W przyrodzie walka trwa…

Niestety nie będzie o rybach. A w każdym razie będzie niewiele o łowieniu ryb. Wiosna jednak idzie. Jak patrzę sobie na wielki, dziki ogród przed moimi oknami, to widzę sroki, które pracowicie zbierają gałęzie. Nie znam się na ptakach nic, a nic, lecz pewnie budują gniazda. Podobnie jak kawki robią to we wlotach wentylacyjnych wielkich bloków. Koty też chodzą już zahipnotyzowane, tak, że w biały dzień dostojnym krokiem defilują tuż pod nadjeżdżające auto. W wodzie, nie wątpię, powolutku jakiś rozruch się zaczyna. Mimo, że znów ścięło cienkim lodem. Pewnie nieliczne szczupaki nieco żywiej, niż jeszcze miesiąc temu atakują ofiary; tam, gdzie rok temu brakło wędkarzy bez umiaru, teraz nie powinno zabraknąć stadek jazi, jeśli tylko w pobliżu mamy rzekę z mniejszym dopływem. Byle ujście było spokojne i względnie głębokie, to rzeczka może być śmiesznie mała. Tak, trwa walka o przetrwanie pod i nad wodą.

Drwiąco powiem, że największe ożywienie widać w naszym okręgu. Walki o stołki idą na całego. Po czym tak sądzę? Ano po tym, że tu ktoś zadzwoni i niby od jednego kandydata „sprzedaje” mi, tak przy okazji jakiś „syf” o przeciwniku, a to dla odmiany, ktoś inny podeśle paszkwil na kontrkandydata, który niby pojawił się w sieci [paszkwil oczywiście, nie człowiek], a zaraz zniknął. I tak się to toczy. My, zwykli wędkarze, którzy po prostu, niezależnie od nastawienia do wędkowania – chcemy zwyczajnie spędzać czas na naszych ulubionych miejscówkach – nie mam wątpliwości – tych ludzi zupełnie nie obchodzimy. Z całego tego barachła wyłania mi się tylko konkluzja, mało zresztą odkrywcza, że praca „społeczna” musi być, że użyję mniej cenzuralnego kolokwializmu – zajebiście opłacalna. No przecież ci wszyscy dyrektorzy, prezesi, specjaliści od nie wiadomo czego, nie są nienormalni i nie skaczą sobie do gardeł, by wykonywać czyn społeczny. Nikt w to przecież nie uwierzy. A sądząc z poziomu „chamówy” i prób wkręcania mnie, przez co najmniej dwie frakcje, jakie tam są – idzie o dużą stawkę. Niestety, poprawienie szeroko rozumianego stanu wód, jest co najmniej na dalszym planie, jeśli w ogóle jest. Przypadkiem, bo tego w ogóle nie uwzględniłem tworząc tego bloga – stał się on przez nieskromnie napiszę, rosnącą popularność – polem, na którym w różny sposób paru ludzi próbuje zdyskredytować swoich przeciwników.

Powiem szczerze, że miałem duże szczęście. Choć bardzo chciałem, nie mogłem wziąć udziału w ostatnim zarybianiu Rudawy. Co więcej, wielokrotnie pisałem, że zarybienia uważam, za stratę czasu, kasy i pretekst do robienia wałków, albo podejrzenia o takowe. Bez tego byłby święty spokój. Wędkarze zeżrą, wytłuką wszystko – ich kłopot. Zostaną entuzjaści. Nawet prosiłem, by jeśli to możliwe, na fragmencie który odwiedzam, nie robić zarybienia. Nie ma zarybień, nie ma najazdu wariatów, dla których wędka = zdobywanie żarcia. Po prostu jest to nierozerwalne dla większości. Można by pomyśleć, że większe emocje mają nad michą, a nie nad wodą. Tylko taki wniosek można wyciągnąć.

