Najskuteczniejsze = najczęściej używane

Ponieważ zima trwa w najlepsze, siedzę zaziębiony w domu. I tak chyba bym na ryby nie poszedł – było nad ranem minus 13. Ot, paradoks – w chyba ostatnim tygodniu zimy – najniższa u mnie temperatura. Oglądam sobie z tęsknotą zdjęcia z marca zeszłego roku. Upałów nie było, ale normalne przedwiośnie i wczesna wiosna już tak.

Pomyślałem, że może część z Was zechce rzucić okiem na przynęty na jakie łowię najczęściej, czyli takie, które uważam za najskuteczniejsze. Od razu powiem, iż należę do wędkarzy, którzy nie trzymają w pudełku super woblera na pokaz, bo kosztował dużo. Nawet, jeśli dany wabik jest ostatni, ale działał na ryby – idzie w wodę bez litości. Dlatego kilka z nich, niepowtarzalnych mam już tylko na zdjęciach. Najbardziej żal mi trzech woblerów:

– obrzydliwie wykonanej ok. 4cm samoróbki, bardzo, bardzo silnie bocznie spłaszczonej [zdemolował mi ten wobler prawdopodobnie większy sandacz; niestety ryby nie wyjąłem, bo rozgięła kotwice i przy okazji wyłamała ster – nowy, mimo, że kilka razy dopasowywany – nie odtworzył pierwotnej pracy]

– biały, pływający 2cm woblerek, który jest na wielu zdjęciach [miałem go od…2001r!, a urwałem na bardzo „patykowej” miejscówce w dniu, gdy ryby absolutnie strajkowały; nie mniej był szczególnym pogromcą jazi i kleni]

– niewielki, czarno – srebrny „krąpik” – fantastyczna przynęta na rzeki typu Skawa, Raba czy Dunajec – jak była czysta woda, praktycznie nie zawodził; najzwyczajniej zgubiłem go wieczorem nad Skawą, razem z kołowrotkiem podczas nieuważnego zwijania gratów]

Ale miało być o tym, czym łowię, a nie wspominki. Obecnie jestem kiepskim klientem sklepów. Kupuję niewiele i przede wszystkim bazuję na zaledwie kilku wariantach kolorystycznych. Wynika to też z tego, że łowiąc w woderach, spodniobutach, czy pontonie, rzadko tracę przynęty. Niektórzy mogą być zawiedzeni, bo moja baza przynęt jest bardzo konwencjonalna: nie zawiera ani żadnych szczególnie drogich modeli, ani szczególnie „egzotycznych”. Tak mi się wydaję. Do tego moje przynęty są bardzo mało kolorowe, jak na to, co można dostać w sklepach.

Mam w zasadzie jedno spostrzeżenie, co do przynęt. Poza tym, by były ryby, które chciałyby coś zjeść, to jednak dany wobler, gumkę czy błystkę, trzeba posłać na odpowiedniej żyłce i kiju. O ile wędkarze w Polsce dość mocno przekonali się do malutkich wabików, to wciąż rozbrajają mnie ludzie, którzy łowiąc na paprochy, jako „przynętę dnia”, a nie chwilową odmianą, stosują żyłki 0,28mm i grubsze, a mają główki po 1-2g… Albo jaziowe wobki prowadzą prawie sandaczowymi pałami z supercienką żyłką. Niby się da, lecz na pewno nie ułatwia. Kiedyś znalazłem „zestaw stulecia”. Szedłem nad Wisłą, dzikim brzegiem w trawach po pachy. W którymś momencie potknąłem się o jak mi się wydawało – jakiś kij. Rzut oka i widzę wędkę. Z kołowrotkiem. Wyglądało, że ktoś ją złożył na dwie części i chyba wsunął pod klapę plecaka, a w tych chaszczach kij wypadł i właściciel nawet nie poczuł kiedy. Otóż ów zestaw składał się z żyłki szesnastki i w prawdzie bardzo miękkiego węglowego kija Cormoran, ale o wyrzucie…40-80g! Mam go do dziś i wyjąłem nim nawet kilka małych sumków.

Generalnie, to co napiszę poniżej, oprócz pokazania, co w moich przynajmniej rękach jest w miarę skuteczne, ma też udowodnić, że nie trzeba wydawać dużo pieniędzy i wracać do domu z wiaderkiem przynęt.

Wystartujmy od woblerów. Dawniej używałem ich chyba najchętniej. Obecnie honor tej przynęty w moim przypadku ratują tylko bolenie [bezsterowe przynęty, które już kiedyś pokazałem w innym tekście] i klenie oraz jazie – najmniejsze modele. Pewnie gdyby było więcej szczupaków, to mój arsenał byłby inny, lecz o czym tu mówić, jak na nieco ponad sto wypraw w zeszłym roku miałem „aż” dwie obcinki. Największe woblery, jakie stosuję regularnie, to około 7-8cm modele. Oba pływające i oba dość głęboko schodzące. Jeden jest kupioną dawno temu [z 10 lat temu] konstrukcją niby na bolenie – nie sprawdził się zupełnie. Natomiast był podstawową przynętą na pstrągi w Rabie, w latach 2001-2002. Działał – spiąłem z niego całkiem dużego potokowca w miejscowości Winiary. Okazał się niezłą przynętą na niewielkie szczupaki, jakie od wielkiego dzwonu zdarza mi się łowić w rzekach – wobler jest lekki i leci niedaleko. Drugi to wyrób własny. Nurkuje szybko i bardzo głęboko [na około 2 – 2,5m], a co najważniejsze można go zarzucić bardzo daleko – jest ciężki, choć pływa. Korzystam z niego w wodach stojących o większej głębokości. Również na szczupaki, choć przyznam, że to przynęta jak już nic nie działa. Mimo różnych mas i sterów, oba mają dość delikatną pracę, którą od biedy tolerują kije do 15g [w wodzie stojącej]. Nie mniej lepiej się sprawiają na niezbyt sztywnych kijach z przedziału 20 – 25g, [np. Katana Shimano]. Ten własnej produkcji często wiąże do plecionek – nie widzę różnicy w pracy z tego rodzaju linką, a żyłką.

(fot. A.K.)

Innych, większych woblerów ze sterem lub porównywalnej wielkości, prawie nie używam.

Częściej korzystam z małych woblerków, z których prezentuję cztery najczęściej stosowane. Są to patrząc od góry:

– Salmo Minnow

– dwa własnej produkcji [pomarańczowy – taki trociowiec w wersji mini i niepozorna, spokojnie pracująca „nizinna”, zielona strzebla

– 4cm Rapala

(fot. A.K.)

Wszystkie są pływające. Dobrze się je czuje na kijach poniżej 20g wyrzutu i żyłkach raczej nie grubszych niż 0,20mm. Jedynie ten pomarańczowy wymaga mocniejszego sprzętu w rzece, bo mocno szarpie szczytówką. Regularnie zdaję się tylko na Rapalę i ten zielony woblerek. Mam je w zasadzie po to, by udowodnić sobie, że klenie tego dnia na nic nie biorą, bo z rzadka zdarza się, że cokolwiek ciut większego [jak właśnie tej wielkości przynęty] na nie działa. Są to też niezłe przynęty na klenie, czy pstrągi w rzekach takich jak Wisłoka, czy Wisłok, które na niektórych choć odcinkach nie są „zajechane”, bo na ogół w ciepłej porze, to nawet na takich wodach moim zdaniem lepsze będą bardzo małe wobki, jak poniżej.

(fot. A.K.)

Cóż, w temacie kleni czy jazi czasy, gdy ryby te atakowały normalny wobler chyba bezpowrotnie minęły. W ogóle mam takie spostrzeżenie, że wśród kilku krajów, w których miałem okazje podglądać tamtejszych wędkarzy, w żadnym jak właśnie w Polsce nie doszło do takiej miniaturyzacji przynęt spinningowych. To o czymś świadczy. I wynika to głównie z tego, że dużych ryb tego gatunku jest znacznie mniej niż kiedyś [odnośnie kleni, to mam wrażenie, że ryby te „poszły” w ilość kosztem wielkości]. Do tego ryby małe i średnie, szczególnie na łowiskach mających całodobowe obłożenie, znieczuliły się całkiem na cokolwiek większego, rybopodobnego. Bywają oczywiście wyjątkowe dni, ale takie wskazać można odnośnie każdego gatunku. Codzienność jest jednak taka, jak napisałem. Widzę to bardzo często latem, gdy łowię ramię w ramię z innymi i stosując bardzo małe woblery, mam jakiekolwiek kontakty, podczas, gdy sąsiedzi niekoniecznie. Dwa pierwsze wobki typu „jajko” [żółty i biało – niebieski]– bo tak o nich myślę, jeszcze z 10 lat temu były podstawą na moich łowiskach. Obecnie korzystam z nich, gdy wypuszczam wabik bardzo daleko, między sterczące kije i chcę widzieć przynętę [oba pływają]. Mają typową, kleniową, trzęsącą się akcję, ale większe ryby atakują je raczej w porach dobrego żerowania. Ten biało-niebieski ma na koncie kilka bardzo ładnych jazi. Owe wabiki świetnie sprawują się na każdym kiju z przedziału 10 – 15g, raczej miękkich z żyłką 16-ką.

Pozostałe, to wolno tonące [oprócz pływającego czarnego] malutkie przynęty. Zakładam do nich najmniejsze agrafki. Nie zaburzają ich pracy, a są wygodniejsze niż ciągłe wiązanie przy zmianie na inny. Wymagają do optymalnej pracy delikatnych wędek, co wielu wędkarzom może nie odpowiadać. Kijki do 10g są najlepsze, do ok.15g też jeszcze dają radę. Mocniejszymi wędkami trudno tym rzucać, zacinać, jak i holować zdobycz. Siłą rzeczy żyłki muszą być cieniutkie [max 0,16mm]. Ja bazuję na 14-ce. Szczególnie smużak [na samym dole z prawej] nie toleruje sztywnych, ciężkich i krótkich kijów, a żyłka 18-ka często nie pozwala go prowadzić prawidłowo. Plecionki, jak dla mnie niezbyt się nadają do takich wobków, a i żyłka lepiej, gdy jest miękka i rozciągliwa, niż przesadnie sztywna. Testowałem dość dużo żyłek i żadna nie była tak przydatna jak czarna 14-ka Trabucco, a te 2,7kg pozwala się zmierzyć z całkiem sporym kleniem lub jaziem, choć dwa urwałem w zeszłym sezonie, ale to były kloce. Sporadycznie na takie woblery biorą mi bolenie i pstrągi. Czasem trafi się wzdręga lub mały sandacz, czy okoń.

Wirówki. Jak zaczynałem zabawę ze spinningiem, były moimi ulubionymi przynętami, głównie dlatego, że upraszczając nie co sprawę, są najłatwiejsze do prowadzenia. Ten rodzaj przynęty jest nadal bardzo popularny, jednak jego zastosowanie w moim wędkowaniu, podobnie jak woblery, sprowadziło się do małych i bardzo małych modeli. Do tego obserwuję dość mocno pogarszającą się jakość wielkoseryjnej produkcji, przy równoczesnym braku wirówek bardzo małych. Osobiście dałbym wiele, za błystkę obrotową, której długość z kotwicą nie przekroczyłaby 2cm i 1,5g wagi…Nie miejcie mylnego wrażenia; nie należę do maniakalnych zwolenników superlekkiego spinningu i „godzinnych” holi kilowych ryb. Łowię tak, bo na moich łowiskach jest to wg mnie jedyny, sensowny sposób w miarę gwarantujący kontakt z większym kleniem, jaziem czy pstrągiem w ogóle [myślę o różnych przynętach]. Dość często daję szansę większym wabikom, właśnie po to, by uciszyć sumienie. Prawie zawsze z takim samym, zerowym skutkiem. Jedynie bolenie jak na razie nie wymusiły na mnie jakichś śmiesznie lekkich kombinacji. Ale to tylko dlatego, że ten gatunek jeszcze umiarkowanie licznie reprezentowany jest przez ryby średniej wielkości, a i specyfika żerowania rap, raczej nie zmusi nas do porzucenia „normalnych” kijów i linek. Wracając do błystek obrotowych. Z tych większym, używam od lat tylko dwóch modeli [tylko na wodach stojących]. Poluję z nimi na szczupaki od września do końca sezonu. Zazwyczaj korzystam wtedy z plecionek i robię to ze względu na sporą głębokość. Znacznie lepiej daje sobie radę żyłka – mniej się skręca. Jeden model to 7g Ular nr 3, a druga to chyba jakaś samoróbka, [również znaleziona z całym pudełkiem innych wirówek, jak pokazywało otoczenie miejscówki, po chyba nieźle zakrapianej nocce ich pierwszego właściciela]. Błystka ta waży około 16g i świetnie pracuje nawet głęboko. Atakują ją czasem okonie i to niekoniecznie olbrzymy. Z racji spokojnej wody, korzystam z kijów 15-20gr i plecionki 0,10 – 0,16mm [w zależności czy celem są okonie, czy decyduję się na misję „samobójczą”, czyli celowe łowienie szczupaka].

(fot. A.K.)

Powszechnie używam, zaś wirówek w rozmiarze „0” i „00”. Wielokrotnie wymieniana Wrta jest dla mnie niedościgniona, szczególnie wersja ze skrzydełkiem „matowe srebro”. Najmniejszy model jest skuteczny cały rok, te ciut większe od pełni wiosny do około końca października, potem drapieżny białoryb lepiej reaguje na małe gumy.

(fot. A.K.)

 Czasem jak chcę zaszaleć, to zakładam nieznacznie większe wirówki T. Krzyszczyka [u góry], lub wirówkę Glan. Ta ostatnia dzięki swemu korpusowi ma mniej skręcać żyłkę – nie zauważyłem; natomiast ryby ją lubią. By się cieszyć takim łowieniem, trzeba stosować porównywalny sprzęt jak do małych woblerów. Jeśli łowię wiróweczkami daleko od brzegów to zawsze tam gdzie jest płytko. W innym przypadku, to raczej tylko w pobliżu brzegów spełniają swoje zadanie. W przypadku kleni i jazi to wabik porównywalny z wobkami [moim zdaniem przewyższa je smużak], choć skuteczność zacięć mam większą na wirówkę. W mniejszych rzeczkach i bajorach to fajna przynęta na okonie. Wybiórczo w momentach dużej aktywności – dobra na wzdręgi, ale w płytkich wodach. Wirówka okresowo przypada do gustu boleniom, właśnie ta najmniejsza. Natomiast około połowy maja, obserwuję na Wiśle szczególne upodobania szczupaków, niekoniecznie takich najmniejszych do tego rodzaju przynęty. Siłą rzeczy kończy się zazwyczaj zwycięstwem drapieżcy. I chyba potwierdzi to wielu innych, gdyż często, właśnie obserwuję takie sytuacje, nie łowiąc w ten sposób, bo maj to dla mnie jednak boleń. Błystki obrotowe są rewelacyjne na pstrągi, choć osobiście uważam, że nie powinno się łowić na najmniejsze modele [> nr 1], tam gdzie jest dużo rybek do 20cm. Kropkowańce skutecznie i często, głęboko łykają taki wabik i są kłopoty z ich odhaczeniem.

Na koniec raz jeszcze powiem, że seryjnie robione wirówki mają bardzo często wiele defektów. Najczęstsze z nich to:

– fatalne kotwice

– zbyt ciężkie lub zbyt lekkie skrzydełko

– złe wyważenie przynęty [najczęściej jest zbyt lekka i nie „łapie” pozycji horyzontalnej]

– fatalne niedopracowanie szczegółów, [co z tego, jak na trzy koraliki, każdy ma wystające „farfocle] – nie spełniają roli łożyska tylko hamują obracanie się paletki]

Mam kilka pudełek m. in. Efzettów, które kiedyś były rewelacyjną marką. Nawet nie mam kiedy i gdzie ich pourywać. A był czas, gdy nr 2 Aglia tej firmy chodziła świetnie i srebrna lub pomarańczowa, była stuprocentową przynętą na klenie w Wiśle. Tyle, że kilkanaście już lat temu…

(fot. A.K.)

Odnośnie gum, to jestem strasznym ascetą w stosunku do wyboru, jaki jest. W temacie nazwijmy to gum dużych, wszystko sprowadza się do 8 lub 10cm kopyt i twisterów po 10-12cm. Bazuję na albo zielonych, albo białych [perłowych] barwach, urozmaiconych wyłącznie kolorem żółtym. Gdyby nie zeszłoroczne okonie z Wisły i pobliskie dwa – trzy zbiorniki, to nie używałbym tak pokaźnych przynęt. Stosuję do nich główki od 6 do 20g [rzadziej 25 i 30g, ale się zdarza] Łowię nimi plecionką 16-ką i kijem do 35g [wersja ciężka] lub kijkiem do 15g i plecionką 0,10mm [wersja okoniowa].

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Kilka zdań poświęcę jeszcze dwóm z tych gum. Pierwsza, to dość pokaźny, niby przeźroczysty twistem [u samej góry]. W wodzie jarzy się mocną niebieską poświatą, a na tle nieba brokat w nim robi się czerwony. Przynęty te robią w Holandii – podarował mi je znajomy z Anglii. Muszę powiedzieć, iż np. w podkrakowskim Kryspinowie jest znacznie bardziej skuteczny na szczupaki niż inne tego rodzaju przynęty. Może dlatego, że takim akurat nikt nie łowi? Drugim wabikiem, na który chcę zwrócić uwagę jest średni rozmiar banjo w zielonym kolorze z różnymi jego wariantami [na samym dole wśród twisterów]. Przynęta ta ma bardzo duże wzięcie nie tylko wśród szczupaków [o ile mogę mówić o „wzięciu” w przypadku tego gatunku], ale też okonie i to nie tylko duże, ochoczo atakują ten model. Jest to bardzo plastyczna guma, doskonale pracująca na główce 3g, jak i 20g.

Mniejsza liga gumowych przynęt to u mnie w zasadzie tylko jeden model ripperka. W zasadzie wyłącznie w trzech kolorach: odcieniach białego, zielonego [w tym motoroil] i żółty, którego aktualnie nie mam.

(fot. A.K.)

 Zazwyczaj stosuję do nich obciążenie 5-6g. Korzystam z nich głównie w miejscach z silniejszym nurtem jak liczę [często bezzasadnie] na cokolwiek większego zębatego. Zazwyczaj czepiają mi się tych gumek okołomiarowe sandacze, małe szczupaki, czasem brzany i większe okonie, choć te zeszłoroczne wolały duże kopyta. Jest rodzaj spinningowania dość oryginalny, kiedy uzbrajam te ripperki dużymi hakami na główkach 1g i hak wychodzi z boku [guma płynie jak flądra], ale łowię tak tylko późną jesienią w starorzeczach. Przy okazji opiszę to bardziej szczegółowo.

Wśród najmniejszych gum, których używam, najczęściej ze wszystkich przynęt silikonowych korzystam z ripperków 4,5cm, najbardziej filigranowych twisterków i najmniejszego rozmiaru gum banjo.

(fot. A.K.)

Wystrzegam się raczej super małych kopytek – kiepsko pracują i nie miałem z nimi dobrych doświadczeń. Tu może jest ciut bardziej wesoło. Podstawą jest motoroil i jego warianty, fioletowy, perłowy, żółty oraz czerwony. Zauważyłem, że tych przynęt nie można przeciążać. Wiąże się to z ich charakterem pracy jak i z wielkością ryb, które zazwyczaj atakują taki wabik. Raczej nie stosuję większych główek niż 5g, a i to w silnym nurcie, albo przy głębokości powyżej 5m. Po prostu, taki paproch spadający jak kamień, chyba mało interesuje ryby. Perłowy twister to moim zdaniem rodzaj przynęty „magicznej” na pstrągi, choć nie na każdej wodzie i jak dla mnie to z główką 1 – 2g. Małe gumki są dość tolerancyjne w porównaniu z wobkami na grube linki. 20-ka żyłka skróci rzuty, ale umiejętnie prowadzony mały twister pracuje na tym poprawnie nawet z gramowym obciążeniem. Gdy znam położenie zaczepów lub jest ich mało, to jednak znacznie lepiej użyć żyłki 0,14-0,16mm. Natomiast w temacie wędek nie ma miejsca na kije ciężkie i sztywne. Powodują dwie zasadnicze trudności: kompletny brak kontaktu z tak małą przynętą, a co za tym idzie małą skuteczność zacięć i fatalny hol – masa ryb spada.

Wabiki tej kategorii „wagowej” są najczęściej kojarzone z okonkami, choć uważam, że nie do końca słusznie, bo w ciepłej porze roku odpowiednio podane są w przypadku kleni i jazi porównywalnie skuteczne jak wirówki i woblery, a późną jesienią biją inne przynęty na głowę. Tylko dorosłe bolenie kiepsko na nie reagują – złowiłem słownie jedną, ponad półmetrową sztukę na paprocha. Gumki takie są też niezłe na brzany, choć trudniej zaciąć ryby. Generalnie wszystko na nie można złowić. Obok dużych woblerów boleniowych, smużaków na drapieżny białoryb, to najczęściej stosowana przeze mnie przynęta. O ile co, do twisterów, to korzystam z różnych firm, to wśród kopyt i ripperów króluje u mnie Mans. Uwielbiam łowić na gumy, szczególnie jak uda się trafić na przyzwoite pasiaki. O ile 20cm ryby „dziobią” paprochy, to w kopyto 10cm, garbusek pod 35cm po prostu bije, co się czuje na kiju.

Wahadłówki. Od czasu do czasu pisze się o nich, ale mam wrażenie, że bardziej z braku lepszych tematów, dlatego wychodzą teksty w stylu „zapomniana przynęta”, „przynęta niedoceniana” itp. Ja naprawdę często korzystam z tych wabików, choć rzeczywiście przynęta ta, jest nie tyle zapomniana, co mniej skuteczna wobec braku ryb w naszych wodach. Poza tym uważam, że to najtrudniejszy do podania i prowadzenia rodzaj przynęty. Z wahadłem na szczupaka była prosta sprawa: wrzucić i zwijać. Jak był to walnął. Dziś szczupak w sensownym rozmiarze jest tak nieliczny, że można sobie rzucać. Faktycznie są na niego lepsze przynęty. Natomiast w rodzinie mniejszych wahadłówek twierdzę, że wiele jest jeszcze do odkrycia. Zwracając uwagę na trudne prowadzenie wahadłówki powiem tylko, że wymaga ona nieustannej uwagi i aktywności łowiącego. Po prostu w kawałek metalu trzeba tchnąć życie i tyle. Nie ma tu czasu na opisywanie technik.

Ponieważ nawet, jeśli zdarza mi się nastawiać na szczupaki, to nie korzystam z dużych blach. Te największe to w zasadzie trzy modele:

– srebrny „listek wierzby” – przynęta niby na bolenia [he, he], za to wspaniała na starorzeczach i podpowierzchniowych warstwach głębszych zbiorników; dość daleko leci, mimo, że waży około 5 – 6g, mając tendencję do zwolnienia lotu pod koniec, umożliwiającego w pewnym zakresie zmianę miejsca lądowania, co nie jest bez znaczenia w zarośniętych wodach

– miedziana blacha własnej produkcji – nie najgorzej [w sensie ilościowym] przyjmowana przez pstrągi w większych rzekach typu Skawa, Raba, czy jak pokazał ostatni rok – jako tako w Sanie

– radzieckie cudo [wymieniłem tandetną kotwicę] – jedyne w miarę do użytku z wielkiego pudła, jakie kiedyś sprezentował mi nie łowiący znajomy

(fot. A.K.)

Oba srebrne wahadła są naprawdę niezłe. Nie można do nich tylko stosować zbyt grubych linek [do około 20-ki], bo nie osiągniemy zadowalających dystansów. Wymagają raczej miękkich i lżejszych kijów [do około 25g]. Obie błystki prowadzi się powoli, bardzo wolno, bo momentalnie wychodzą do powierzchni. Kilka rzutów każdą z nich to dla mnie żelazny punkt każdego napłynięcia późną jesienią.

Częściej, bo w różnych porach roku i także w Wiśle, stosuje mniejszy kaliber błystek.

(fot. A.K.)

 Powiem szczerze, przynoszą okazjonalną zdobycz, choć dość przyzwoitą w skali gatunku. Najczęściej łowię na nie okonie, małe sandacze, brzany i …leszcze. Powolniaki biorą na nie całkiem regularnie. Podobnie klenie: przy dużej konkurencji nie pominą i takiej blachy, choć dawno minęły czasy, gdy była to reguła. Jak chciałem zaliczyć klonka na wahadłówkę, to wystarczyło ją założyć. Około 40cm sztuka była kwestią [krótkiego] czasu…Lubię ich użyć w miejscach o silnym przepływie i wodzie około 1,5m. Mają ten plus, że nieźle pracują w takich miejscach zarówno pod powierzchnią jak i przy dnie. I ze względu na ciężar mają chyba największa tolerancję, co do grubości linki i rodzaju wędki. Nie tylko z sentymentu lubię Gnoma „0”. Rewelacyjny jest model z wytłoczoną numeracją. Ten poniżej pracuje ciut inaczej i nie jest aż tak dobry. Różne firmy produkują ten model i warto wypróbować kilka, wybierając najlepszy. Dwie bliźniacze błystki u góry, to zapewne dobre wahadełka na pstrągi, tyle, że raczej gdzieś na Pomorzu. Z mojej rzeczki chciały wychlapać wodę. W Wiśle kuszą czasem zmanierowane okonie. Najniżej jest wahadłówka firmy Spinnex. Przy aktywności okoni blisko powierzchni jest bardzo łowna w odwiedzanym przeze mnie zbiorniku stojącym.

Tak naprawdę to non stop w każdym pudełku mam mikro wahadłówki. Oczywiście, trzeba mieć do nich cienkie żyłki [do 14-ki] i lekkie kijki. Nie mniej, chyba ze względu na nieopatrzenie się rybom, szczególnie klenie w wodach stojących, bywało – były bezradne. Na zdjęciu pokazuję te, które pewnie do znudzenia prezentuję, jako pstrągowe, oraz dwie na klenie. Na nich się skupię. Ta miedziana [druga od góry], to mój wyrób wzorujący się na tej srebrnej. Uczciwie powiem, że nie udało mi się podrobić pracy oryginału, który jest jednak lepszy. Dodam, że te błystki na klenie w swojej pracy przypominają małe woblerki. Nie mają nic z przewracania się z boku na bok jak „normalna” wahadłówka. Natomiast zarzucają na boki tyłem i to z dużą częstotliwością, choć odchylnia są bardzo małe. Trzeba je prowadzić blisko powierzchni, dość szybko, wklęsłą częścią „do nieba”. Błyski te nie powinny obracać się wokół własnej osi.

(fot. A.K.)

Na końcu prezentuję mikrojigi, bez których od trzech lat nie wyobrażam sobie wędkowania. To moim zdaniem najskuteczniejsza przynęta na wzdręgi, letnie pstrągi w przełowionych wodach i klenie w bajorkach; ustępująca tylko wspomnianym malutkim wahadłówkom w przypadku tego gatunku. Jedyne rozczarowanie tymi przynętami miałem w temacie właśnie kleni i okoni w rzekach typu Raba, Soła, Skawa – wyniki były bardzo słabe. Łowiłem za to w tych rzekach na mikrojigi dość dużo krąpi, małych leszczy, czy …karasi. W zasadzie korzystam tylko z czerwonych, żółtych, czarnych [na wzdręgi] oraz zielonych ze srebrną lametą [klenie].

(fot. A.K.)

Często przycinam nadmiernie puchate ogonki. W przypadku, gdy mam do czynienia z rybami małymi – skracam je, lub przy dużej głębokości przerzedzam, by szybciej tonęły.

Odnośnie pstrągów niedościgniony jest, znany muszkarzom odpowiednik muchy red tag [poniżej].

(fot. A.K.)

Drugi mikrojig na kropki, to rodzaj owada ze skrzydłami.

(fot. A.K.)

Powiem, że przy czystej wodzie, szczególnie przy suchej aurze, gdy lata dużo owadów, są to przynęty fantastyczne. Samo branie jest też całkiem inne niż na błystkę, czy wobler – niezależnie od wersji, w jakiej kropek  dobierze się do paprocha [„miękkiej” czy „twardej”] – fascynujące.

Minusem tych przynęt, szczególnie na wzdręgi jest konieczność stosowania bardzo cienkich żyłek [0,10-0,12mm] i najdelikatniejszych wędek. Ciężar mikrojigów wzdręgowych waha się u mnie od 0,2g do 1,2g. Pstrągowe są cięższe [około1,5g]. Zauważyłem, że nie można „przeginać” z rozmiarem haka przy wzdręgach. Haczyki, na których zazwyczaj kręci się takie wabiki, są za małe na duże krasnopióry, które najzwyczajniej trudno zaciąć. Mikrojigami łowi się dość mozolnie. Wymaga to sporej koncentracji i cierpliwości. Ja próbowałem pół sezonu, po czym się zniechęciłem na cały rok. Wróciłem do nich dzięki fajnemu łowisku, na którym się przekonałem o ich skuteczności, dzięki czemu uskuteczniam ten rodzaj wędkowania już czwarty rok.

I tyle. Ja więcej przynęt nie potrzebuję. Ewentualne nowinki testuję praktycznie wyłącznie w temacie boleni, choć od kilku lat czegoś przełomowego nie znalazłem. Obecnie sam od dwóch lat siedzę nad takim „wynalazkiem”. Jak mnie nie oskubie zakład odlewniczy i prototyp będzie działał jak zakładam, to będzie coś…Zobaczymy.

Oczywiście mam też cykady, sandaczowe koguty, ale bardzo rzadko z nich korzystam. Być może gdybym łowił w zaporówkach, mój arsenał byłby inny, większy; nie mniej bardzo rzadko bywam nad taką wodą.

Chcę wierzyć, że od najbliższego czwartku zgodnie z prognozą zima odejdzie naprawdę, choć ma być bez „upałów”. Byle nie było mrozu. W planie mam, co najmniej trzy wypady:

– za pstrągiem, ale tym razem na poważną dziką wodę

– zaliczę pewnie którąś z podkrakowskich rzeczek [tu – za pstrążkiem]

– postraszę wzdręgi [jak zejdzie lód, który znów się pojawił]

Gdyby było jakimś cudem ciut więcej ciepła, to nie odmówię sobie poszukać, jazi.

14 odpowiedzi

  1. Dzięki za wyczerpujący przegląd własnych przynęt. Ja sam miałem okresy, z odmiennymi preferencjami względem przynęt. Początkowo dominowały obrotki z dodatkiem wobków, potem na odwrót. Od kilku lat coraz chętniej łowię na wahadełka, w mniejszych niż szczupakowe rozmiarach. Natomiast nigdy na dobre nie przekonałem się do przynęt wymagających pracowitego opukiwania dna czyli tak popularnych gumek. Trudno nawet powiedzieć czemu bo wyniki były. Nawet sandacze wolałem łowić na wobki czy nawet obrotki. Może nieodpowiednie do metody wędziska, niepozwalające dobrze wczuć się w pracę przynęty, może skłonność do aktywnego, z częstą zmianą stanowiska łowienie, a może po prostu chciałem być oryginalny na siłę…
    Fakt że zamierzam to negatywne nastawienie zmienić, tyle że z pomocą jigów. Wygrzebałem od lat nie ruszane materiały do kręcenia muszek. Skupię się na niewielkich – pod pstrąga i okonia. Jak tylko złożę do kupy lekki blank o cw do 10g. Dam im szansę. Obiecuję. ; )

  2. To proszę się odezwać odnośnie wyników, szczególnie w przypadku karpiowatych przyłowów na jigi – łowi tak bardzo mało ludzi. Myślę, że wielu ludzi z moją osobą włącznie, chętnie dowie się jak w danych warunkach temat się sprawdził. Sam nie znam osobiście nikogo, kto regularnie i z pełnym zaangażowaniem stosuje mikrojigi na ryby inne niż pstrągi.

  3. W temacie mikrojigów… Próbowaliście może Sbirulino ( Spirolino)? Niezłe rozwiązanie zwiększające „pole rażenia”… Jak zwykle w naszych przepisach problem z jednoznacznością i ryzyko sporu nad wodą. Osobiście myślę, że jeśli stosuje się stoper tylko od strony przyponu to nie ma szans na sygnalizowanie brania( mowa o wersji tonącej)…

    1. Osobiście nigdy tak nie łowiłem, ani nawet nie widziałem, by ktoś tak łowił w naszym kraju [bardzo popularne w Italii]. Z rzadszych metod, uskuteczniam tylko drop-shot, a i to niedługo, bo teraz będzie trzeci sezon.

      1. Czytałem ten artykuł i właśnie dlatego wspomniałem o „wolnym” montażu. Mam na myśli brak stopera. W takim przypadku nie bardzo widzę możliwość sygnalizacji brania… A czy to będzie pływające czy tonące to już nie powinno mieć znaczenia.

        1. Jeżeli podczas kontroli trafię cię z pływajacym sbirulino to wybacz, ale nie będzie zmiłuj… Bez znaczenia czy ze stoperem powyżej czy bez. Na wodach górskich zapomnij zarówno o pływającym jak i tonącym sbirulino.

          1. no właśnie, za takie coś nie będzie zmiłuj, a kłusowników obchodzą szerokim łukiem :/ co gdy na wodzie nizinnej będę łowił na muchę ze spirolino ?? jest to popularna metoda np. na klenia i nie widzę tutaj żadnej nieprawidłowości o ile regulamin tego nie zabrania (np woda górska z zakazem kuli wodnej)

  4. Kłusownictwo – zabijanie, chwytanie lub ściganie zwierzyny oraz łowienie ryb z naruszeniem obowiązującego prawa, bez wymaganych uprawnień, w niedozwolony prawem sposób, a także w niedozwolonym czasie lub miejscu.

    Łowiąc niedozwoloną metodą lub na niedozwoloną przynetą jesteś takim samym kłusownikiem. Nie można być „trochę w ciąży”…

  5. ale ciąża u 30 latki nawet nie zamężnej nie budzi takiego sprzeciwu jak ciąża u 14-to latki. Tak samo dziadzio który zapomniał wpisać datu do rejestru bo ledwo widzi (przypominam że jest to wykroczenie skutkujące mandatem 20zł lub więcej) nie powinien być traktowany jak kłusownik który świadomie łamie prawo łowiąc siecią.

    Przepisy przepisami ale trzeba mieć własne sumienie i zdrowy rozsądek !!!

  6. Dlatego za brak wpisu jest mandat 20 zł, a za kłusowanie siecią 2 lata. Inaczej doszłoby do anarchii stosowania przepisów w praktyce.

  7. teraz zgodnie z Twoim rozumowaniem zarówno dziadek powinien dostać swoje 20 zł mandatu jak i kłusujący siecią wizytę w sądzie. Czy nie uważasz że zdrowy rozsądek nakazywał by wpisać dziadkowi datę w rejestrze na wypadek kontroli PSR i życząc mu wielu uklejek udać się w swoją stronę ?? powinno się kierowac sumieniem a nie spisywać ludzi za byle przewinienia.

    P.S.
    Powodzenia w łapaniu „prawdziwych” kłusowników

  8. Dokładnie czasami też tak robię jak piszesz. Ale uwierz mi takie „zapominalskie” dziadki to największe skurwiele i cwaniaki pod słońcem. I nie polują wcale na uklejki…

  9. masz rację, są tacy którzy nie odpuszczą kiełbiowi, ale taki dziadzio łowi najczesciej w jednym i tym samym miejscy, starym sprzętem i metodami przedwojennymi. Sam kontroluję więc oglądając ich rejestry czasem spotka się jakieś leszcze, karpika czy szczupaczka, ale są to śmieszne ilości dla regularnie łowiącego speca ze spinem czy karpiarza. Uwierz mi że więcej szkody wodzie zrobi dobry lecz nieetyczny spiningista czy łowiący na zawodniczo na odległościówkę. Oni naprawdę potrafią mieć pełne siaty leszczy, płoci czy kilka szczupaków albo pstrągów w plecaku. A zapytany powie że nic nie złowił, rejestr też pusty, ale idąc dalej brzegiem widzimy krew na trawie, zerwaną trawę i walnięte pod krzaki flaki pstrąga. To samo robią zawodowcy z tyczkami i batami- często są to poprostu amatorzy kotlecików mielonych a nie sportowcy :/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *