Czy naprawdę wielbiciel kolorów?

Zaznaczam, że ostatnie teksty nie dotyczą pierwszoplanowo najskuteczniejszych przynęt na dany gatunek, tylko odnoszą się do najskuteczniejszych kolorów i czy skuteczność danej barwy sprawdza się w rożnym typie przynęt.

Ta cześć dotyczy okoni. Zacznę od opinii, która przez wielu może zostać odebrana jak herezja, nad herezje. Uważam, że poza jednym typem łowisk, [który opisze na końcu], ta mocno akcentowana wrażliwość okoni na kolory, wymuszająca posiadanie szerokiej kolorystyki przynęt, jest…przesadzona. I to mocno. W zasadzie można się obejść czterema kolorami. Biały, cytrynowy [seledyn], motoroil i żółty są w stanie zadowolić ryby prawie wszędzie. Argument mam taki, że o ile okonie nie reagowały na powyższe barwy, to jak zaznaczyłem, poza jednym typem łowiska, nie reagowały także na żaden inny kolor. Skąd, zatem ta fama okonia – wielbiciela praktycznie wszystkich barw, sądząc po ofercie firm?

Otóż w naszej krajowej rzeczywistości łowimy na ogół małe okonki, co przekłada się na to, iż korzystamy, jakby z konieczności, z najmniejszych gumek. A łatwość produkcji w tym stosunkowo niedrogie wdrażanie różnic kolorystycznych, powoduje, że to wśród tych przynęt mamy faktycznie potężny wybór barw.

W temacie okoni, w polskich, przełowionych realiach moim zdaniem są dwa czynniki mające znacznie większe znaczenie niż kolor. Są nimi:

– możliwość zmiany formy przynęty [czyli zamiana np. twistera na ripper, lub błystkę]

– dobór obciążenia przynęt gumowych [to akurat dotyczy wszystkich chyba gatunków, które w sposób sensowny można łowić na gumy; widać to szczególnie im bliżej zimy: czasem pół grama robi różnicę; to dlatego tak trudno złowić okonki, szczególnie na dużej rzece z większym uciągiem, gdzie trudno podać lekką główkę, a niestety na cięższą, która latem wystarczała, pasiaczki nie reagują, mimo iż są w tym samym łowisku]

By nie być gołosłownym dwa przykłady.

Ostatnie sześć tygodni 2009r. Śliczne, jak od cyrkla wiślane starorzecze. Niewielkie. Za każdym razem, niezależnie od pogody, ryby miały dosłownie 10-15 minutowy wycinek dnia, gdy żerowały na tyle intensywnie, że można było je łowić w „normalny” sposób. Tzn. można było mieć żyłkę 20-kę, gumki po 5-7cm na główkach 3-5g… Okonie atakowały również wirówki 2-ki. Ani typ gumy [twister, ripper, czy coś pomiędzy], ani kolor nie miały znaczenia. Brały zawsze, jeśli chodzi o przynęty gumowe, na wabiki perłowe, ale też pomarańczowe, czy jeszcze inne. Warunkiem było trafić w ten kwadrans, najczęściej tuż po 14.00. To były piękne garbuski do 35cm, niezwykle grube i waleczne, nawet jak na lodowatą wodę. W pozostałych częściach dnia, o ile w ogóle żerowały, to by cokolwiek podziałać, zakładałem zestaw, który odrzuca większość spinningistów, czyli żyłeczkę 10-kę i paprochy na najmniejszych główkach, jakie miałem [0,9g]. Gdy ryby żerowały, to można było liczyć nawet na kilkadziesiąt skubnięć, a gdy były mało aktywne, to brań było kilkanaście. Łowiąc inaczej, grubiej, można było dojść do wniosku, że nie ma tu żadnych okoni.

