Szukaj
Close this search box.

Polemika

Kilka dni temu otrzymałem dłuższy mail, będący niejako odpowiedzią na moje, krytyczne w ostatnich miesiącach słowa pod adresem PZW Kraków. Uznaję to za komplement pod adresem mojej strony, ponieważ jakkolwiek tekst dotyczy stanowiska jednej osoby, jednak pracującej przy zarządzie Okręgu Krakowskiego, co dla mnie oznacza, że moja pisanina zatacza coraz szersze kręgi i zaczyna być opiniotwórcza. Za zgodą autora zamieszczam cały list, ponieważ myślę, iż wielu z Was chętnie zapozna się z takim punktem widzenia, tym bardziej, że treść jest pisana wg mnie w dobrym duchu i w dobrej intencji, choć ja inaczej interpretuję przedstawianą rzeczywistość. Nr telefonu i adres mailowy autora zachowałem do mojej wiadomości ponieważ, nie wiem czy Pan Maciej życzyłby sobie bym je upublicznił.

Maciej Kluba

Szanowny Pan

Adam Kozłowski,

wedkarskiewakacje.pl

Szanowny Panie,

Na wstępie wypada mi napisać, choć kilka słów o sobie. Jestem wędkarzem, z tej samej z resztą okolicy, co i Pan, przede wszystkim spławikowym, lecz ostatnimi czasy zakochałem się w spinningu, choć niewiele o nim jeszcze wiem. Nie mieliśmy okazji się poznać, ale widzieliśmy się ostatnio nad Wisłą przy zaporze (17.07), gdzie wyskoczyliśmy z kolegą (częstym gościem w tym rejonie) na godzinkę pomachania kijami. Nie jestem „typowym mięsiarzem”, ok. 95% swoich corocznych połowów wypuszczam, całując na odchodnym (pozostałe max 5% – w tym roku np. 2 karpie jak dotąd – to zabrane ryby pochodzące tylko z łowiska specjalnego koła). Pochodzę z Krakowa, ale od kilku lat mieszkam w Krzeszowicach. Jestem dość mocno związany z PZW zarówno na poziomie służbowym – pracuję w biurze Zarządu Okręgu PZW Kraków, jak i społecznie – staram się znaleźć czas na pracę w Zarządzie Koła Krzeszowice i jako strażnik SSR, komendant Grupy Terenowej Krzeszowice. Tegoż czasu, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, mam wybitnie niewiele, przede wszystkim ze względu na powiększenie się rodziny, było nie było dwójka małych dzieci potrafi być absorbująca.

Ale do rzeczy. Od pewnego czasu z uwagą śledzę Pańską stronę wedkarskiewakacje.pl. Nie jest moim celem kadzić Panu, niemniej muszę stwierdzić, że teksty czyta się doskonale a i zdjęcia zasługują na pochwałę. Chylę czoła.

Długo zastanawiałem się nad tym, czy podjąć z Panem pewnego rodzaju polemikę. Tekst pt. „Ponura diagnoza” z 22 lipca, przesądził definitywnie o konieczności napisania niniejszego listu. Nie chciałbym toczyć ciężkich bojów i podnosić bezsensownego larum w komentarzach do Pańskich tekstów, decyduję się, zatem na bezpośredni kontakt mailowy.

Chciałbym odnieść się do spraw, które na swoim blogu poruszył Pan w kilku tekstach. Proszę wybaczyć, że nie odnoszę się do nich w sposób dosłowny (nie cytuję Pańskich słów i dodaję własnego komentarza), ale wydaje mi się, że Pańskie generalne opinie i krytyczne sądy są dość oczywiste. Zatem:

1. Sprawa podejścia PZW Kraków do ochrony wód płynących.

Pracując w biurze ZO mam okazję obserwować „poczynania” moich kolegów – strażników SSR. W obecnej chwili na etacie strażników ZO zatrudnia 3 ludzi (jeden z nich na pół etatu). W pierwszym półroczu bieżącego roku przeprowadzili oni 113 kontroli obejmujących wody PZW, ujawniając 45 wykroczeń i przestępstw. Skontrolowano 1557 wędkujących. Obwody rybackie Wisła 2 i Wisła 3 były kontrolowane 82 razy. Obwód Rudawa 1 – 27 razy. (jeśli będą Pana interesowały pełne dane za ten okres, być może uzyskam zgodę na przekazanie Panu sprawozdania). Dla porównania pozostałych 202 strażników społecznych dokonało 419 kontroli (W2 – 60, W3 – 54, Rd1 – 13), sprawdzając 4605 wędkujących i ujawniając 48 wykroczeń. Dlaczego telefony strażników milczą w weekendy? Powodów może być wiele, czysto ludzkich. SSR nie ma (jak np. policja) 24 godzinnych służb. Po 8 czy 10 godzinach w terenie, nieraz w nocy, 5 czy 6 dni pod rząd, trzeba odpocząć, spać, być na urlopie… Chyba, że nie każdemu wolno. Etatowi strażnicy pracują w różnych godzinach, również w soboty i niedziele. Powód problemów z upilnowaniem wód leży raczej w tym, że ludzi, którzy w ten sposób pracują, jest tak niewielu, a kary za wykroczenia najczęściej zbyt niskie.

Punkt widzenia, że PZW ma w nosie problem kłusownictwa i przeławiania naszych rzek, jest krzywdzący. Dla nas, pracowników biura, jest to problem, ale bez odpowiednich nakładów środków, bez liczniejszej ekipy, nie uda nam się z tym zrobić za wiele. W samym zarządzie są ludzie myślący podobnie. Są niestety też tacy (a co gorsza mają liczebną przewagę w głosowaniach), którzy każdą złotówkę wolą pakować w zarybianie, sport lub cokolwiek innego… Problem jest głębszej natury i nie chciałbym go tu drążyć, niemniej konflikt na linii Zarząd (społeczny) – Biuro (etatowe) jest i odbija się negatywnie na szeroką skalę.

Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie, mam wrażenie, że trafne – na każdą historię w stylu tej z sumem przypalikowanym w wodzie, byłbym w stanie odpowiedzieć taką o złapanym kłusowniku, czy wędkarzu idiocie. Tyle, że ludzie wolą utyskiwać, niż doceniać.

2. Sprawa „mieszańców” na Rudawie.

Bez rozwodzenia się. PZW Okręg Kraków nie zarybił wód otwartych obwodu rzeki Rudawy gatunkiem innym niż pstrąg potokowy i lipień. Byliśmy zaskoczeni „inwazją” palii (lub mieszanki z palią). Ryba pojawiła się w Rudawie, to fakt, ale czy było to działanie celowe, czy awaria w którymś z ośrodków hodowlanych, nie wiemy i już się nie dowiemy. Nieoficjalnie słychać było pogłoski o jednym i o drugim. Jednego jestem pewien i za to ręczę – Biuro ZO PZW Kraków nie miało z tym nic, podkreślam nic wspólnego. Każdy wydatek musi być dokumentowany fakturą i przechodzić przez księgowość, każda faktura (również te z Kół) na zakup ryb, musi być potwierdzana przez okręgowego ichtiologa. Jeśli było to zarybienie, to „dzikie” i niezgodne z prawem. Co do kondycji ryb – nie przeprowadziliśmy badań weterynaryjnych, to błąd. Ale na podstawie opinii ichtiologów (dwu, niezależnie pytanych) oglądających zdjęcia ryb, wnioskujemy, ze były to uszkodzenia ciała powstałe mechanicznie (w hodowli, w transporcie, po ataku ptaka czy drapieżnego ssaka – nie wiadomo). Wiem, że trafiły się Panu i kolegom potokowce z podobnymi objawami, niemniej były to przypadki jednostkowe, co nie obala teorii o uszkodzeniu mechanicznym. A może po prostu chciałbym, żeby tak właśnie było.

3. O sytuacji na Rudawie słów kilka.

W jednym z ostatnich felietonów opisuje Pan wyprawę nad Rudawę / Krzeszówkę. Odniosę się do kwestii, która wydaje mi się być istotna – problemu kłusowników i dużej presji wędkarskiej, a w konsekwencji przetrzebienia rybostanu rzeki.

Działam w SSR stosunkowo krótko, ale już zostałem wybrany komendantem grupy terenowej przy Kole PZW Krzeszowice. Szczerze, myślę, że był to wybór z serii – z braku laku, dobry kit. Niech mi Pan wierzy, lub nie, mając do dyspozycji czterech ludzi, nie mam zbyt wielkich możliwości. Dodatkowo brak czasu, bo nie brak chęci, powoduje, że intensywność kontroli na terenie Krzeszowic, Rudawy, Zabierzowa nie jest tak intensywna jak być powinna. Choć na pewno intensywniejsza niż w latach poprzednich. Dodatkowym problemem jest to, ze posesje graniczące z rzeką, są dla nas niedostępne, a to właśnie ich właściciele lamią przepisy najczęściej. Osobiście kontrolowałem brzegi Rudawy i Krzeszówki 9 razy, od marca do czerwca. GT Grzegórzki jeden raz, GT Zwierzyniec trzy razy. W sumie, wraz z strażnikami etatowymi ZO, przeprowadzono 40 kontroli. Wiem, o co najmniej czterech przypadkach ujawnień SSR, zakończonych mandatami nałożonymi przez Państwową Straż Rybacką. Co do tej ostatniej instytucji (informacja nieoficjalna) kontrolowała ona rejon 1 raz w tym roku.

Wydaje mi się, że kłusownicy i wędkarze zabierający ryby z łowiska, to tylko część problemu (zapewne lwia część) nie zaś jedyny powód. Warto wspomnieć tu o przypadku z końca ubiegłego roku. Na jednym z dopływów Krzeszówki, będącym w latach poprzednich miejscem tarła potokowców, zaobserwowano obsypującą się ziemię i gruz z działki sąsiadującej z wodą. „Osypisko” było na tyle duże, że zatamowało bieg wody, powodując wylanie na pobliskiej łące i poważne zanieczyszczenie wody. Nie muszę chyba wyjaśniać, że ze złożonej w tamtym rejonie kilka dni wcześniej ikry, nie zostało nic… Podobnych przykładów nie brakuje. Sprawa jeszcze się nie skończyła, jak dotąd udało się wymusić na właścicielu działki udrożnienie biegu rzeki a na organach państwowych ukaranie go wysoką grzywną. Ale jak mówię – sprawa jeszcze trwa.

W kwestii inwestycji przy oczyszczalni, mam prośbę o konkretną lokalizację i jeśli do wody trafiła ziemia (śmieci, gruz, cokolwiek) ewentualne fotki. Pojadę osobiście i zrobię kolejną sprawę lub poproszę o to kolegów. Panie Adamie, podejście „nikt nie przyjedzie” chyba nie współgra zbyt dobrze z Pana troską o „pstragową rzeczkę”. Odrobinę wiary. Pamięta Pan śmieci wyrzucane przez mieszkańców nad Krzeszówkę? Interweniowaliśmy po Pana informacji – straż miejska wlepiła kilka niemałych mandatów.

Na koniec – niech Pan zapisze sobie mój numer, jeśli coś dzieje się na moim terenie, jest szansa, że się zjawię lub podeślę swoich strażników. W każdym razie mieć nie zaszkodzi.

Mam nadzieję, że czytając moje powyższe wynurzenia, rozumie Pan moje intencje i próbę „obrony” PZW i siebie samego. Jeśli przyszłoby Panu do głowy, z jakiegoś powodu opublikować część, czy całość z powyższego – śmiało.

Życzę serdecznie wielu wspaniałych okazów i udanych wypadów nad wodę, licząc na to, że kiedyś uda nam się spotkać – może skorzystałbym z rad doświadczonego spinningisty.

Łączę wyrazy szacunku,

Maciej Kluba.

Początkowo zastanawiałem się, czy teraz podsumowywać mój „sezon” pstrągowy – chciałem to zrobić z początkiem września, ale że dla mnie właśnie się skończył… List Pana Kluby stał się dodatkowym bodźcem, by zabrać w tym temacie głos. Cóż mogę na cytowany list powiedzieć? Po pierwsze, nie różnię się z jego Autorem, a jeśli to niewiele, co do przedstawianych faktów. Natomiast mój punkt widzenia jest totalnie odmienny, co do ich interpretacji i wartościowania, na którym Pan Kluba mniej się koncentruje. Uważam, że jako odbiorca oferty PZW Kraków, finansowanej w części za moje pieniądze [w moim odczuciu coraz częściej wywalane w przysłowiowe błoto], mam prawo do krytyki. Tym bardziej, że nie mam wątpliwości – nikt z Was, ani ja również, nie wrzuca nawet 5zł w kibel i nie spuszcza wody.

Moje widzenie problemu jest takie.

Ad1) Sprawa podejścia PZW Kraków do ochrony wód płynących.

Pan Kluba zamieścił szereg danych, co do ilości kontroli w kręgu. Chyba dobrze rozumiem, że dotyczą one kontroli SSR. Tymczasem ja nigdy o ile pamiętam, nie krytykowałem społecznych strażników. W przypadku z „upalowanym” sumem, dzwoniliśmy z kolegą na numery telefonów Państwowej Straży Rybackiej, gdyż te akurat mamy. Dlatego miałem pretensję, że telefon nie odbiera. Do głowy mi nie przyjdzie krytyka kogoś, kto społecznie, [choć nie cierpię tego słowa, gdyż w polskiej rzeczywistości strasznie się zdewaluowało], wykonuje robotę, którą w moim odbiorze, powinna być w 100% wykonywana przez jak najbardziej oficjalne, zawodowe komórki do tego powołane. Tak samo nie mam pretensji do policjantów z Komisariatu Wodnego [uważam, że są bardzo skuteczni i aktywni], ale latem większość z nich jest delegowana na różne jeziora i najzwyczajniej ich nie ma. Dlaczego tak mało jest strażników zawodowych? O tym przeczytacie przy okazji kolejnych przemyśleń, jeśli przebrniecie przez ten dość długi tekst. Zachęcam szczególnie ludzi młodych, którym robi się „siekę” z mózgu już w szkole i większość zwyczajnie akceptuje zastany stan rzeczy jako normalny. Normalny nie tylko w wędkarstwie Nie jest normalny!!! I dotyczy to większości płaszczyzn życia w tym kraju. A jak nie przeczytacie, to kupując bezkrytycznie nasz dobrobyt na glinianych nogach, kiedyś będziecie musieli zasuwać za czapkę gruszek, albo zapuścić korzenie w jakimś bardziej przyjaznym kraju.

Wracając do kontroli. Dość dawno temu pisałem o raporcie, jaki u mnie w kole, przedstawił ówczesny dyrektor PZW Kraków, pan Łabuś. Dość pokaźna liczba kontroli ujawniła wtedy, tak niewielką liczbę wykroczeń, że szybko policzyłem, że to nawet nie procent, a dziesiętne promila i wynika z tego, że żyjemy w okręgu, [jeśli nie w kraju] kryształowej uczciwości. Tymczasem wiemy wszyscy jak nad wodami jest. Nieznacznie zmieszany i naciskany przeze mnie na forum zebranych, mój adwersarz przyznał, że te kontrole w ponad 90% dotyczyły wód…wspólnoty. Zrzucanie odpowiedzialności przez, dla mnie nieszczerą, politykę troski o wody płynące na barki strażników społecznych, jest zwyczajnym mydleniem oczu przez PZW nie tylko krakowskie. A tak w moim odczuciu jest. Dane pana Kluby sugerują właśnie, że wody płynące są skazane na garstkę strażników społecznych. A ich kontrole pokazują średnio 10% wykroczeń. Czyli już nie promile. I chyba dotyczy to wędkarzy, czyli tych, którzy mają uprawnienia [kartę wędkarską]. Jakby do tego dorzucić stado zwykłych kłusowników, to wygląda to tragicznie, zważywszy, że często łowię w otoczeniu ludzi, którzy w oczy mi się śmieją, mówiąc, tu cytat: „karta? – panie – tylko frajerzy to kupują”. Trudno się z tym pogodzić, a równocześnie, trudno nie przyznać racji. Ja znam tylko jeden rejon na wodzie płynącej, regularnie kontrolowany: to stopień Przewóz [mimo to i tam sporo kłusowników oraz wędkarzy „naciągających” regulamin, łowiąc z cypla już w strefie niedozwolonej]. Pozostałe rejony? Śmiechu warte. Łowiąc nad Krzeszówką/Rudawą od Krzeszowic po Kochanków, odkąd mam kartę [1987r] byłem kontrolowany…zero razy. ZERO!!! Ludzie ja tam mieszkam, nie bywam nad tym odcinkiem okazjonalnie, dwa razy w roku, tylko kiedy mi się chce, a raczej chciało. Dlatego jeszcze raz powiem krótko: nie mam pretensji do SSR. Mam pretensję do PZW – ludzi, którzy beznadziejnie zarządzają, między innymi moją kasą, bo konstrukcja prawna PZW, na to pozwala [ o tym w kolejnym tekście]. Nadmienię tylko, że w 2009r nastąpił jednosezonowy cud. W pewnym rejonie byłem kontrolowany 10 razy na przestrzeni maj – październik, a kontrol widziałem kilkanaście razy – byli to strażnicy zawodowi. I co? Kłusownictwo w biały przynajmniej dzień spadło do zera! Rzecz niebywała. Wędkarzom myślącym żołądkiem, też się dostało i przestali tam jeździć. Ponieważ zaczęto już z początkiem wiosny, efekt był taki, że parokilowe bolenie łowiłem na zawołanie. „Przyzwyczajono” miejscowych, że nie opłaca się kłusować. Czyli można. Już rok później byłem kontrolowany raz, a rok temu znów zero. W tym roku zero. Szybko pojawiła się szarpakowa hołota, która w biały dzień łowi jak chce. Głównie w soboty i niedziele. Ryb znów jak na lekarstwo.

Sam autor listu stwierdza: „Dla nas, pracowników biura, jest to problem, ale bez odpowiednich nakładów środków, bez liczniejszej ekipy, nie uda nam się z tym zrobić za wiele. W samym zarządzie są ludzie myślący podobnie. Są niestety też tacy (a co gorsza mają liczebną przewagę w głosowaniach), którzy każdą złotówkę wolą pakować w zarybianie, sport lub cokolwiek innego…” Mogę się pod tym tylko podpisać. Wiedzą już o tym chyba wszyscy, liczący swoje pieniądze wędkarze, oraz ci mniej liczni – kontestujący całą sytuację, młodzi – zbuntowani.

Ad2) Sprawa „mieszańców” na Rudawie.

W temacie hybryd, czy „źródlaków” powiem tyle: chyba nikt nie wątpi, że wszystko w Biurze Zarządu musi mieć potwierdzenie na papierze. Problem polega na tym, że papier przyjmie wszystko, szczególnie w tym kraju. Jestem dość ufnie nastawionym do ludzi człowiekiem, ale w stosunku do wszystkich, państwowych instytucji, a szczególnie o charakterze społecznym, fundacji itp., jestem skrajnie nieufny, ponieważ, na non stopie mam przykłady i dowody, jak jestem robiony w balona przez nasze państwo, które umożliwia nieuczciwym/chciwym ludziom, wykorzystywać wszelkie zawirowania tego metra piany na polskim prawie, by szyć kasę na boku. Dlatego przyjmuję Pana słowa o tym, że wszystko jest ok. i wierzę Pana wiedzy, traktując ją, jako tylko Pana wiedzę. Za „krótki” jestem, by pisać więcej, bo nie mam nerwów, czasu i kasy na sądzenie się z PZW. Natomiast cała sytuacja jest dla mnie zbyt mętna, by wierzyć, że hybrydy to był „desant” znikąd. Choćby taka przesłanka: jeżeli rzeczywiście było to dzikie, nielegalne, niezgodne z prawem zarybienie obcym gatunkiem, to dlaczego PZW Kraków, nie wniosło o śledztwo w tym kierunku, wszak było to działanie na szkodę nas, wędkarzy – chyba, że PZW twierdzi, że było pożyteczne… O ile wiem, to nikt w tym temacie się nie zająknął. PZW oficjalnie nie poruszając tematu, olało sprawę, przejawiło postawę na zasadzie „przewróciło się niech leży”, za którą w poważnych instytucjach ludzi zwalnia się z pracy. Ja odbieram to, jako zlekceważenie mnie i mojej jakiejś tam kasy, którą muszę płacić na rzecz PZW, ponieważ nie ma alternatywnej, konkurencyjnej organizacji o podobnym profilu, do której jako niezadowolony klient mógłbym się zwrócić.

Teraz podam, oczywiście hipotetyczny przykład, jak można na boku dorobić. Ryby mają to do siebie, że wpuszczone do rzeki, są trudne do policzenia, a polscy wędkarze mają tendencję do zeżarcia wszystkiego, co ma łuski, a co z kolei w ogólnym rozrachunku może świetnie maskować wszelkie „krzywe” zarybienia. Proszę sobie zadzwonić, ewentualnie udać się osobiście do dowolnej hodowli ryb, która ma w swej ofercie łososiowate, lub taki materiał zarybieniowy może sprowadzić. Ceny są różne, ale pstrąg potokowy jest droższy, niż wszelkie hybrydy, które są nieopłacalne, gdyż oficjalnie można je wpuścić, co najwyżej do wody zamkniętej. Można je, też próbować odsprzedać do supermarketu, jak są już za duże, za dużo żrą i są zwyczajnie za drogie w utrzymaniu, ale choćby to, że trzeba je na ogół transportować na swój koszt już zniechęca. Przy dobrej sztamie między kupującym, a sprzedającym wpisuje się pstrągi potokowe, wystawia fakturę na pstrągi, płaci jak za pstrągi potokowe i wpuszcza do wody „pstrągi”. Nadwyżkę, tym większą im więcej ryb zakupiono, bo mieszańce są realnie tańsze, zwyczajnie można podzielić wg uznania wspólników. Jak ryba jest już w wodzie, to teraz rzeczy idą naturalnym torem. Nadchodzi sezon, wędkarze łowią, w przytłaczającej większości są nawet bardzo zadowoleni, bo ryby biorą jak głupie w dużej obfitości, cześć nawet nie rozróżnia, że to nie pstrągi, a jeśli nawet to cieszy się, bo pół kilo, to pół kilo, tylko jakiś rozkapryszony Kozłowski ma pretensję. Mam, i nie chodzi mi o wyłowienie hybryd, co zajęło niecałe dwa miesiące, tylko o zmasakrowanie przy tej okazji wspaniale odbudowującej się populacji pstrąga, bo wieść niosła się szeroko i nad rzekę waliły tłumy wędkarzy w ogromnej większości nie przepuszczające czemukolwiek, co miało wymiar lub było jemu bliskie… Da się zrobić?

Na spokojnie – jak kiedyś napisałem – wolę by w wodzie były jakiekolwiek ryby, niż by ich nie było. Nie mogły się te hybrydy pojawić poniżej Mydlnik, gdzie pstrąg jest wyczyszczony w pewnie 99%? Bo nie wierzę, że to przypadek.

Teraz już bardziej dla ciekawostki – strasznie samego mnie to interesuje – rozważmy wariant awarii w jakiejś hodowli. W zasadzie w grę wchodzą:

– hodowla w Czatkowicach [Krzeszówka]

– hodowle na dopływach Rudawy [rejon Dubia]

– komercyjne stawy w dolinkach [np. Będkowska]

– stawy Instytutu Ichtiologii w Mydlnikach

Jakie są fakty? Ryby były regularnie łowione –  nie boję się tego słowa – w wielkiej obfitości od pierwszych dni sezonu na całej, co ważne długości rzeki. Mam z różnych źródeł zdjęcia z Błoń, rejonu Zabierzowa i połączenia Dulówki z Krzeszówką – ten sam okres. Ryby były bardzo równomiernie rozprowadzone. Każdy, kto w okresie koniec lutego – początek kwietnia, czyli w czasie, gdy jeszcze były te ryby, bywał nad wodą potwierdzi, że hybrydy miały ewidentne tendencje do schodzenia w dół wody. Tylko zielony jak trawa, której wtedy jeszcze nie było wędkarz, nie zwróciłby na to uwagi. Jest to zresztą bardzo typowa cecha nierodzimych łososiowatych wpuszczanych w naszych wodach. Wniosek z tego jeden: hybrydy raczej nie uciekły z hodowli niżej i nie poszły w górę rzeki… Podobnie gdyby zaistniała sytuacja „dzikiego” zarybienia. Tylko wariaci zadaliby sobie ten trud i ryzyko, i elegancko rozprowadzili ryby po rzece. Nie wierzę, że była jakaś awaria np.w październiku – listopadzie 2011r, bo z dużym prawdopodobieństwem ryby spłynęłyby w Wisłę, a nikt nie sygnalizował, że łowił w tym okresie takie mieszańce, a całkiem sporo znajomych wędkuje i to różnymi metodami na nizinnym odcinku Rudawy do końca roku, a sezon był wyjątkowo długi ze względu na łaskawość pogody. Ryby były wtedy, kiedy miały być – na początek sezonu. Duża część sprawiała wrażenie wytartych. Nie sądzę że w Rudawie…

Co do działań w sprawie „stanów chorobowych” jakie zdradzały ryby, to dla mnie kolejny przykład niekompetencji działań Okręgu. Dotyczyło to głównie mieszańców. Sam osobiście złowiłem tylko jednego potoka, który miał podobne „rany”; znajomi wędkarze mają podobne spostrzeżenia, więc na szczęście raczej nie dotknęło to rodzimych ryb. Jak sam Pan przyznaje – badań weterynaryjnych nie podjęto. Dwóch niezależnych ichtiologów na podstawie zdjęć[!], stwierdziło, że to urazy spowodowane czynnikami innymi niż chorobowe. Szanowni Czytelnicy: chyba macie świadomość, że w daleko bardziej strategicznych dziedzinach niż nasze hobby, „niezależni eksperci” wystawiają opinię takie, a nie inne. Idę o zakład, że jeśli prześlę moje zdjęcia do Artura Furdyny – też ichtiologa, to stwierdzi objawy chorobowe, nie dlatego, że ma krytyczną opinię o PZW, tylko te ryby były chore, bo te co miałem w rękach rozpadały się żywcem. Nie wiem jakie zdjęcia otrzymali ichtiolodzy. Tak, czy inaczej, nad wodę powinny wtedy zasuwać osoby odpowiedzialne i dokonać kontrolnych odłowów, monitorując sytuację. Nie zrobiono tego, co dla mnie jest kolejnym przykładem lekceważenia pieniędzy wszystkich, którzy opłacają składki. I niech mi nikt nie mówi, że to byłyby szczególne koszty, bo temat załatwiłyby dwie osoby w jeden dzień, a rzeczka nie ma 40km. Oczywiście można mówić o szczęściu, bo faktycznie nic się nie stało. Ja mam taką teorię: nic się nie stało, bo zanim ryby się masowo pochorowały, zostały masowo zeżarte. W tym przypadku dobrze dla pozostałych ryb [nielicznych].

Ad 3) O sytuacji na Rudawie słów kilka.

W tym temacie, nie mogę mieć pretensji. Wiem, że strażników jest za mało, jak na polskie bezprawie na tym polu. Zdaje sobie sprawę z ograniczonych kompetencji SSR [wejście na posesje] i jedynie, co wyżej pisałem – mogę mieć pretensję, że tak duży problem zrzuca się na osoby, które w gruncie rzeczy są ograniczone prawem w swych działaniach.

Co do niemocy polskiego prawa to również szkoda gadać. Jakiekolwiek nie będą konfiguracje parlamentarne z udziałem aktualnych partii, będziemy żyć w kraju 10cm treści prawniczych i 1,5m piany nad tym…

Co do aktualnych prac na rzeczką. Napisałem, że potrafię uszanować priorytety. Nie wiem czego dotyczy budowa, może modernizacji oczyszczalni. Finalnie będzie to korzystne dla rzeczki. W czasie prac na bieżąco ładowano zwalane drzewa na paki. W wielu miejscach nierówności skarp zepchnięto do wody. Myślę, że nawet na drugi dzień niewiele bym już z tego uchwycił, bo czyszczono teren do gruntu. Nie oczekuję też od Pana zmieniania świata. Bardziej martwi mnie fakt pustyni, bo w dużym stopniu zniszczono bezpośrednio otaczającą rzekę zieleń. W moim mniemaniu niepotrzebnie, ale nie znam się na tym. Moje rozgoryczenie dotycz głównie marnotrawstwa naszych pieniędzy. Wszak w tym roku znów były na tym odcinku zarybienia. Prawda? Jak komuś mogło nie przyjść do głowy i nie sprawdził, czy na danym odcinku, gdzie planuje się zarybienie, nie będzie prac mogących zaszkodzić rzece, a więc i rybom? Przecież te pstrążki to nasze pieniądze. Przecież można było je wpuścić na innym odcinku, do innej wody, albo kupić zamiast nich białoryb dla wspólnot. Chyba nikt nie wierzy, że działania „budowlane” podjęto spontanicznie. Na nie z pewnością trzeba mieć pozwolenia i o wszystkim było wiadomo pewnie z rok wcześniej jak nie dalej. Czy ktokolwiek myśli?

Pod tekstem „ponura diagnoza” jest wpis wsparcia. Dziękuję za niego. Z drugiej strony nie godzę się czekać rok czy dwa, aż „kormorany” czy inna zaraza odpuści i znów zacznie się łowić w miarę przyzwoite ryby. Nawet jakbym miał 20 lat nie chciałbym czekać.

P.S. W następnym tekście pójdę jeszcze dalej, pisząc o całościowej polityce PZW w temacie zarybień, czemu one moim zdaniem służą, o podwójnej osobowości prawnej takich struktur jak PZW, którą dopuszcza nasze prawo, umożliwiając zaciemnianie rzeczywistości i niemoc w odwoływaniu niechcianych ludzi/zarządów oraz ciut o polityce.

11 odpowiedzi

  1. Strona bardzo fajna, śledzę ją niemal od początku, i czytam wszytko „od deski do deski” , lecz ostatnie art. coraz bardziej odbiegają od tematu wędkarstwa a zalatują szambem jakim jest polityka. Jeśli już miał bym poprzeć kogoś wersję to raczej tego Pana z PZW, nie możemy naskakiwać na wszystkich z zarządów PZW, jest tam wielu ludzi którzy chcą poprawy ale niewiele mogą zrobić mając za plecami cały ZG PZW w Warszawie. Powinniśmy się raczej skupić na tym aby podobnie jak z ogródkami działkowymi zabrano się za PZW ale u samej góry tej organizacji …

    pozdrawiam i czekam na kolejne art. ale z większą ilością wędkarstwa …

    1. Dziękuje za powyższe słowa. Osobiście sam chciałbym pisać wyłącznie o rybach. Niestety, rzeczywistość jest taka, a nie inna. Nie jestem w stanie znosić jak robi się mnie w bambuko. Niestety, PZW jest tak skonstruowane od strony prawnej, że niespecjalnie jest możliwość zmienić Związek, jak Pan sugeruje – od góry… Proszę wytrzymać jeszcze jeden tekst, a potem znów będzie o tym, co sam lubię.
      Pozdrawiam.

  2. Brawo Adam! Świetny tekst.
    Od siebie dodam jeszcze polemizując z Maciejem Klubą:
    1. Dziwnym trafem „hybrydy” pojawiły się tuż przed okręgowymi zawodami muchowymi.
    2. Z relacji świadków (wiarygodnych!) wiem, że ryby zostały wpuszczone przez Okręg PZW Kraków.
    3. Ponieważ jestem strażnikiem SSR wiem co się dzieje nad rzeką, gdyż 99% kontroli tej rzeki w okresie który podał Maciej „zrobiłem” ja wspólnie z kolegą. Ujawniliśmy i przekazali PSR tylko w tym roku 3 sprawy złapanych na gorącym uczynku kłusowników i jedną w której kłusownik zbiegł porzucając sprzęt.

    Jestem również wędkarzem zakochanym w tej rzece. Nad nią się urodziłem i mieszkałem jako dziecko. Pamiętam, jak tam gdzie obecnie są ogrody działkowe za dawną Zabierzowską Fabryką Maszyn były łąki. W każdą niedzielę w lecie chodziliśmy się tam kąpać w Rudawie. To były lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Kąpaliśmy się w rzece, a pomiędzy nami i dosłownie między naszymi nogami przepływały stada lipieni! Kilka metrów od nas stał mój ojciec i te lipienie łowił! Teraz taka sytuacja jest nie do pomyślenia. Nikt się w Rudawie nie kąpie ani nie ma lipieni. Rzeka jest zaśmiecona, a wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest zagruzowana!
    Pozdrawiam!

    1. Szanowny Kolego, chwalebne. Gratulowałem już skuteczności grupy strażników działających w ramach Przyjaciół Rudawy koledze Kuttowi w ostatniej rozmowie. Powtórzę ponownie – gratuluję. A co do hybryd – BIURO ZO nie miało z tym nic wspólnego. Jeśli świadkowie widzieli i wiedzą to na pewno, chciałbym zapytać co widzieli, a raczej kogo widzieli? Pytam całkiem poważnie, chciałbym wiedzieć, jeśli ktoś z naszych działaczy zarybił hybrydą Rudawę, odszczekam co napisałem w liście do Pana Adama i uznam, że jestem naiwniakiem, który dał się oszukać.

    2. Ciesze się, że są reakcje. Nie chodzi mi o robienie sztucznego zainteresowania, tylko kieruje mną zwyczajne poczucie straty. Z tego co widzę inni czują podobnie. Co do świadków – gdyby byli zainteresowani, to chętnie zamieniłbym z nimi dwa słowa.Oczywiście dyskrecja zapewniona.

      1. Zapewniam cię, że zainteresowaliśmy się tym od razu jak stwierdziliśmy te ryby. Uwierz, że rozmowa z wędkarzami oraz mieszkańcami pobliskich domostw to najlepszy sposób na dowiedzenie się czegoś. Jeżeli 9 na 10 świadków potwierdza jedną wersję to coś jest na rzeczy. Myślę, że jakby wkroczył w to prokurator to szybko znalazłoby sie winnego…

  3. Witam,

    Do napisania niniejszego komentarza zmobilizował mnie załączony powyżej list p. Macieja, a dokładniej jego fragment o „mieszkańcach” Rudawy. W tej kwestii mam podobne zdanie jak autor strony – zasilenie górskich wód bieżących w okręgu PZW Kraków, w tzw. „hybrydy” raczej nie było przypadkowe i samoistne. Celowo piszę w liczbie mnogiej, ponieważ osobiście złowiłem te ryby na nizinnym odcinku innej tutejszej rzeki zaliczanej do wód górskich. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że ten sam, „obcy” gatunek dostał się rzekomo przypadkowo do różnych cieków???

    Korzystając z okazji, chciałem pogratulować p. Adamowi prowadzonej witryny. Zaglądam tu regularnie, w zasadzie od początku, i cały czas jestem pod wrażeniem zamieszczanych tekstów. Moim zdaniem doskonale oddają klimat nowoczesnego wędkarstwa. Tak trzymać! 🙂

    D.

  4. Panowie dziwnym trafem również i w innych okręgach pojawiły się takie rybki.
    Faktem jest że rozmawiając o tym z Maćkiem / sorki za per ty/ również wyraziłem swój pogląd na sprawę. Rybki, które jak wiemy wzięły się w Rudawie w odpowiednim czasie i prawie na całej długości jak podaje „logika ” nie mogły spłynąć z jakiej hodowli czy stawów bo było by w tym temacie głośno wśród ludności /przepraszam za określenie/ – tubylczej.
    Czy to dobrze czy też źle że pokazała się taka hybryda – źródlak? zdania są podzielone.
    Jedno jest pewne potokowce, źródlaki i tęczaki współżyją tylko w Polsce w jednej rzece – Czarnej Przemszy!!!! Zgodę na jej zarybienie obecnie tylko tęczakami co roku władze Okręgu otrzymują od ministerstwa.
    Osobiście wolę że ktoś „wpuścił” hybrydę – źródlaka niż miałby to samo zrobić z karpiem.

    1. Witam.
      Dzięki za zabranie głosu w temacie. Jak też do końca nie przekreślam tematu zarybiania obcymi rybami łososiowatymi – mam tu mieszane uczucie, ale nie jestem zupełnie przeciw. Całą rzecz poruszyłem ze względu na to, że:
      – uprawia się jak widać fikcję za naszą kasę
      – pojawienie się łatwego mięcha ściąga kilkanaście razy więcej wędkarzy – leni nad wodę i przy tej okazji wybita zostaje, jak pokazała rzeczywistość, prawie cała populacja świetnie podrastającego potokowca – uważam, że to też marnotrawienie kasy, choć mam świadomość, że ryby dla większości są celem, który jest do wyłowienia, ale w tej chwili ciężko o rybę 28-29cm, których było dużo, więc z uczciwością łowiących jest coś nie tak, co w mojej opinii jest także stratą kasy, chyba, że uznajemy, iż ryba jest do wyłowienia i nieważne czy mała czy większa – i tak kończy na stole, tylko nie o to idzie chyba w wędkarstwie
      – notoryczne zarybiania, bez fizycznej, regularnej i intensywnej ochrony są motorem, a dla mnie pretekstem do działania PZW w kształcie jaki mamy, czyli do marnowania pieniędzy na dużą skalę – naszych pieniędzy i na to się nie godzę; jeśli w kraju X można coś zrobić skutecznie bez mała 10 razy taniej, przy porównywalnej presji i obszarze, to oznacza, że każdy kto godzi się na naszą rzeczywistość i nawet nie próbuje protestować, dla mnie jest idiotą, albo pracuje w PZW i broni swoich interesów; to jedyne powody dla których poruszyłem temat; dziś internet może potężną bronią, której zarządzający naszymi wodami nie potrafią na szczęście wykorzystać, idzie nowe pokolenie, ludzie coraz lepiej się organizują i potrafią zawalczyć; koniec PZW jest bliższy niż się wydaje – wykończą się sami wodami pełnymi rybek po 15cm i populistyczną polityką, która przynosi bardzo mikre korzyści i tylko w bardzo krótkiej perspektywie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *