Polska klanowa, Polska kastowa…

Taki między innymi kawałek gramy na koncertach. Nie mam wątpliwości, że muzyka jest raczej niszowa, więc aplauz budzą chyba słowa, a to świadczy o tym, że ludzie są nieźle wkurzeni. [Jak ktoś chce, może wpisać sobie na youtube i posłuchać].

Doczekaliśmy czasów, w których mamy hermetyczne kasty elitarnych zawodów i klany rodzinne obsiadające rozbuchane, państwowe instytucje. Żyjemy w świecie półprawd, wielu prawd i wszelkich „nie da się”. Nasza rzeczywistość toleruje wszelkie idiotyzmy: prawne, ustrojowe, choć komplikują nam życie w sposób niezrozumiały dla krajów, może nie idealnych, jednak oferujących swoim mieszkańcom daleko bardziej przyjazny klimat. Oczywiście, mam świadomość, że są miejsca koszmarne w porównaniu z Polską, jak choćby jakaś Somalia, czy inny Mozambik. Nie wiem jak Wy, ale mnie to jednak ani nie zadowala, ani nie uspokaja. Może ktoś powiedzieć, że jestem malkontentem – dla mnie będzie to człowiek, który łatwo godzi się z rzeczywistością. Ja się nie godzę, a główny powód jest taki, iż cała nasza w wielu płaszczyznach – „porąbana” rzeczywistość, jest wynikiem działań ludzi nieuczciwych, niekompetentnych, a najczęściej zwyczajnie głupich. Po co to wszystko piszę? Czy mam nadzieję, że coś zmienię? Owszem, liczę, że zmieni się świadomość, choć paru ludzi, którzy tu już dość licznie zaglądają, bo ten sztucznie podtrzymywany polski chaos, może być trudny do zrozumienia. Sam wszystkiego nie rozumiem. Siedziałbym cicho, gdyby cała rzeczywistość nas otaczająca, była wynikiem obiektywnych trudności. Tymczasem, są to działania różnych osób, które dzięki szeroko rozumianemu prawu, powodują rzeczywistość taką, a nie inną. Stąd różne postawy. Ci, którzy są w temacie, mają dojścia, kręcą swoje lody i śmieją się z reszty. Kolejni, niezwykle zdolni, wytrwali i mający, co tu dużo mówić – masę szczęścia – walczą o swoje i dużym kosztem czasu, zdrowia, nerwów powodzi im się co najmniej przyzwoicie. Inni, którzy nie mają tej wytrwałości i cierpliwości, rzucają wszystko w diabły i wyjeżdżają. Zostaje największa grupa ludzi, którzy akceptują ten dobrobyt na glinianych nogach, mówiąc, że nic nie da się zrobić i jedni w poczuciu przyzwoitości, robią co się da, by jakoś żyć, a inni szarpią się nerwowo z rzeczywistością, „przytulając” cokolwiek na boku, jak jest okazja. Nie trzeba być jakimś niebywałym podróżnikiem, by dostrzec, nie tyle dostatek krajów jak Niemcy czy Wielka Brytania, bo one funkcjonowały przez pół wieku w zupełnie innej rzeczywistości, ale względną prostotę systemu i jego gotowość do zmiany. Diabli biorą zupełnie, gdy w zaściankowym kraju z punktu widzenia państwa jak choćby Polska [np. jakaś bida z Azji], rzeczywistość gospodarcza jest tysiąc razy prostsza niż nasza… Zwyczajnie uważam, że my, Polacy mamy takie zdolności i predyspozycje, że przy sprzyjającym klimacie przepisów, a najlepiej ich zminimalizowaniu, spokojnie budujemy swój prywatny dostatek, komfort i luksus zwykłego Kowalskiego na poziomie bardzo bogatych państw. Niestety, jesteśmy równocześnie niezwykle emocjonalnym społeczeństwem, stąd potrafimy sobie pourywać łby o takie rzeczy, jak obecność krzyża na ścianie, czy legalizacja trawy. W obu przypadkach jestem „za”, bo w żaden sposób nie wpłynie to na moją sytuację materialną, w niczym mnie też nie ograniczy. Podobnie Was. Nikomu z tego powodu nie będzie lepiej… Piszę to, dlatego, że takie mechanizmy, funkcjonują identycznie, na polach mniej strategicznych i pewnie nieznacznie „zapomnianych”, jak choćby wędkarstwo.