Zarybienie było. Przed zawodami. To fakt. Dla mnie straszna lipa. Nie wiem, dlaczego zawodnicy nie mogą przyjść nad fragment rzeki i łowić bez zarybienia. Jeśli rybę złowi 5% z nich – trudno. Jeśli nikt – namacalny dwóch błędnej polityki, jaką robi Związek. Jeśli czyjeś ego ucierpi, to jego kłopot. Ja też pewnie chcę zaistnieć w światku wędkarzy, więc mam bloga, tylko, że nikt za niego nie musi płacić, ani tu nawet zaglądać. Nie mogę się zgodzić z moim Kolegą z KPR, że zarybienia przed zawodami „to taka świecka tradycja”. Myślę, że moimi kolegami kieruje swoisty „egoizm”, podobny zresztą jak mój, tylko z drugiego bieguna: ja nie chcę zarybień, bo uważam, że sumarycznie cokolwiek połowię. Oni liczą na taki sam skutek na swoim odcinku w wyniku zarybień. W końcu odcinek no kill. Niby racja. Powiem tak: co roku wykupuję „pełną „ opcję na wody okręgu, a mimo to nie byłem ani raz na odcinku no kill. Może w tym roku się przejadę, pod koniec sezonu. Dlaczego? Otóż z odcinków takich ryby na ogół „wyparowują”. Tak twierdzi kilku znanych mi spinningistów, którzy tam łowią. Opcje są cztery [może ktoś doda inne]:

– ryby schodzą w dół

– są skłusowane

– zdychają

– zżerają je drapieżniki

Komentarze, jakie pojawiły się przy całej sprawie na mojej stronie oraz w sieci są przeróżne. Jedni mają pretensję, że zarybienie nie jest podpisane. Jeśli tak jest, to znów lipa, ale nie wiem, czemu obwinia się ludzi z KPR – przecież zarybienie było oficjalnym działaniem okręgu, chyba, że jest inaczej, to proszę o sprostowanie. Jest komunikat na stronie okręgu.

Inni mają  „ale”, że zarybiono tylko jedną rzekę i odcinek no kill, do którego dostępu nie mają wszyscy. Tu odpowiem tak: moim skromnym zdaniem nie jest rzeczywiście sprawiedliwe, że było nie było z kasy nas wszystkich, ryba idzie w jedną rzekę. To, że we fragment no kill, to już uważam za słuszne. Teoretycznie, powtarzam teoretycznie rybami tymi może się cieszyć wielu wędkarzy przez długie lata. Przy okazji, czy ktokolwiek zwrócił uwagę na taki kosmiczny absurd jak opłaty za odcinki no kill ? Za wody takie w całym kraju trzeba zabulić więcej niż za inne? Polska klasyka, czyli masz mniej [nie zabierasz ryb], a płacisz więcej? Jakieś żarty z logiki. Powinno być odwrotnie.

Wracając do komentarzy. Na forum okręgu ktoś napisał, [odnoszę wrażanie, by udobruchać mięsiarzy, że też im coś skapnie], że ryby i tak są z takiej populacji, że nadają się tylko do zjedzenia, że zejdą niżej [w domyśle – inni też połowią]. Zadam wtedy pytanie: po co nimi zarybiano, jeśli są tak kiepskie?

Cały czas podnosi się kwestię wielkości ryb, że niby nie takie, jakie miały być. Tego nie za bardzo rozumiem, pominąwszy nieścisłość z papierem, jeśli takowa była. Bo jeśli ryby byłyby mniejsze niż miały być, to pretensje uzasadnione, ale, że były większe…

Ja się chyba przejadę na te zawody i zobaczę, co ludzie będą łowić. Przy okazji podpytam kilka osób o parę spraw. Ciekawe czy odpowiedzą? Szczególnie jeden przepis mnie niezwykle intryguje w połączeniu z drugim. Nie, nie  zdradzę, jaki mam na myśli, niech wodzowie okręgu myślą o co chodzi…A może jak ostatnio, znów nie odpowiedzą? W sumie, to najchętniej przyjechałbym z jakąś TV albo radiem. Nawet lokalnym. Pan Bańka, dziennikarz z Radia Kraków nawet mnie pytał z miesiąc temu, czy wystąpiłbym przed mikrofonem w temacie „przytulenia miliona”. Ale chyba wędkarstwo jest mało atrakcyjnym tematem dla mediów, bo nastała cisza.

Pytanie, czy ludzie z KPR są przyjaciółmi rzeki uważam, za złośliwe. Jeśli kilka, czy kilkanaście osób poświęca czas na zrobienie egzaminów by móc być w SSR, i drepcze za naprawdę czapkę gruszek po brzegu, goniąc cwaniaków, to kim oni są ? Jeśli rozprowadzili ryby na możliwie dużym odcinku, a wierzę, że tak było – to jak to nazwać. Przecież nie zwalili tych ryb jak ziemniaki z wozu w jedno miejsce. Nomen omen, to jedyna kwestia która przekonuje mnie o sensie tego zarybienia. Otóż w 2010 i 2011r zarybienia dokonane przez okręg na „moim” odcinku były prawie doskonałe: bardzo obfite, w dobrze wybranej porze, ryby nie chorowały, szybko się adaptowały i wspaniale rosły. I piszę to jako przeciwnik zarybień. To „prawie” dotyczyło wpuszczenia ryb w miejscach, gdzie był dogodny dojazd. Stały potem długie miesiące, jak przybite gwoździami. A, że wpuszczono je pod oknami „włościan”, tak zafundowano paru prymitywom darmową zagrychę na grilla. Niestety, nie wierzę w rozpływanie się ryb hodowlanych. Może tak jest na innych rzekach. Ale uczestnicy tego, ostatniego zarybienia ryby wpuszczali na dużym fragmencie.

Sens tego wszystkiego zweryfikuje czas. Jeśli za rok będą tam łowione regularnie ryby 35cm, to ok. Jeśli nie –dowód, że działania takie są bez sensu. Szkoda czasu i kasy.

To, co mnie lekko złości, to próba powiększenia swojego lobby przez przymilanie się do klubu przez jedną frakcję, a druga korzysta i krytykując przeciwnika, przypina kiepską łatę klubowi. Jak na razie nie mam zamiaru występować z KPR chyba, że mnie sami wywalą, za to co napisałem powyżej, ale jak mówię – niekoniecznie ze wszystkim się zgadzam. Bywam jednak, choć nie na wszystkich spotkaniach i widzę, co robią, a równocześnie wiem, że nie podciągają ostentacyjnie czasu, jaki poświęcają pod „społeczną działalność”.

Cóż jeszcze ciekawego się dzieje? W skali kraju sporo. Niektóre partie, czy ich przedstawiciele próbują zaistnieć przez podnoszenie różnych „dziwnych” działań PZW. Najlepsze, że dotyczy to tzw. lewicy i tzw. prawicy [piszę „tzw.” bo u nas zazwyczaj ani jedni ani drudzy nie są tym, czym niby są]. Nie mniej dostrzegam w tych działaniach jednak jakiś cień szansy w temacie kruszenia „betonowych dziadków”. Dość konstruktywnie wygląda podejście posła Jerzego Szmita. Złożył on skargę do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, dotyczącą bezprawnej i monopolistycznej polityki Związku. Każdy, kto choć raz czytał zapisy, z którymi reglamentowanie dostępu do wód przez Związek jest sprzeczne, wie, o co chodzi. Najlepsze tylko to, że teraz pewnie stu prawników przyzna racje Związkowi, a drugie stu posłowi. To dokładnie, jak z sensem zarybiania. Każdy ichtiolog z Kanady, czy Szwecji powie, że są niewskazane i bywa, iż wyjątkowo dopuszczalne, zaś „ekspert” PZW dokładnie odwrotnie. Ot, taki dziwny kraj, ta Polska. Nie wiem, czy przy okazji działalności posła, ale „przetrzepano” PZW Suwałki i okazało się, że kilkunastu osobom z zarządu głównego za 2011r, wypłacono wynagrodzenia w wysokości …4mln zł. Nic dziwnego, że za tak społeczną robotę można się pozabijać. Przy okazji tych wszystkich niejasności wiem już, czemu prawie nigdy ani lokalne organy Związku ani ci ze szczytu nie chcą dochodzić żadnych roszczeń w stosunku do kłusowników grubego kalibru, czy innych trucicieli wód. Mógłby się zrobić za duży szum i ktoś przypadkiem może zapytać ile te całe ryby są warte? Tak to widzę jako zwykły wędkarz.

A jaki będzie scenariusz? Nie mam pojęcia. Gdyby nastąpiło zrównanie składek, co powinno mieć miejsce, to Związek „leży”. Może zostanie w nim 10 – 15% ludzi poprzedniej epoki. Ja na pewno nie. Co więcej – bardzo poważnie zastanawiam się nad sensem bycia w tej organizacji. Wprawdzie za ten sezon uiściłem składkę, więc koniunkturalnie jeszcze będę, ale w przyszłym…

13 odpowiedzi

  1. ”Przy okazji, czy ktokolwiek zwrócił uwagę na taki kosmiczny absurd jak opłaty za odcinki no kill ? Za wody takie w całym kraju trzeba zabulić więcej niż za inne? Polska klasyka, czyli masz mniej [nie zabierasz ryb], a płacisz więcej? Jakieś żarty z logiki. Powinno być odwrotnie”
    Nie zgadzam się – to absolutnie logiczne. Ta sytuacja jest tylko potwierdzeniem, że C&R ma sens i na odcinkach gdzie funkcjonuje a woda jest pilnowana , ktoś o nią dba ( patrz Rudawa : ukłony dla SSR i KPR )jest większa możliwość złowienia ryby niż na” zwykłej” wodzie. Płaci się tu za dużo większą możliwość złowienia przyzwoitej ryby niż na pozostałych wodach. Nie dostajesz mięsa ale dużo więcej frajdy z łowienia. Coraz więcej ludzi chce za samą frajdę zapłacić. To że tę zależność pomiędzy wypuszczaniem ryb , rybnością wody i wzrastającym popytem na takie wody dostrzega ( i nawet przelicza na kasę ! ) nawet PZW- mnie cieszy.

    1. Niby faktycznie płaci się za to, że możliwość złowienia ryby jest większa ale… Gdyby za odcinki no kill opłaty były niskie, a za wody gdzie można rybę zabrać wyższe, wówczas może skłoniło by to więcej osób do wybierania tańszych łowisk. Presja na odcinkach gdzie można zabierać ryby była by niższa, a może co niektóry mięsiarz sam by zauważył, że wypuszczane ryb się opłaca bo daje częstszy kontakt z rybą.

      1. mięsiarz to mięsiarz, jemu nic nie przetłumaczysz, liczy sie tylko białko… jak będzie tańsza miejscówka z dużą ilością ryb to mięsiarz na bank się tam wybierze. I na pewno nie żeby połowić dla sportu. oni są zaślepieni białkiem…

    2. „Normalne” że odcinki no kill są droższe niż inne jest tylko w Polsce. One mają oczywiście sens, szczególnie przy tak wariackim nastawieniu ludzi do zabierania ryb jak u nas. Nie mniej w większości krajów gdzie ryb jest dużo, odcinki no kill są w tych tańszych opcjach. Jedyny droższy jaki widziałem, to ekstra przekopany kanał dł. około 3km prowadzący wodę z dużego jeziora i do niego ją odprowadzający wielką pompą – krótko mówiąc imitacja sztucznej rzeki. Były tam wielkie tęczaki [od 3kg w górę]. Całość oczywiście ozdobiona wielkimi korzeniami – replika naturalnego cieku, zarazem uniemożliwiająca im ucieczkę. I mam wrażenie, że to właśnie za te środki techniczne trzeba było zabulić extra. Ponoć jest tak tez [nie widziałem, bo nie byłem], na kilku ciekach Islandii, gdzie takie odcinki są droższe. Ale już chyba najlepsze łowisko wielkich okoni w Danii jest w podstawowej opłacie, wód powszechnie dostępnych. Naprawdę za śmieszne pieniądze nawet z polskiego punktu widzenia. A ryby kilowe łowi się tam codziennie… Dlatego nie zgodzę się, ze odcinki takie mają być droższe. To logika, rodem z „komuny”, którą nasz kraj jest powszechnie obciążony: chcesz mniej – płać więcej. Szopka.

  2. Nie ma sensu taki odcinek na takiej małej rzeczce(moje prywatne zdanie).
    Za bardzo łatwo zlokalizować rybę i wybić ją do cna(zwłaszcza hodowlaną gdzie dla takiej ryby człowiek kojarzy się z czymś co niesie granulat (pracowałem przy tym zagranicą )) 7-8letni dzikus jak go rano wypłoszysz to pod wieczór też nie wyjdzie do niczego taka jest różnica .
    Zawody na tym odcinku= strzelanie do kogutów z fermy nie do dzikich bażantów.
    Wszyscy wiemy że nie sposób tego kontrolować ,choć można się łudzić.
    No kill na tym odcinku rządzi się prawami takimi jak przejście przez drogę.
    (po złowieniu pstrąga /popatrz w prawo następnie popatrz w lewo i ryba przechodzi na drugą stronę czyli w zaświaty)
    Kumulacja zarybieniowa na odcinku i później mowa o tarle gdzie niby te tarliska na rzece nie wiem ,to nie górny odcinek gdzie każde bystrze może być potencjalnym miejscem tarłowym(nie mówcie mi o ciągu tarłowym bo go po prostu niema). To że pstrąg jest z rodziny łososiowatych nie znaczy że jest w stanie wyskoczyć 6m do góry jak łosoś i popłynąć ze Szczyglic do Woli by się wytrzeć.
    Czy jazy w Mydlnikach i Szczyglicach mają przepławki tego nie wiem jeśli ktoś ma wiedzę tego typu proszę o pomoc?
    Wiem że Szczyglice nie raz czyszczą ale to nie przepławka, byłem tam tylko raz Mnie takie łowienie nie bawi.
    Płaci się za nowość(w tym wypadku C&R) ,nowości są drogie, mercedes A1 był drogi a wywalił się na testach.
    My się nie wywalimy My wywalimy pieniądze 🙁 mam nadzieje że w wodę bo w błoto to każdy potrafi.

    Ps :dla ludzi kontrolujących czy kontrolujecie też plecaki (nosidła ścierwa )
    -nie musicie odpowiadać znam odpowiedź.

    1. „Czy jazy w Mydlnikach i Szczyglicach mają przepławki tego nie wiem jeśli ktoś ma wiedzę tego typu proszę o pomoc?”

      Oczywiście, że nie mają żadnej przepławki. W górnych dopływach Rudawy jest mnóstwo jazów i innych typów przeszkód migracyjnych. „Dzięki” nim pstrągi nie mają szansy podpłynąć w górę. Za to z tych górnych odcinków spływają sobie w dół, podobno aż do ujścia Wisły można złowić piękne wypasione pstrągale. Ale to robakowcy mogliby się na ten temat wypowiedzieć…ale pewnie wszystkiemu zaprzeczą

  3. Ile byśmy nie dyskutowali i tak dojdziemy do fundamentalnego pytania : czy PZW ma być gospodarzem naprawdę dbającym o wodę ,ryby ,tarliska czy tylko organizatorem zabawy dla „sportowców”( mój znajomy , świetny spinningista z zacięciem zawodniczym o łowieniu na zawodach świeżo wpuszczonych tęczaków : to taka zabawa ).
    Takie zarybienia jak ostatnie ( dorosłymi hodowlanymi rybami ) służą tylko zabawie. Pstrągi dostaną w łeb zanim zdążą zdziczeć. Natomiast- co potwierdza Autor- maja sens zarybienia dobrze dobranym narybkiem , który ma szanse zaadoptować się do warunków w rzece. Trwały efekt przyniosą dopiero wieloletnie takie zarybienia połączone z udrożnieniem przepławek ,ochroną tarlisk itd. Ale do tego potrzebna jest długoterminowa polityka gospodarza wody tj. PZW . Jak na razie bardziej absorbują działaczy inne problemy – co wynika z zamieszczonego wyżej tekściku.
    Do Kolegów z KPR nie ma co mieć pretensji – robią co mogą dysponując skromnymi środkami. Jak to powiedział spec od innej dyscypliny sportu – tak się gra jak przeciwnik pozwala …

    1. To faktycznie jest podstawowe pytanie. Moim zdaniem PZW w dotychczasowym kształcie nie powinien się zajmować na pewno wodami płynącymi, bo tzw. gospodarka, jest zbiorem ruchów pozorowanych i jeśli czasem są to posunięcia dobre, to przez przypadek. W każdym „normalnym” kraju wodami zajmują się specjaliści na garnuszku państwa/stanu/”gminy” , a nie jakiegoś tam związku. I jak coś zawalą, co zdarza się bardzo rzadko, to wiadomo w stosunku do kogo wyciągać konsekwencje. A tak, to wędkarze, często w dobrych intencjach, albo sami, albo przy okazji jak np. przy ostatnim zarybieniu „wchodzą w to” [dyskusyjne czy warto], by akcja uzyskała lepszy wynik niż pozostawienie tego w rękach „standardowych społeczników” związkowych.

  4. Coś faktycznie się stało bo szukają prowadzącego do ośrodka zarybieniowego.
    Dziwne ten rok będzie pewnie rokiem pierda i afery, a nie racjonalnej gospodarki.

    1. Nic się nie stało… Po prostu pani ichtiolog z ośrodka w Czatkowicach złożyła wypowiedzenie umowy o pracę. Powodu rezygnacji nie znamy…

      1. Znamy. Przynajmniej ja po rozmowie z panią ichtiolog.
        Okazuje się że znalazła pracę w nowym ośrodku hodowlanym RZGW w Świnnej Porębie. Ośrodek należy podobno do najnowocześniejszych w Polsce, a i kasa jest niewspółmierna do obecnej.

  5. Pani ichtiolog znalazła inną (pewnie lepszą) pracę i nie ma tu żadnego drugiego dna. Nie rozumie osób krytykujących zarybienia i istnienie odcinka „no-kill”. Zarybienia są wymuszane przez państwo. RZGW ogłaszając konkurs ofert bierze głównie pod uwagę proponowane nakłady na zarybienia. Obecnie trwają wysiłki aby zmienić prawo tak aby w nowych konkursach na równi z zarybieniami były punktowane działania renaturyzacyjne (głównie tworzenie tarlisk). Natomiast obecnie jeśli PZW nie zarybi to RZGW może mu zabrać rzekę i ogłosić nowy konkurs (tak było niestety z KTWS). Oczywiście jest kwestia materiału zarybieniowego powinien on pochodzić od rodzimych pstrągów z tej rzeki. Na Rudawie i dopływach były prowadzone badania genetyczne ryb i jest szansa że w Czatkowicach zostanie wyprowadzona linia rodzimego pstrąga. Wymaga to jednak czasu, każdy kto miał do czynienia z hodowlą wie że to nie takie proste. Zresztą zatrucia wody w Czatkowicach sporo tu namieszały.
    Wszyscy łowcy pstrągów powinni sobie uświadomić że obecnie możliwych jest kilka modeli gospodarowania taką rzeką jak Rudawa. Nie ma znaczenia kto będzie dzierżawcą, jeden z tych modeli będzie obowiązywał.
    1. Łowisko typu płacisz dniówkę łowisz i zabierasz.
    Taki model był w czasach KTSW ale wtedy można było zarybiać tanim tęczakiem, obecnie jest to zakazane więc zarybiać można tylko potokiem a to spowodowało by że dniówka będzie dwa razy droższa. W tym modelu dostęp do łowiska jest limitowany finansowo a większość wędkarzy wykazuję postawę płacę-wymagam. Raczej nie doczekamy się w takim łowisku okazów, dominuje ryba handlowa.
    2. Łowisko typu płacisz dniówkę i nie zabierasz.
    Przy dobrej ochronie takie łowisko staje się eldorado ale tylko dla zamożnych. Wysoka cena dniówki na takich łowiskach wynika po pierwsze z kosztów ochrony (rzeka pełna ryb ściąga kłusoli) oraz intensywnych zarybień („no-kill” też powoduje śmiertelność i to wcale nie taką małą). Zaletą jest niewątpliwie szansa na spotkanie z dużą rybą. Wędkarze też oczywiście płacą i wymagają.
    3. Łowisko „na żywioł”.
    Zarybiamy według operatu i pozwalamy brać ryby według RAPR.
    Efektem jest pusta woda. Praktycznie każda ryba dorastająca do miary jest zabijana. Zaletą dla wędkarzy jest taniość łowiska i powszechny dostęp.
    Takie łowiska nie przyciągnie żadnych „przyjaciół rzeki” bo nikt nie ma ochoty pracować po to żeby ktoś inny mógł sobie napychać lodówkę.
    4. Obecny model z odcinkiem „no-kill”. (np. Raba, Rudawa)
    Mamy tu połączenie zalet wszystkich powyższych modeli i częściową eliminację ich wad. Łowisko jest w miarę tanie (nie ma dniówek) zarybiane jest wg. operatu i z dodatkowych środków pozyskanych przez „przyjaciół rzeki”. Po pewnym czasie jest szansa na spotkanie okazów. Moim zdaniem ten model na naszych rzekach sprawdza się najlepiej (takich odcinków i ich „przyjaciół” przybywa w całej Polsce), trzeba go wspierać i udoskonalać. O tym co można zrobić na Rudawie rozmawiamy w KPR, każdy może się włączyć i pomóc. Najważniejsze obecnie tamaty to:
    1. Zwalczenie kłusownictwa – przybyło nam strażników i w tym roku żarty się kończą.
    2. Lepsze rozprowadzenie ryb podczas zarybień – tu każdy może pomóc, kto ma czas i wiaderko niech przybywa na zarybienia.
    3. Wyjadanie ryb w zimie przez wydry i kormorany. Jest to naprawdę poważny problem na tak małej rzece. Każda obserwacja nawet pojedynczego kormorana powinna być zgłaszana najlepiej ze zdjęciem do okręgu tak żeby mieli podkładkę pod wniosek o odstrzał.

    Co do rozgrywek wokół stołków w okręgu to faktycznie jest jakaś walka. Ludzi z okręgu nie można wrzucać do jednego worka, jest tam i beton i nowe pokolenie ludzi chcących coś zmienić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *