Rzeki średnie i małe.
O powyższych wodach tylko wspomnę. Wynika to z tego, że oba gatunki łowię w nich albo okazjonalnie, albo, jak pokazują ostatnie lata – ryby niewielkie [poniżej 30cm].
Przez rzeki małe rozumiem niewielkie rzeczki o szerokości paru merów. Ich głębokość jest bardzo różna. Z tych, w których znajdowałem klenie, były cieki typowo nizinne, jak i o podgórskim charakterze. W tych drugich dominował zazwyczaj bardzo drobny klonek; te pierwsze, spokojnie toczące wody przez różnego rodzaju zagajniki, czy łąki potrafiły obdarować znacznie okazalszą rybą. Nigdy nie spotkałem w takich wodach jazi, choć nie wątpię, że są rzeczki z tym gatunkiem.
Odnośnie kleni w takich wodach, to pokuszę się tylko o jedną sugestię: jeśli rzeczka jest non stop nachodzona przez łowiących, ryby te trudno złowić, moim zdaniem trudniej niż pstrąga w tej samej wodzie. Przynęta odgrywa chyba drugorzędne znaczenie, a priorytetem jest podejście do ryby na zasięg rzutu i takie podanie wabika, by ryba nie uciekła. To, czy będzie to błystka, czy wobler, to już chyba bardziej kwestia naszych upodobań. Z kolei położone na uboczu i sporadycznie odwiedzane przez wędkarzy cieki, bywa, że pewnie nie niepokojone przez spinningistów, są łowiskami znacznie mniej wymagającymi. Myśląc o kleniach wystarczy wtedy bazować na woblerach [do 5cm by nie utrudniać sobie życia] i wirówkach do rozmiaru dwójki. Jak pokazały choćby tegoroczne doświadczenia, wygląd [kolor] przynęty nie miał aż takiego znaczenia. Rzadko z resztą mam okazję łowić klenie w takich wodach. Z powyższych względów nie prezentuję wabików, które mogę polecić z pełną odpowiedzialnością.
Co do rzek średnich [w moim przypadku to środkowe i dolne biegi Skawy, Soły, czy Raby itp.], to pewnie 10 lat temu bym je polecał i sporo mógł napisać. Obecnie odwiedzam takie wody znacznie rzadziej, a to z tytułu, że nie licząc ich przyujściowych odcinków, za to non stop oblężonych – spinningista, jakichś szczególnie mocnych wrażeń nie dozna w temacie omawianych gatunków. O ile standardem w pobliskiej Wiśle jest łowienie ryb około 40cm, to tutaj regułą są 20cm maluchy. Nie wiem jak jest na wyższych fragmentach, ale tu, gdzie bywam jest kiepsko. Powodem chyba nie tylko rabunkowe podejście do złowionych ryb, ale przede wszystkim niesamowity ubytek wody. Dziś, trudno, nawet przy podniesionej, ciepłej i przybrudzonej wodzie mieć rzeczywiście powtarzalne, satysfakcjonujące wyniki.
Generalnie bazuję na woblerkach i wirówkach. W ich przypadku nadal potwierdza się reguła bieli, jako koloru bardzo atrakcyjnego. Natomiast wszelkie inne dodatki kolorystyczne, to już kwestia uspokojenia naszego przeświadczenia, że robimy, co możemy. Często łowię też zupełnie czarnymi wobkami – nie są gorsze od białych w tych przejrzystych rzekach.
To, co mnie w tych wodach zaskoczyło i to jeszcze wtedy, gdy ryb było znacznie więcej, to bardzo mała skuteczność przynęt gumowych. Zarazem doskonale widać to, co jest przewodnią myślą tego tekstu: przynęta biała jednego typu [wobler, wirówka], ma akceptację; tego samego koloru gumka raczej nie. Jak pewnie zauważyliście w pierwszej części, poświęconej kolorystycznym upodobaniom jazi i kleni w Wiśle biel była na pierwszym miejscu wśród miękkich przynęt. W rzekach „średniej” wielkości ta reguła się nie potwierdza. Z resztą „gumiaczki” w innych barwach, też cudów nie sprawiają na takiej wodzie . Przynajmniej na moich wędkach.
W tego rodzaju łowiskach, już nie narzekając na małą ilość ryb, odnośnie kleni i jazi bardzo zawiodły mnie mikrojigi. Obiecywałem sobie po nich naprawdę wiele. I nawet podróbka muchy Red Tag, którą klenie na ogół lubią, nie znajduje uznania w formie mikrojiga. To chyba kolejny dowód na to, że te same kolory, ryby niekoniecznie kupią w różnych rodzajach przynęt.
Na zakończenie, jako ciekawostkę powiem tylko, że gdy bardzo licznie zasiedlały te rzeki klenie i jazie – tych drugich w Skawie już prawie nie spotykam, a w Rabie nigdy ich nie złowiłem – myślę o rybach 35cm+, to swego rodzaju regułą był karpiowaty przyłów podczas łowienia całkiem licznych wtedy szczupaków, czy większych okoni. Nie powiem, że była w tym jakaś reguła, bo cóż można powiedzieć po dwóch sezonach [załapałem się na chyba dwa, ostatnie w miarę niezłe lata na tych rzekach 1999-2000], ale w moim przypadku oba gatunki całkiem ochoczo atakowały cytrynowe [seledynowe] kopyta wielkości około 6cm. Miało to miejsce zwykle w październiku, przy podniesionej i dość mętnej wodzie. Nigdy w ten sposób nie złowiłem jakiegoś szczególnego okazu, nie licząc około 1,5kg klenia, który zjechał mi do wody w połowie stromego brzegu, powoli windowany, na śliskich, gnijących trawach, lecz żałuję, że nie mam ani jednego zdjęcia ryb z tego rodzaju wabikiem, ale byłem wtedy tak zaaferowany taką sytuacją, że jedyne, o czym myślałem, to wypuścić rybę i posłać przynętę z powrotem do wody.
Wody stojące
Najpierw znów krótkie wyjaśnienie. Oba gatunki z różnym natężeniem w poszczególnych latach, ale dość często łowię w wodach stojących, z tym, że doświadczenia z jaziami sprowadzają się tylko do kilkuhektarowej żwirowni. Są to ryby mocno zdziczałe i nieliczne, bo nie pochodzą z corocznych, planowanych zarybień. Klenie z kolei łowię jeszcze częściej, ale wyłącznie w małych, dzikich i przepływowych stawkach, oraz starorzeczach [ostatnio tylko w jednym]. Zbiorniki te są na ogół relatywnie małe.
Tu znów wychodzi potężna różnica między jaziem, a kleniem. O ile ten pierwszy specjalnie nie odbiega w zachowaniu od pobratymców z rzek, to z kolei klenie zmieniają bardzo swoje gusta i nawyki. Bez przesady można powiedzieć, że to jakby inny gatunek, niż te spotykane w rzece. I dotyczy to także ryb, które, co mam okazję obserwować, zamieszkują starorzecze, będące w stałym kontakcie z pobliską rzeką. Jedyne, co wspólne obu gatunkom, to fakt, że są bardziej podejrzliwe niż w wodach płynących, szczególnie klenie.
Zarówno klenie jak i jazie w stojącej wodzie, łowię na może nie tyle mniejsze, co lżejsze przynęty. Kolorystyka zmienia się jednak bardzo, a i arsenał przynęt mam zupełnie różny dla obu gatunków. Być może tak jest, dlatego, że jazie, jak mam okazję, to łowię od zejścia lodu do około końca maja [potem na moim łowisku pojawiają się tabuny kąpiących się i ryby rzadko podchodzą w zasięg rzutu], a klenie już w pełni ciepłej pory roku, choć najbardziej łatwy łupem stają się jesienią, aż do zamarznięcia zbiornika.
Jak widzicie na zdjęciach w temacie jazi koncentruję się wyłącznie na mikrojigach i jak na razie nic lepszego poza tymi żółtymi i czerwonymi „żarówami” nie wpadło mi w ręce, oraz smużaku – jednego, co podkreślam typu. To bardzo niepozorny, tonący wobek. W zasadzie łowienie jest dość proste. Należy znaleźć rodzaj plaży wchodzącej w głąb zbiornika. Dobrze, gdy ma czyste i jasne dno [ryby z łatwością widzą na jego tle przynęty], kończące się dość wyraźnym uskokiem na większą, ale już mało istotne, jaką głębokość. Łowimy i tak do granicy płytszej wody. Idealnie, gdy w naszą stronę wieje dość silny wiatr. Mimo, że utrudnia on rzuty, to nawiewa wszelkie drobiny, w tym jak zauważyłem niewielkie śmieci, które w głodnej jeszcze porze przyciągają jazie. Gatunek ten ma swoistą cierpliwość: potrafi kilka razy podpływać do przynęty [nie ważne, na dnie czy na powierzchni], zanim zdecyduje się ją zjeść.
Co ciekawe, łowiłem kiedyś na początku kwietnia i ze względu na wiatr i sporą falę z trudem dorzucałem 3-4m od brzegu. Woblerek powoli tonął wśród śmieci i był bezbłędnie przez ryby lokalizowany i łapczywie zjadany. Ryby miały do 40cm, choć dominowały, takie ledwo nad 30cm, lecz w najlepszych dniach łowiłem z jednego miejsca do 5 szt. Mikrojigi przynosiły lepsze efekty w słoneczne dni z tym, że atakowała je jaziowa młodzież – rybki po 25cm.
Jesienią nie łowię jazi w tym zbiorniku. Pomijając fakt, że rzadko go wtedy odwiedzam, to nigdy też ryb tych nie zauważałem o tak późnej porze.
Kleń daje w moim przypadku znacznie większe możliwości. Pierwsze ryby tego gatunku próbowałem łowić w tego typu wodach na wszelkie woblerki, podobnie jak w rzece, ale dawało to nikłe wyniki. Przełom przyniosły małe wahadłówi, naprawdę maleńkie, mikrojigi oraz smużaki. W każdym przypadku przynęty są w kolorach stonowanych [brąz, miedź, odcienie ciemnej zieleni]. Wierzcie – sprawdzałem takie same przynęty w jaskrawych barwach. Wyniki nędzne.
Powyższe przynęty stosuję do końca września. Tylko mikrojigi są w użytku wraz ze spadkiem temperatury, z tym, że to niewdzięczne łowienie, bo przeciwnik zazwyczaj ciut grubszego kalibru, żyłeczka wątła, więc można się zniechęcić w czepliwym łowisku. Ciekawe jest też to, że gdy się ochładza, klenie jakby mniej zauważają tak małe wabiki jak mikrojigi.
Wraz z zimnem przychodzi czas gum, które po raz kolejny pokazują, iż w temacie klenia wielokrotnie biją na głowę inne wabiki na takich łowiskach. Kolory zdecydowanie ciemne. Nie licząc jednego odstępstwa, to we wszelkich „bajorowatych” klimatach, jasne kolory oraz wszelkie przesadnie wesołe barwy nie zdają egzaminu i to nie tylko, jeśli myślimy o kleniach. Mniej więcej połowa brań, to zassania opadającej gumki tuż nad dnem. Bywa to dość kosztownym łowieniem, gdy jest na dnie dużo zaczepów, choć efekty ilościowe w dobry dzień mogą nas zachwycić. Nie ma tu szczególnych sposobów. Trzeba dobrać ciężar przynęty do głębokości, rodzaju dna w tym jego koloru i aktywności ryb. Można dostrzec, że o jednej porze ryby celują chętnie w małe twisterki prowadzone jednostajnie w toni, a na następny dzień preferują ripperki wleczone tuż nad dnem. Jeśli jest płytko, to trzeba posyłać wabik możliwie daleko. W wodzie powyżej 1,5m i przy spokojnym zachowaniu, gatunek ten można łowić z nad dna tuż pod nogami. Nie piszę tu o prowadzeniu przynęty, bo to osobny rozdział. Praktycznie zawsze korzystam przy łowieniu w średniej rzece lub starorzeczu z żyłki 0,14mm – tu także preferuję ciemną, czarną linkę. Kij do 15g. Długość – to nam narzuca otocznie i nasze upodobania. Trochę trudniej łowi się mikrojigiem, szczególnie tymi lekki [do 0,5g], bo wymagają lżejszej wędki i bardzo cienkiej żyłki 0,10mm.