Uważam, że warto prezentować lokalnych rękodzielników. Ja już nie pamiętam, jak to się stało, że zacząłem korespondować z Panem Waldemarem [jest z naszego okręgu]. Wiem tylko, że w którymś mailu były załączniki z woblerami. Początkowo nie za bardzo zwróciłem na nie uwagę, gdyż tę przyciągnęły wahadłówki. Wizualnie bardzo starannie wykonane. Pomyślałem wtedy, że zapytam, czy mój rozmówca, nie spróbowałby wykonać kilku wg mojego, już dopracowanego wzoru, tylko takich staranniej wykonanych, niż ja to robiłem.
Minęło troskę czasu i przyszła mała paczuszka. W środku było kilka świetnie wykonanych błystek wahadłowych, dokładnie wg wytycznych, jakie podałem.
Zanim przedstawię Pana Waldka i jego przynęty, sam trochę się teraz pochwalę, ale ja naprawdę jestem dumny z tych wahadłówek, gdyż nie widziałem takich u innych pstrągarzy. Inna sprawa, że niezmiernie rzadko widuję ludzi, używających wahadłówek na kropkowańce. W każdym razie zaprojektowałem i testowałem ją od początku do końca. Przynajmniej połowa złowionych przeze mnie pstrągów w ostatnich trzech latach, to były te, oszukane tym wahadełkiem. W tym kilka ciut większych.
Cóż takiego jest w tej wahadłówce? Zacznę od może nie minusów, ale ograniczeń, które ma, a ma ich sporo. Po pierwsze, przynęta ta rewelacyjnie sprawdza mi się prowadzona w ekspresowym tempie z prądem. Już z tego wynika, że nie nadaje się do takiego łowienia w chłodnej porze roku. Wolno prowadzoną z prądem pstrągi atakowały niezbyt ochoczo. Z kolei prowadzona pod prąd niczym się szczególnie nie wyróżnia ani na plus, ani na minus. Kolejny kłopot, to kij: mimo tego, że wahadłówki te w ostatecznej wersji ważą jakieś 3g, mają zaledwie 3,5cm dł. i stawiają niewielki opór prowadzone z prądem, to nie można uzyskać ich docelowej pracy kijami miękkimi, a równocześnie delikatnymi. Powinno być przynajmniej do 12g jeśli wędka jest miękka. Następne ograniczenie to fakt, iż nie dość, że przynosi efekty w sumie tylko w ciepłej porze roku, to na dodatek w wąskim zakresie czasu, sprowadzającego się do pory tuż przed zmierzchem [około 1,5h]. O świcie, a tym bardziej w środku dnia pstrągi nie miały ochoty jej gonić. Nie sprawdziła mi się w jej głównym przeznaczeniu na wodach głębokich i mało przejrzystych. Optimum to 30 – 100cm, choć docelowo pracuje tuż pod powierzchnią. Ciężko też wyzyskać 100% efektu pracy błystki na plecionkach. Po prostu traci swoje atuty. Jakie?
Zacznę od największego, który dla wędkarzy starej daty, jest wadą: otóż wahadłówka ta prawie nie ma własnej pracy. To jej największa wartość, a przyklasną temu wszyscy, którzy na co dzień korzystają z tych wszystkich najnowszych gum, z których spora część w zasadzie sama z siebie przecież nie pracuje.
Szczególnie w łowiskach mocno nawiedzanych przez ludzi z wędkami, ryby – mam wrażenie – coraz bardziej powściągliwie reagują na wszelkie szaleństwa w wodzie. Jest w minimalnym stopniu, ale specyficznie wykrępowana, co z kolei pozwala uzyskać oryginalny efekt przy szybkim zwijaniu żyłki.
Natychmiast po rzucie i zetknięciu błystki z wodą, zamykam kabłąk i z kijem uniesionym pod kątem około 45 stopni, zaczynam zwijać żyłkę. Zwijać bardzo szybko. No, ekspres. Wahadełko dostaje specyficznych drgawek, tłukąc raz prawą, raz lewą krawędzią o powierzchnię rzeki, zostawiając bardzo nietypowy ślad na wodzie. Wyraźny a zarazem niezwykle subtelny. Długo zastanawiałem się, dlaczego pstrągi atakują to tak chętnie w takim dzikim biegu? Nie wiem, czy odbierają to tak samo spod powierzchni, natomiast mnie do złudzenia przypomina to maleńkie gryzonie przepływające czasem rzeczki.
Z kolei prowadzona łagodnie po łuku pod prąd kolebie się niemrawo i nieźle chyba naśladuje zdechłą żabę, co było pierwotnym zamierzeniem. Stosunkowo rzadko wpada w ruch wirowy.
Kolejny atut – w zasadzie nie skręca żyłki. Łowi się nią bardzo prosto, wręcz topornie, a zarazem bardzo skutecznie i każdy, nawet początkujący da radę. Jakby ktoś chciał, to pokarzę co i jak, tyle, że trzeba poczekać do końca maja, gdy woda trochę się ogrzeje, a pstrągi mają największy „odjazd” i są w stanie dogonić wszystko w wodzie. Następna fajna cecha: ten szybki, prosty sposób prowadzenia doskonale zdaje egzamin na wodzie szybkiej, jak i spokojnej, wręcz stojącej. Dalej – lecą dość celnie [chyba, że się rzuca pod silniejszy wiatr – trzeba brać poprawki] i daleko, co szczególnie się przydaje na łąkowych, uregulowanych odcinkach. No i dzięki Panu Waldkowi doszedł ostatni plus – są świetnie wykonane. Mają eleganckie i zarazem nienachalne kolory odcieni miedzi i matowego srebra, plus dodatkową subtelną fakturę powierzchni. Kiedyś spotkany wędkarz, zainteresował się nią – jeszcze mojego wykonania, ale uczciwie powiedział, że jakby ją zobaczył na półce w sklepie, to by jego uwagi nie zwróciła ze względu na wygląd właśnie. Potem wprawdzie nadesłał mi fotkę z przepięknym kropasem [55cm!] złowionym na Pilicy, jakoby na moją wahadłówkę. Pewnie bym się pochwalił, ale fotka była na tyle nieostra i sam nie mam pewności, czy to moje wahadełko wystaje z mordy drapieżnika. W każdym razie defekt urody jest już nieaktualny.
Podsumowując.
Zastosowanie: pstrąg w małych, niegłębokich rzeczkach.
Największa skuteczność: ciepłe wieczory [koniec maja- sierpień]
Sprzęt: dość szybki kij [najlepiej coś koło 5-15g], koniecznie żyłka [testowałem na przekrojach 0,14 – 0,20mm i było doskonale przy każdej grubości w tym przedziale], szybki kołowrotek.
Aha, dla mnie plusem jest też to, że bardzo rzadko atakowały tak szybko prowadzoną wahadłówkę ryby absolutnie małe [poniżej 25cm].
Gdyby ktoś był zainteresowany, to nie zamierzam ich sprzedawać – sam mam tylko kilka, ale możecie napisać do Pana Waldka i się dogadać. Na bank ma wzór.
Teraz Pan Waldek działa w temacie wobka jaziowego, którego pomysł podsunąłem. O tyle inny od popularnych ostatnio owadopodobnych, że ma naśladować naprawdę maleńką, ale jednak rybkę. Zobaczymy, co z tego będzie.
Pan Waldemar jest jednak miłośnikiem woblerów. To jego, jak sam mówi – druga pasja. Zapraszam do przeczytania wywiadu z nim, głównie na temat woblerów właśnie.
Adam Kozłowski: Różne są powody robienia swoich przynęt. Najczęściej skłania do tego kwestia zaoszczędzenia pieniędzy, zamiłowanie do majsterkowania, czy kłopot w znalezieniu, w wielkoseryjnej produkcji przynęty na daną wodę, czy nawet daną miejscówkę. Z Panem było podobnie, czy jeszcze inne czynniki miały tu znaczenie?
Waldemar Dębowski: Często czyta się w Internecie czy prasie wędkarskiej wypowiedzi osób produkujących woblerki, że zaczęli wykonywać je sami, bo nie mogli znaleźć interesujących przynęt na sklepowej półce. Pewnie kiedyś tak było, ale obecnie uważam, że mamy taki wybór, że każdy powinien zaspokoić swoje potrzeby. Ja zacząłem robić swoje żeby zaoszczędzić pieniądze, ale też bardzo lubię dłubać, wymyślać coś nowego, stare poprawiać. Często też wraca się znad wody z nowym pomysłem lub potrzebą. Mogę powiedzieć, że to moje drugie hobby.
A.K: Jak długo trudni się Pan robieniem własnych przynęt?
W.D: Jakieś dziesięć lat temu wystrugałem pierwszego woblera, a raczej taką serię pięciu może siedmiu sztuk. Wszystkie podobne kształtem i ubarwieniem. Do dziś mam chyba dwie sztuki. Takie pięciocentymetrowe szaraki o drobnej akcji. Na takiego właśnie złowiłem pierwszą rybkę, a był to wiślany okoń.
A.K: A właśnie: w jakich typach łowisk lubi Pan najbardziej spinningować?
W.D: Zdecydowanie wolę rzeki. Są to bardzo ciekawe łowiska ze względu na to, że ciągle się zmieniają. Wystarczy, że mocniej popada i miejscówkę którą do tej pory znało się jak własną kieszeń, trzeba poznawać od nowa.
A.K: Ja dzielę rękodzielników na tych, którzy robią przynęty niełowne, łowne ale brzydkie [sam bym się do tych zliczył] i takich jak Pan – gdzie z Pana rąk wychodzą przynęty i piękne i skuteczne. Od razu były tak atrakcyjne także dla ludzkiego oka?
W.D: Myślę, choć to może nieskromnie zabrzmieć, że nie powstydziłbym się pierwszej produkcji. Tak naprawdę nie jest ważne czy przynęta wyglądać będzie jak z żurnala. Te wszystkie cieniowania, wzorki i kropeczki cieszą oko wędkarza a nie ryby. Z pewnością ważne jest aby wobler był dopracowany pod względem technicznym. Mam tu na myśli to, aby wytrzymał walkę z dużą rybą i żeby nie zgubił steru uderzając o kamienie podczas prowadzenia.
A.K: Widziałem wśród przynęt wahadłówki. Woblerów robi Pan chyba więcej…
W.D: Tak, wahadłówki rzadziej są przeze mnie używane. Najwięcej zrobiłem woblerków, bo lubię na nie łowić. To żywa przynęta. Kij w ręce zawsze drży.
A.K: A to co Pan sądzi o wirówkach, czy przynętach gumowych, których różnorodność jest obecnie niewiarygodna?
W.D: Na przynęty gumowe łowię najrzadziej. Jakoś najmniej lubię, a jeśli chodzi o wirówki, to często wiszą u mnie na końcu zestawu. Najczęściej małe rozmiary, jedynki lub zerówki. Na wirówkę złowiłem kiedyś świnkę. Ryba miała 52 cm. Połknęła cały wabik.
A.K: Jakie warunki wg Pana musi spełniać wobler, by być skutecznym wabikiem?
W.D: Musi się znaleźć w wodzie pełnej ryb. I choć to śmiesznie brzmi, to taka jest nasza rzeczywistość. Wobler to skuteczna przynęta.
A.K: Zgoda. Każdy, kto choć troszkę łowi, zgodzi się chyba z tym, iż w wodzie pełnej ryb w zasadzie każdy wabik pozwoli łowić z sukcesem. Tyle, że wiemy jakie te nasze wody są. No i o ile sam z jednej strony nie przeceniam znaczenia samej tylko przynęty, to jednak często detale właśnie decydują o końcowym wyniku. Podam taki przykład, który – nie mam wątpliwości – poprze wielu ludzi: owadopodobne woblery. Doklejenie do takich czegoś, co imituje odnóża, czułki podnosi niesamowicie ich skuteczność…
W.D: Banalnie zabrzmi jeśli powiem, że wobler musi mieć „to coś”. W przynętach ręcznie robionych fajne jest to, że każda jest trochę inna. Każda trochę inaczej pracuje. Myślę, że ważny jest świadomy dobór wabika, mnie np. klenie nie chcą brać na woblerki o akcji migotliwej. Biją nieźle w szeroko zamiatające ogonem agresywne wabiki.
A.K: A co jest ważniejsze: kolor, czy praca?
W.D: I to i to jest dość istotne. W zależności na co się nastawiamy, ważna jest praca przynęty, jej barwa i to czy dociera w interesujące nas miejsce. Jeśli potrzebujemy dotrzeć w pobliże dna zakładamy przynętę głębiej schodzącą, jeśli jest mętna woda zakładamy coś co kontrastuje i pod tym względem barwa jest istotna.
A.K: A robi Pan woblery bardziej na daną wodę, czy pod gatunek ryby?
W.D: Chyba trochę tak i trochę tak. Moimi ulubionymi rybami są klenie, więc mam sporo niedużych pękatych woblerów, które te ryby nieźle atakują. Moje łowiska, na których najczęściej się pojawiam nie różnią się zbytnio od siebie, więc większość wobków też radykalnie się od siebie nie różni. Jednak gdy potrzebuję przynęty na jakieś konkretne miejsce, wklejam ster w innym rozmiarze lub pod innym kątem. Uczciwie dodam, że nie jestem specem od przynęt na każdą rybę, choć oczywiście eksperymentuję. Chyba najlepiej „wychodzą” mi przynęty pstrągowo-kleniowe.
A.K: Ma Pan swój ulubiony wobler?
W.D: Chyba nie, ale najczęściej łowię klenie na małe bączki w pobliżu przelewów.
A.K: A na swój użytek nazywa Pan jakoś swoje modele, bo przecież różnią się między sobą?
W.D: Nie, nie mają nazw.
A.K: Zostańmy może przy kleniach. Łowienie na przelewach, to raczej zajęcie na cieplejszą porę roku. Nie wiem, czy łowi Pan też klenie, czy drapieżny białoryb późną jesienią/zimą, ale jeśli tak, to proszę powiedzieć, czy sugerowałby Pan jakieś różnice w woblerach kleniowych na lato w stosunku do tych jesienno – zimowych?
W.D: Podobno zimą klenie wolą większe wabiki i tym zazwyczaj się sugeruję próbując je łowić. Jednak nie mam zbyt wielkich sukcesów w zimnych porach roku, latem natomiast zawsze sprawdzają mi się woblerki baryłkowate o podgiętym jak banan korpusie. W ciepłe wieczory, kiedy zaczyna się szarówka, zakładam smużaka i prowadzę wolno blisko wiślanych główek.
A.K: A jakie gatunki ryb najczęściej Pan łowi na swoje woblery?
W.D: Tak jak wcześniej wspomniałem będą to klenie i pstrągi, ale na kiju były szczupaki, okonie, sandacz, jaź, jelec, leszcz a nawet zdarzył mi się kiełb.
A.K: Przejdźmy może do wahadłówek. Sam używam ich często ale tylko na pstrągi i już rzadziej na szczupaki i mam wrażenie, że to przynęta dziś raczej nieczęsto widziana na końcu zestawu. Lubi Pan na nie łowić?
W.D: Wahadłówek używam bardzo rzadko. Najczęściej zakładam je gdy próbuję złowić szczupaka i są to zazwyczaj gnomy. Ale też zdarzyło mi się w ramach eksperymentu założyć blaszkę swojej roboty będąc na pstrągach na podkrakowskiej Dłubni. Okazała się skuteczna.
A.K: To był taki jednostkowy incydent „wahadłowy”?
W.D: Wtedy trafiłem na bardzo dobre brania. Pomyślałem, że warto sprawdzić różne przynęty. Taki eksperyment. Pstrągi brały na wabiki których praca zupełnie się od siebie różniła. Zakładałem też woblery o różnej barwie. Założyłem też smużaka, wahadełko i obrotówkę. Wszystko okazało się skuteczne w ten dzień. Przynęty zmieniałem często, więc trzeba uczciwie powiedzieć, że to jednostkowy przypadek.
A.K: Ciekawi mnie, które woblery z wielkoseryjnej produkcji ceni Pan najbardziej…
W.D: Tak naprawdę kupiłem kiedyś tylko dwa. Na wzór. Odkąd robię swoje, nie miałem potrzeby kupowania. Myślę, że woblerki wszystkich wiodących firm są skuteczne. To, że czasem ciężko złowić cokolwiek to wina naszych pustych niestety łowisk. Tak się składa, że mam szwagra, który obecnie przebywa w Anglii. Dostał ode mnie kilka wobków i twierdzi, że maksymalnie co dziesięć rzutów ryba musi siedzieć! Wnioski wyciągnijmy sami.
A.K: Pamięta Pan może szczególnie jakąś rybę złowioną na Pański wobler?
W.D: Szukam w pamięci, ale może wspomnę jak będąc na pstrągach na Rabie w Gdowie, na dość spory bo siedmiocentymetrowy rybokształtny wobler uderzył mi leszcz i w momencie podbierania wyprostował grot kotwiczki uwalniając się.
Bardzo dziękuję za wywiad i niżej zamieszczam za zgodą mojego Rozmówcy, Jego adres e-mail: wdebowski@poczta.fm