Skończył się marzec i stąd małe podsumowanie. Zacznę od tego, co mnie rozczarowało. Po pierwsze jaziole. Myślę o tych większych, co najmniej 48+ [przepraszam, za lekki szpan, ale cokolwiek poniżej w tym gatunku – jest dla mnie rybą średnich lub małych rozmiarów]. Złowiłem kilka, w tym jednego właśnie średniaka, ale to wszystko ryby nie z „tych” łowisk na które liczyłem. W zeszłym sezonie pierwsze, pewne brania [widziałem ryby], choć spudłowane, miałem już 16 marca. Potem było kilka dni pustych i dwa kolejne, gdy brań nie było, ale płoszyłem półmetrowe spaślaki z płycizn, na których już stały. W tym roku nie dane mi było jak na razie zobaczyć choćby jednego. Teraz, kiedy 6 kwietnia o 13.50 piszę ten tekst, mam za oknem zaledwie trzy stopnie i leci dość gęsty śnieżek. I już się im nie dziwię. Wiedziały na co się zanosi. Już któraś noc z przymrozkiem do minus 2-3 stopni. Myślę, że kilka cieplejszych dni i na pewno termika rozbuja te ryby.
Drugim, tym razem dużym i niezależnym od natury ciosem jest sezon pstrągowy. Nie byłem od 8 marca, gdy udało mi się cudem złowić rybę na 35 cm, tę samą, co dokładnie dwa tygodnie wcześniej.
By nie zapeszać, nie chodzę nad Rudawę, bo nie chcę się denerwować. A i na innych wodach jest podobnie. Dostałem sporo maili o charakterze pouczająco – j….ym za uświadomienie wędkarzom, niestety w przytłaczającej masie koszmarnym mięsiarzom, iż są takie rzeczki jak Białucha i szczególnie Wilga. Liczyłem się, że tak będzie, zarazem liczyłem iż odsapną nasze rzeki „główne”. Myliłem się – nie odsapnęły. Znam załogi, co w jeden dzień obskakiwały: Rudawę, Białuchę i wieczorem poprawiały Wilgą na dwie godziny, schodząc z każdej z nich, z jedną rybą/głowę, czym się jeszcze kretyni chwalili. Skazać takich na jakieś prace społeczne, np. rozmontowanie kilku chorych melioracji… I tylko na Brodle paru cwaniaków się przejechało, bo nie tak łatwo dobrać się tam do mięsa w kropki. He, he – uśmiecham się, nie ukrywam, z satysfakcją. Równocześnie przepraszam kilku fajnych, młodych spinningistów, ale uprzedzałem, że to bardzo, bardzo trudna woda.
Wśród kilkudziesięciu bliższych i tzw. internetowych znajomych zrobiłem małą sondę: czy którykolwiek z nich był kontrolowany przez kogokolwiek na krakowskich wodach pstrągowych. Wyszło, że nikt. A cztery dni temu na Rudawie był autokar ze Śląska, bo poszła fama [spóźniona], że jest ryba. Takiej presji nie tyle wędkowania, co zabierania ryb nie wytrzyma i Bałtyk.
Dobra, dość biadolenia. Były też plusy. Delikatnie zaczęły żerować krasnopiórki. Rybki będące może nie w pogardzie, ale totalnie obojętne spinningistom i nie ukrywam – bardzo mnie to cieszy. Musiałem się mocno nagimnastykować, by te pierwsze skusić. Skończyło się na nieciekawym bajorze z koszmarnym dojściem do wody, na tyle paskudnym, że raczej nie wartym zachodu dla tak małych rybek. Zaliczyłem w 2 godziny jakieś 15 brań. Hitem, zgodnie z przypuszczeniami jest Streameps. Niby relatywnie duży, ale przy tak jeszcze lodowatej wodzie poruszający się jak w zwolnionym tempie pod powierzchnią, zwracał uwagę ryb, które zaciekawione łapały to coś na haczyku. Tu po raz kolejny wyszedł brak praktyki kogoś, kto projektował te przynęty. O ile na duże jazie pojedynczy hak nie wystarczał ze względu na specyficzne łapanie przynęty przez te ryby, o tyle, dla wzdręg oryginalne uzbrojenie tego wabika jest za toporne. Wielki hacor, tępy jak nie wiem co, z muchą jak motyl. Tak, że zgodnie z przewidywaniami było pod tym względem słabo, ale chciałem się przekonać. Kolejne dwa wabiki już rozbroiłem i czekam na maleńkie, lipieniowe muszki, od zaprzyjaźnionego muszkarza. Wzdręgi i wielkie jelce z Soły już mogą drżeć. Natomiast cały Streameps jest jedynym na rynku tego rodzaju wabikiem. Jeśli nie liczyć haka – rewelacja.
Samo łowisko było ciężkie, gdyż wodę pokrywał kożuch puchu pałek wodnych, trawek i różnych innych roślinnych odpadków Ryby bardzo często zawracały, gdyż coś tam uwieszało się na przynęcie. Na poniższej fotce widać to nieźle.
Kolejnym kłopotem był fakt, iż rybki tylko w porywach osiągały 20cm.
Namierzyłem w zatoczce z jak się okazało twardym dnem i może trzydziestoma centymetrami wody piękne stado: najmniejsza ryba miała co najmniej 25cm, największa, o ile nie była to płoć lub jaź – spokojnie pod 40cm. Niestety, mimo iż podałem przynętę stojąc około 10m od brzegu [na małej skarpie], ryby dały dyla w trzciny, że aż się wszystko ruszało i mimo iż tkwiłem w bezruchu z kwadrans, nawet jedna nie wychyliła nosa. Było ich ze trzydzieści.
Zaskoczyły mnie za to wieczorkiem maleńkie leszcze [dwudziestaki], atakujące wahadłówkę [wymiary błystki – 3cm na 0,5cm] z bardzo cienkiej blachy. Całe łowienie kolorowych rybek zajęło mi 2,5 godziny. Bonusem były fajne widoki pod koniec dnia.
Może byłoby lepiej, gdybym wcześniej zaczął i wiatr, który dmuchał mi w twarz był słabszy. Znów trzeba zaczekać jeszcze kilka dni, ale coś tam się dzieje w wodzie.
Sukcesem są starorzecza, na czele z tym dla mnie sztandarowym, najczęściej odwiedzanym. Cudowna sprawa – byłem na nim jak dotąd osiem razy i w połowie przypadków mnie kontrolowano o czym jeszcze skrobnę, choć z drugiej strony woda ta stała się lokalnie niezwykle popularna. Raz wpadłem w niedzielę i było nas …31 osób w tym 12 ze spinningiem. Nie mniej odkąd gonią „dziadostwo” z robalem i żywcem na tej górskiej wodzie, rybki są. Szybki raport.
10 marca. Byłem od 11.30 do 16.00. Ciepło. Brań dużo ale okropnie anemiczne, no i wysokie ciśnienie. Wyjmuję tylko dziewięć kleni do 37cm, dwie małe świnki [jedna za pyszczek], jazika i kilka okonków.
13 marca. Masakra nie pogoda. Tylko 3 stopnie, ciśnienie nadal nienaturalnie wysokie i cały dzień pada – najgorsza opcja z możliwych – jednolite zachmurzenie. Za to woda podniosła się z metr. Tymczasem zaliczam około 60 kontaktów i wyjmuję: 17 okoni [małe ale bez obciachu], 3 jazie do 40cm i aż 24 klenie [pięć największych z przedziału 39 – 45cm]. Już prezentowałem te rybki z „łąki”. W każdym razie emocjonująco.
20 marca. Ryba nieaktywna. Nocą mrozik. Ciśnienie nadal wysoko. Kupa przypadkowych podcinek [m. in kilka świnek po 39 – 46cm]. Wyjmuję tylko jedenaście rybek: trzy klonki do 34cm i okonki.
27 marca. Byłem długo, bo od 11.00 do 17.00. Cały dzień mżawka. Ale normalne ciśnienie i wciąż większa woda. Do południa zero i miałem kapitulować, ale potem ryba pięknie się ruszyła. Zaliczam co najmniej setkę ewidentnych skubnięć; nie liczę potrąceń. Wyjmuję 31 kleni [maluchy tym razem, do 33cm], dwa małe jazie, świnkę [zapięta prawidłowo] i pięć okoni ale deko większych [do 28cm].
2 kwietnia. Pojechałem z Mariuszem – właścicielem Piranii. Nie wiem, co napisać o pogodzie. Armagedon? Pogoda taka, że nic nie zmusiło mnie do grzebania w kombinezonie za aparatem. Zdjęcia robił Mariusz i chyba lekko trzęsły mu się ręce. W każdym razie mnie się trzęsły. Miałem na sobie gacie, spodnie do snowboardu z podwójną nogawką, kombinezon morski, na to spodniobuty i na to sztormiak. Na nogach dwie skarpetki plus skarpety neoprenowe. To było ledwo na „styk”.
Nie więcej niż trzy stopnie, fale śnieżyc ze spadkiem temperatury poniżej zera [zamarzały przelotki]. Jak nie śnieg, to non stop deszcz, w porywach intensywny. Do tego porąbany wiatr. Jakieś 50km/h, albo i lepiej. I też non stop. Jak leciały wielkie płatki, to gramowy wabik zderzał się z którymś i spadał do wody jak strącony owad. Pod wiatr przynęta leciała ze trzy metry. Ubrani jak niedźwiedzie ledwo chodzimy.
Dzielnie wytrwaliśmy sześć godzin. Brań sporo, ale trudno w tych warunkach zaciąć w odpowiednim momencie. Rybki niewielkie: 12 okonków, 9 klonków do 30cm, podcięty leszczyk i jaź na 34cm. Uciekł prawdopodobnie piękny kleń, który wziął spod kija i dał nura w zwalisko, które akurat było w tym miejscu. Nic nie dało się zrobić… Mariusz ma 7 okonków, klonka i chyba pierwszą, swoją świnkę, jaką wyjął na spinning. Zapomniałem Go o to zapytać.
5 kwietnia. Jadę z nowo poznanym spinningistą. Bez obaw – gość ryb nie zabiera. Tylko dlatego z nim jadę. Okazuje się być wytrwałym wędkarzem. Warunki trudne jeśli chodzi o wodę: maleńka i mega czysta. Trochę lepiej z pogodą. Nocą znów mróz, ale w dzień nie leje. Zmiennie. Momentami nawet ciut słońca. Ryba nie żeruje. Kilku innych wędkarzy poddaje się po około godzinie – dwóch. Łowię na śmieszne, bezpłciowo pracujące, a raczej nie pracujące robale na 1g. Brań w sumie dużo, ale piekielnie ciężko zaciąć rybki, tym bardziej, że większość to okonie. Ciśnienie kiepskie, bo na tej wodzie takie, że kleń już „gaśnie”, a okoń jeszcze się nie rozkręca. Znajomy wyjmuje 5 okonków, 4 klonki do 30cm oraz dwa jaziki i jazgarza. Ja mam 28 okoni [kilka już ciutkę większych], 5 klonków do 34cm. Zaliczam dwa tajemnicze walnięcia w dość dużych ostępach czasu, ale w jednym rejonie. Zachodzę w głowę, jak ryba mogła się nie zaciąć po czymś takim. Podejrzewam jakiegoś bolenia, który tu zagląda od czasu do czasu. Wracam jeszcze raz w ten rewir pod wieczór. Robal, słownie dwa metry od brzegu, na wodzie o głębokości 80cm zostaje znów podobnie potraktowany. I tu niespodzianka. Niby niewielki bo tylko 51cm, ale na ten sprzęt…
Złowiłem ich tu chyba kilkanaście sztuk przez poprzednie lata, ale w zeszłym sezonie ani jednego.
Nie wiem, co zrobię jutro. Chyba się przeproszę z kropkami. Może maluchy ochłonęły po świętach, bo na większe nawet nie liczę…
I na koniec największy wg mnie sukces: wygraliśmy czteromiesięczne zmagania z mocno zagnieżdżonym w systemie, oficjalnie już – byłym prezesem naszego koła. 17 kwietnia o godzinie 17.00 jest nadzwyczajne walne zebranie, mające wyłonić nowe władze, oraz komisję zarybieniową i rzecznika ds. wykroczeń, czy jak on tam się nazywa. Już wkrótce szczegółowa relacja o co poszło i jak przebiegały procedury, bo może się komuś przyda, gdyby okazało się, że też macie „zabetonowane” koło, a uzbierała się Was większość.
P.S. Gorąco zapraszam 12 kwietnia o godzinie 6.30 pod starym młynem w Zabierzowie, [jak się jedzie na pływalnię] na kolejne spotkanie Klubu Przyjaciół Rudawy. Te zawody mają bardziej charakter zabawy i rywalizacja jest na bardzo dalekim planie. Zapraszam szczególnie młodych wędkarzy oraz wszystkich innych, także „mięsnych” – może troszkę zmienią zapatrywania:) W każdym razie na pewno się nie pozabijamy. Proszę pamiętać, że na odcinku no kill obowiązuje posiadanie podbieraka i haków bezzadziorowych, co moim zdaniem winno być na codziennym wyposażeniu, każdego, kto wybiera się nad pstrągową wodę.
5 odpowiedzi
Chciałbym mieć takie „nieudane dni” 🙂
Ja jeszcze raz wybrałem się ze spinem na białą rybę – białej ryby znowu 0, za to po raz kolejny przyłowiłem 2 szczupaczki ok 35cm, tym razem na malusieńkie jigi na główkach ok 0,5g. Trochę mnie to denerwuje szczerze mówiąc i chyba sobie odpuszczę to łowisko pod kątem poszukiwania białej ryby, bo obecność tych szczupaków wymusza na mnie stosowanie stalek, a to w połączeniu z ultralekkimi przynętami trochę mija się z celem.
I takie pytanko mam – jaka przynęta najlepiej się sprawdza jeżeli chodzi o połów właśnie białej ryby? Sam póki co próbowałem tylko jigów i malutkich gumek, bo z takiego lekkiego arsenału tylko czymś takim dysponuję.
Pozdrawiam
Na tak postawione pytanie jednak nie odpowiem w skrócie, bo się nie da. Dużo zależy jednak od dwóch rzeczy: jaki gatunek i w jakim łowisku. Ja w starorzeczach obecnie najczęściej łowię na dropshot`owe gumki od 4 do 7cm na główkach 0,8 – 1g. Ciemne kolory. Celuję głównie w klenie i drugorzędnie okonie. Przyłowem są najczęściej małe jazie i świnki [te ostanie tylko w jednym starorzeczu, które ma połączenie na stałe z rzeką].
Też, miałem pisać zażalenie odnośnie tekstu o Wildze. Mam do tej rzeczki najbliżej z wszystkich wód krainy pstraga i ceniłem tam sobie znikomą presję. Po tym tekście zmartwilem się, że to się zmieni. Póki co na 4 wypady jeszcze nikogo nie spotkałem, ale ślady widziałem. Może dramatu nie będzie bo w porównaniu do np Dlubni, gdzie spokojnie można mieć z 10 kontaktów z rybą na wypad ( małą bo małą ale zawsze), to na na Wildze raczej nieosiągalne. Myślę, że dziadostwo się raczej zniechęci bo rzeczka trudna i wcale szału nie ma. A jak ktoś się skusi przyjeżdżać to wierzę, ze pasjonat, dla któego samo łowienie w takich warunkach będzie frajdą bez konieczności ryby na patelni.
Mam też taką nadzieję. Na razie, na ile mam skromny wgląd w sytuację chyba większość fajnych ryb na Wildze połowili ludzie spod znaku C&R, więc pływają nadal.
Byelm na Wildze 2 razy i nie sądzę żeby mięsiarstwo zdzierżyło warunki wędkowania. A napalonych uprzedzam że wartość przynęt zostawionych w wodzie wychodzi jak wyjazd na komercję.
Wyniki miałem marne, ale nie w tym rzecz. Na rzeczki takie jak Wilga czy Brodło pojadą ludzie o naturze trapera, i nawet jeśli czasem wezmą rybę to nie po to pojadą.