podobnie jak większość moich kumpli. Wydaje mi się iż o odcinek no kill na danej wodzie powinni zabiegać głównie miejscowi wędkarze, bo tylko oni są w stanie jako tako upilnować takiej wody. Odbieram powyższe „spinningiści” jako typowy głos muszkarza z pretensjami. Ryb nie ma bo są zabijane, a nie dlatego, że są łowione na spinning, muchę czy spławik…
Niestety w tym przypadku miejscowi starają się o to aby było dozwolone łowienie na spławik… to jest poprostu chore ze taka rzeka się tak marnuje bo są tam warunki dla naprawdę grubych kabanów gdyby nie były wyjadane zanim dorosna to nie jeden 60+ by tam pływał
Zgadzam się z tym, tylko właśnie kłopot całego PZW polega na tym, czy i kto w temacie danej wody zmontuje ekipę, która przejmie inicjatywę. Hipotetycznie:zbieramy ludzi i robimy masę szumu,wywieramy presję, straszymy się nawzajem i powiedzmy, po dwóch latach jak w przypadku Krzeszówki, zarząd okręgu zgodzi się na powstanie no kill. Kto go będzie pilnować? Choć od czasu do czasu jakiś patrol musi się kręcić, bo inaczej no kill jest tylko na papierze i „dziady” robią co chcą. Przecież nie będziemy z kumplami jeździć 80km w jedną stronę i pilnować wody na której połowimy kilka dni w roku…
na spławik wolno łowić dopiero od mostu w Chełmie (stara A4), a zakaz zabierania ryb łososiowatych i lipieni jest niemal do samej Bochni, więc nie wiem o co płacze „rasta”
Ja obawiam się, że prócz sporej presji z samą wodą coś może być tam nie tak. Można powiedzieć, że górska rzeka niby, a kożuch syfu na kamieniach grubszy niż na Pradniku w środku miasta, o przerażającej ilości glonów już nawet nie piszę. Na śmierdzącej wildze w środku lata nie ma tyle zielska nawet. Raba powyżej dobczyc jest czysta, ale poniżej? Bo wygląda cokolwiek nieciekawie…
Pany! O czym wy mówicie? Kilka dni temu byłem świadkiem rozmowy klienta ze sprzedawcą w sklepie wędkarskim. Prosił o taką zanętę, która nie będzie wabić dużych ryb, bo tam gdzie on łowi nie wolno zabierać dużych ryb!. Chłopaka za ladą zatkało… Ja nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać?
No, to jest tylko potwierdzenie tego, co powyżej napisałem. Jeśli miejscowi nie chcą, a nie chcą, to odcinka no kill tam nie będzie. Tam gdzie łowiłem bywa wielu mięsnych muszkarzy, którzy jeżdżą tam, ponieważ wyżej ryby nie wolno zabrać… A odnośnie powyższej anegdotki, to się uśmiałem. Ot, taki koloryt polskiego wędkarstwa.
edek-zapoznaj się jeszcze raz z zezwoleniem bo nie masz racji… chodzi o odcinek od mostu w gdowie do ujścia stradomki
ja pisałem o odcinku Tarnowskim, tyle lat nie było no kila ale udało się wywalczyć w Tarnowie, wiec i wy powinniście naciskać na Kraków. Jeśli taki odcinek by powstał to kilka lat i powinno być sporo ryby, jeśli nie to przyczyny trzeba szukać gdzieś indziej …
Jak sam piszesz,sporo czasu zajęło by powstał taki odcinek. Sam wiem, że nawet jeśli jest aprobata większej grupy wędkarzy, to zarząd czeka z taką decyzją najczęściej do końca kadencji. To pierwsza rzecz. Druga – jak pisałem wyżej: jaki sens jest upierać się nad takim odcinkiem skoro nie chce tego większość miejscowych? Kto tego upilnuje?
Tak właściwie to co Pan określa jako miejscowych?
W tym konkretnym przypadku, to Gdów i najbliższa okolica. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś z Bochni, Dobczyc, czy Wieliczki, będzie jeździć robić kontrole. Ja po naszym śmiesznie małym odcinku widzę, że tego trzeba doglądać non stop, także poza sezonem. Super jak jest jakieś lobby, większa grupa, która mocno akcentuje powstanie wody w takiej formule, ale podstawą są miejscowi,którzy na dodatek są wstanie przekonać innych miejscowych, albo ich zdominować. Inaczej no kill zostaje tylko na papierze.
No niestety w tym przypadku trudno mi sobie wyobrazić ze ktoś z Gdowa będzie pilnował Raby spiningistow i muszkarzy nie ma za wielu w okolicy a tym bardziej takich którzy byli by chętni do działania. Prezes koła Raba to ortodoks który najchętniej zezwolił by łowić na robaka i zlikwidować no kill z resztą jego wypowiedzi można poczytać na stronie okręgu… ale sądzę że aby coś zdziałać nie koniecznie musi być to inicjatywa miejscowych przykładem jest nokill dobczyce gdow gdzie jednak większość aktywnych ludzi jest z Krakowa i otoczenia od 10-40km oczywiście jest też kilka osób z gdowa i najbliższej okolicy o których nie można zapomnieć. Raba to jednak trochę inna rzeka od waszej Krzeszowki przede wszystkim większa i uważam że taki „lokalny” harakter działania się tu nie sprawdzi niestety w Krzeszowce pstrag potokowy nie osiągnie wielkości +70 i w Krzeszowce nie utrzyma się takiej ilości ryb jak w Rabie. Raba ma ogromny potencjał i może obsłużyć jednak większą ilość wędkarzy i dlatego powinna być naszym wspólnym dobrem całego okręgu powinni o nią dbać wszyscy zainteresowani bo jak narazie to poniżej Gdowa „dbają” o nią tylko miejscowe dziadki spławikowcy…
Cóż mogę powiedzieć. Nie zgadzam się z ani jednym argumentem, poza tym, że w Krzeszówce nigdy nie będzie tyle ryb co w Rabie [zakładając optymalne warunki dla obu rzek]. Nie chcę przeciągać dyskusji, bo akurat w tym wypadku to mnie nie zależy, by kogoś przekonywać do moich racji. Ale zapytam tylko o trzy kwestie:
1. ile z tych- już nie 70-ek a choćby 60-ek mocno zdziczałych łowi się w tej rzece – odpowiem: jak na jej wielkość i swego rodzaju otoczkę, to znikome ilości; najczęściej są to świeżo wpuszczone ryby i najczęściej…tęczki [mam sporo zdjęć głównie takich ryb z tej wody, bo dużo ludzi mi je podsyła; było nie było to kawał rybska]
2. Jeśli pojawia się kontrol, to skąd są ci ludzie?
3. Co by się stało [bo realnie kontrola nad Rabą, nawet nad no kill, jest bardzo rzadka], gdyby nie było corocznych, kilkakrotnych zarybień, które mają taką skalę, że przy takim nakładzie to nawet w Dłubni, Wildze i Prądniku cokolwiek by pływało….
Nie brne dalej w rozmowę z kimś kto nie zna tematu a na dodatek odpowiada sobie sam na pytania bo to nie ma sensu 😉 pozdrawiam i trzymam kciuki za Krzeszowke oby się wam udało 🙂
Jako że bywam nad obiema wymienionymi rzekami, to ośmielę się nie zgodzić z żadnym z was do końca.
Najpierw kwestia tych 70+. To jest kuriozalny rozmiar dla pstrąga, nawet w idealnych warunkach, w zamkniętym rezerwacie. Nie wierzę, aby w Krzeszówce miał szanse osiągnąć takie gabaryty. Natomiast liczna populacja uczciwych 40+ jest realna.
W kwestii trzech punktów pytań Adama:
1. Nikt nie wie, bo na nokillu wielu łowiących nie pokazuje wyników publicznie, a są i tacy, którzy nawet nie robią zdjęć rybom 55-60. Mowa o potokach. Ile jest „otoczki”, ile legend, a ile potężnych ryb w wodzie, trudno powiedzieć. W wynikach zawodów tych potworów nie widać.
2. Kontrole SSR nad Rabą to najczęściej patrol z Okręgu. Sam znasz, Adamie tych ludzi. Natomiast kwestia pilnowania nokilla jest zupełnie inna. Z racji specyfiki, ten odcinek jest na przeróżne sposoby obserwowany, wiadomo czemu nie podam publicznie szczegółów. Przypadkowy niedzielny kłusol, nie ma szans pomieszać, chyba że będzie miał wyjatkowe szczęście. Realnie to spali tylko na darmo benzynę, i szybko zostanie przegoniony.
Podjazdową wojnę toczą miejscowi, czesto z użyciem dzieci.
3. Skala zarybienia Raby, to kilka czynników i trzy źródła finansowania. Wracamy do tęczaka – zarybienia Dłubni teczakiem miały miejsce przez dziesiątki lat. Mimo niskich wymiarów potoka, mimo chorych limitów i tego że wszyscy brali ryby, jeszcze 30 lat temu, w Dlubni łowiono potoki 50-60cm. Tęczak pełnił rolę oslonową. Tanie mięso. Sytuacja analogiczna do Szreniawy. Zwróćcie uwagę, że skala kłusownictwa jest raczej niezmienna, presja „normalnych” wędkarzy wzrasta, a zarazem limity i wymiary są zaostrzane. Sam jeszcze pamietam, jak dla potokowca było odpowiednio 25cm/5szt dziennie i brak limitu rocznego. Zarazem tęczak miał wymiar i limit. A duży potok znikł wraz z zakazem zarybiania tęczakiem wód otwartych. Nie twierdzę, że to rozwiazanie idealne. Ale chyba jedyne realne, bo alternatywa to armia strażników z bronią, i antyklusowniczy terror.
Samo ustanowienie odcinków nokill, jak widać na Rudawie czy Prądniku, nic nie daje. To tylko przesunięcie pozyskiwaczy mięsa, z grupy tych z kartą, na grupę miejscowych kłusoli. Spada presja bo nie wolno brać ryby, nad wodą jest mało wędkarzy, wchodzą miejscowi z robalem.
Teraz pomyślmy inaczej. Na całej rzece robimy zakaz zabijania potoka, ale wpuszczamy tęczaki. Z limitem dziennym. Tworzy się legalna presja, wypiera kłusoli, lowiacych edukuje się aby pilnowali siebie nawzajem.
Potoki rosną, są kłute więc coraz trudniejsze do zlowienia. Za trzy lata dzielimy rzekę na odcinku nokill na zmianę z put&take, dalej z zakazem zabijania potokowca na całej długości. Chętnych na mięsko nie da się usunąć znad wody – ale można wykorzystać aby zapłacili za ryby, i te zabrane, i te ktore chcemy ochronić.
Na Rabie, na sukces wody złożyło się kilka czynników. Ludzie związani z nokillem, od wielu lat, mają i wplywy, i pieniądze. I te prywatne środki są w rzekę inwestowane. Jest wsparcie lokalnej wladzy. Wreszcie jest sport, czyli dofinansowanie z samego PZW. Wtórnie, nowi bywalcy łowiska sami choćby w niewielkim zakresie, dbają o wodę, reagują na patologie, bo jest o co walczyć.
A ja się zgodzę prawie w całości z tym co napisałeś 😉 sam bym odpowiedział podobnie ale nie chciałem niektórych kwesti publicznie poruszać tym bardziej ze pan Adam i tak wie lepiej
Znam Adama dość dobrze, i to nie jest czlowiek o zamkniętym umyśle. W wielu kwestiach się nie zgadzamy, w wielu stanowisko obu z nas zmieniło się z czasem i jest niemal tożsame. Szanuję i lubię Adama, chociaż wcale nie muszę się z nim zgadzać. Obaj w ostatecznym rozrachunku chcemy tego samego – wód z rybami. To że pewne poglądy Adama, uważam za utopię, nic nie zmienia. Mam nadzieję, że jak obaj będziemy już bardzo starzy, to jakaś część tych marzeń się spełni, i nad jakąś rzeką przy butelce dobrego wina, bez wyrzutów sumienia razem skonsumujemy rybkę z ogniska. Bo będzie tych ryb tak dużo, że nawet Adam przestanie być absolutnym nokillowcem. Na razie, ja jako zupełnie nieortodoks, w tym roku zabiłem aż dwie ryby. Złowione spod lodu.
Od ludzi przywiązanych do PZW można usłyszeć tylko jedno – „g… wiesz, krótko żyjesz, nie siedzisz w okręgu”. To nie jest płaszczyzna do rozmowy.
Uwierz, rasta, że z Adamem warto rozmawiać. Nawet się kłócić.
Panowie Muszkarze, którzy czują się cokolwiek ważniejsi od pozostałych
Nie łowiłem na Rabie wiele lat (emigracja do innego miasta = okręgu). W tym roku byłem już 4 razy na Rabie (ze spławikiem i nie czuję się od Was szczególnie gorszy!). Przez te 4 dni nałowiłem się już wystarczająco. Nie zabieram ryb, ale na przynęty roślinne, które poniżej Gdowa są dozwolone w przeciągu 40-60 minut udawało mi się połowić 4-5 sztuk kleni 40+ (a to już wystarczający okaz, żeby było fajnie). Jestem bardzo zadowolony i gdybym nie bywał nad Rabą, to z Waszych opisów w życiu bym tam nie pojechał… Chyba, że taki macie zamiar i to Wasze pisanie to taki czarny PR żeby odstraszyć tych, co jeszcze nigdy w Rabie nie łowili…
Pozdrawiam brać wędkarską, wodom cześć!
Dyskusja powyżej to i muszkarze i spinningisci. Czasem 2 w 1.
Kleń na Rabie jest, jakkolwiek wyspowo. Czereśnia czy porzeczka, jest okresowo bardzo skuteczna. Ale, sam kleń to jeszcze nie wszystko. Raba ma potencjał dużo większy, niż populacja ryb, które potrafią przeżyć wszędzie. O ile kleń 50+ z kazdej wody mnie cieszy, to taki właśnie wypracowany spinningiem na Rabie, przez cały dzień, był dowodem na brak potokowców poniżej Gdowa. Każdy chyba przyzna, że taki kleń jest trudniejszy do podejscia i zlowienia niż potok 30-35.
Żeby odcinek no kill miał sens , potrzeba naprawdę sporo pracy i czasu spędzonego nad wodą . ostatnimi laty łowię główne tylko nad Rabą (sporadycznie na Wiśle w Łączanach , kanale czy Skawince ) nad Rabe mam prawie 40 km a i tak w tm sezonie byłem 70 razy żeby sobie powędkować:D do tego dochodzą jeszcze wypady na patrolowanie brzegów w poszukiwaniu kłusowników czy płoszeniu kormoranów . Jeśli chodzi o pieniądze na zarybienia , są to fundusze z dobrowolnych składek zwykłych wędkarzy łowiących właśnie na Rabie . Co do ryb pływających w Rabie….. 60 cm potok to ryba która juz kilka dobrych lat w Rabie przeżyła , i nie raz hak widziała 😀 a trochę takich w Rabie pływa ! . No i jeszcze potokowce 70-tki to już prawdziwe rodzynki , na palcach jednej ręki mogę policzyć szczęśliwców którym udało się takie ryby wyholować . O tęczakach nie będę się za bardzo rozpisywał , powiem tylko ze tez osiągają bardzo pokaźne rozmiary .
Musimy pamiętać ze nie było by tego wszystkiego , gdyby nie czas i ciężka praca włożone w tą rzekę . Chcąc mieć odcinek no kil z prawdziwego zdarzenia , musimy liczyć się z tym że będzie ciężko i na efekty trzeba będzie poczekać . Ale jak widać na przykładzie Raby , przy odrobinie dobrych chęci można !