Abyśmy wiedzieli, w jakim miejscu jesteśmy, zapoznajmy się z sytuacją wędkarzy stanu Illinois w USA. Dane z tego roku. Jak ktoś chce osobiście sprawdzić, niech wpisze w google „fishing license for all Illinois State, 2012”. Piszę tylko o strategicznych różnicach, bo takie niuanse jak to, że rok wędkarski zaczyna się u nich w marcu, nas nie interesują. Najpierw trochę danych porównawczych. Stan Illinois ma powierzchnię około 45% powierzchni Polski, zamieszkuje go nieznacznie ponad 13 milionów ludzi. Tematami wędkarskimi zajmuje się tam Departament Zasobów Naturalnych Stanu Illinois. Cały stan podzielony jest na 5 rejonów i tyleż przedstawicielstw ma departament. Gdyby to przenieść na nasz grunt, to na takim obszarze mamy…20 okręgów! Do tego, tam całość tematów wędkarskich opędza garstka ludzi w porównaniu z armią działaczy w Polsce, a mimo to, nie rzadziej niż co dwa lata dokonują monitoringu większości cieków i wód stojących, ustalając limity, co do ilości, jak i wielkości zabieranych ryb. A ryby są – nie łowiłem [bardzo żałuję], ale widziałem. Możemy pomarzyć. U nas, to ile i czego wolno z wody wyharatać, ustala na podstawie nie wiem czego, np. „rada naukowa” przy ZG PZW, co do której kompletnie [i to już nie ironia] nie wiadomo, czym jest, bo żaden przepis statutowy o czymś takim nie mówi. Czyli jak dla mnie, decyzje takie są trzepane z rękawa. U nas monitorowanie wód na poziomie Amerykanów, spowodowałoby koszty z czarnych snów. A u nich jednak nie. Teraz złapcie się mocno fotela, usiądźcie, a najlepiej przeczytajcie leżąc –  będzie bezpieczniej; opłaty za wędkowanie na terenie wyżej wspomnianego stanu są następujące:

– jeśli ktoś przebywa na terenie w Illinois dłużej niż 30 dni, uważany jest za rezydenta [jakby obywatela stanu] i całoroczna opłata wynosi…15 dolców

– osoby niepełnosprawne, młodzież do 16 roku życia nic nie płacą

– osoby powyżej 65 roku życia – 7 dolców 75 centów

– ludzie spoza stanu – 31 i pół dolara

– dzienna licencja – 5 i pół dolara

Są dodatkowe [naprawdę symboliczne] opłaty za połów łososi w jeziorze Michigan. Jak ktoś ma kaprys, to może wykupić sobie licencję …dożywotnią za …435 $ i żadnemu działaczowi, nie przyjdzie do głowy, nakazywać dopłatę po np. 5 latach, bo coś tam zdrożało! Tam niema działaczy!!!

Oczywiście, co jeszcze raz podkreślam – ryb ogólnie jest dużo, a liczba osobników w gatunkach szczególnie atrakcyjnych, przynajmniej zadowalająca, patrząc z naszej burej perspektywy. Oczywiście są kłusownicy, którym amerykańskie prawo „urywa jaja” za ich działalność, a nie tłumaczy niską szkodliwością społeczną. Robi Wam się nieswojo? Zaczynacie już liczyć? Oto, w jakiej, czarnej, wędkarskie du…ie żyjemy. Za naszą zgodą i mimo sprzeciwu niektórych. A, i zapomniałem dodać: tam mało co się zarybia.

Mamy więc jakiś punkt odniesienia.

Jeszcze mała dygresja. Pewnie zaskoczę niektórych, ale dla mnie opłaty za wędkowanie w Polsce są do przyjęcia. Być może uważam tak, ponieważ mam szczęście zarobić więcej niż średnia krajowa. Myślę tu o tej średniej, podawanej przez media uwiązane na łańcuchu przy Wiejskiej, bo prawdziwą średnią [medianę – ilu Polaków wie w ogóle, co to jest?!], to przekraczam sporo. Natomiast zupełnie nie zadowala mnie to, co za te pieniądze mi oferują. Nasze, dzienne licencje, to są jakieś kpiny. Przykładowo: Okręg Krosno życzy sobie 40zł/dzień na wodach górskich. Przypomnę, że dniówka w Illinois, to niecałe 20zł… Jeśli jadę w rejon Krosna, to raczej nie na jeden dzień. Kogoś pogięło. Nie ważne, czy mnie stać, czy nie. Uważam, że nie jest to warte takich pieniędzy.

Zanim pójdę dalej, to, by nie zostać posądzonym o jakieś dziwne konotacje polityczne, piszę wytłuszczonym drukiem: nie jestem zwolennikiem żadnej z obecnych aktualnie w parlamencie partii. Gdybym miał możliwość, to wysłałbym je wszystkie na Antarktydę z biletem w jedną stronę.

Po zmianie ustroju, która patrząc z historycznego [mam na to papiery, jakby co], jak i ekonomicznego rozwoju wypadków, była cichym podzieleniem wpływów, a przy okazji utrącono i akurat słusznie, wiele typowych „organizacji”, charakterystycznych dla tzw. komuny. „Dziwnym” trafem ostało się kilka „społecznych” stowarzyszeń, generujących duże, a czasem gigantyczne z punktu widzenia przeciętnego Polaka pieniądze. Myślę tu o takich fenomenalnych tworach jak PZW, PZPN czy OSP…Akurat w tym przypadku uważam i Ameryki tu chyba nie odkrywam, że te obszary przypadły dawnym towarzyszom, czyli obecnym PSL i SLD. Oczywiście, by nie być włóczonym po sądach, nie twierdzę, że potężne kwoty, generowane przez te instytucje, są wykorzystywane np. w kampaniach politycznych podczas wyborów, ale teoretycznie chyba nie można wykluczyć takiego zjawiska. Nie to zresztą jest dla nas wędkarzy najważniejsze.

Narzekamy na okropnie rozbudowaną administrację PZW. Ona jest nienormalnie wielka, jak z resztą każda inna nasza administracja. Skąd się to bierze? Otóż krążące w takich strukturach pieniądze, pozwalają zatrudniać tam tabuny wszelkiej maści dyletantów, a czasem może i ludzi kompetentnych, a wyznacznikiem jest to, że jest się „po linii” dawniej bym napisał ideologicznej. Nie oznacza to, że wszyscy należą do np. PSL, ale są to krewni itp. pociotki. W ten sposób, szanowny Czytelniku, buduje się w tym kraju tzw. „teren”, który za często liche, ale stałe dochody, głosuje w ciemno na tych, którzy gwarantują skapnięcie paru złotych. Za Twoją i moją kasę, że dokonam takiej parafrazy, mam nadzieję,  czytelnej dla młodszych. Najlepsze jest to, że nawet gdybyśmy chcieli cokolwiek zmienić, to jest to niezwykle trudne. Dlaczego? W polskim, moim zdaniem celowo niezwykle zaciemnionym prawie, istnieje coś takiego, jak „podwójna osobowość prawna”, dotycząca właśnie stowarzyszeń, tzw. społecznych. Jest masa tekstów na ten temat, o różnej przystępności – każdy może poczytać, choć lektura ciężka, ale coraz więcej samych prawników, przyznaje, że to swego rodzaju kuriozum. Na czym rzecz polega? Postaram się najprościej, jak umiem przybliżyć temat. Nawiasem mówiąc, zastanawia mnie fakt, że czytając jakiś polski zapis prawny, prawie zawsze mam wątpliwości, czy go prawidłowo rozumiem. Natomiast rzadko mam takie dylematy, czytając podobne dokumenty w języku angielskim, mimo, iż znam ten język w moim odczucie dostatecznie. Ciekawie czy jestem w tym odosobniony?

Przytoczę najważniejsze moim zdaniem zapisy. Zacznę od tego, że specyficzne organizacje, między innymi PZW funkcjonowały na podstawie Rozporządzenia o stowarzyszeniach z 1932r. Dziwnym trafem, zastąpiono to rozporządzenie 7 kwietnia 1989r nowym…[dla tych, co nie zakapowali, mam nadzieję nielicznych, podpowiadam, że wtedy następowały przemiany, po tym jak zdechł, bo był niewydolny, system komunistyczny i moim zdaniem „kreowano” nową rzeczywistość]. Być może nowy dokument nie wnosił wiele – faktem jest, że nie dotarłem do ustawy sprzed wojny. W aktualnym dokumencie jest kilka, dla mnie jako zwykłego człowieka, „krzywych” zapisów. Mianowicie, ustawa mówi o nie zarobkowych celach stowarzyszeń, a inny zapis dopuszcza własną działalność, pod warunkiem, że ewentualne nadwyżki pójdą na cele statutowe. Dla mnie komedia. Do tego kontrola ma charakter tylko wewnętrzny w postaci komisji rewizyjnej. Statut, który musi być, by mogło funkcjonować stowarzyszenie, jakim jest PZW, mówi między innymi o dwóch ważnych tematach:

– trybie dokonywania wyboru zarządu

– sposobie rozwiązania stowarzyszenia

Dlatego muszę rozczarować wszystkich, liczących na to, że coś zmieni się odgórnie. Chyba nikt nie uwierzy, że zarząd sam się rozwiążę lub poda do dymisji. Na dodatek, państwo może ingerować tylko w dwóch przypadkach:

– gdy łamane jest prawo [np. nielegalne zarybienia, gdyby je udowodnić]

– gdy łamane są zapisy statutowe

To dlatego, by użyć bardziej czytelnego przykładu, ludzie z PZPN-u śmieją się wszystkim w nos i możemy ich cmoknąć. Z PZW jest o tyle „łatwiej”, że nie stoi za nimi jakaś mafijna FIFA, która straszy, że zaraz wyłączy nas z rozgrywek międzynarodowych – nawiasem mówiąc, przy tym, co prezentują nasi kopacze – żadna strata.

I teraz dochodzimy do sedna, czyli tej całej podwójnej osobowości prawnej. Polega to na tym, że jednostka centralna jako stowarzyszenie [np. PZW] i jego jednostki terenowe [okręgi PZW], są samodzielnymi bytami prawnymi, co prowadzi w przypadku PZW do tego, że cele i  obowiązki PZW i danego okręgu/okręgów, nie muszą być tożsame, a czasem mogą być sprzeczne! Najlepiej zrozumieć to na przykładach. Pierwszy, fikcyjny. Wyobraźmy sobie, że z zarządu PZW w Warszawie wychodzi decyzja o wpuszczaniu gdzie popadnie pstrąga tęczowego. Pomijam fakt, czy to źle czy nie, bo są i zwolennicy. Fakt, że na dzień dzisiejszy to złamanie prawa. I teraz jakby jakiś sąd, prokurator wziął się za to, to konsekwencje ponoszą, każdy okręg osobno. Może poleciałaby jakaś głowa na szczycie, ale PZW jako organizacja, jest nie do ruszenia. Inny przykład z rzeczywistości [smutnej] tym razem. W okręgu X są jeziora. Działa tam zarząd okręgu X i ileś kół wędkarskich. Niestety, jeziora na tym terenie są pod bezpośrednią pieczą już nie tego okręgu, tylko PZW jako całości i Zarząd Główny PZW, może  [i robi to!] udostępnić te jeziora Gospodarstwu Rybackiemu… Czyli wędkarze z okręgu X płacą za to, że chcą łowić ryby, których gros wyławiają rybacy… Mam nadzieję, że wszyscy ten przykład zrozumieli. Dla mnie jakaś masakra. Rewelacyjnym przykładem sprzysiężenia „tajemnych sił”, jest „niemoc” PZW Kraków, odnośnie udostępnienia Zalewu Dobczyckiego na Rabie, chyba jedynego tego typu zbiornika w kraju, całkowicie zamkniętego dla wędkarzy. Ponieważ część mojej rodziny pochodzi z tamtych stron i można powiedzieć, że spędziłem większość wakacji w czasie budowy zapory i pierwszych lat jej funkcjonowania, mogę napisać tylko, że tzw. „odłowy kontrolne”, pod względem ich rozmiarów, mogą, co najmniej budzić zdziwienie.

Po co są zarybienia? W moim odczuciu chyba głównie po to, by jeśli nie „przytulić” paru złotych, to choćby po to, by zatrudnienie miała całkiem liczna grupa ludzi. Jacy to ludzie? Kombinujcie, domyślcie się. Wszak to „teren” głosuje na niektóre partie.

Od razu powiem, że nie jestem zupełnym przeciwnikiem zarybień. Chwaliłem nawet PZW Kraków, za jakość i skuteczność zarybień  w 2010 i 2011r. Problem tylko w tym, że duża ilość ryb, szczególnie dużych NIE JEST W INTERESIE PZW. Dlaczego? Bo zarybienia straciłyby sens. To dlatego między innymi, nie przeszła petycja odnośnie górnych wymiarów ochronnych. Wyobraźcie sobie taką sytuację:

– wędkarze nagle przestają zabierać ryby

– prawo jest niezwykle surowe dla kłusownictwa

Okazuje się, że każdy, nawet zielony wędkarz łowi sporo, choćby średnich ryb. Pytam: CZY BYŁBY SENS POBIERANIA TAK DUŻEGO [zdaniem większości wędkarzy] HARACZU, KTÓRY W OBECNEJ CHWILI IDZIE PONOĆ W OGROMNEJ WIĘKSZOŚCI, [w co nie wierzę] NA ZARYBIENIA? Nie! Opłaty musiałyby być symboliczne! Wystarczyłoby kilkunastu ichtiologów, kilkanaście aut i z 10 kumatych osób do opisania i archiwizowania koniecznych treści, raportów z monitoringów. Straciłyby sens te wszystkie zjazdy, wybory, utrzymywanie lokali, cała przegięta logistyka. Panowie od wiecznej produkcji karpia, musieliby coś wymyślić. Czy to zniszczyłoby część polskiej gospodarki, posłało ileś tam osób na bruk? Być może, ale przeciętnego Polaka nikt się nie pyta, co zrobi, zwalniając go z pracy. Poza tym panowie od wszelkiego narybku daliby sobie radę. Wystarczy spojrzeć, jak rozwijają się komercyjne łowiska. Ale straciłby tzw. „teren”, czyli w kolejnych wyborach mogłoby być za mało głosów, by wejść do parlamentu i dalej ciągnąć ten cyrk. A jak jest? Popatrzcie. Limity ilościowe i wielkościowe – chore. Dlaczego? Bo ryb będzie mniej. Trzeba będzie zarybiać. Kary dla kłusowników – śmieszne. Dlaczego? Bo ryb będzie mniej. Trzeba zarybiać. Poza tym „lud” powinien mieć dojście do tzw. „pożytków”, choćby nielegalnie, ale bez większych konsekwencji. To nie kto inny, jak PSL, dwa lata temu gardłowało na falach Pr III Polskiego Radia, by nielegalny połów ryb był wykroczeniem, a nie przestępstwem. Odniosłem wrażenie, że pytając o to na corocznym zebraniu koła, wprawiłem przedstawiciela okręgu w kłopot. Ci goście przyjeżdżają, pobajdużą w stylu „wicie, rozumicie”, słucha tego 10 osób na krzyż, z których połowa nic nie czai, a część przyszła spotkać się z kumplami. Zanieczyszczenie rzeki? Super, ryb mniej, powód by zarybić. Znacie zapewne sprawę zatrucia Białej Tarnowskiej w maju tego roku. Poniżej wytłumaczenie, które zaserwowano ludziom: „Wstępne badania inspektorów ochrony środowiska wskazują na to, że do śnięcia ryb przyczyniły się wysokie temperatury i ulewa oraz niski stan wody w rzece Białej Tarnowskiej.”  Toż to wytłumaczenie dla idiotów. Uważam, że mają mnie za głupka, jeśli nawet się nie wysilono, na sensowne argumenty. Bo cytowane są zwyczajnie nie do przyjęcia, dla trzeźwo myślącego wędkarza.

Czy zastanawialiście się, dlaczego Państwowa Straż Rybacka podlega nie PZW tylko wojewodom? Czy kiedyś zastanawialiście się, dlaczego nie ma Państwowej Straży WĘDKARSKIEJ? Bo mało ryb, to powód do zarybiania. Mało ryb, lub dużo małych ryb ZAWSZE będzie pretekstem do zarybiania. Wędkarzu! Niezależnie, czy zabierasz ryby czasem, czy zawsze i ile się da [jednak zgodnie z regulaminem], choćby nie wiem jakie były zarybienia, ryb będzie brakować dla Ciebie i Twoich kolegów i dla mnie, ponieważ jest nas za wielu, a ryby nie rosną w tydzień. Świetnie zapowiadającą się rzekę długości 40km wyczyścicie w dwa miesiące. Oczywiście prawo na to zezwala. Ale nie miejcie potem pretensji o dwie rzeczy:

– że kolejne wypady kończą się marnymi wynikami

– że ciągle będą rosnąć stawki za opłaty – wszak trzeba utrzymać armię ludzi, zajmujących się głównie zarybianiem przekładaniem makulatury, której im więcej, tym lepiej

Niezadowolonym zawsze rzuci się na pożarcie strażników SSR. Nieważne czy etatowych, czy nie. Jest ich tak mało, ich kompetencje są tak niewielkie, że nie są w stanie upilnować kilku małych rzek, a co dopiero wszystkich w okręgu! Efekt? Pilnuje się w miarę tylko wód stojących. Dlatego PZW, powinno zostać pozbawione nadzoru nad wodami płynącymi, bo nie jest w stanie/nie chce? się nimi opiekować. Odcinki no kill? Ha, ha ha – darmowa jadłodajnia dla cwaniaków z kartą i bez niej. Zarybimy! Zarybimy? Będzie jak od sierpnia 2012r na Rudawie – darmowa wyżerka dla kłusowników. Za naszą kasę! Kontrole? Przecież sezon się kończy w sierpniu, to po co kontrol nad pstrągową wodą w jesieni? Nie ma tam wtedy wędkarzy. Owszem uczciwych nie ma… Znów mało ryb. To zarybimy…. Kasa leci. Nasza kasa. Rzućcie okiem na poniższą tabelkę. To bardzo wąskie [zdaję sobie z tego sprawę], ale dające do myślenia dane, z moich dwóch lat nad Krzeszówką.

zmienne:

rok 2010

rok 2011

rok 2012

ilość wyjść nad wodę

16 [średnio 5 godzin] od 16.03 do 26.08

29 [średnio 5 godzin] od 11.02 do 28.08

16 wyjść [średnio 4 godziny] od 19.02 do 20.07

złowione ryby miarowe

11 sztuk [największa 36cm]

25 sztuk [największa 39cm, liczne 33-36cm]

8 sztuk, głownie na początku sezonu [największa 35cm]

kontakty z ewidentnie miarowymi pstrągami [ryby spięte]

13 sztuk [jeden ponad 40cm]

14 sztuk

4 sztuki

wyjęte ryby niemiarowe, powyżej 25cm [stary wymiar]

7 sztuk

42 sztuki

4 sztuki

niemiarowe ryby spięte w wielkości około ponad 25cm

5 sztuk

16 sztuk

7 sztuk

ogólna ilość złowionych pstrągów

386 sztuk

260 sztuk

128 sztuk

wędkarze/ kłusownicy

zero

spotkałem jednego wędkarza, kłusownicy szaleją od sierpnia

tabuny wędkarzy, kłusownicy na non stopie

Gdybym zaczął sezon w tym roku z końcem kwietnia, to nie maiłbym, o czym pisać w temacie pstrągów. Szarańcza, która przeszła nad rzeką plus teraźniejsze prace, wytrzebiły do cna wszystko, co nieznacznie większe, a i nieźle dały się we znaki zarybieniom. Czyli zarybienia nie dadzą rezultatu. Trzeba będzie powtórzyć. W ostatnią niedzielę miały być spinningowe zawody o puchar prezesów czy jakoś tak. W kole poproszono mnie bym wystartował. W sumie nic by z tego nie wyszło, bo miałem koncert, ale dzień wcześniej zadzwonił sekretarz koła, informując mnie, że zawody na Rudawie odwołano, ze względu na znikomą ilość ryb…

Jaki finał tej całej pisaniny? Narzekać może każdy, wskazać kierunek nie. Pozwolę sobie na pięć sugestii – a Wy myślcie, co chcecie.

Po pierwsze skopiujcie ten tekst, drukujcie, dajcie znajomym wędkarzom do czytania. Dwa. Chodźcie na zebrania kół, zadawajcie trudne pytania, mówcie o tym, co Wam się nie podoba. Trzy. Tu już życzeniowość: ciekawe co by się stało, gdyby pojawiła się liczna grupa, dajmy na to z 100 tysięcy osób, która nagle zechciałaby jakiejś alternatywy stowarzyszeniowej? To nie takie niemożliwe, choć trudne do zorganizowania – moim zdaniem podtrzymywany sztucznie podział na ponad 40 okręgów, jest dodatkową przeszkodą, bo ciężko zebrać większą grupę z w miarę jednego terytorium. Ale… Wędkarzy – członków PZW będzie ubywać, młodzież dorasta i przynajmniej cześć umie liczyć, cześć ma energię i nie godzi się na ściemę. Po czwarte: zastanawiam się, co by było, gdyby nagle wprowadzono powiedzmy 30zł opłaty/rok, dla wędkarzy deklarujących wypuszczanie wszystkich ryb, przy równoczesnych karach, powiedzmy 1000zł za zabraną jednak sztukę… Ale byłaby jazda!!! I w końcu po piąte. Nie głosujcie ciągle na tych samych cwaniaków, niezależnie jak zmieniają sobie nazwę swojej stajni. Ja wiem, że fajnie być w „ klubie” tych, co wygrywają, także dotyczy to wyborów – wielu ludzi, choć przez chwilę może pomyśleć, że wygrali, cokolwiek to znaczy, a zacznijcie ryzykować. Moim zdaniem nic nie tracimy. Ja od 12 lat nie pluję sobie w brodę, jak co niektórzy moi koledzy po ostatnich wyborach. Teraz ich trafia. Ale chcieli, to mają.

Zapytałem ostatnio mojego syna, jak jest z kryzysem w Irlandii [Igor jest tam już prawie 10 lat]. Odpowiedział mniej więcej tak: jak cichnie muzyka w radiu, to mówią tylko o kryzysie. Tylko kryzys u nich oznacza, że stracili dwa z trzech domów i trzy z pięciu aut, które mieli na kredyt i teraz mają jeden dom i dwa auta. Tam też kręcą wałki, tylko zupełnie inaczej wygląda start w życie za 2 tyś euro, a zupełnie inaczej za 1500zł u nas.

No i w Irlandii są niezłe ryby. I duuużo….

P.S. To na razie tyle w tym nieatrakcyjnym, aczkolwiek koniecznym do poruszania od czasu do czasu temacie. Pojutrze wyjeżdżam nad San. Nie wiem, czy dam radę, bo tam gdzie będę nie ma internetu, ale może coś wykombinuję i co dzień – dwa, postaram się zamieszczać króciutką relację z tego jak było. Mam nadzieję, że będą pozytywne powody do naskrobania paru słów. W końcu dniówka, to 40zł…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *