Szukaj
Close this search box.

Rekord z kałuży

Trochę się znów poznęcam nad marnością większości ogólnodostępnych wód, równocześnie po raz kolejny zasugeruję tezę, iż ryby takie jak pstrągi i szczupaki  – ze względu na to, że stoją na szczycie piramidy w swoich środowiskach – są relatywnie nieliczne, a przy tym będąc niebywale agresywnymi,  należą do najłatwiejszych do skuszenia ryb. Celowo piszę „skuszenia”, bo osobną sprawą jest ich wyholowanie, co szczególnie dotyczy pstrągów. Nie mniej ryby te dają się najszybciej wyłowić w danej wodzie.

Często biadoląc nad „bidą” w dostępnych do wędkowania zbiornikach i rzekach, uważam, że nie rzucam słów na wiatr. Nie przyjmuję do wiadomości, że nie umiem łowić szczupaków. Oczywiście nie mam nawet ¼ umiejętności i wiedzy, jak w przypadku „białych” drapieżników, ale też twierdzę, że przynajmniej, by połowić szczupaki do 70cm, to – przepraszam – nie trzeba mieć żadnych szczególnych umiejętności.  Kłopot w tym, by takie ryby były, a wiem, że ich jest niezmiernie mało. Nie przekonują mnie pojedyncze złowienia ciut większych sztuk z Kryspinowa, Brzegów, czy na Bagrach przypadające na setki wędkujących, będących tam dziesiątki razy. Tych ryb jest tam ekstremalnie mało. Nawet gdybym był totalnym pierdołą, to biorąc pod uwagę czas i przyzwoity sprzęt, jakim dysponuję, to sam rachunek prawdopodobieństwa podpowiada regularne połowy ryb choćby miarowych. Tymczasem te plus minus 10tys. zł [przyzwoite dwa pontony, naprawdę dobre echo, silnik  i cała reszta] wydane na ekwipunek w żaden sposób nie zbliżyło mnie do regularnych połowów tego gatunku, a co dopiero mówić o okazach.  W wodach płynących jest wg mnie jeszcze gorzej.  Dlatego nie dziwcie się szanowni Czytelnicy, że będąc enty raz za szczupakiem, zastanawiacie się jaki to ma sens. Tym bardziej, że większość z nas łowi z brzegu, co zazwyczaj nie ułatwia. Zapewne nie popełniacie żadnych błędów, tylko na bank mieszacie wodę, w której szczupaki stanowią promil rybiej populacji. Ja przez ostatnie cztery lata być może miałem zaledwie cztery kontakty z czymś większym niż osiem dych odnośnie tego gatunku, a i tu nie mam pewności, gdyż ryb nawet nie widziałem; o ich wielkości sądzę po tym, jak je czułem na danym sprzęcie [trzy obcinki, choć nie od razu, jedno rozgięcie kotwicy].

Dlaczego sadzę, iż szczupak jest banalnie prosty do złowienia? Dlaczego uważam, że należy do jednych z najmniej wrażliwych na zmiany pogody ryb? Poniżej dowód. W tym roku przekonałem się po raz nie wiem który, że jeśli ryby są w łowisku,  które jest:

a)      eksploatowane przez znikomą w stosunku do wielkości wody ilość wędkarzy, lub

b)      wodę eksplorują prawie wyłącznie ludzie wypuszczający ryby

to, niema – jak to się mówi  – bata –  nawet totalny żółtodziób połowi. Wystarczy, że trafi przynętą do wody. No, może przesadziłem, ale niewiele.

Ja trochę „przyczaiłem” temat zębaczy, chcąc uniknąć nadmiaru pytań, sprowadzających się do tego gdzie tak można połowić, ale teraz, kiedy prawie z nikim się nie widzę, to skrobnę o tym kilka słów.

Zaczęło się bodajże na początku listopada. Byłem na małej imprezce, której pretekstem był jakiś mecz naszych kopaczy. Poszedłem, bo bardziej mi zależało na spotkaniu z kilkoma znajomymi, którzy tam się zapowiedzieli. Okazało się, że był tam młody wędkarza, który od czasu do czasu czyta mojego bloga. Wiedząc, że z mojej strony żadnym rybom śmierć nie grozi, „sprzedał” mi namiar na szczupakowe łowisko. Początkowo słuchałem z ogromnym sceptycyzmem, ale jak pokazał mi kilka fotek z września i października, to usiadłem. Głównie z powodu wielkości [małości] kałuż, w których  ów wędkarz, jeszcze z kolegą łowili szczupaki. Przeciętnie takie do 60cm, ale było też zdjęcie drapieżcy równo 80cm… Szczupak był prawie prostokątny i ważył pod cztery kilo jak nic, może nawet trochę więcej, a ja wciąż się zastanawiałem, jak taki basior [dla mnie to już duży szczupak], może funkcjonować w czymś, co ma pół metra głębokości i 1/3 hektara powierzchni ?[słowo – nie koloryzuję]

Od razu powiem, że niestety nie pokażę nawet większego skrawka tej wody, bo mnie za taką zdradę powieszą na suchej gałęzi. Zaprezentuję tylko parę fotek z rybami, opiszę jakie miałem tu doświadczenia i powiem dosłownie kilka zdań, jaki jest charakter tych zbiorniczków.

Otóż na totalnym zadupiu [może mało poetyckie, ale jakże trafne] jest kilka bajorek. Bodajże 6 czy siedem. Są bardzo, bardzo małe. Niektóre mają może z 15m średnicy. Dwa największe też nie należą do wód choćby dopuszczających, by widzieć w nich szczupaki. Oba są podłużne i wąskie. Mniejsze, to góra 60 – 70m na 15m szerokości. Co istotne, to woda ta na prawie całej powierzchni ma nie więcej niż 50cm głębokości! Wierzcie lub nie. Znalazłem tylko dwa rowki długości około 2m każdy i szerokości 0,5m, gdzie głębokość osiągnęła zawrotny wynik około 1,3m [całe bajoro i okolicę przedrałowałem w spodniobutach]. Dno jest gliniaste, ale twarde, pokryte około 20cm warstwą mułu z butwiejących roślin wodnych, równe jak stół nie licząc kilku niecek wielkości i głębokości miednicy. Brzegi płaskie, totalnie bagienne i bez szuwarów. Zachodziłem w głowę, jak tu cokolwiek może żyć latem, bo nawet karasiom dałbym małe szanse. Wokół teren jest dość urozmaicony i charakteryzuje go relatywnie bardzo duży spadek. Okazuje się, że  – nie jestem pewien do końca, czy wody płynącego opodal śmiesznie małego strumyka, czy wody podskórne, kumulują się na spadku terenu i są cedzone przez wielkie i gęste bagienne trawska. Areał tego mokradła jest przynajmniej z dziesięć razy taki jak sam stawek, a wody w moczarach całkiem sporo [po biodro] z tym, że miejsca akurat tyle, by stopy zapadły się między, jakby ubite kępy zielska. Woda jest jednak bardzo czysta i chyba zimna nawet latem, skoro szczupaki trwają tu już długi czas, dokładnie nie wiadomo ile [mnie udało się ustalić, że mokradło istnieje w takim kształcie od co najmniej 1954r]. Wydaje się pewnym, że jedynymi rybami jakie tu bytują są właśnie szczupaki, których ilość zgodnie szacujemy na 8 -12 sztuk w wielkości 45 do 80cm plus być może kilkanaście „ołówków”, chowających się na bagnach, oraz liczne słonecznice. Szczupaki nie mają tu szczególnie sutej zastawy, gdyż poza wspomnianymi słonecznicami i kanibalizmem, to jedynie okresowo żaby, traszki i być może małe kaczuchy w przypadku tych największych drapieżców, urozmaicają ich dietę.