Kolejna przygoda, to już odległa historia. Początek w miarę ciepłego grudnia 1999r. Temperatury po 4-7 stopni na plusie. Łagodne niże. Stara, stratowana przez powodzie główka, jakby na przekór nurtom, skierowana w skos pod prąd, a nie prostopadle jak zazwyczaj. To zapewne, dlatego w jej części napływowej, nie tylko w kąciku przy brzegu była wspaniała dziura, głęboka na 2m, niestety pełna koszmarnych gałęzi. W październiku z tej plątaniny patyków, do każdej prowadzonej w pół wody przynęty wypadały po dwa – trzy ponad 20cm okonie i któryś zawsze się uwiesił. Niestety od ponad miesiąca mam tam wyniki beznadziejne. Jestem przekonany, że ryby opuściły miejscówkę przed zimą. Odwiedzam resztki główki, bo jest na trasie danej wyprawy. Łudzę się, że może coś się zmieni. Niestety. Aż do dnia, gdy nad dołkiem zastałem faceta z pickerem. Człowiek łowił na maleńkie czerwone robaki. Wchodził z 15m powyżej dołka, jakieś 10m w płytki nurt i zarzucał przynętę z biegiem rzeki, kilka metrów przed dziurę. Pozwalał nurtowi „podczołgać” przelotowy ołów z robakiem możliwie blisko zaczepów i czekał. Jak ja mu wtedy zazdrościłem! Co 2-4 minuty miał branie i wyciągał okonia. Niestety, każdego pakował w siatę. Uznałem, że ryby siedzą nad samym dnem w tym gąszczu kijów. Efekty były fatalne. Typowe kopytka wielkości palca, na 5g bezpowrotnie wpadały w toń. Dziś bym nie zdzierżył, ale wtedy urwałem 5, czy 6 gum pod rząd. Wyjąłem dwa okonie. A wystarczyło tylko łowić dużo, dużo lżej i na mniejsze gumki, które należałoby rzucać pod prąd. Pewnie urwałbym dwie-trzy, ale szybko zorientowałbym się, dokąd przynęta może bezpiecznie spływać. A ryby anemicznie, ale jednak wypadały spośród patyków, pod warunkiem, że coś było małe i toczyło się nad dnem. Kolejne tryumfujące spojrzenie tego chciwca z drgającą szczytówką, pakującego rybę do wora, totalnie mnie zmiażdżyło. Na pocieszenie, zupełnie przypadkiem doczekałem się tych 10 minut normalnego żeru. Faceta już nie było – odszedł z pół godziny wcześniej, zabierając na oko z 10kg ryb… Okonie przed zmierzchem uaktywniły się i w nagrodę za cierpliwość, rzeka dała mi kilkanaście ryb, w tym 26cm sztukę. Miałem wprawdzie większego w swoim rankingu, ale to była i tak dla mnie ryba.

Wody płynące

Obecnie okonie łowię najczęściej nadal w Wiśle. Dotyczy to głównie okresu czerwiec – sierpień i związane jest to z polowaniem na bolenie. Jak „torpedy” śpią, lub mają przerwę, to straszę pasiaczki. Są to zazwyczaj małe ryby po około 20 – 25cm. Praktycznie zawsze sprawdzają mi się ripperki 4,5cm w kolorach, jak na zdjęciu.

(fot. A.K.)
Moje przynęty najczęściej stosowane na okonie w Wiśle w najskuteczniejszych kolorach. Zmniejszając gramaturę korzystam z podobnego zestawu na mniejszych rzekach [Nida, Raba, Dunajec itp.]

Ten niby seledyn [trzeci od góry], jest taki matowy, bo w tym roku został potraktowany ząbkami okoni kilkaset razy, jego powierzchnia jest szorstka i jakby matowa, dlatego na zdjęciu wyszedł jak blado żółty…Jakimś cudem nadal ma ogon.

Jak napisałem powyżej, często jest tak [przy ochłodzeniu], że na prezentowane wabiki na standardowych 2-3g główkach ryby nie reagują. Prezentacja tej samej gumki na główce jednogramowej, bardzo często spotyka się z pozytywnym odzewem. Gdy z jakichś powodów ryby nadal milczą, lub mimo wyczuwalnych brań, mam puste zacięcia, korzystam z paprochów. Tego rodzaju przynętami o powyższym ciężarze łowię na wszelkiego rodzaju wypłyceniach, jakby wyspach pośród głębszego nurtu. Świetnie, gdy choć z jednej strony takiej górki, jest gwałtowny uskok. Staję zazwyczaj niżej, rzucam pod prąd lub w skos pod prąd i sprowadzam przynętę najbliżej dna lub po nim.

W sytuacji, gdy mam mało kontaktów, co częściej ma miejsce – przy trąconej wodzie – korzystam z maleńkich wirówek. Delikatne, lecz wyraźne trzepotanie 2g metalu jest jak pokazuje praktyka bardzo prowokujące dla ryb, choć niezbyt lubię w ten sposób łowić. Ryby łapczywie atakując, często dość głęboko łykają kotwiczkę i są problemy. Powoduje to potężną stratę czasu, jeśli staramy się delikatnie, a skutecznie ryby odhaczać. Kiedyś, wczesną jesienią w podobnej sytuacji, ryby przy chłodnym ranku atakowały tylko wiróweczkę. Kolega łowił z braku podobnej wielkości błystki – gumkami. Mimo mocowania się z odhaczaniem pasiaków miałem branie w każdym rzucie. Kumpel mógł zazdrościć. Tak od około 10.00, ryby rozkręciły się na „maxa” i atakowały nie mniej chętnie gumki. Ja jakby z porannego przyzwyczajenia pozostałem przy błystce. Po południu, gdy kolega dobijał do drugiej setki rybek, ja zbliżałem się do 90-ej ryby w paski. Po prostu tyle zajmowało mi odhaczanie…

Błystkę zarzucam w zależności od tego, w którą stronę głowami ustawiają się okonie  [zazwyczaj pod prąd]. Ściągam przynętę na ich pyski. Choć tego nie widzę, to uważam, że ryby jakby w ostatniej chwili rzucają się za przepływającym nad ich głową wabikiem, który dopędzają i atakują zawsze z tyłu w podobnej sytuacji. [Leżące albo „czołgające się” po dnie gumki, zasysają także z boku, co już wielokrotnie widziałem na wodach stojących].

Jako ciekawostkę pokazuję poniżej przynęty, które jako w zasadzie jedyne, wzbudzały zainteresowanie pasiaków, odkrytych przeze mnie i Pawła na pewnym odcinku Wisły. Prezentowana na zdjęciach od sierpnia tego roku, populacja bardzo okazałych jak na Polskę okoni „rzecznych”, gustowała wyłącznie w dużych 10cm kopytach. Co więcej, kopyto poza sensownym rozmiarem musiało być porządnie dociążone. Normą były główki 8-10g, a kolega często łowił na 12g kopyta, nawet większe niż te 10cm.

(fot. A.K.)
Nad Wisłą nie korzystałem z dozbrojki. Była zupełnie zbędna.

Ryby bez żadnych problemów przez dwa miesiące połykały takie wabiki „po szyję”. Wystawały tylko główki.

(fot. A.K.)

Fakt, że rzadko rozmiar pasiaka spadał poniżej 28cm, dominowały zaś ryby wyraźnie ponad 30cm. Jak widać, nawet w naszych zmaltretowanych wodach istnieje możliwość, łowienia okoni normalnym sprzętem, trzeba tylko mieć trochę szczęścia i trafić na łowisko, nieodwiedzane przez konkurencję, szczególnie tą zabierającą ryby. Bytujące w takich miejscach relatywnie spore okonie, nie bawią się w ceregiele; więcej – ignorują te wszystkie małe, gumowe paprochy. Chcą się normalnie najeść, a że polują na większe ryby, wyniki są, jakie są…

Gdy ta, przynajmniej dla mnie egzotyczna populacja garbusów nieznacznie stygła w swych zakusach, łowiłem je na ciut mniejsze wabiki: kopyta i ripperki 5-7cm, zazwyczaj na 6g główkach. Jak widzicie w temacie kolorów było raczej ubogo…

(fot. A.K.)
Gdy ryby trochę „ostygły” korzystałem z ciut mniejszych przynęt. Trzy najskuteczniejsze na zdjęciu.

O wodach płynących typu Skawa, czy Dunajec powiem krótko, że korzystam z tych samych, małych przynęt, co na Wiśle i z podobnej kolorystyki, ale szczególnie na mniejszych rzekach, stosuję lżejsze obciążenie. O ile na Wiśle wyjątkowo w ripperku jest główka 5g, to np. na Skawie raczej nie korzystam z cięższych niż 3g, a paprochy obciążam zazwyczaj główkami od 1,5g w dół. Tu również nieznacznie bardziej zaznacza się dominacja kolorów ciemniejszych, ze wskazaniem bieli/perły jako mniej skutecznego. Odnośnie wirówek, to podobnie jak nad Wisłą, decyduje przede wszystkim rozmiar, a nie jak błystka jest oklejona, czy pomalowana.

(fot. A.K.)
W rzekach z bardzo przejrzystą wodą, jasne kolory dość wyraźnie ustępują ciemnym.

Nadmienię, że to na Skawie tak naprawdę nauczyłem się korzystać z tych najmniejszych twisterków, którymi, jak każdą przynętą trzeba nauczyć się łowić. Miałem je wcześniej, od końca lat 90-ych, ale przesadnie obciążając, lub zestawiając ze zbyt grubymi żyłkami, nie miałem zadowalających wyników. Dopiero w pewien wrześniowy dzień załapałem o co chodzi. Te, pamiętam do dziś doskonale – sześćdziesiąt parę pasiaczków, przyprawiało mnie o zawrót głowy. A, że średnia wielkość okoni łowionych tam wtedy była o jakieś 3cm większa niż obecnie, więc byłem dumny jak paw.

Gdy woda stoi…

Okoń w wodach stojących to dla mnie już całkiem inna bajka. Szczególnie, jeśli chodzi o głębokie i rozległe jeziora, czy żwirownie. Po pierwsze ryby sprawiają wrażenie znacznie mniej temperamentnych, po drugie mają masę czasu na oglądanie przynęty. Może, więc jedno wynika z drugiego. Ponieważ staram się łowić możliwie największe ryby, które są dostępne, to siłą rzeczy w większych wodach jestem cierpliwy i nastawiam się na pokaźne okonie, natomiast wszelkie bajorka, to rekreacyjna zabawa. Z pełną świadomością, po większym akwenie pływam w oczekiwaniu na te kilka brań z tym, że jak trafię, to ryby rzadko mają mniej niż 30cm.

(fot. A.K.)
Czterdziestocentymetrowy okoń złowiony rok temu na perłowy twister 5cm/5g.

To, dlatego nie licząc błystek, których używam raczej rzadko, [bo w ciepłej porze roku, nieczęsto pływam za pasiakiem w takich akwenach], bazuję dosłownie na trzech rodzajach gum. Trzyletnie maglowanie sporej żwirowni z przejrzystą wodą, utwierdziło mnie w tym, że poza odcieniami zieleni i bieli, inne barwy nic szczególnego nie wnoszą. Istotna jest wielkość i dociążenie przynęty. Latem najczęściej korzystam z gum białych/perłowych, bo zauważalnie takie przynęty okonie częściej atakowały. Latem stosuję ciut mniejsze gumy, dlatego też moim faworytem jest 5cm twister na 5g. Od października przestawiam się na 10cm zielone kopyto, na główkach 8-10g i średnie banjo o podobnej wielkości i kolorystyce z tym, że główki mają większą rozpiętość, bo od 6 do 10g.

(fot. A.K.)
Na głęboką wodę. Dozbrojka w kopytach wskazana, szczególnie późną jesienią. Biały twister na lato.

Dodam, że łowię okonie głównie z dna lub z nad dna i zawsze używam plecionki 10-ki lub 12-ki. Dlatego pewnie takie przynęty. Ten zielony kolor naprawdę jest preferowany przez okonie, z którymi mam do czynienia w późnej porze roku. Na początku miałem obawy, czy ryby w ogóle będą interesować się tak ciężką i w sumie dużą przynętą, ale okazało się, że już 25cm ryby z głębokich wód stojących, bez kłopotu zjadają całe kopyto.

(fot.A.K.)
Ćwierćkilowy okoń łyka 10g ołowiu plus 10cm gumy bez problemu.

Jeszcze taka dygresja, ale moim zdaniem ważna. Dodatkowo pokażę przez nią, że nie ignoruję kwestii koloru; wręcz przeciwnie. Kiedyś jakiś wędkarz napisał, bo to było gdzieś wydrukowane, że zauważył, iż okonie nie lubią, [zwróćcie uwagę] w małych przynętach srebrnego brokatu. Opinię tę spotkałem kilka lat temu. Powiem, że jeśli dotyczy ona małych twisterków, to coś w tym jest. Generalnie obecność wszelkiego rodzaju brokatu praktycznie zawsze wg mnie podnosi atrakcyjność wabika. Uważam, że w gumowych przynętach małych i średnich, najlepsze są dodatki brokatu w kolorach złotym i czerwonym, a w tych dużych właśnie srebrne. Na wszelkie, bajorkowe okonki, szczególnie jak temperatury zjadą nisko, nie ma nic lepszego niż motor oil z czerwonym, złotym i np. niebieskim odblaskowym brokatem. Świetnie, gdy brokat taki, wymieszany jest w jednej gumce, oczywiście stosownie dociążonej.

Tak, przy okazji. Zastanawiałem się kiedyś: jeśli gumka na 1g zachowuje się na żyłce 10-ce tak, a tak, to czy istnieje opcja grubszej żyłki i tej samej przynęty na np.2g?. Wychodzi na to, że raczej nie. Można zmieniać jeszcze kij, ale nigdy nie udało mi się zestawić czegoś cięższego kalibru, porównywalnie skutecznego, jak właśnie w danym momencie używany, cienki zestaw.

Pudełko, a raczej przegródka w moim pudełku na okonie z małych „kałuż” nieznacznie tylko różni się do tego, czym w tych samych miejscach kuszę klenie gumkami. Dominują ripperki około 4cm na bardzo małych główkach [od 0,5g do max.2g], oraz najmniejsze twistery z tym, że główki rzadko przekraczają 1g. Oryginalny, więc nie jestem. Tak łowi większość. Natomiast ograniczam się do ciemnych kolorów, przy czym im mroczniej w wodzie, tzn. im ciemniejszą ma barwę, tym ciemniejsze gumki. Właśnie ten złoty i czerwony błyszczący brokat ma duże znaczenie w takiej wodzie. Powyższe należy odnieść do koloru wody, zakładając normalną [przynajmniej 1m] przejrzystość. Nie biorę tu pod uwagę nasłonecznienia.

(fot.A.K.)
…na okonki ze starorzeczy.

Nie wiem jak jest w „gipsowych” dołkach, czy totalnie zakwitłych wodach, gdzie widoczność bywa zerowa, przynajmniej dla naszych oczu.. Nie łowię w tego rodzaju stawkach, bo nie mam takich w pobliżu.

Do prezentowanych wyżej przynęt, używam wyłącznie żyłki, najczęściej 14-ki, rzadziej 16-ki, a w skrajnych przypadkach zakładam pajęczyny [0,10mm]. Póki nie zmrozi naprawdę, łowię ryby wg pewnego rytmu: pod powierzchnią o świcie, gdy jeszcze lekka szarówka, nawet jak nie ma szczególnych oznak polowania; w pół wody jak się rozwidnia, by schodzić do dna wraz z dniem. Gdy jest mróz, a jeszcze wolna tafla [w tym roku chyba mi nie będzie dane], łowię tylko z dna. Okonie podnoszą najczęściej leżącą nieruchomo parę sekund przynętę i chwilę jakby smakują, w efekcie uniesienia kija, zacinamy rybę, której nawet nie czuliśmy. Dlatego nawet niekoniecznie obciążenie, ile grubsza, a więc sztywniejsza żyłka uniemożliwia, szczególnie mniejszym rybom takie postępowanie.

(fot.A.K.)
Starorzecze Wisły. Nawet w listopadowy wyż brały dość dobrze w środku dnia, tylko trzeba było podawać gumki na bardzo cienkich żyłkach. Brania były często niewyczuwalne, mimo, że ryby przyzwoite.

Bywają dni, raczej wtedy, gdy jest w miarę ciepło, że w różnego rodzaju starorzeczach, te większe okonie dość widowiskowo uganiają się za drobnicą wzdłuż brzegów. Kiedyś w przytoczonym na początku tekstu starorzeczu Wisły, obserwowałem takie akcje pod koniec września i w październiku. Miało to najczęściej miejsce wieczorami, na koniec dość słonecznych dni. Ataki były na tyle ostre, że domniemywałem najpierw, iż to szczupaki, które się tu trafiały, a potem, gdy widziałem wybrzuszenia powierzchni, dość mocno goniące we wszystkie strony – stawiałem na klenie. Posyłane różne, niewielkie gumki; przynajmniej tego pierwszego dnia były jakby niezauważane. Dopiero srebrna Wrta  w najmniejszym rozmiarze, przyniosła natychmiast atak półkilowego okonia, a potem kilka kolejnych ryb w granicach 30cm. Myślę, że jednak nie kolor, a bardzie ta intensywna fala hydroakustyczna i zarazem zachęcająca wielkość [albo raczej „małość”] błysteczki, podziałała w taki sposób. Powiem, że z wirówek w takich miejscach korzystam nieczęsto.

I jeszcze raz woda płynąca.

Rzeczki, rzeczułki… Tu naprawdę można poszaleć z kolorami, wręcz wskazane mieć wszystko: od bieli po majtkowy róż. Mówię serio. W tego rodzaju wodach faktycznie dostrzegałem i wielokrotnie weryfikowałem, łowiąc w towarzystwie [było porównanie], wpływ koloru na wynik. Głównie ilościowy. Bo cóż można złowić w temacie okoni w naszych zmasakrowanych rzeczkach? To najczęściej rybki po 15cm. Takie mam przynajmniej doświadczenia, nie ma co zmyślać. Przypominam sobie tylko dwie ryby tego gatunku, zahaczające o 30cm, złowione w tego rodzaju wodzie.

Można w takich łowiskach wskazać kilka reguł. Pierwsza, to fakt, że drobne rybki potrafią występować tu naprawdę licznie i pewnie przez to dość mocno żerują. Dwa, to widać pewną sezonowość przynęt. Trzy – skuteczność właśnie koloru, uzależniona [chyba] od warunków danego dnia, lub pory dnia. Wreszcie, faktycznie można dostrzec „zmęczenie się” ryb jednym kolorem i zmiana barwy, podanie innego wabika w to samo miejsce, przynosi kolejne brania. Pewnym wyjątkiem są ubogie rzeczki pstrągowe, które – bywa – zamieszkują nieliczne populacje wysrebrzonych i jakby nieco anemicznych okonków. Te ryby nie grymaszą. Zaatakują cokolwiek, co dostrzegą i zmieści im się w pyszczku.

(fot. A.K.)
Okoń z takiej rzeczki nie grymasi, ale zazwyczaj jest go nawet mniej niż pstrąga.

Obecnie nie mam w najbliższym sąsiedztwie tego rodzaju wody, by chciało mi się nad nią jechać. Tzn. dawniej chętnie jeździłem nad Rudawę – nizinny fragment rzeki, gdzie wyjęcie ponad pół setki psiaczków nie było żadnym wyczynem; teraz jest raczej trudne, chyba że wezmę mikrojiga i przełknę fakt, iż łowię setkę 10cm, prawie przeźroczystych rybek. Ale nie przełknę…Była jeszcze jedna, znacznie mniejsza rzeczułka tego rodzaju, przepięknie położona. Były w niej całkiem przyzwoite rybki, jak na metrową szerokość i pól metrową głębokość. Co ciekawe, poza okoniami i płotkami, żyły w niej głównie wzdręgi, choć rzeka, jakkolwiek nizinna, miała dość wartki bieg. Odwiedziłem ją rok temu… Szkoda gadać. Zamuliła się tak, że tylko gdzieniegdzie było więcej niż 10cm wody. Przykre. Ale co by nie mówić, tu akurat człowiek nie zawinił. Sama natura tak spowodowała…

Jak widać w rzeczkach nie korzystam tylko z wahadełek, nawet małych. Nie prezentuję cykad, choć ich używałem. Niestety, ostatnie, małe urwałem rok temu i jakoś do dziś, nie dokupiłem nowych. Co do wobków, to polecam najmniejsze okruszki, [głównie pływające, używane od maja do września, po większe,  do 4cm raczej tonące i stosowane w marcu] Gumki królują od kwietnia [tuż przed tarłem] i są skuteczne już do końca sezonu. Podobnie mikrojig, ale pamiętajmy, że w takich wodach ta przynęta zawęzi nam zdobycz, dosłownie do narybku… Sami musimy zdecydować czy nas to będzie cieszyć. Błystki są dla mnie na lato.

Uszczegóławiając. Mnie najwcześniej zdarzało się łowić okonie w rzeczkach na początku marca. Było to najczęściej przy okazji polowania na pstrągi, na nizinnych odcinkach rzeczek. Ze względu na sporą ilość drobnicy, którą nieliczne kropki atakowały, korzystałem z tonących woblerków i to niekoniecznie ekstremalnie małych.

(fot.A.K.)
Zdjęcie bardzo stare [2001r] i ekstremalnie kiepskie, ale widać, że okoń capnął nie najmniejszy wobler. Swego rodzaju reguła tuż po zimie, pod warunkiem, że populacja małych drapieżników jest przyzwoita.

 Nigdy nie było to jakieś masowe łowienie tych ryb, ale w miarę regularne, pojedyncze pasiaki. Stosowanie gumek nie było wcale lepsze o tak wczesnej porze roku. Rybki chyba bardziej pobudzała zdecydowana praca woblerka nad dnem, niż niemrawa guma na tej samej głębokości. Nie zauważyłem, by kolor woblerków, bez względu na wielkość, miał jakąkolwiek wagę. Owszem, nie stosowałem np. całych czerwonych, ale ryby podobnie reagowały na wściekle pomarańczowy wabik, jak i na srebrno – czarny. Jak wyżej zaznaczyłem, twisterki królowały od pełnej wiosny. Przed tarłem zdarzały się dni, gdy na jeden kolor potrafiłem złowić kilkadziesiąt sztuk w jednym miejscu.

(fot. A.K.)
Kolejna stara fotka. Początek kwietnia. Dziś już nie chce mi się jeździć za tak niewielkimi rybkami nad najbliższe rzeczki, ponieważ nawet tak nieduże ryby stały się nieliczne. Smutne.

Później ryby nie były tak łapczywe. Zazwyczaj wymagały często opisywanych kontrastów: np. twister biały – twistem czerwony, twistem żółty – motor oil. Bywało, że z jakichś względów brały na jeden kolor. Najczęściej był nim właśnie nie „dizel“, tylko różne warianty czerwonego/ purpurowego. Być może, dlatego, że ważnym składnikiem menu okonków z takich rzeczek są larwy ochotek. Trafiały się dni, gdy dominował żółty. Pamiętam dzień w maju, gdy ranek był jeszcze cieplutki i taki, jak maj sobie zazwyczaj kojarzymy. Ryby brały generalnie na wszystkie kolory. Okonie atakowały każdy mały twisterek, po trzy – pięć sztuk w jednym miejscu. Potem schodziliśmy z 10-15m i kolejny zestaw garbusków. Około 16.00 przyszło takie ochłodzenie, że szczekaliśmy zębami. Było 2 stopnie nad zero. Ryby reagowały nadal, pod warunkiem, że gumka była czerwona.

Z błystek korzystałem znacznie rzadziej, jednak używałem mnóstwa kombinacji kolorystycznych. Jeśli ryby się interesowały tymi przynętami, to, by być precyzyjnym – dodatki kolorystyczne jakby nie były zauważane. Sama błystka zazwyczaj złota czy srebrna musiała być za to możliwie mała. Rozmiar max. 1, a lepiej 0 lub 00. Jedyne, co tu powiem, to skuteczniejsze były małe longi, ale pewnie tak uważam, bo wtedy wśród małych wirówek, takie głównie miałem. W każdym razie nad małą rzeczką, rzeczywiście mam w pudełku bardzo kolorowo.

(fot. A.K.)
Nad małymi rzeczułkami często sprawdzają się najbardziej zwariowane kolory.

P.S. Już niedługo krótka relacja z mam nadzieję, nie ostatniej wyprawy w tym roku, bo załapałem się jeszcze na dzień przed śniegiem [mróz już był]. Efekty skromne, nie mniej z kilkoma szczupakami miałem styczność.

Powoli pracuję również nad tekstem porównującym realia wędkowania [ceny, kary, istnienie odpowiednika PZW, rybołówstwa śródlądowego] w różnych krajach europejskich. To dość trudne zadanie, bo jako tako jestem dwujęzyczny, jednak nie wszystkie kraje, jak szeroko rozumiana Skandynawia – mają  angielskie wersje przepisów. [Rosyjski zaś ma niewielkie zastosowanie, sprowadzające się w Europie do Rosji, Białorusi i Ukrainy; coś nie coś jest w tym języku na Litwie i Łotwie.] Głównym celem tego zamierzenia jest, ukazanie jak najszerszym kręgom polskich wędkarzy w jakim, wędkarskim średniowieczu żyjemy…

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *