No, za nami V tura naszej zabawy w zawody wędkarskie. Trochę śmiesznie to zabrzmi, bo wyniki były takie, jak przewidywałem w poprzednim tekście, aczkolwiek ta rozgrywka okazała się jak na razie najlepszą ze wszystkich. Tzn. – było nawet ciut lepiej niż przewidziałem. Połowa z nas punktowała, kilka ryb punktujących spadło w tym tajemnicza ryba Maćka, która gabarytami zdecydowanie przewyższała te wyjęte. Tak, czy inaczej, nawet nieznacznie na plus oceniając tę turę, pokazała ona ubogość Skawy na tym fragmencie. Ja tylko dodam, że osoby biorące udział w zabawie ryby potrafią łowić na co najmniej średnim poziomie [przykłady: podesłany z dwa miesiące temu przez Patryka, złowiony na muchę pstrąg 51cm i kilka lipieni 40+ jeśli dobrze pamiętam; sum 155cm Pawła z zeszłego tygodnia, czy sandacz Maćka sprzed kilku dni – 80cm i to już któryś z kolei…]. Skawa poniżej Wadowic do jazu w Podolszu niestety, jak większość naszych wód jest straszliwie przełowiona.
Rywalizacja była jednak dość ostra, choć początkowo wyglądało, że gładko wygram.
Jako takie wyniki były niewątpliwie zasługą pogody: minione spinningowanie odbyło się w totalnie jesiennych już warunkach. Ponieważ był to drugi dzień takiej aury, stąd nad wodą pustkowie, jeśli idzie o plażowiczów. Także ciśnienie dzień wcześniej spadło w ciągu doby o 7 hPa, na bardziej wędkarskie. Wyglądało też, iż woda jest ciut podniesiona i minimalnie trącona, choć wg mnie było to złudzenie spowodowane mgłą. Dzień był faktycznie bardzo, bardzo mglisty, choć do około 13.00 czuło się resztki powietrza z gorących dni – 15 stopni, ale jakoś tak łagodnie odczuwalne.
Zawody zaczęliśmy z opóźnieniem, bo w drodze ja się zorientowałem, iż nie zabrałem nic poza wędkami i spodniobutami, a już prawie na miejscu Paweł też nie miał części ekwipunku. Na szczęście mieszka względnie blisko. Łowiliśmy więc od około 10.30 do 17.30.
Początkowo Wojtek, Patryk i Jacek oglądając rzekę, bez wyjątku uzbroili muchówki, tak, że było nas trzech na trzech jeśli idzie o rywalizację między technikami.
Paweł ze spinem i Wojtek z Jackiem z muchami pojechali na najwyższe odcinki, Maciek zjechał na najniższy fragment, a ja z Patrykiem zostaliśmy w miejscu zbiórki z tym, że kolega łowił poniżej jazu, a ja w rozlewisku powyżej, nad którym nie byłem ani razu w tym roku, a ostatni raz…to nie pamiętam kiedy. Wyszło trochę, że czarowałem kumpli, bo tu relacje z treningów, obserwacji – wszystko nurtowe odcinki Skawy, a jak przyszło co, do czego to rozlewisko. Takiego wyboru pomogło mi dokonać samopoczucie, bo jak zwykle na koniec lata złapała mnie jakaś parszywa infekcja, a że nie wziąłem wolnego, plus prochy, jakie mi zaaplikowano, toteż uznałem, że nie ma szans na łażenie po wodzie na dłuższych dystansach, bo braknie sił. Zachęciła mnie też pogoda dająca pewność, że mało kto będzie tu siedział – zazwyczaj jest sporo ludzi z gruntówkami, bo warunki jakby lekko jeziorowe, a w zastoiskach wręcz bagienne. Lubię takie moczarowe klimaty, ale jakby nie choroba, to bym nawet nie pomyślał o tej opcji. Konsekwentnie pozostałem tylko przy przynętach: malutka, srebrna wirówka nr 00, podobnie malutkie ripperki na 0,7 – 1,5g oraz gumowy 6cm „robal” na 0,5g. Gumki tylko w dwóch barwach: albo filetowe, albo w odcieniach zieleni.
Cały dzień chodziłem jak w zwolnionym tempie, toteż pierwsze rzuty wykonałem około 10.45. Jeszcze odchodząc z parkingu, widziałem jak Patryk podbierał klenia, który już z ręki wystawał. Nie wiedziałem czy ma, czy nie ma miary, bo było za daleko. Potem okazało się, iż takich ryb miał kilka ale żadna nie miała 30cm. Dołowił też przez całą turę kilka okonków, plus trzy brzany z tym, że największe miały po 35cm. Tymi rybami to mnie totalnie zaskoczył, ale ponoć dobrą praktyką na jazie w Podolszu jest wypuszczanie złowionych ryb powyżej przeszkody i może stąd cokolwiek znów się pokazało z tego gatunku.
Sam, korzystając ze spodniobutów przedarłem się dosłownie przez małe bagno i usadowiłem na kawałku podmokłego brzegu, gdzie sądząc ze śladów nikt nie łowił.
W trzecim rzucie miałem okonia, któremu pechowo brakował centymetr do punktacji. Nie bardzo wiedząc, jak będą reagować ryby, uznałem, że jak znajdę większe skupisko pasiaków, to będę je odławiał konsekwentnie, bez względu na wielkość, póki będą brania, gdyż chciałem wykorzystać cechę tego gatunku, polegającą na wyłapywaniu hałasów żerowania pobratymców w wodzie, co ściąga te ryby z dalszych, jak mi się zdaje odległości. I uznając zasadę prawdopodobieństwa, liczyłem, iż raz na czas trafi się jakiś większy. Przy chyba 18 rybce zadzwonił Paweł z informacją, że na najwyższym fragmencie, na jaki się umówiliśmy, są jakieś zawody oficjalne, bo ludzi sporo. Kolega siłą rzeczy zaczął schodzić zdecydowanie w dół. Zadzwoniłem więc do muszkarzy, by dać im znać, ale akurat rozmawiali z jednym uczestnikiem.
Jackowi i Wojtkowi z muchówkami jednak generalnie słabo szło [pojedyncze okonki], więc zamienili sprzęt i kombinowali ze spinami. Wojtek, który podobnie jak chyba Maciek był pierwszy raz nad Skawą, niezależnie od siebie wypowiedzieli podobne zdania: przepiękna rzeka, przepięknie położona, tylko czemu taka …pusta?
Jackowi nie poszło dobrze – po zmianie muchówki – jakoś nie mógł się wstrzelić z przynętą. Zaliczył 25 małych okoni. Wojtka można nazwać pechowcem imprezy, gdyż na cztery klenie jeden otarł się dosłownie o 30cm ale nie miał tej wymaganej miary. Z około 30 okoni jakie kumpel złowił, większość stanowiły maluszki, a tylko jeden wybił się nad 20cm, aczkolwiek daleko mu było do wymaganych 25cm. Wojtek miał też pięć pstrągów, z których jeden spokojnie by punktował, a nawet dawał premię [centymetry powyżej wymiaru], tyle, że jest ochrona i nie punktujemy takich ryb.
Po około pół godzinie wędkowania, miałem wyraźne podniesienie gumy z mulistego dna, ale od razu czuć było, że to nie okoń. Mimo cieniutkiej żyłki, zaskoczony zdecydowanym holem jaź, nawet nie próbował się bronić. Miał 35cm, co dało mi niezłe podstawy, by liczyć się tego dnia [poza jakimś spektakularnym przypadkiem, nie wierzyłem, iż ktoś z nas jakoś szczególnie połowi i taka ryba była gwarantem, któregoś z pierwszych miejsc].
Po jaziu, mnie więcej trzydziestym pasiaczku i małym kleniu miejscówka wydała się pustą. Przewędrowałem zalanymi trawskami jakieś 200m w górę zastoiska. Tu znalazłem bardzo płytki obszar z kępami traw w wodzie i wyraźną zatoką.
Z daleka widziałem iż pływają tam klonki dające nadzieję na punkty – ryby mocno zaburzały powierzchnię, dość nerwowo goniąc drobnicę. Starałem się łowić tu tak, by wejść jak najdalej w główne koryto i rzucać nieznacznie pod prąd w stronę brzegów i zalanych roślin. Pierwszy klonek skusił się na wiróweczkę, ale brakło mu trzech „centów”. Potem startowały same malizny. Zaryzykowałem i wyjąłem smużaka, ale takiego w zasadzie bezsterowego. W dwóch rzutach miałem dwa ładne wyjścia, ale w obu przypadkach ryby się nie zapięły, mimo dużego chlupotu i całej gwałtowności pobicia. Myślałem nawet, że znalazłem selekcyjny wabik na dzisiejszy dzień, ale to było wszystko. Nie wiem, czy reszta się spłoszyła, czy nie było większych. W zalanych błotach znów nastał spokój.
Kilkanaście metrów dalej dno dość szybko opadało ze skrajnej płycizny na około 2m. Tu znów doczekałem się brań i znowu przerzuciłem kilkanaście malutkich drapieżników. Na szczęście jedno z brań nie dało się od tak podnieść na kiju, by odhaczyć małego zbója, tylko w porównaniu z okonkami zawzięcie parło w dno. No, tylko raz ale zawsze:) Klenik ciut przekroczył 30cm, więc mogłem go sobie wpisać na konto.
Była prawie 13.00 więc jak widzicie, cuda się nie działy.
Przez chwilkę próbowałem łowić ryby w bardzo głębokim, spokojnym nurcie toczącym się pod przeciwległym brzegiem rozlewiska powyżej jazu. Miałem kilka wyraźnych, ale tak nie drapieżnych skubnięć, iż byłem pewien świnek. Trwałem po pierś w wodzie i już, już miałem dać spokój bo robiło mi się zimno, gdy coś puknęło w gumkę mocniej. Problematyczny nieco hol przez ścianę roślin na uskoku i widzę …nie najmniejszą płotkę.
Ma te minimum 25cm? Okazało się iż 26cm nie było ale 25cm przekroczyła. Jest trzecia rybka punktowana.
Po cichu zacząłem myśleć o pierwszym miejscu.
W tym mniej więcej momencie zmienia się pogoda. Zaczyna mżyć, a spokojny wschodni wiaterek zamienia się w dość silny południowy. Od tego zresztą momentu wiatr był bardzo zmienny, bo dmuchał też z północy. A co pół godziny przechodziły nieprzyjemne mżawki.
Odezwał się Paweł zmartwiony tym, że nie ma nic do punktacji, a poza tym minęło Go znów kilka kajaków…Kumpel zjeżdża poniżej jazu, już przed Zator. Czyli mimo fatalnej aury znaleźli się twardziele. Liczę iż mam jakieś 40 minut zanim pojawią się u mnie. Pytam jeszcze, jak u niego ze świnką. Podobnie jak u mnie – ani widu, ani słychu.
W tym czasie Maciek łowi swoją pierwszą punktowaną rybę. Kleń miał 34cm.
Kumpel łowił na przeciwległym biegunie, co ja. Uznał, że nie ma co tracić czasu na „cedzenie” okonków i postawił na mocniejszy sprzęt, woblery [5-6cm uklejki] i wirówki nr 2. Koncentrował się nie na płyciznach tylko na możliwie głębokich zastoiskach pod brzegami ale na styku z głównym nurtem.
Do przypłynięcia kajaków nic szczególnego, nie licząc kolejnych kilkudziesięciu okonków, nie wydarzyło się. Z kolei kajaki skutecznie spłoszyły nawet okonie. Bez żalu zrobiłem przerwę i poszedłem się napić czegoś ciepłego.
Wróciłem nad wodę w miejsce, gdzie zacząłem. Okonki znów aktywne. Jeden stawia wyraźnie silniejszy opór. Jestem pewien, że mam kolejnego do punktacji. Niestety jak nie mierzyłem, tak rybce brakowało tych 2-3mm do 25cm. Niestety…
W podobnym czasie Paweł łowi swojego, jak się okazuje jedynego miarowego klenia, włączając się na tamtą chwilę bardzo zdecydowanie do rywalizacji, choć nie wiedzieliśmy na wzajem o swoich wynikach. Kleń miał 33cm i wziął na wirówkę nr 0.
Ostatecznie była to jedyna punktowana ryba Pawła. Przerzucił jeszcze 35 okonków i dwa klonki, ale za krótkie. Łowił podobnie jak ja – bardzo lekko, tylko stosował częściej malutkie błystki.
Tuż przed 16.00 zdecydowanie podgonił mnie Maciek, który złowił kolejnego klenia [tym razem 35cm, także na około 6cm wobler].
Co więcej. W którymś momencie zaobserwował ucieczkę rybek. Powoli schodząc w miejscówkę, dostrzegł kolejną taką akcję. Posłał wobler i jakaś zdecydowanie większa ryba mocno pochwyciła wabik, bez wysiłku wyciągała sporo metrów żyłki na już wyraźnie dokręconym hamulcu, spłynęła w ostrzejszy nurt i się wypięła. Było to już blisko mostu kolejowego w Zatorze. Ciężko rzec, co to było. Maciek stawiał na bolenia, ale je spotyka się raczej poniżej jazu w Podolszu. Choć w świetle informacji od Patryka, że przerzuca się powyżej tego jazu sporo ryb złowionych niżej, to może ma rację. Ja obstawiałbym dużego klenia, albo jeszcze pewniej większego pstrąga. Tym bardziej, że Maciek, podobnie jak chłopaki w górze rzeki, też miał dwa małe pstrągi.
Kolega złowił chyba najmniej ryb z nas wszystkich [dołożył jeszcze dwa okonki], więc musiał się wykazać silną wolą przy tak nikłej ilości brań, ale jak widać – zajął drugie miejsce – taktyka okazała się skuteczna. Szkoda tylko, że mało co jest w stanie atakować w Skawie 6cm woblery…
Mój sukces w tej turze ostatecznie potwierdził 117 okoń – tak, tak – tyle ich przerzuciłem zanim trafił mi się taki na 28cm.
Wziął na krótko przed końcówką [po 17.00], już przy paskudnym wietrze z kolejnym deszczem. Finalnie złowiłem 133 okonki, 6 kleników, jazia i płotkę.
Ostateczne podsumowanie wyglądało następująco:
Paweł – III miejsce [64p.]
Maciek – II miejsce [161p.]
Ja – I miejsce [202p.]
Jak widzicie, łącznie złowiliśmy ponad 250 ryb sześciu gatunków i tylko 7 punktujących.
Na dwie tury przed końcem naszej zabawy w ligę [została nizinna Rudawa w październiku i zbiornik Bagry w listopadzie], wygląda to tak, że w naszym skromnym gronie o pierwsze miejsca będziemy rywalizować w trójkę, właśnie z Maćkiem i Pawłem, choć ewentualne wygrane Jacka, który do tej pory raz był drugi, czy nawet Wojtka, który jak na razie nie miał punktowanego miejsca, wszystko mogą jeszcze się zmienić.