Drugie bajoro jest trochę większe i przede wszystkim głębsze. Generalnie jest około metra ale w jednym rejonie jest kilka dziupli w dnie, które szacuję na 1,5 do 1,8m. Technicznie łowi się tu trudno, nie mówiąc o chodzeniu, gdyż grząskie dno, zalegają dość grube konary, nieprawdopodobnie licznie.  Jest troszkę trzcin ale nie za wiele. Tę kałużę utrzymują przy życiu wody podskórne sączące się tu i ówdzie, dla odmiany wyglądające jak małe ścieki. Sama zaś woda nie przedstawia się atrakcyjnie dla oka i sprawia wrażenie brudnej. Poza licznymi tu szczupakami [ryb do 40cm łowi się na pęczki], jest trochę okoni o typowym dla leśnych, torfowych bajor ubarwieniu. Pasiaczki nie należą do rosłych ani bardzo licznych – złowienie tu trzydziestki uznałbym za szczęśliwy traf, gdyż nie jest to woda dobra do wzrostu dla tego gatunku. Z całą pewnością są jeszcze słonecznice, oraz karasie przepięknie wygrzbiecone i osiągające równie piękne rozmiary.

Nie byłem tu latem, lecz podejrzewam, że powierzchnia tych bajorek zarasta tak, że nawet ich nie widać w całości obszaru bagna. W pozostałych oczkach ryb nie udało mi się złowić. Minusem tego wszystkiego jest, jak zwykle w takim wypadku to, że, aby tam dojechać, to niestety na paliwie oszczędzać się nie da. W naszych czasach woda takiej obfitości nie ma szans funkcjonować dłuższy okres blisko ludzi. Jestem absolutnie pewien, że w pojedynkę byłbym w stanie wytłuc praktycznie 100% populacji tutejszych zębaczy w oby kałużach, w ciągu dwóch najdalej tygodni, jeśli bym miał możliwość być codziennie i zabierał ryby.

Pierwsza wizyta była tyleż ekscytująca, co nie do końca udana. Nastawiając się na mniejszą kałużę i wiedząc, że nie ma tu zaczepów i jest płytko, wziąłem kijek, którym łowię zazwyczaj na takich wodach: 2,7m i niby do 20g wyrzutu, czyli nie aż tak mało, ale okoń trzydziestak robi z tej wędki pół parabolę, a szczupak 60cm zgina po korek. Obowiązkowy przypon wolframowy dł. 25cm i żyłka 0,22mm –  i tylko te elementy były trafione.

Pogoda była paskudna – typowo listopadowa. Zimno, wilgotno i buro. Podchodząc do brzegu, już z daleka zobaczyłem przepiękny choć flegmatyczny atak. Ciężko mi było szacować rybę, bo wyglądało to na tych płyciznach na krokodyla. Potem spod wysokich traw przy samych nogach ucieka duży cień. Mam wrażenie, że chyba dałem znać rybom, że coś się dziej, gdyż przez ponad godzinę doczekałem się jednego jedynego wyjścia około 50cm sztuki, która zawróciła. Chyba, że był to jeden z tych naprawdę rzadkich dni, kiedy skubańce solidarnie nie żerowały. Łowiłem jak sugerował znajomy: spore kopyto [10-12cm] na trzech gramach. Wygląda to trochę jakbym łowił bolenie bez żadnego urozmaicenia, ale pamiętajmy – mamy tylko 50cm głębokości, więc trzeba kręcić. Kolejne trzy godziny poświęciłem na sondowanie bajorka i okolicy.  Zaliczyłem kolejne oczka, ale bez odzewu. Zmęczony przedzieraniem się przez moczary, po krótkiej przerwie poszedłem spróbować szczęścia na tej trochę większej wodzie nieopodal.

Tu doznałem szoku i pewnie tak bywa ale na Syberii. Brnąc do pół uda w brązowej nawet nie wodzie, a mazi, docieram do miejsca, gdzie zaczyna się „normalna” woda. W polu widzenia, co chwilkę jak w zwolnionym tempie srebrzy się kilkanaście słonecznic, jakby wypchniętych nad powierzchnię przechodzącym pod nimi garbem. Od czasu do czasu głośne chlupoty, nijak nie kojarzące mi się z późną jesienią. Jeden z ataków ma miejsce nie dalej niż może 3m ode mnie na głębokości góra 80cm, pod samą powierzchnią. Gapiąc się na to wszystko nieco oszołomiony, dochodzę do wniosku, że spróbuję najlżej jak mogę. Zakładam perłowy ripper  Mans`a na mocny hak z główką 1g. Nie leci to daleko ale daje się zwijać powoli, blisko powierzchni. Nie pamiętam ile razy rzuciłem, ale nie więcej niż pięć. Ostre walnięcie, spora świeca, jak na tę porę roku i taki z 55cm mi spada. Nawet nie zmieniam miejsca, tylko rzucam w bok, gdzie przedtem jakiś zbój prawie na mnie wychlapał te słonecznice.  Atak ma miejsce może dwa metry od szczytówki. Nie wiem do końca czy nie trafił, czy trafił, ale jakoś tak nie w hak… Spadł w momencie pobicia. Taki z 1,5kg. Bardzo powoli idę z pięć metrów. W spodniobutach fatalnie się pokonuje większe przeszkody, a tu mam las konarów metr pod wodą. Co chwilę potykam się o kawały drewna, a grzęznąc, ledwo, ledwo łapię równowagę. Doszedłem do jedynego, powalonego drzewa. Rzut pod konary, ryzykownie blisko. Wyobraźnia podpowiada, iż zaraz coś walnie, ale nie. Guma jest może metr od szczytówki – pełna dekoncentracja. W sekundę, prawie jak delfin w skoku zlewa na prawo, przed samym kijem spory szczupak dopada ripper. Targnięcie na tak miękkiej wędce jest wprost potworne. Cały koniec wędki znika pod wodą. Kilka sekund w czasie których nic nie mogę przeciwdziałać, po czym ryba się spina. Za miękki kij i tyle. Ten miał w okolicach 70cm.Poważnie już roztelepany, złorzeczę sam sobie, że tak się wkręciłem w to lekkie łowienie. Teraz mam za swoje.

Szczęście uśmiecha się znów dosłownie pięć kroków dalej. Majestatyczny błysk i ten się zaciął.

(fot. A.K.)

Mam z rybą niezłą jazdę i szybko uświadamiam sobie, że na takiej wędce ryby pod 7 dych i większej nie utrzymam z dala od kijów, bo patyki są wszędzie.  Szczupaki pod 60cm udaje się jakoś wyhamować. Perłowy Mans po czterech atakach jest strzępem. Zakładam małego Keitech`a.

Na następny kontakt nie czekam dłużej niż pół minuty. Może trzeci rzut. Gotowy jako tako na zdjęcia, strzelam fotki jak mogę, ale po raz kolejny przekonuję się, że tak w wodzie jak i w ręce szczupak i pstrąg mają wiele wspólnego: w żaden sposób nie współpracują. A jest do tego zimno.

(fot. A.K.)

Dopiero troszkę podmęczoną rybę da się w końcu uwiecznić.

(fot. A.K.)

Ta ma 53cm. Takich jak poniżej było najwięcej obok grupy do 40cm.

(fot. A.K.)

Żałuję, że dzień taki krótki. Te dwie godziny poświęcone temu stawkowi dały łącznie 9 kontaktów ze szczupakami, z których wyjąłem sześć. Akurat chyba najmniejszych z jakimi miałem styczność tego dnia. Do tego cztery brania okoniowe, ale rybki niewielkie i wszystkie spadły w holu.

Już ustalam taktykę na następny raz: częste, krótkie rzuty, możliwie wolne prowadzenie blisko powierzchni i w rejonach, gdzie grube kije wystają nad powierzchnię. Przynęty: większy, powierzchniowy wobler i drugi maleńki – taka słonecznica z nieproporcjonalnie dużymi kotwicami. Mam zamiar podpierać to wypróbowaną właśnie gumą i drugą większą. Sprawdzam jeszcze warunki w jakich łowiłem: było pięć do siedmiu stopni przy lekkim wiaterku ze wschodu. Ciśnienie 976 hPa, czyli raczej poniżej średniego przy całkowitym zachmurzeniu. Takim nieapetycznie jednolitym.

Kilka dni później. Niebo nadal bez zmian. Dużo chłodniej, bo ledwie trzy stopnie, ale bezwietrznie. Ciśnienie wyraźnie wyższe – 983hPa. Po godzinie na małym bajorku nie mam kontaktu. Znów widzę jak raz czy dwa, jakiś spory szczupak robi wielki klin na wodzie, przepływając w poprzek stawek i znika pod nawisami bagiennych trawsk. W desperacji zakładam swimbait`a. Na haku offsetowym, bez obciążenia. Mam te przynęty już dość długo, ale jakoś nie było okazji. Faktycznie pracują jak konająca rybka. Sam bym się nabrał. Dziś z lekkim drżeniem zabrałem wędkę Cortez Robinsona do 35g – mega sztywny patyk na sandacze, którego nie używam na szczupaki odkąd spadł chyba jedenasty pod rząd [łącznie licząc kilka wypadów z zeszłego roku]. Tu ostrożnie kalkuluję, że przy tak gwałtownych atakach pod powierzchnią, szansa na pewne zacięcie i szybki hol jest duża takim kijem w porównaniu z holem z 7 – 9m głębokości i z odległości  40m… Trzeba tylko uczciwie powiedzieć, że rzuty to mam takim zestawem niedalekie i bardzo niecelne. Nie mniej w końcu trafiam jakby w wyrwę w kępie roślin na styku z lądem pod drugim brzegiem. Nie wiem jak to te szczupaki robią, że ich nie widać, ale tylko za trzęsło  trawami, poczułem wyraźne, błyskawiczne szarpnięcie i cisza. Guma głęboko rozorana, ale hak albo nie wyskoczył na tyle z kieszonki gumy, albo ryba złapała tak, że nie była zagrożona. Było to jednak coś sporego.

Kolejna godzina i zero. Trochę zrezygnowany przenoszę się nad większą kałuże. Tu dla odmiany mam branie średnio, co 10 minut. W sumie dziewięć plus dwa wyjścia. Wyjmuję 8 sztuk. W tych warunkach wędka daje radę. Żaden szczupak nie spadł w holu z tym, że tylko jeden jest ciut większy. Pozostałe to same czterdziestki.

(fot. A.K.)

Wracając, mijam mniejszą kałużę i spotykam wędkarza, który mi sprzedał namiar na tę wodę. Złowił jednego nad 50cm, a drugiego już przy mnie. Ryba grubiutka i jestem zaskoczony, że ma tylko 58cm,a sześćdziesiątki byłem pewien.

(fot. A.K.)

Jestem znów na drugi dzień. Jak tu się oprzeć, kiedy zaraz może pojawi się mróz i wszystko zamarznie w dwa dni przy tak niewielkiej kubaturze. Jest jak dzień wcześniej tylko o stopień zimniej i wieje ze wschodu. Generalnie do szczęścia brak mi tylko ryby z mniejszej wody. Jak na razie zero. Trochę zniechęcony nieskutecznością wcześniejszych starań i nieprzekonany do zbyt chyba szybkiego z konieczności [płytko] prowadzenia gum, pełen nieufności do kiesko uzbrojonych swimbait`ów, mam dziś slajdera Salmo. Cały komplet tych pięknych przynęt leży już chyba ze trzy lata i się kurzy. Kij jest krótki na tyle, że nawet z tego płaskiego brzegu jakoś daje się grać tą przynętą. Wprawdzie upadek takiego „bąka” robi fale od brzegu do brzegu, ale co tam.  Szarpnięcie mocniejsze – wobler robi nerwowy skręt i jakby szybuje pod powierzchnią jeszcze z 20cm. Jest pływający i naprawdę wygląda jak ryba, która nie może się zanurzyć. Po około półgodzinnej ciszy widzę, jak w przeciwległym końcu bajora, coś je przepływa w szerz. Coś na bank dużego. Wobler spóźniony, ale przecina tor ryby, raz i drugi.  Szczupak nie wytrzymał i ruszył. Gdzieś stanął. Z tych 30 -40m nie ma szans go zobaczyć, nawet w takim brodziku.

Kilka minut ciszy i nareszcie cierpliwość w końcu nagrodzona. Tyle, że szczupak się myli. Ruszam kijem w momencie, gdy slajder znieruchomiał, a ja znów szarpnąłem. Po prostu nie trafił, a ja mu w tym pomogłem. Mimo odległości wiem, że jest to ryba cokolwiek większa, a jak na taką wodę to już kawał drapieżcy. Szczupak znów się przyczaił – taką mam nadzieję, ponieważ od kilkudziesięciu rzutów nie ma po nim śladu. Jedyne co zmieniam, to robię długą przerwę po każdym szarpnięciu, jakby miała się powtórzyć historia sprzed pół godziny. Już się miałem poddać. Tymczasem w pauzie między szarpnięciami pojawia się wielki w tej scenerii wir i czuję wyraźne ale lekkie przytrzymanie. Zacinam ile wlezie i w końcu jest!  Nie ma co zmyślać – ryba nie miała najmniejszych szans w zderzeniu z tym sprzętem, w tych okolicznościach. Nie licząc jednej próby świecy, to owszem stawiał się jak mógł ale szybko był przy brzegu. Jedynie przy tym niby skoku zdrętwiałem, bo po samym łbie wiedziałem, że mam swój nowy rekord. Fakt, iż w temacie szczupaka nie mam się czym chwalić, ale w sumie nieźle, że po iluś tam latach intensywnego łowienia, jest jeszcze bardzo realna szansa śrubować swój wynik. W temacie niektórych ryb, to sobie już nie robię nawet nadziei [boleń, wzdręga], choć wszystko może się zdarzyć.

 Jestem już spokojny, bo sporego woblera nawet nie widać na zewnątrz paszczy.

Ryba bardzo nie wierzga, gdy podbieram ją pod brzuch. Miło się czuje te na bank trzy kilo. Cieszę się, że jest zimno i wilgotno, bo trochę gimnastyki czeka mnie przy odhaczaniu zębacza, a jakieś zdjęcia też by się przydały.

(fot. A.K.)

Ten egzemplarz jest niesamowicie potulny. Dał się odhaczyć i zmierzyć bez większych kłopotów. Miarka wskazuje 74cm. Przeskoczyłem o całe trzy „centy” rekord z 2006r [nie śmiać się 🙂 ].  Dumny jak paw i chyba jednak ciut roztrzęsiony, robię kilka kulawych fotek z telefonu, rozglądam się czy aby nikt nie widział mnie w tej akcji.

(fot. A.K.)

Ale wokół tylko gwiżdże wiatr, a jedynym świadkiem jest kołujący nade mną jakiś skrzydlaty drapieżca.

Wkładam szczupaka do wody. Odpłynął z metr i stanął. Długą chwilę gapiłem się jak na obrazek. Byłem ciekaw, czy pozwoli się dotknąć, ale jeden mały ruch i już znikł pod drugim brzegiem.

Było już mało istotne, co się tego dnia wydarzy. Szczęśliwy stawek pozostawiłem w spokoju i poszedłem jeszcze na kilkadziesiąt minut na ten większy. Okazało się, że był to najsłabszy dzień pod względem brań. Miałem ich tylko trzy jeśli chodzi o szczupaki, wyjąłem jednego.

(fot. A.K.)

Wszystko na małego Keitecha. Slajder nie wywołał tu nawet małego ruchu ze strony drapieżników. Na gumy miałem dużo brań okoni, ale na tym kiju  nie było szans doholować choćby jednego malca.

Potem pierwsza fala mrozów ścięła bagienka cienką ale wyraźną taflą lodu. Stąd duża przerwa, bo odwiedzałem wtedy głębsze, moje ulubione starorzecze.

O ostatnim wypadzie już wspominałem w tekście o gumach Keitech, więc tylko dla formalności. 26 grudnia wpadłem tu na słownie dwie i półgodziny. Ponieważ zapomniałem wziąć szpulę z żyłką i miałem tylko plecionkę, dłużej łowić się nie dało, gdyż zacząłem przy pół stopnia na plusie, a minus dwa i pół zmusiło mnie do złożenia broni, aczkolwiek czułem się w pełni zwycięzcą. Padał już obficie śnieg a silny płn. – zach. wiatr absolutnie nie pomagał. Przewiewał skutecznie neoprenowe rękawice.

(fot. A.K.)

Woda powoli przymarzała w sąsiedztwie brzegów. Ryby jakby czuły, co się święci. Wprawdzie na stawku mniejszym znów zerowałem i nie widziałem nawet śladu życia, to większe bajoro było bardzo łaskawe.  W te około 100 minut zaliczyłem siedem pewnych brań szczupaków i wyjąłem wszystkie. Ryby biły jakby świat miał się skończyć. Jeśli któryś zdecydował się na atak, to mimo lodowatej pewnie wody, ładował w gumkę jak szalony.  Pierwszy był takim typowym,  dla tej wody.

(fot. A.K.)

Potem, między kilka maluchów pod 40cm wstrzelił się już większy, prawie 70cm szczupak. Wziął blisko dna w chyba najgłębszym tu miejscu i mimo mocnego sprzętu z dość dużym trudem go wyjąłem, bo doskonale zorientowany w labiryncie kijów, przewiózł mnie po nich nie na żarty.

(fot. A.K.)

Pomiędzy szczupakami trafiło się również siedem pewnych kontaktów z okoniami, z których jeden był niezły jak na tę wodę. Podobnie jak mniejsi koledzy, spadł po kilku metrach ostrożnego holu. Niestety grubsza żyłka, sztywny kij plus drut na końcu, to nie zestaw na okonie.

Potem to już zamarzły na amen przelotki, a plecionka nawijała się na kwadratowo. Zrobiło się lodowato, co odczuwałem stojąc po pas w wodzie, mimo sporych emocji. Śnieg momentami sypał już ostro.

(fot. A.K.)

W zasadzie będąc pewnym, że to ostatni tegoroczny wypad, byłem niezwykle z siebie zadowolony. Nie dlatego, że złowiłem te kilka ryb, a głównie dlatego, że tu przyjechałem, a od samego ranka walczyłem sam ze sobą, co zrobić. Wprawdzie wiatr gwizdał nad głową, ale poza tym krajobraz wokół był jak wyrzeźbiony z tej szarości i bieli, jakby nieruchomy. Naprawdę było warto.

(fot. A.K.)

I jak? Przekonałem Was? Jestem pewien, że wpuszczenie tu jednego przeciętnego mięsiarza, jest zagładą dla tych bajorek, a ja i koledzy możemy zapomnieć o emocjach i pięknych chwilach. Póki co mamy nadal możliwość czekać, aż te większe będą jeszcze większe i może wkrótce, któryś z nas capnie 90-kę?

Niestety powszechnie spotykana i nadal lansowana przez PZW postawa, wynikająca z tzw. gospodarki rybackiej, nie pozwala na przeżywanie za często takich momentów. I przytaczając tu skrót PZW, akurat nie mam na celu w tym konkretnym miejscu złorzeczyć tylko na działaczy. Tu mam na myśli nas – wędkarzy, którzy jesteśmy częścią tego systemu. I akurat w naszym okręgu nikt, tak jak wędkarze nie przyczynia się do wyjałowienia wód. Niestety zbyt hojny regulamin nie może być naszym sumieniem, gdyż stosowanie się do niego, czyli zabieranie ile wolno, skutkuje wodną pustynią. Tylko zdecydowane samoograniczanie się w tej materii może spowodować, że będzie lepiej. Chcecie zabierać wszystkie miarowe ryby? Ok, tylko musicie mieć świadomość, że przynajmniej w temacie ryb drapieżnych,  będą to coraz rzadsze momenty. Chyba, że spowodujemy zmiany przepisów, na dające rybom większe szanse, a i tak będzie to dopiero pół sukcesu, gdyż trzeba to potem jeszcze wyegzekwować, albo bardzo surowymi karami, albo bardzo częstymi kontrolami przy śmiesznych, jak na razie konsekwencjach za złamanie przepisów…

 

 

 

 

4 odpowiedzi

  1. Panie Adamie, mam dosyć ciekawy pomysł dla Pana. Pomysł ten będzie oscylował się w koształch 7-9 zł. Mianowicie kiedy w maju przyjdzie czas żeby znowu te zębate rozbójniki pokłuć, niech Pan zakupi poppera firmy Jaxon. 7 cm, wspaniale lata, i co najważniejsze, pięknie pracuje. Przewałkowałem tu popki również innych firm, Salmo jest tragiczny, Rapala dobra, ale cena zaporowa. Jedyne co, to dobrze jest w nim wymienić kotwice, bo są zagięte ostrza do wewnątrz lekko. A gwarantuje, szczupak nawet z półtora metra chętnie się podniesie, a atak z powierzchni to coś co warto zobaczyć. 🙂
    Pozdrawiam, Kuba

  2. Mam jeden taki model, nawet na niego łowiłem tylko dość dawno i na innym starorzeczu. Wcale nie był lepszy niż Salmo, który uważam za bardzo przyzwoity produkt. Szczupak jak szczupak – w tak płytkich wodach to weźmie na wszystko. Ciekawe jest to, że mam wrażenie, a nie pewność, iż jakieś 90% tego, co one zjadają, to właśnie słonecznice. Cieniutkie jak twister ripperki po 6 – 8cm na 1 – 3g i nic więcej nie trzeba.

  3. Może i miałem tego popperka felernego od Salmo? Mogło i tak być. 🙂 W każdym razie nie pracował za ciekawie. Mam u siebie zupełnie podobne stawki. Również słonecznica, na drugim też karaś, i szczupłe. Jednak troszkę głębsze. Biała guma wiadomo, najlepsza tam jest, jednak czasem fajnie popatrzeć jak torpeda sunie spod brzegu i nastepuje łupnięcie w popperka.

    1. Czasem kwestia koloru ma znaczenie. Poza tym slajdery Salmo wymagają jednak dość specyficznego sprzętu. Są generalnie do raczej bardzo krótkich i bardzo sztywnych wędek. Miękkim kijem ciężko im nadać właściwą pracę. Ja mam kilka takich slajderów [pływające i tonące w trzech wariantach barwnych] i wszystkie są powtarzalne. Choć zdarza się, że jakiś może być trefny. Ja kupiłem kiedyś trzy, albo cztery oryginalne Rapale Minnow pływające i nie mogłem uwierzyć – żadna nie pracowała. Wykładały się jak głupie i nic nie pomogło. Okazało się, że nie miały w ogóle obciążenia wewnątrz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *