Pierzasta alternatywa

Wykonywanie przynęt wędkarskich bez wątpienia ma w sobie coś z rzemiosła artystycznego, a kręcenie much to wg mnie już top tego zajęcia. Wielu wędkarzy za punkt honoru ma łowienie ryb na własnej produkcji wabiki. Ja akurat jestem raczej pozbawiony takich ambicji, głównie z racji średniej urody moich patentów. Owszem, zrobiłem w życiu z 200 woblerów, kilkaset wahadłówek, ale że cudne to one nie były, a i ze skutecznością różnie bywało, toteż mam do tego dystans. Trochę inaczej zapatruję się na rzecz, gdy ktoś fajnie wykona przynętę wg mojego projektu. Od dłuższego czasu, przy okazji wspólnego łowienia rzucałem okiem ukradkiem na muchowe pudełka Wojtka.

(fot. A.K.)

Jego szeroko rozumiane muchy są bardzo pozytywnie oceniane. Zresztą wychodzące z rąk kolegi „pawiki” dedykowane do spinningu, spokojnie mnie w tym utwierdziły, a kropkę nad „i” postawiła opinia dość znanego muszkarza, jaką pośrednio zasłyszałem. No i tak od słowa do słowa, korzystając z tego, że zima była tęga, naciągnąłem Wojtka, by do mnie wpadł na mały pokaz. Przy czym oczywiście miałem chytry plan, by skorzystać na tym i „przytulić” trochę tych cudeniek. Sam nie znam zbyt wielu muszkarzy, a ci, z którymi mam kontakt, to albo akurat much sami nie kręcą, albo są mega ortodoksami i żadnych spinningowych herezji do uświęconych wzorów nie dadzą sobie wprowadzić. Ponieważ sam jestem w niektórych kwestiach ortodoksem i doskonale rozumiem  tego rodzaju ludzi, to po kilku delikatnych próbach odpuściłem. W osobie kolegi mam ten plus, że na muchę łowi niedługo, a uskutecznia też spinning, więc facet nie ma oporów, by robić różne eksperymenty, czy inne tego typu „profanacje” utartych wzorów.

(fot. A.K.)

Wojtek zabrał cały muszkarski majdan a tego trochę już ma.

(fot. A.K.)

Wprawdzie miałem już w głowie kilka pomysłów, na przeróbki pod spinning muchowych wzorów, jakie podejrzałem u kolegi w pudełkach, miałem też jakieś swoje abstrakcyjne projekty, nie mniej, jak obejrzałem te wszystkie pióra, futra i syntetyki, to pojawiły się kolejne pomysły.

(fot. A.K.)

Oglądanie w akcji kogoś, kto ma już praktykę w takim rękodziele, to niezła frajda. W sumie, rzecz wygląda mało skomplikowanie, aczkolwiek opiera się na dość dużej dawce wiedzy, sprowadzającej się w dużym uproszczeniu do tego –  jak i z czego.

(fot. A.K.)

Po prostu niektóre wzory, dla mnie jako laika wyglądają na dość skomplikowaną robotę [i część faktycznie taka jest], nie mniej najbardziej mnie zaskakiwało to, z czego wykonany był dany element, a już wielkie oczy robiłem, w temacie techniki wykonania, która często z prozaicznego materiału, „wyciskała” przepiękne formy.

Na pierwszy ogień poszły typowe spinningowe jigi. Tu żeby nie było, że dorabiam ideologię – nie uważam ich za jakieś szczególnie wybitne. I jeśli można mówić o jakichś wzorach spinningowych, to poniższe są powszechnie znane. Ot brązy i żółcie.

(fot. A.K.)

W moim wypadku  4-5cm całkowitej długości, przy główkach 1g. Powyższe gabaryty nie są jakimś wyznacznikiem poprawnego działania. Ja akurat stosuję takie, dopasowując je do sprzętu jakiego używam, techniki łowienia [pod prąd] i łowisk  [głębokość, szybkość nurtu] w jakich najczęściej goszczę. A kolorystyka i ogólny design? Uważam po prostu, że jigi żółte z brązem plus ewentualne drobne detale w innych kolorach, są najbardziej uniwersalne, obok jigów czarnych z rudymi [czerwonymi] elementami, jeśli myślimy o pstrągach potokowych, szczególnie rybach dzikich.

(fot. A.K.)

Oczywiście mam przeróżne inne kombinacje kolorystyczne, ale powiem szczerze, że jak nie połowiłem na te dwa wzory danego dnia, to bardzo rzadko na coś innego z tego rodzaju wabików. Dlatego o ile bardziej jako ciekawostkę, mam po jednym – dwa modele w egzotycznych zestawach barwnych i rwę je zawsze bez żalu, o tyle, szczególnie te ze zdjęć na naszych, około krakowskich wodach sprawdzają mi się doskonale i nie lubię się  z nimi rozstawać. Stąd bezpieczniej się czuję mając ich większy zapas.

Ponieważ pokaz Wojtka, miał także „medyczny” aspekt, związany z delikatną dezynfekcją przeziębionej mojej osoby, a moja żona zobligowała się Wojtka odwieźć po całej zabawie, toteż dołączył do nas po pewnym czasie Jakub, który także łowi na muchę, choć krótki czas.

(fot. A.K.)

Od kolejnego gościa dostałem kilka malutkich puchowców, które ja akurat chętnie użyję na wzdręgi i z ciekawością zobaczę, co z tego będzie.

(fot. A.K.)

Kolejnymi przynętami były już typowo muchowe żuki. Ja od jakichś dwóch sezonów mam lekką obsesję tej przynęty, zrobionej konkretnie  pod jazia. Jakoś tak intuicyjnie czuję iż w moich bagiennych łowiskach, spory [ale nie duży] owad na powierzchni, powinien kusić te ryby. I oczywiście wynudziłem od paru ludzi trochę takich wzorów. Wszystkie są fajnie zrobione, akurat w bardzo powściągliwej kolorystyce, filigranowe [po 6-10mm], ale mają dwie wady. Oczka ich haczyków są tak maleńkie, iż nawet drucik agrafki nr 22 nie chce w nie wejść, a przy tym tak lekkie, iż nie ma szans posłać ich dalej niż długość wędki.

Tu kolejny raz odpowiem, dlaczego do różnego rodzaju maleńkich i bardzo lekkich przynęt używam agrafek. Otóż bardzo często łowię takimi wabikami albo na upatrzonego [jazie], albo na tyle znam rzekę, iż na bank wiem, że w danym miejscu siedzi większy, jak na dany ciek okaz [pstrągi]. Zbyt często jestem w sytuacjach, gdy po pierwszym podaniu ryba nie interesuje się przynętą, albo tylko wychodzi, nie mniej są duże szanse, że się nie spłoszyła. Szczególnie w temacie jazi, nie ma czasu na wiązanie śmiesznie cienkich żyłek, które stosuję, bo tu rolę odgrywają dosłownie sekundy – te „jaźki” żerując,  powoli ale stale się przemieszczają i kilkadziesiąt sekund zwłoki, powoduje, że ryba, która była 10m ode mnie, jest ode mnie metr. I po zawodach. Agrafka pozwala relatywnie szybko wymienić wabik i wykonać kolejny rzut. Poza tym w niektórych przypadkach, ten dodatkowy dopalacz w postaci agrafki pomaga, choć wiem, że wygląda okropnie, szczególnie przy mikrojigach, czy typowo muchowych nimfach.

Poniższe żuki Wojtka są tak przeciążone, że spokojnie podam je na 10m.

(fot. A.K.)

Zresztą tu chodzi o to, by posłać je te 5m od brzegu, a potem przykleić żyłkę do powierzchni i powoli wysnuwając, pozwalać owadowi spływać kolejne metry, najlepiej  w najbliższym sąsiedztwie lądu. Niestety te poprzednie wabiki, które robili mi inni ludzie , były tak labilne w swojej wadze, iż nie było szans na nawet taki zabieg.

Chrząszcze są w swojej początkowej fazie wykonania bardzo, że tak powiem „średnie”.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Wygląda to wszystko, że końcowy efekt nie zwali na kolana, a jest całkiem inaczej.

(fot. A.K. )

Oczywiście robiliśmy test, czy żuk nie jest za bardzo dociążony.

(fot. A.K.)

Wprawdzie oba chrząszcze nie naśladują jakiegoś konkretnego gatunku, choć w wersji grzbietowej [akurat dla ryb mało chyba istotnej] tak, to ciekawa jest rzucająca się w oczy kolorystyka brzuchów.

(fot. A.K.)

Jakie będę mieć doświadczenia z tymi przynętami, czas pokaże, aczkolwiek jestem dość optymistycznie nastawiony.

By odsapnąć i niejako przy okazji, mój gość „zwinął” dla mnie pijawkę, przy czym, że ja wolę te rudawe odcienie, to wyszła może bardziej jak dżdżownica. Też dopasowana do wprawdzie bardzo lekkiego ale jednak spinningu. Jak widać w stanie suchym

(fot. A.K.)

 i mokrym,

(fot. A.K.)

 to dwa różne wabiki.

Po drodze przypomniałem sobie, iż poza jednym , wszystkie ciężkie wzdręgowe jigi zabrały mi szczupaki. Różniły się od pozostałych większymi gabarytami: około 18mm i 1,5g. Sama konstrukcja jest bardzo prosta – ot taki pompon z syntetyków, ale jak wielu wędkarzy trzymam się dość mocno już czegoś sprawdzonego, więc ten jeden jedyny, co się ostał służył za wzór.

(fot. A.K.)

Generalnie nie polecam takich,  szczególnie na letnie krasnopiórki, ale przy trochę większym doświadczeniu i głębokościowym łowieniu tych ryb z początkiem sezonu, niewiele przynęt których próbowałem, dorównuje takim czerwonym, „tłustym” pomponom. A, i malce na to nie biorą tylko naprawdę fajne wzdręgi, takie 30+.

Jak się kolega rozkręcił, to na tapetę poszły larwy jętek. Widziałem u niego takie do metody muchowej. Maleńkie, z drobnymi szczegółami typu zawiązki skrzydeł itp. Dla mnie było to clou programu, gdyż  – tu buńczucznie stwierdzę, iż będzie to hit. Wstępnie zaproponowałem, powiększyć je o dosłownie kilka milimetrów na długość, no i w wyniku dociążenia trochę przytyły. Kolorystyka bez zmian, czyli zbliżona do naturalnej. Waga całkowita – jakieś 0,5 – 0,7g.

(fot. A.K.)

Potem Wojtek kręcił mi jętkę – owada dorosłego, o czym później; wpadło też kilka nieplanowanych bonusów,

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

a ja czując mały niedosyt wciąż dumałem nad larwami. No i stanęło na kolejnym modelu, przy którym się zgodzę – pełna profanacja muchowego oryginału. Znów, tym razem wyraźnie przynętę powiększono do około 2,5cm. Solidnie dociążona ma koło 1g. Wojtek dodał odnóża.

Zaskoczyły mnie testy: rzucając nowym kijem do 5g, jakim mam zamiar w ciepłej porze roku łowić te nasze nieduże pstrążki, na plecionce 0,04mm jętka mniejsza śmignęła na …11m. A wszystko w warunkach domowych, przy takim oszczędnym rzucie spod kija. Tych większych larw nawet nie założyłem, bo i dalej niż ściana by nie poleciały w zamkniętym pomieszczeniu. Myślę, że mam rewelacyjny wabik na pstrągi, a te większe to mam nadzieję sprawdzą się na klenie i nie tylko w wodach stojących.

(fot. A.K.)

Na koniec piękna jętka – imago. Szczerze powiem – nie mam pojęcia, czy ja będę w stanie cokolwiek z tym podziałać. Nie jest dodatkowo przeciążona. Ale to tak piękna przynęta, że fajnie coś takiego po prostu mieć.

(fot. A.K.)

Mam jej bardzo dopracowany odpowiednik o charakterze woblera. Łowiłem zresztą na niego, ale na naszych wodach bez cudów, poza jednym słownie dniem, przy czym sztywność drewna i w porównaniu z piórami – masywne skrzydła z pianki, nie ułatwiały zacięć. Przy okazji tej przynęty okazało się iż korpus nie jest jak sądziłem naiwnie  – teraz nie śmiać się proszę – z jakichś koralików, czy…stoperów gruntowych, a z identycznej pianki jak żuki, tylko odpowiednio potraktowanej.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Efekt końcowy w każdym razie jest niezły.

(fot. A.K.)

Ktoś zapyta – po co tyle zachodu? Poza zabawą, która sama w sobie jest miła, mamy w rękach kolejną alternatywę dla ryb w naszych przełowionych na ogół wodach. Jeśli ktoś nie stosował przynęt muchowych, zmodernizowanych dla spinningisty, to nie wie z jaką ufnością ryby atakują takie wabiki. Zachęcam, tym bardziej, że przy elastycznym muszkarzu, najlepiej takim, co czasem też łowi na spinning, mamy chyba nieograniczone pole inwencji. Miło tak spędzić parę godzin w dobrym towarzystwie, zamiast już któryś raz zmarznąć nad wodą bez pstrągowego dotknięcia, co też ma swój urok, tylko ile można 🙂

(fot. A.K.)

 

 

3 odpowiedzi

  1. Moja propozycja na niekonwencjonalne łowienie pstrągów to 5cm slider Salmo. Wiem, że to przynęta trochę za duża, ale może działać selektywnie na pstrągi które wszystko już widziały. Można nim rzucić w rejon stanowiska pstrąga i dosłownie dżerkować podciągając pod prąd lub z prądem, najlepiej nadaje się do tego wersja tonąca. Inną ciekawą przynętą i alternatywą na skłute pstrągi może być 4cm thrill Salmo, choć jest przynęta wybitnie boleniowa, po drobnej przeróbce steru może się okazać skuteczna na opatrzone pstrągi i nie tylko. Planuje przetestować, jeśli będą warunki i możliwości, slidera 5cm Salmo na pstrągach, małe pstrążki będą uciekać od tej przynęty, chce zobaczyć jaka będzie reakcja na nią pstrągów od 35 cm wzwyż. Pozdrawiam.

  2. Brzmi trochę egzotycznie, choć nie niewiarygodnie. Proszę dać znać po sezonie, jakie wyniki.

  3. – przynęty jerkopodobne, amerykanie stosują na pstrągi od dawna, a pomysł z sliderem 5 i thrillem 4 brzmi jak jedna rozmowa z zimy z kolegą … powinny działać , skoro wahadełko też najlepiej wabi w opadzie.
    – kolorystyka jigów, tu mnie Adamie zupełnie zaskoczyles. Moje skromne doswiadczena w tej kwestii to zupełnie inny dobór kolorów, jakkolwiek imitujemy inne owady.

    Na pewno „nasze” pstrągi sporo widziały , i wobec muchy , czy to klasycznie czy na spinie podanej, są bardziej ufne. Wadą jest kompletny brak selekywnosci takiej przynęty , a jak wiemy maluchy są szybsze i odważniejsze. Nie twierdzę że łowienie kabanów mikrojigiem jest niemożliwe, ale często palczak złapie muchę szybciej i w czasie holu płoszy tego dużego. Oczywiście , mucha/nimfa/jig ma sens i świetnie nadaje się do testu czy ryby w ogóle żerują albo kuszenia tych ostrożniejszych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *