Otrzymałem do przetestowania plecionkę Varivas Super Trout. Był to dla mnie interesujący eksperyment, który w niektórych aspektach zapewne zmieni moje podejście do spinningu. Zacznę od tego, iż generalnie nie lubię plecionek, bo jak się splączą to jest masakra, no i nie bardzo leży mi hol ryb na sztywnym sznurku. Wolę łagodniejsze doznania i płynny, miękki opór. Celowo korzystam z tego rodzaju linek, ale za to prawie zawsze przy łowieniu boleni i sandaczy. Przy tych pierwszych przekonuje mnie długość rzutu, jaką można osiągnąć, rewelacyjna skuteczność zacięć i akurat w tym wypadku jedyne w swoim rodzaju kopnięcie. Co do sandaczy, to zwyczajnie – plecionka jest stworzona do łowienia tych ryb, szczególnie na większych głębokościach.
Przedstawiana poniżej plecionka ma grubość zaledwie 0,04mm. By to bardziej zobrazować, napiszę iż przeciętny, ludzki włos ma 0,03mm, a więc jest zaledwie o jedną setną cieńszy niż ta linka. Tylko raz miałem do czynienia z tak cieniutką nitką. Nie pomnę już nazwy firmy, ale była to jedna z pierwszych plecionek o tak małej grubości. Zastosowałem ją do łowienia kleni na smużaki na bajorku, ale miała trzy wady: ryby na bank widziały ją nad wodą; jeśli już doszło do brania, to miałem jakieś 95% spadów, no i skręcała oraz plątała się nieziemsko z tym, że sprawiała wrażenie [przy takiej średnicy trochę trudno to stwierdzić na oko], że ma tasiemkowaty przekrój.
Jak w testach wypadł Varivas?
Zacznę od wg mnie minusa, jakim jest cena. Jestem w stanie wydać naprawdę sporo na wędkarstwo względem własnych zarobków, ale 175zł za 110m, to dla mnie dużo. Chyba, że… No właśnie. Test byłby całkowicie ukończony za powiedzmy rok i wtedy można by ocenić jak jest trwała. Jeśli spisywałaby się jak przez ostatnie tygodnie, to przy trwałości przez dwa lata, 80zł jest już do przyjęcia, a w kilku sytuacjach tak cieniutka i w miarę silna linka jest nie do zastąpienia.
Kilka szczegółów technicznych. Plecionka ta dedykowana jest na pstrągi. Jej wytrzymałość to 7 funtów, czyli około 3kg. Wartość porównywalna do uczciwej żyłki 0,16mm przy czym mamy tu cztery razy cieńszą linkę!
Produkt jest od początku do końca robiony w Japonii stąd zapewne cena. Jest produkowana jeszcze w dwóch wariantach grubości: 0,05 i ultra cienka 0,03mm. Plecionka jest absolutnie cicha na przelotkach. Dla mnie nie ma to znaczenia, ale znam takich, których to denerwuje. Łowiłem trzema wędkami: Dia Flex do 20g, Montaną do 6g i Kormoranem Jaala do 12g i linka była bezszmerowa na każdej z nich. Plecionka ta jest chyba bardzo gładka, co wnioskuję po rzutach [1g przy wymachu z samego nadgarstka leci jak pocisk], oraz po tym, że trzeba opanować coś więcej niż typowy węzeł do żyłki, gdyż taki ześlizgiwał się nawet z tak małej agrafki jak nr 20 przy próbie zaciągnięcia . Generalnie linka jest jaskrawo cytrynowa z tym, że co jakiś czas ma kawałek ciemno – zielony, na zmianę z czarnym. Można więc dość precyzyjnie oceniać jak daleko/głęboko jest od nas nasz wabik. Na ile się orientuję, to aby wyeliminować do zera rozciągliwość, linka splatana jest w technologii wstępnego naciągu.
Tu dwa zdania o rzeczach oczywistych, ale może ktoś nie wie. Po pierwsze pod plecionki, szczególnie tak cieniutkie powinno się wybierać szpule wyłącznie metalowe. Plecionka na takich lepiej się układa, a przede wszystkim o wiele swobodniej wysnuwa przy rzucie. Warto też starannie takie linki nawijać. Ja to robię, zawsze napełniając umywalkę wodą i zatapiając szpulę. Sam z kołowrotkiem jestem dużo niżej, a wysnuwająca się plecionka po krawędzi umywalki, nawija się z odpowiednią siłą i równomiernie.
Warunek, by szpulka była nalepką do góry, po wcześniejszym usunięciu powietrza, które może się zgromadzić w pustych przestrzeniach plastiku z drugiej strony.
Jeśli jest odwrotnie, to woda pryska na wszystkie strony, a szpulka dostaje dużej rotacji i często wyskakuje nam poza umywalkę.
Niezmiernie ważne jest aby kołowrotek nie miał w sobie za dużo luzu. Szczególnie gdy łowimy przy silnym wietrze, [a tak mi przyszło prawie za każdym razem], to przycisk na szpuli kołowrotka, pozwalający ją zdjąć i np. wymienić na inną, NIE MOŻE wystawać ponad szpulę, gdyż w innym wypadku sznurek będzie się tam wkręcać, co jest piekielnie irytujące, a do zauważenia od razu niełatwe. Wiem, bo tak miałem z poprzednią linką i nie dopasowanym kręciołkiem. Uczciwie powiem, że ta linka tylko dwa razy mi się splątała: raz przy samym wabiku i bez ceregieli odciąłem z 20cm, a drugi raz ku mojemu zaskoczeniu rozplątałem zaciągnięty już supeł. A łowiłem, jak zobaczycie przy silnych wiatrach i tak cieniutka nitka wymaga jednak większej dyscypliny niż żyłka, szczególnie jeśli chcemy unikać zaczepiania się o krzaki, okręcania wokół szczytówki itp.
Pstrągi
Tu nie miałem żadnego porównania, bo nigdy tych ryb nie łowiłem plecionką. Podszedłem sceptycznie, gdyż bałem się iż ryby będą spadać, może nie tyle w momencie zacięcia, co w holu, tym bardziej, że łowię na haki/kotwiczki bez zadziora.
Ponieważ na ekstremalne krzaki sprawiłem sobie kijek Kormorana Jaala, a test [trzy wypady, każdy po 2 godziny samego łowienia] miał miejsce na rzeczce o szerokości 2-3m, to choć krzaki jeszcze skromne, dałem mu szansę. O tej wędeczce napiszę osobno, ale wiem już iż nie będę żałować . Ponieważ bałem się ciągłego skręcania i finalnie plątania linki, by odsunąć ten problem, zaplanowałem początkowo tylko łowienie jigami.
Korzystałem z przynęt Pitfish`a i mimo iż takich wabików mam od różnych ludzi pudło, to te ze zdjęcia poniżej najlepiej wkomponowały się w wędkę, linkę i prędkość wody [umiarkowana i wolna] i głębokość nurtu [przeciętnie 0,8m], no i to, że rzucałem pod prąd i sprowadzałem je z nurtem.
Jig miał 4cm na główce 1g. Przy tych proporcjach i reszcie zestawu, fajnie szybował w kontrolowany sposób blisko dna, ale rzadko łapał zaczepy. Podobne przynęty o identycznej w zasadzie gramaturze, nie wiem czemu, leciały mi jak kamień do dna na tym samym sprzęcie. Zostałem pozytywnie i to podwójnie zaskoczony: pstrągi bardzo rzadko mi spadały, a już pełnią szczęścia był fakt, iż w tak łatwym technicznie łowisku [prosto jak od linijki i płytko z równym piaszczystym dnem], żyją miarowe ryby.
Dzień pierwszy testu był nie najlepszy na pstrągi, gdyż było bardzo, bardzo słonecznie, a ja wybrałem niezwykle płytki fragment rzeczułki. Do tego nie wiedzieć skąd, przyplątał się jakiś wędkarz, [a naprawdę rzadko ktokolwiek tu zagląda], który szedł z góry zagadując mnie, co tu w ogóle pływa i jak tu łowić, bo płytko i nie widział w ogóle nic. Tak więc poprawiałem odcinek po nim.
Trochę się musiałem przestawić, gdyż osiągane w rzucie wabikiem odległości są imponujące. Trzeba też rzucać jakby „wolniej”. Linka jak włos stawia tak minimalne opory, że jej tarcie praktycznie nie wpływa na wybrany kierunek rzutu. Jeśli dobrze czujemy kij, to można robić zakłady że trafimy do pudełka od zapałek z odległości 10m w co najmniej 3 rzutach na 10. Serio.
Muszą powiedzieć, że same okoliczności dobrze mnie nastroiły, bo na kompletnie bezpłciowym fragmencie złowiłem pierwszego pstrąga któremu do miary brakowały dosłownie milimetry.
Ryba mimo kilku fikołków była do końca, pewnie trzymana na haku.
Z przedreptanego przez wędkarza kawałka wody w te 120 minut „wydusiłem”, z rzeczki 15 brań. Udało mi się zaciąć 11 z nich i wszystkie wyjąć. Trzy sztuki miały pod miarę, trzy dzikie maluchy, no i całe 33cm. Lekko już odrabiający straty energetyczne po zimie pstrążek, jako tako wypełnił dno małego podbieraka.
Dzikus na plecionce w pierwszej chwili dał mi nadzieję na czterdziestkę [ o naiwności!]. Był to mój drugi miarowy kropek z tego roku, który pozbył się zimowej zadyszki.
Wypad nr 2 miał miejsce nad tę samą rzekę, lecz cztery kilometry niżej. Odcinek podobnie spokojny, ale z nierównym dnem i licznymi, głębszymi do pasa dołkami.
Znów niezłe zaskoczenie, bo w dwie godziny mam 14 brań w tym 5 kontaktów z rybami miarowymi. Co istotne nie było to po ewentualnym zarybieniu- wszystkie rybki dzikusy. Wyjąłem w sumie sześć w tym dwa miarowe.
Już w drugim dołeczku miałem branie sztuki około 33 – 34cm. Skubaniec zgarnął spływającego jiga tak anemicznie, że byłem pewien jakiejś gałązki i dopiero pod powierzchnią zobaczyłem jak pozbywa się przynęty, spływając w takim tempie, jak zwijałem wabik i ledwo to poczułem. Jakoś tak dla wprawy rzuciłem w ten sam dołek tylko może metr wyżej. Tym razem szarpnęło energicznie, a potokowiec trochę poskakał. 36cm.
Trochę zaskoczony takim obrotem sprawy po moim kiepskim początku na Rudawie, trochę się podekscytowałem i nawet żałowałem, że nie przyjechałem na dłużej. Potoczek oczywiście wrócił do domu, a ja jeszcze chwile oglądałem go w powolnym nurcie, grzejąc ręce po umyciu w niezbyt jeszcze ciepłej rzece.
Spod pięknego pniaka, który po zimie obróciło równolegle do nurtu i wymyło w środku koryta sporą rynnę, czego nie wiedziałem, gdyż ostatni raz byłem tu w sierpniu, wyszedł do jiga, praktycznie na wysokości mojej osoby bardzo ładny już jak na takie strumyki pstrąg, ale ewidentnie mnie zobaczył, gdyż tylko musnął wabik.
Drugiego, którego wyjąłem udało się skusić w bardzo nieciekawym odcinku z wodą do kolan. Po długim rzucie wziął co najmniej z 15m przede mną. Był mniejszy – znów 33cm, ale ładnie zaokrąglony.
Jest szansa, że spotkam się z nimi w sierpniu przy wielkości 35-39cm i kondycji jak na olimpiadę.
Oczywiście próbowałem łowić na wahadłówki [3-4cm], wirówki nr 00 i 0 i woblerki 5 i 6cm. Bardziej już by zobaczyć jak to będzie od strony technicznej. Łowiąc z prądem linka nie skręcała się przy żadnej z tych przynęt. Najgorzej łowiło mi się wahadłówką, gdzie szczególnie start przynęty odczuwałem bardzo twardo.
Jeśli wiemy, że w naszej wodzie nie ma pstrągów większych niż 40 – 45cm, lub łowimy w jakiejś bardziej rozległej wodzie, gdzie pstrąg nie od razu wpakuje się w krzaki, to łowiąc na jigi, czy gumy – świetna opcja z taką plecionką. Bez kitu powiem, że jak tylko na całego ruszą owady, to przy mikrojigach, taka linka będzie niezastąpiona, o czym będę informował. W każdym razie taki spinningowy red tag na żyłce 0,14mm leci jakieś 8-10m przy solidnym wymachu, a z tak cienkim sznurkiem, to wystarczy lekki ruch nadgarstka, by zaliczyć podobny dystans. A może w końcu jakiś lipień ulituje się nade mną. Szanse w każdym razie większe.
Wzdręgi
Atuty te same jak wyżej, przy czym punktowałbym jeszcze wyżej wyższość takiej plecionki nad żyłką 0,10mm [grubiej na krasnopióry sobie nie bardzo wyobrażam] w temacie wytrzymałości, co przy łowieniu w trzcinach, czy wśród pozimowych kołtunów pałki wodnej ma niebagatelne znaczenie, podobnie jak kolejne uzyskane trzy –cztery metry dalej mikrojigiem 0,2g. Fajne było przede wszystkim to, że w końcu rybki się ruszyły, aczkolwiek strasznie są niemrawe i drobne, jak nigdy. Ale może to skutek tak leniwie rozkręcającej się wiosny i te ciut większe pojawią się wkrótce.
Zaliczyłem cztery wypady z czego jeden był nieudany – zaledwie 6 brań, a kolejny to był spacer z rodzinką [40 minut]. Pozostałe dwa to około 3 godziny łowienia każdy. A w ogóle nad wzdręgami zaciążyło jakieś fatum, bo ciągle zapominałem aparatu. Szczęśliwie, że są telefony, choć zdjęcia gorsze.
Dzień pierwszy nastrajał tylko do tego, by się zakopać w kołdrę i spać, a nie myśleć o wzdręgach. Generalnie ponuro z nielicznymi przejaśnieniami, a świat wokół, jak dwie kaczuchy, które nawet nie zawracały sobie głowy moja obecnością.
Chwilami sztormowa wręcz pogoda zniechęcała do zabawy z kolorowymi rybkami. Najgorsza była spora fala, która powodowała wraz z brakiem słońca, że ryby zeszły do dna i albo brały z opadu, albo podnosiły wabik z dna. Obu sytuacji nie lubię, bo przynęta tkwi zazwyczaj głęboko i choć nie stanowi to samo w sobie kłopotu [hak bezzadziorowy], to trzeba mieć pod ręką szczypce, a to zawsze dodatkowa strata czasu.
Ryby łowiłem w dwóch miejscach. Pierwsze to zatopiona na około metrowej wodzie kupa gałęzi.
Druga miejscówka to jakby mini zatoczka. Była niezła z tym, że woda w niej głębsza i ciągle nawiedzana przez perkozy, a te wprawiały rybki w stan histerii.
Mimo kiepskiej aury brania pewne i dość liczne. Minusem wielkość rybek. Przytłaczająca większość do 20cm…
Co mnie trochę zdziwiło – wzdręgi, mimo mało ciekawych rozmiarów, atakowały tego dnia bardzo chętnie inne wabiki. Złowiłem kilka na tajną wahadłówkę [też japoński patent na okonia dżunglowego – o nim innym razem], kilka na Streamepsa. Z tym ostatnim miałem chwilę obawy, czy się nie rozstaniemy, ale na szczęście malutki szczupak złapał sam haczyk.
Wzdręgi sprawiają wrażenie, że im są większe, tym bardziej wolą światło. Gdy tylko na minutę – dwie, kilka razy się przejaśniło, od razu aktywizowały się rybki „typowe” dla łowiska, czyli takie pod 25cm.
I hol, i samo branie takiej rybki ma już sens. I zapewniam, że kilkadziesiąt takich rybek w dwie – trzy godziny, to super zabawa.
No, ale tego słońca nie było za wiele. Hitem, prawie jak zawsze na tych rybach, nie ważne jakie by one nie były, była taka „ochotka” na 0,2g. Maleńki haczyk bez zadziora. Finalnie wyjąłem tego dnia 42 sztuki.
Z czym możemy się zmierzyć bez obaw o hol przy takiej plecionce, niech poświadczy poniższe zdarzenie. Otóż wracając, przystanąłem już przy aucie i postanowiłem rzucić przy samotnej kępce trzcin. Przynęta ze względu na wiatr upadła może 4m od brzegu w około 2m toń. Odczekałem chwilkę, by mieć pewność, że osiągnęła dno. Leniwe podniesienie – dwie sekundy zawieszenia w toni, znów leniwe uniesienie i… Stoi. Ryba? Kij? Ale nie, od razu coś przy dnie zakołysało się na biało. Pierwsza myśl – ładny lechu mi się trafił, bo po plecionce jestem pewien, że ryba zapięta jest w okolicach głowy, to nie podcinka. Dłużej ryba nie pozwoliła mi spekulować, co to mi się uwiesiło, gdyż kołowrotek bzyczał równo kilka sekund w pierwszym odjeździe, po czym jakieś 30m od brzegu wyleciał w powietrze całkiem spory tęczak, a ja zakumałem, że faktycznie, było chyba zarybienie kilka dni wcześniej. Odzyskałem z 10m linki i miał miejsce kolejny rajd, także zakończony wyskokiem. Moja Montana do 6g [2,1m] prawie się zgięła po największą przelotkę i czułem, że niewiele już amortyzuje resztę zestawu. Gwałtownie odczuwane na plecionce szarpnięcia krótkim kijem trochę mnie przestraszyły. Wprawdzie bez kitu powiem, że tęczak jakoś tak średnio mnie ekscytuje, nie mniej jak nic miałem swój rekord w skali tego gatunku. Gdy ryba się ciut uspokoiła i wiedziałem już że to pstrąg tęczowy, to i emocje zdecydowanie zmalały. Sięgnąłem więc po aparat, ale ryba niekoniecznie na tym etapie pozwalała się fotografować.
Uparcie schodziła do dna i raczej nie dawała się przyciągnąć bliżej niż 5-7m od brzegu.
Bardzo mi zależało, by mieć fotę jak ona się zapięła na tak maleńką przynętę, a obawiałem się, czy trzymając kijek i koncentrując się na aparacie, nie spapram całej sprawy. Z rozpaczy to bym się nie rzucił w wodę, ale rekord, to rekord.
Jakoś go tam pod bandzioch podebrałem. Myślę, że ważył około 2kg, miał 48cm. Całkiem spora ryba.
Dzień drugi to ultra krótki wypad. Po pierwsze wiatr chciał urwać głowę, a temperatura wynosiła tylko 10 stopni, więc odczuwalna była jeszcze niższa. Pogoda znów zrobiła kawał, bo jak wyjeżdżaliśmy to na pociechę świeciło silne słońce, a pół godziny potem pokrapywał deszcz.
30
Łowiłem w asyście, gdyż wiaderko, grabki i łopatka za Chiny nie były w stanie wytrzymać konkurencji ze wzdręgami, które żerowały zadziwiająco dobrze.
W trzydzieści trzy minuty złowiłem 22 sztuki. Potem już nie patrzyłem na zegarek; zresztą łowiłem może jeszcze kwadrans.
Julka [15 miesięcy] mnie rozczula, zajeżdżając na sucho swojego Marshalla, którego poświęciłem na zabawkę i kiedy jak to taki mały bączek – czegoś nie jarzy, to zaraz leci po kręciołka i pokazuje mi, że za to umie obsługiwać sprzęt. Nawet sobie otwiera kabłąk i zamyka „z korbki”. No i musiałem jej dać pokręcić, raz nawet z pozytywnym skutkiem.
Potem osobiste macanie nowego zwierzątka.
Jedna też uwaga techniczna: przy tak cienkiej lince, podczas silnego wiatru trzeba się ustawiać, by rzucać dokładnie pod wiatr, lub z wiatrem. Wszelkie inne kombinacje są kiepskim pomysłem, bo wicher wyrzuca nam ze szpulki kolejne zwoje linki i ciężko nad tym zapanować.
Potem byłem jeszcze dwa razy. Raz – było zupełnie słabo, ale tabun golasów wymusił łowienie poza strefą, gdzie zgromadziły się wzdręgi. Poświęciłem się więc i następnego dnia byłem o 6.00. Poświęcenie było zbędne – termometr w aucie po drodze pokazał mi 2,5 stopnia, a nad samą wodą niewiele więcej, bo pięć stopni. Mimo lodówki wzdręgi były aktywne, choć reagowały jak w zwolnionym tempie, ale były ciut większe. Tyle, że cała zabawa trwała raptem z 40 minut, a potem zaszło słońce. Złowiłem16 sztuk i okonia.
W przypadku krasnopiór nie zauważyłem nigdy [łowiłem je kilka razy plecionką, podczas polowania na okonie, gdy nie chciało mi się zmieniać szpuli], by rybki spadały. Przy lekkich i małych wabikach brania są niezwykle pewne, a zacięcia mają wręcz 100% skuteczności. Hol tych ryb jest niezły na plecionce, gdyż na ogół ma się bardzo miękki kij. Poza tym ryby uciekają długimi, płynnymi zygzakami. Nie ma odczucia „traktora” na wędce, jak w przypadku średnich i dużych okoni, z których wiele spada, szczególnie gdy przynęta jest dość mocno obciążona.
Pozostałe
Dwukrotnie wybrałem się tylko z plecionką Varivas nad jedno ze starorzeczy. Byłem bardzo ciekaw, jak zareagują szczególnie klenie na jej jaskrawe barwy. Plecionka w słońcu jakby „puchnie”, w cieniu ale za dnia jakby świeci. Naprawdę świetnie ją widać.
Trochę żałuję pierwszego razu [10 kwietnia], gdyż mimo ciężkich warunków wodnych [przybór o ponad metr], widocznego „skołowania” ryb i ich jakby apatii, zaliczyłem masę brań, wyholowałem ponad 40 szt. [18 kleni, 17 okonków, 3 świnki – wszystkie za pyszczek i 3 jazie]. Niestety, zmanierowany poprzednimi wynikami, szczególnie w temacie wielkości zdobyczy, nie kwapiłem się z wyjęciem aparatu i nie zrobiłem ani jednej fotki. Nie licząc 2-3 okoni to faktycznie pozostałe ryby nie zasługiwały na mordowanie ich do zdjęcia. Największy klonek miał może 30cm. Reszta, wszystko tuż pod trzy dychy i kilka jeszcze mniejszych. Nie mniej mam porównanie z dniem dzisiejszym [25 kwietnia]. Jakie wnioski?
Kleni plecionka nie płoszyła. Na bank łowiąc w wodzie płynącej, woblerem, wirówką pod prąd trudno klenie zaciąć. Zaliczyłem kilkadziesiąt brań i nie zaciąłem…ani jednego, choć widziałem jak ryba zażerała wobler. Plecionka szybko się skręcała nawet przy niewielkim sterze przynęty. Tak, że pod tym względem Varivas nie odstaje od innych linek tego rodzaju.
Natomiast w wodzie stojącej, gdy jeszcze zimna woda i gumowy wabik wiedzie prym, to całkiem inny film. Tego akurat dnia [10 kwietnia], klenie najlepiej reagowały na dosłownie 2,5cm ripperek [też je przedstawię przy innej okazji, bo są świetne], na główce 1,5g. Leci to bardzo daleko, jak jest możliwość silnego zamachu i często dystans ten jest już na tyle duży, by ostudzić lęk klenia. Brania są bardzo wyraźne, ryby nie spadały.
Plecionka i okonie to dla wielu oczywistość, choć ja wolę żyłkę. Niestety przy dużych głębokościach nie wytrzymuje ona konkurencji z plecionkami. W moim przypadku jest jeszcze jedno. Od końca tego roku mam w użytku kilka nowych, w zasadzie bardzo jeszcze rzadko stosowanych przynęt. Są świetne i skuteczne, ale co zaskakujące – pracują tym lepiej im mniejszy [krótszy] haczyk główki. No i mając jeszcze późnojesienne i zimowe doświadczenia – fajnie jak to ma nie więcej niż 1g. A zacząłem używać 0,5g. Mam nawet główki 0,3g i świetnie się spisują, niekoniecznie łowiąc tylko maleństwa. Szczególnie 6cm „glisty” są tu mocnym punktem.
Nawet jak ostatnio, gdy główną zdobyczą były anemicznie biorące jazgarze, trudno było przegapić krótkie puknięcie dzięki plecionce.
Najlepsze to, że nie przeszkodziła ona w zainteresowaniu się gumą małemu linkowi. Skubaniec wygrzewał się z dwójką towarzyszy i około 35cm karpiem. Szczęśliwie dla mnie słońce świeciło tak, że nie rzucałem cienia i chyba „dawało” rybom po oczach. W każdym razie podszedłem na długość kija i zawiesiłem robala około 20cm przed rybami. Chwilkę czekałem, po czym głowa karpia była coraz bliżej, bliżej i…cmok. Skoczył najmniejszy z linów.
Maleńki, ale drugi z tego gatunku. Wcześniej tylko raz miałem okazję wyjąć tę rybkę na spinning uczciwie zapiętą.. Było to nad Wisłą [31cm], a w ogóle to był jakiś wtedy taki linowy tydzień, bo dzień po mnie kumpel wyjął troszkę mniejszego.
Na bank zostanę przy tej plecionce w odniesieniu do pstrągów i jigów/mikrojigów. Przyznam, że otwarły się dla mnie jakby nowe drzwi w tym względzie.
Warto wziąć pod uwagę te linki także przy wzdręgach.
Co do starorzeczy – tu nie rozstanę się z żyłką, nie mniej w sytuacjach, gdy przy częstej konieczności, szczególnie w zimnej porze roku, gdy naprawdę wabik powinien być możliwie najlżejszy, przy danych rybach i głębokości, linka taka jest niezastąpiona. Dystans 15m dla minimalnie obciążonej 3-6cm gumy jest łatwo osiągalny przy plecionce 0,04mm, a już nie zawsze możliwy przy żyłce 0,14mm, która jak dla mnie jest granicą, biorąc pod uwagę, że od czasu do czasu trafi nam się cokolwiek większego z takiej czy innej kałuży. Istotne jest to, iż inne ryby: klenie, świnki, jazie reagują pod koniec sezonu dużo, dużo lepiej na gumki. Czasami nie brania, a muśnięcia wabika znacznie lepiej pozwoli wyczuć plecionka, a ryby w tych warunkach nie spadają.
9 odpowiedzi
Pomysł nawijania z zanurzonej w wodzie szpuli jest dobry, ale dla żyłki. Plecionka wciąga wodę i pęcznieje co sprawi zbyt luźne jej ułożenie na szpuli co z kolei powoduje późniejsze tworzenie się bród i węzłów przy zarzucaniu. Ja stosuję inny sposób. Podczas nawijania plecionki na kołowrotek co kilka obrotów spryskuję nawinietą na szpulę pletkę silikonem technicznym w sprayu. Nadmiar silikonu „wyciągam” po nawinięciu całości ręcznikiem papierowym. Silikon ułatwia wysnuwanie się plecionki przy zarzucaniu, powoduje lepsze układanie przy nawijaniu i mniejsze opory na przelotkach, a co najważniejsze łatwiejsze rozplątywanie ewentualnych i nieuniknionych splątań zwłaszcza gdy łowimy lekkimi przynętami. Dobrze jest powtarzać ten zabieg co kilka wypraw na ryby. Osobiście od lat używam pletki Sufix Matrix Pro i dzięki tym zabiegom wytrzymuje 2 do 3 sezonów. Pomysł nie jest mój lecz amerykańskich wędkarzy, którzy plecionki preferują.
Dzięki za podrzucenie fachowej metody. Sam nie znałem i myślę, że wielu także. Odnośnie mojego pomysłu – plecionki produkowane metodą wstępnego naciągu praktycznie nie chłoną wody, szczególnie gdy z założenia są pływające. Osobiście plecionki plątały mi się nagminnie tylko wtedy, gdy ich przekrój był mało zbliżony do koła.
U mnie żyłki od lat leżą w piwnicy. Pstrągi natomiast łowiłem nawet czarną plecionką 0,17mm, dosyć grubą w stosunku do Power Pro. Nie przeszkadzało to kropkom i brania były na danym odcinku Dłubni porównywalne z tymi jakie mam obecnie łowiąc białą power pro 0,10 mm. Na szczupaki i sandacze stosuję ciemne kolory i średnicę 0,14 mm, choć u różnych producentów grubość jest nieco inna. Sylikon stosowałem, ale niektóre mogą (podobno) uszkadzać włókna, więc wolałem nie ryzykować. Plecionki przewijam po sezonie, następnie po 2 sezonach przecinam w połowie, wiążę „starymi” końcami i mam jeszcze na dwa sezony (dwa przewinięcia). Głównym atutem plecionki jest czucie pracy przynęty, jej sztywność pomaga „odstrzelić” większość zaczepów, a nieraz przy większej rybie mamy zapas wytrzymałości. Łowiąc obrotówkami w chaszczach nad Dłubnią nieuniknione są splątania, i strzępnie się końcowego odcinka. Po łowieniu odcinam końcowe 2m, często po szarpaniu kilku zaczepów sprawdzam ręką wytrzymałość węzła (lubi się uszkodzić). Bywa że plecionkę 0,10 zrywam trzymając przynętę jedną a 2 ręką owijając plecionką. To znak że trzeba odciąć końcowy fragment, choć plecionka pęka najczęściej w miejscu węzła.
Małe sprostowanie: właśnie dostałem info, że oznaczenie grubości plecionki – w oryginale „PE 0,4” podobno bliżej odpowiada europejskiemu 0,1mm, czyli jednak blisko dwa razy więcej niż 0,04mm. Aż wezmę linkę i zmierzę mikromierzem. W końcu włos da się nim zmierzyć.
Właśnie mierzyłem mikromierzem. Plecionka ma 0,05mm, czyli jest minimalnie tylko grubsza niż zakładałem.
Edku silikon TECHNICZNY nie uszkadza włókien ani niczego innego. Zwykły silikon np budowlany, dekarski czy sanitarny może niektóre polimery osłabiać, ale takiego silikonu nie stosuje się w naszym przypadku:))
Dzień dobry,
Widzę Adam, że choć sam chyba jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, stajesz się muszkarzem. Metamorfoza w formie transcendentalnej.
I nie, że lepiej to czy gorzej. Poprostu naturalna kolej rzeczy w poszukiwaniach.
Przynęty już są. Teraz poszukiwania jak zrobić żeby dalej latało. Następnym krokiem będzie linka muchowa.
A potem wzdręgi z Kryspinowa na podwieszone buzzery. 🙂
Twoje wędkarstwo pokazuje jak płynne są granice między metodami, które tak często różnią środowiska wędkarskie.
Ostatnio doszedłem do identycznego wniosku, jak gadaliśmy z dwoma znajomymi. Niby się wzbraniam, ale nie zaklinam. Nie mam pojęcia jak to się skończy:)
Jeśli chcesz spróbować daj sygnał.
Sprzęt jest, zorganizujemy Ci ” one way ticket” do muchowania, w jeden dzień. Przepadniesz. 🙂