Liga spinningowo – muchowa – IV tura – Kanał Łączański

Tym, którzy pytali mnie czy nasza zabawa w ligę spinningowo-muchową upadła,  odpowiadam, że nie, ale ze względu na to, iż nie wszyscy wrócili  z wakacji do końca sierpnia, IV-ą [sierpniową] turę rozegraliśmy w ostatnią niedzielę już we wrześniu.

Zanim przejdę do szczegółów, pozwolę sobie na małą refleksję, gdyż jesteśmy już za półmetkiem. Wrażenia mam mieszane. Wprawdzie emocje, atmosfera rywalizacji jest tyleż ekscytująca, co zdrowa  zarazem. Nie ukrywam – sporym jednak rozczarowaniem są nasze wyniki. Powiem bez ogródek, iż gdybym widział takie rezultaty gdzieś tam, to uznałbym, że uczestnicy najnormalniej nie potrafią łowić [może z wyjątkiem wód pstrągowych: Rudawy i Dłubni – tu wiem, że jest ekstremalnie pusto w wodzie]. Jak bowiem inaczej skomentować fakt, że punktującą rybę łowimy co…18 osobogodzin, jak skrupulatnie wyliczył kolega… Tak się zacząłem zastanawiać nad tym i może sam przed sobą chcąc usprawiedliwić  własną niemoc, uprzytomniłem sobie jednak dość istotne przyczyny takiego stanu rzeczy. Otóż po pierwsze: nie łowimy na naszych ulubionych łowiskach. Od początku takie było ustalenie, gdyż jednak obawialiśmy się zdradzenia, naszym zdaniem najlepszych kawałków Wisły, czy innej wody… Co za tym idzie, nasze łowiska niekoniecznie kipią od ryb, choć w niektórych jest ich nadal dużo. Bazujemy na tym, co jest i nie mamy takich możliwości, a nawet byśmy z takich nie korzystali, jak „zawodnicy” na ostatnich zmaganiach na Rabie, gdzie przed samą imprezą wpuszczono przysłowiową „tonę” grubego pstrąga. Stąd wyniki niektórych wędkarzy w stylu kilka ryb 40+/turę… To nie były proszę Czytelników dzikie ryby.

Ale wracajmy do naszej zabawy. Istotny na nasze wyniki ma też fakt bardzo zawyżonych wymiarów ryb mniejszych gatunków: nie ma szans w naszej zabawie punktować okoniami, płotkami, wzdręgami po 20cm. Musi taka rybka mieć minimum 25cm. To samo jaź i kleń – minimum 3 dyszki, choć w regulaminie jest śmieszne 25cm. I ponosimy tego konsekwencje.

Osobnym czynnikiem jest  pogoda, która „ukatrupiła” wg mnie co najmniej dwie tury: drugą na śląskiej Wiśle oraz tę ostatnią na Kanale Łączańskim. Oba dni „zajechały” upał, wiatr  i niefajne ciśnienie, co w zasadzie zastopowało większe klenie i jazie w żerowaniu, a wiadomo, że te ryby miały być pewniakami. Co więcej – mimo smętnego stanu Rudawy, na tych pierwszych, naszych zawodach w maju, musiał być jakiś niezwykle rzadki dzień niskiej aktywności pstrągów, ponieważ nie wierzę w to, by moi koledzy [ja z Pawłem mieliśmy beznadziejne odcinki] nie mieli choćby kontaktu wzrokowego z czymś 30+. A nie mieli.

Nie ukrywam, że IV-ej  tury nie będę miło wspominać. Wprawdzie Kanał Łączański kojarzę jako łowisko niezwykle kapryśne i niewdzięczne dla spinningisty, to wg wszelkich danych jakie zdobyłem, kleń lub jaź był w zasadzie jedynym logicznym wyborem. A przy takiej opcji [szczególnie jazie] – nieskromnie widziałem się w roli jeśli nie zwycięzcy, to choć kogoś z pierwszej trójki. Tymczasem rzeczywistość okazała się okrutna.

Przed imprezą sporo rozmawiałem z różnymi ludźmi, startującymi na tej wodzie od 2-3 lat w zawodach od kołowych po okręgowe. Wszyscy moi rozmówcy podkreślali, iż „duże” punkty na tej wodzie robią jazie, choć są dość nieprzewidywalne. Co do kleni, to także wszyscy byli jednomyślni: jest ich zatrzęsienie, ale trudno o ryby wyraźnie 30+. Sandaczy, czy okoni są bardzo małe ilości, a jeśli idzie o pasiaki, to dominuje typowo polski standard.

(fot. W.F.)

Czyli coś pod 20cm. Szczupak jest gatunkiem występującym marginalnie. Sporo jest małych [do 50cm] boleni i podobno sumów, ale na tego rodzaju wodzie nie umiem łowić rap, a na sumach to się kompletnie nie znam, zresztą chyba nikt poważny nie myśli o wygrywaniu w Polsce jakichkolwiek zawodów sumami. Postawiłem więc na „miękkie” drapieżniki i pozostali koledzy chyba także.

Zrobiłem sobie nawet trening. Wyszło z niego iż nie ma co zmieniać planów, gdyż w niecałe trzy godziny złowiłem cztery klonki w tym jeden dający punkty [35cm].

(fot. A.K.)

Ale więcej chodziłem, oglądałem niż łowiłem. Jedynie, co mnie trochę rozczarowało to jazie, bo żadnego nie widziałem.

Szczególnie obserwowałem ciśnienie przed zawodami. Wyglądało to obiecująco, bo co dzień spadało po kresce – dwie z tego dość wysokiego, jakie było od dłuższego czasu. Niestety jak stanęło rano w niedzielę na 983hPa, tak za nic nie chciało zejść niżej [spadło, a i to nieznacznie dopiero pod wieczór]. W moich stronach, niezależnie od pory roku i typu łowiska, jazie są aktywne gdy jest około 975hPa przy czym już pięć kresek więcej jakby usypiało ten gatunek.

Pogoda była wędkarsko paskudna: upał i lity błękit. Dość powiedzieć, że temperatura  od 15.00 spadła z 28 stopni w cieniu [!] do 23 o 20.00. Niby w trakcie dnia pojawiało się coraz więcej chmur, a na koniec, już po zawodach przyszła burza, to nic to nie zmieniło. Identycznie zresztą było w czerwcu nad Wisłą: totalna lampa, upał, rosnące zachmurzenie i na koniec burza. Ryby paradoksalnie były bardziej aktywne w środkowej części dnia… Co zrobić.

Łowiliśmy od 15.00 do 20.00. Najbardziej we znaki nam i rybom dawał się bardzo silny, gorący pd. – zach. wiatr. Osłabł dopiero po 18.00, a zupełnie cicho na moim odcinku było dopiero w ostatnie może 40 minut.

Tym razem najsłabiej poszło Maćkowi. Złowił tylko jednego małego klenika. Jacek, który z Wojtkiem próbował łowić na muchę, ale potem wrócił [Wojtek także]  do spinningu, miał ilościowo wynik lepszy, choć nie do punktacji: 3 sandaczyki po trzydzieści kilka centymetrów, 5 małych okoni i malutki jazik.Warto zwrócić uwagę, że jednemu okoniowi brakło do punktacji 0,5cm. Jak widzicie trzymamy fason wzajemnej uczciwości.

(fot. Jacek)

Ja także zerowałem i  mogę chyba mówić o pechu. Otóż złowiłem 25 klonków.

(fot. A.K.)

Wszystkie jak od linijki około 24-27cm [przykładałem do kija]. Jedyny, którego mierzyłem, miał…29,5cm.

(fot. A.K.)

Śmiem twierdzić, że mimo przeogromnej ilości brań w większości kleników po 15cm, to nie miałem chyba styczności z miarowym. Zaobserwowałem słowem jednego jazia – przepiękna sztuka  – pięć dych jak nic – płynął w stylu ryby-zombie na nic nie reagując. Widziałem go zresztą może przez 10 sekund.

Ponieważ w łowisku tym jest fatalne podejście do wody [okropnie wysokie i gęste szuwary], to zmieniałem miejscówki w momentach, gdy mocno wiało, co  – miałem nadzieję, tłumiło hałas. Moje wysiłki jednak na nic się nie zdały. Używałem dwóch typów przynęt: malutkiej wirówki, która cieszyła się mniejszym wzięciem, ale brania były pewniejsze, oraz malutkich wobków [1,5 i 2cm]. Tu był kłopot bo namiętnie ładowały w nie najmniejsze klonki. Ciężko w tym łowisku o charakterystyczne miejscówki, toteż obławiałem strefę brzegową, co było chyba sensowne, gdyż nie miałem kontaktów dalej niż z 5m od brzegu. Jedyny, być może miarowy kleń wjechał w jakieś glony i się wypiął, aczkolwiek, po tych co wyjąłem, to wcale pewności mieć nie mogę, czy miał te 30cm.

Zaliczyłem wprawdzie trzy kontakty z czymś naprawdę dużym. Najpierw, około 16.00 prawdopodobnie rzuciłem w pobliże dużego jazia, gdyż woda pięknie zafalowała, aczkolwiek ryba jakby się tylko leniwie obróciła i tyle. Katowałem te 4m kwadratowe jeszcze z 10 minut, z przerwami. W wodzie jednak nie było odzewu. Tak samo nie zauważyłem, by ta ryba uciekła. Na ile znam ten gatunek, to był chyba spory jaziol.

Druga sytuacja miała miejsce dopiero około 19.00. Po rzucie dalej w nurt, wobler zaczepił o dość gruby warkocz glonów, który pod wpływem nurtu został jakby wciągnięty głębiej. Szarpnąłem i wabik wyskoczył z zielska, po czym uderzył w coś, co się majestatycznie obróciło i luz. Raczej podcinka. Ostatnie i w sumie jedyne emocje miałem jakiś kwadrans przed końcem, już o szarówce. Do wiróweczki, w jakby  małej zatoczce ruszyła spora fala, która śledziła wabik przez jakieś 4m. Ryba nie zdecydowała się na atak, ale coś mi się wydaje, że tego czegoś nie wyjąłbym na moim sprzęcie w te 15 minut, o ile w ogóle bym to wyjął. Najbardziej obstawiam około metrowego suma.

W ogóle z tego, co mówili kumple, to tylko ja miałem jakąś styczność z rybami większymi.

Miejsce drugie przypadłoby Wojtkowi. Złowił wprawdzie tylko sandaczyka i trzy okonki, ale jeden miał te wymagane 25cm, ale że nie ma zdjęcia, to tak jak z Patrykiem w II turze – punktów nie dajemy. Tu jestem bezwzględny. Ustaliliśmy, że niekoniecznie z centymetrem, ale fota musi być.

Najlepiej wypadł Paweł. Po około 90 minutach miał klenia 34cm.

(fot. P.K.)

W kolejną godzinę dołowił jeszcze większego na  38cm.

(fot. P.K.)

W sumie miał 9 kleni, 3 jazie [niemiarowe], wzdręgę i uklejkę. Łowił malutkimi woblerami. Pytałem go czy miał jakąś szczególną taktykę. Okazało się, że kolega prawie się nie ruszał. Przez te 5 godzin przeszedł bardzo mały kawałek brzegu. Jak mówił – stał w danej miejscówce do momentu kontaktu i albo wyjmował coś, albo coś pudłował [choć częściej robiły to małe ryby] i dopiero schodził kilka – kilkanaście kroków. W każdym razie zebrał niezłą premię bo zgromadził 194p.

Kolejny etap jaki nas czeka to Skawa.

6 odpowiedzi

  1. Adam, ale wylałeś mi kubeł zimnej wody pisząc o tych rybach na Rabie :/.
    Przeczytawszy kilka dni temu wyniki zawodów muchowych zamieszczone na stronie okręgu łudziłem się, że to dzikusy, a przynajmniej zastane ryby, a nie wpuszczaki przywiezione tuż przed zawodami … ehhh …. nadzieja matką głupich.

  2. Mam nawet zdjęcia od dwóch niezależnych od siebie osób, które same jeździły tuż poniżej mostu w Marszowicach z końcem sierpnia, gdzie wolno łowić na spinning i zaliczyły piękne, bo duże ryby. Ze zdjęć wynika, że bez wyjątku, te 45+ to świeżutkie wpuszczaki. Zapewne na samych zawodach cześć ryb była dzika, ale w przytłaczającej większości, szczególnie wśród ryb dużych przeważały wpuszczone kilka dni wcześniej. Zresztą na Rabie było w tym roku kilka fal zarybień grubymi łososiowatymi. Wpuszczono, co w sumie nie jest legalne także pokaźną ilość tęczaków, palii i to w wymiarach 50-70cm. Te ryby bardzo szybko schodziły w dół. Mimo, że wyjąć taką rybę na pewno jest trudno, to gdyby na mnie padło, miałbym trochę mieszane uczucia z powodu takiego rekordu. Sam nie chodzę na pstrągi zaraz po zarybieniach, gdyż te wpuszczone są tak głupiutkie, że biorą na wszystko i spod nóg. Nie potępiam równocześnie tych którzy te ryby łowią masowo w tym czasie i wpuszczają, ponieważ wydaje mi się że przynajmniej niektóre chronią w ten sposób przed natychmiastowym garem. Większość, czyli tłuszcza wędkarska jest zachwycona takim stanem rzeczy; czyści wodę w kilka dni, a potem stęka cały sezon, że nie ma ryby.

  3. O paliach w Rabie nie słyszałem, tęczaka faktycznie trochę wrzucili, ale nie zgodzę się, żeby tak szybko schodził. Ryby wpuszczane w kwietniu, a pierwsze tęczaki poniżej Gdowa pojawiły się w sierpniu, i to te mniejsze. Jakkolwiek krzywię się na tęczaka w Rabie, to pragmantycznie przyznam, że będzie buforem chroniącym potoki przed kłusowniczą tłuszczą w okresie ochronnym potokowca. Bo przecież, co uwazam za jakiś absurd, teraz można na spławik łowić od Gdowa do ujścia Stradomki… jasne, że na przynęty roślinne wg przepisów ale jakie są realia, wiemy wszyscy. Kłusole są już tak bezczelni, że słyszałem o napaściach na muszkarzy.
    Po cichu liczę na dwie rzeczy:

    – taka ilość kasy wrzucona w wodę zmobilizuje PZW do konkretnego pilnowania.

    – kłusole będą na tyle głupi, że nie przewidzą kierunków i momentów migracji ryb, a te na Rabie są dość, hmm ciekawe 😉

    Jeśli sytuacja zmusi mnie do chodzenia na ryby z jakąś bronią, to poważnie zastanowię się nad dalszym członkostwem w PZW.

    1. Tęczak schodził w tempie wręcz ekspresowym – jestem pewien. Te z sierpnia, to wpuszczone…w sierpniu. Po tych z kwietnia/maja to słuch już dawno zaginął. Palie też były, szerokie jak grube jazie.

      1. Rany boskie ludzie! Wierzyć się aż nie chce w to co piszecie! Jawne łamanie prawa i nikt z tym nicc nie robi?

        1. Znam tylko czterech muszkarzy łowiących tam w regularnie – to dla nich główna woda. Sami byli podzieleni w opiniach. Z tego, co słyszałem, to miałem wrażenie, iż przytłaczająca większość przyklaskiwała temu procederowi, o którym jakoby zarząd okręgu nic nie wie. Wędkarze bili swoje rekordy, nawet dzień po dniu, mięsiarstwo tylko czekało te kilka dni jak spływały i wygląda że akcja miała aplauz. Na poważnie – pomijając fakt łowienia ogłupiałych ryb prosto ze stawu hodowlanego, wpuszczanie tęczaka czy palii do takiej wody jest dla mnie słabe, niezależnie od tego, co na to paragrafy. Ale przyzwyczaiłem się być już w tej „zdziwaczałej” mniejszości,co woli dzikie 35cm niż 2 kilo z chlewika. Ja nie bardzo już wierzę nawet w wymieranie starych dziadów, bo młode pokolenia mają tak „sprawny beret” [nie tylko w wędkarstwie], że łykną chyba wszystko…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *