W ostatni piątek poszedłem sprawdzić, jak jest w temacie kropków. To miał być taki ostateczny test. Byłem w międzyczasie parę razy – nie pisałem relacji, bo nie było o czym. Postanowiłem mocno się przygotować i zrobić cały odcinek. Wygospodarowałem bite 6 godzin, by spokojnie rozeznać sytuację i nie łudzić się więcej. Spodziewałem się potwierdzenia moich bardzo smutnych wniosków, które miały coraz mocniejsze uargumentowanie w rzeczywistości już od kwietnia. Myślałem, że bynajmniej nie bezzasadnie, choć mało oryginalnie ponarzekam na politykę PZW Kraków, znów pokłócę się z jakimś debilem łowiącym na robala. Nie mniej chciałem przedstawić aktualny stan rzeczy. Tymczasem to, co zastałem, dosłownie mnie zatkało. Niewiarygodne jest, jak „nalot” wędkarzy-kormoranów, do spółki z wieśniakami-kłusownikami może zmasakrować tak zasobną wydawało się wodę, gdzie jeszcze w zeszłym sezonie można było wziąć ze sobą drugą osobę z kamerą, narobić trochę szumu nad daną miejscówką przy ustawianiu całości, a mimo to złowić trzydziestaka. Takie pod wymiar brały zawsze. A teraz jeszcze jedna niespodzianka…
Wybrałem końcówkę tygodnia, ale dzień powszedni, kiedy zazwyczaj rzeczka już odpoczywała, bo w dni powszednie pojawiało się mniej ludzi, choć w tym roku, nawet w tygodniu przewijała się tu spora ilość wędkarzy. Wystartowałem z pierwszym rzutem o 11.30. Nastawiłem się głównie na łowienie wahadłówką i mikrojigami, czyli na te przynęty, które przez ostatnie dwa lata dawały praktycznie najlepsze wyniki jakościowe. Okazjonalnie wspierałem się wiróweczką [domniemane stuknięcie w wahadło] i gumką – głębsze spokojne dołki. Od razu powiem tym, którzy zastanawiają się nad mało pstrągową porą, że dla mikrojiga jest to właśnie najlepsza pora, tym bardziej, że w wielu miejscach jest zwyczajnie mroczno za dnia [drzewa, krzaki, strome zbocza] i wieczorem, nawet pstrągi słabo je widziały. Do tego w ciągu dnia o tej porze roku żerują bez wysiłku właśnie na takiej spływającej „drobnicy”. Sprawdzał mi się taki patent przez ostatnie trzy lata – nie widzę powodu, by miał nie działać teraz. Jeśli są ryby oczywiście… Pogodę trafiłem rewelacyjną: słonecznie z umiarkowanym wiatrem zachodnim, sporo dużych białych i sinawych chmur na niebie, temperatura 20 stopni. Okazało się, że wycyrklowałem w dzień pomiędzy bardzo ciepłą dobą, a następną ze smętnym, mżawkowym klimatem. Woda maleńka, ale zimna i czysta.
Zanim przejdę do sedna, wyjaśnię tylko tym, którzy pierwszy raz zaglądają na tę stronkę: uwielbiałem łowić pstrągi z pełną świadomością, że żaden ze mnie pstrągarz, a moje wyniki sprowadzają się tylko do tego śmiesznego ciurka. Nie mniej, biorąc pod uwagę wielkość cieku, podniecanie się rybkami powyżej 35cm uważam za uzasadnione, tym bardziej, że szczególnie w ostatnich dwóch latach regularnie łowiłem ryby w tym rozmiarze. Po prostu nieprawdopodobnie szybki przyrost, jak i obfitość ryb, raczej nierealne dla polskich warunków, szczególnie w temacie pstrąga. Tak BYŁO, na tym zapomnianym fragmencie.
Pas pokrzyw i pnączy kradnie mi 15 minut. Tyle potrzebuję, by schodząc z normalnej ścieżki dotrzeć do wody. Błogosławię temperaturę, która jest naprawdę litościwa dla stóp w woderach, które mam na sobie. Najwyższy odcinek – pierwsze miejsce. Praktycznie zawsze w tym ostrym tutaj prądzie, walnął w wahadłówkę, dyżurny pstrąg w okolicach 27-29cm. Tym razem cisza. Akurat jakoś się nie dziwię, bo przy tak niskim poziomie w tej akurat miejscówce, niekoniecznie jakiś chce mieszkać. Co innego jakby było z 10-15cm wody więcej. Potem nijaka, płytka jak zawsze płań. Mam dwa lekkie pobicia, z których jedno finalizuję holem.
Maleńki, około 18cm kropek dał radę wahadłówce [zazwyczaj nie trafiają, albo się odbijają, a w płytkiej wodzie praktycznie zawsze widzę, co wychodzi do przynęty, więc nieczęsto bywa tak, że nie wiem z czym był kontakt]. Cóż, ostatnio tylko takie brały, a i to w ilości trzy razy mniejszej niż w zeszłym roku. Pięknie ubarwiony biedak nie wie, że jego długość życia jest dokładnie wyliczona. Sprowadza się do momentu, gdy pewnie będzie w stanie zeżreć przeciętnego czerwonego robaka, albo nie przestraszy się wirówki dwójki…
Dochodzę do łagodnego zakrętu ze wspaniałym, twardym żwirowym dnem, dość gwałtownie się obniżającym, przechodzącym w znaczną jak na tę wodę głębokość pod korzeniami kilku dużych olch. Tu rzadko coś się działo, ale jak już wyszedł, to miał bite 3 dychy. Jeszcze z końcem tej zimy wyjąłem tu samicę wyraźnie ponad 30cm, a przy małej już trawce spiąłem podobną sztukę [może tę samą?], tylko dlatego, że w zawrotnych skokach padła na kupkę chrustu, a mnie nie chciało się do niej biec. Tam się odpięła i zsunęła do wody. Teraz nawet cienia małej ryby.
Poruszam się z łatwością. Nad wodą jest …ścieżka, choć jeszcze rok temu zastanawiałem się nad kupnem poważnych rozmiarów maczety. Ślady typowe dla wędkarzy – konformistów lub dla kłusowników, prowadzą do tych czytelnych i łatwo dostępnych miejsc.
Tylko przy bagnistym lub bardzo stromym brzegu, muszę się zmagać z roślinami.
Następne, cudowne miejsce.
Rok temu złowiłem tu multum ryb 25-28cm, a na mikrojiga wyjąłem tłustego pstrągala na 33cm. Całość mam sfilmowaną i niedługo pokażę. Rzucam z daleka mikrojigiem, potem wahadłem. Podchodzę bliżej i powtarzam sekwencję mikrojig – wahadłówka. Dla pewności guma. Nawet cienia brania…
Dochodzę do stromych brzegów. Wspaniała dziura z wielkimi kłodami. Wszystko otoczone bujną roślinnością. Męczę obiecujące miejsce chyba z 5 minut. Wyskakują mi dwa maluszki i koniec.
Wprawdzie tylko raz w minionych sezonach miałem tu miarową rybę, ale z takimi tuż pod wymiar kontakty były prawie zawsze. W tym roku, w kwietniu udało mi się po ewolucjach na skarpie wyjąć potoka na 35cm. To tutaj już bardzo fajna zdobycz.
Na następnym, nijakim fragmencie mam branie jak maleńkiego pstrąga, ale wyjmuję niewielkiego okonka – przypadkowego gościa z jednego z dwóch sąsiadujących z rzeczką stawów. To niezwykle rzadki tu przyłów. Jak do tej pory, pstrągi robiły z nimi totalny porządek i nawet w czasach, gdy łowiłem prawie wyłącznie na malutkie twisterki, 6 pasiaczków w sezonie to był największy wynik jaki pamiętam.
Dochodzę, do bardzo charakterystycznego fragmentu tego odcinka. Mniej krzaków, za to wielkie drzewa i spokojny, flegmatyczny nurt. Pod jednym i drugim brzegiem biegną wyraźnie głębsze rynny, jakby z zatokami przy podmytych, rozcapierzonych korzeniach. Tu okazjonalnie coś większego wyjmowałem, za to wyjść grubszych pstrągów miałem zazwyczaj 3 – 4, a to zaledwie 200m.
Tak naprawdę częściej się spinały, ale były. Rok temu, w lipcu miałem wspaniałą chwilę. Rzuciłem w jedną z „zatok” gramowego jiga i coś mi się zaplątało przy kabłąku. Po kilkunastu sekundach poprawiania żyłki, podnosząc głowę zobaczyłem tylko, jak luźna linka odjeżdża w skos pod prąd. Po zacięciu ryba wywinęła dwa salta i odpłynęła. Dziś w najśmielszych myślach na to się nie nastawiam. Mam znów jakiegoś mikrusa, a w rejonie kupki patyków tworzących mini wyspę, jest kontakt z pstrągiem pod 25cm. Złapał ładnie i pewnie wahadełko, ale mimo to się wypiął. To wszystko, nie licząc masowo spływających małych gałęzi, po ostatnich wichurach.
Kolejny, dla odmiany dynamiczny nurt.
Zazwyczaj zamieszkiwały go ryby małe, ale bywało, że wyjęcie 4 – 5 sztuk z jednego podejścia, nie było czymś niespotykanym. Dziś woda jak zaklęta milczy. Nawet super mała wirówka, która jest zabójczo skuteczna wobec niedoświadczonych rybek, nie znajduje amatora.
Ostatnia miejscówka na tym odcinku. Kultowe dla mnie miejsce.
Dziś wygląda, jakby przychodziło tu stado koni pić wodę dzień w dzień. Tutaj właśnie złowiłem swojego pierwszego, miarowego pstrąga, chodząc jeszcze do liceum. Miał 37cm. W ostatnich latach praktycznie zawsze był przynajmniej kontakt z rybą powyżej trzydziestki. Nie wiem czemu, może ze względu na specyfikę miejsca, najchętniej wychodziły do wirówek. Tym razem nie ma pstrągów wcale. Mam za to zagadkowe i bardzo silne przygięcie kijem z obcinką po kilku sekundach. Akurat stałem tak, że w zmarszczonej wodzie pod słońce nie zobaczyłem ryby. Myślę, że niewątpliwie szczupak, ale z ciut większych. Raz tylko złowiłem tu około 25cm egzemplarz i było to w lutym 2002r. Jeden wędkarz opowiadał mi, że miał zbója 40cm. Też kilka lat wstecz. Dzisiejsza obcinka dotyczyła 5cm twisterka, którym w desperacji penetrowałem obiecujący obszar po tym jak inne przynęty nie wywabiły żadnych ryb.
Cóż. Podsumowując: 11 pewnych kontaktów, 7 małych rybek w ręce i okonek. Plus obcinka. Ten górny fragment rzeczki traktowałem jako rozgrzewkę, przed najniższym fragmentem, nad którym pojawiałem się około 16.00, czyli w czasie, gdy faktycznie można mówić o aktywnym rozpoczynaniu żerowania. Ukończony właśnie fragment, zazwyczaj finalizowałem 3-4 rybami w granicach 25-28cm i czasem jedną miarową. Dziś nie zbliżyłem się nawet do takiego wyniku, a ilość kontaktów też znikoma.
Środkowy kawałem rzeczki. Dla odmiany bardziej żywiołowy i nie licząc dwóch – trzech miejsc jeszcze płytszy. W zasadzie zawsze zdominowany przez malutkie kropki, nie mniej zdarzały się zaskakujące niespodzianki.
Pierwszy, obiecujący rejon to kołki. Pięćdziesiąt metrów wody po pas, bystro śmigającej wzdłuż brzegu, na którym stoję.
Rok, dwa lata temu mogłem ustawić tu kogokolwiek, kto umiał rzucić w środek rzeczki i zwijać żyłkę. Nurt sam z siebie robił co powinien, a pstrąg – zazwyczaj ponad te 25cm – bił bardzo mocno. Jakby był dużo większy. Często nie zacinałem ich tutaj, chyba z tej gwałtowności pobicia. Teraz jedyny kontakt, to nieśmiałe potrącenie wahadełka przez może 18cm rybkę na samym końcu nurtu, już w wypłyceniu. Trochę opadają mi ręce. Zadziwia to, jak mało ryb próbuje zjeść mikrojiga. Zdawałoby się, że ten pseudo owad, mający 15mm, powinien być chciwie zjadany przez najmniejsze rybki. Tak nie jest, a odpowiedź, dlaczego, jest niezwykle prosta. Nie potrafią. Jeszcze się nie nauczyły. Chowane na sztucznych paszach, są jeszcze w stanie capnąć drobinę z powierzchni, ale z dna? To była tak skuteczna przynęta! Nikt, bo nigdy nikogo tu z czymś takim nie spotkałem [bardzo rzadko kogokolwiek], nie łowił w ten sposób, a większe ryby już nauczone naturalnego odżywiania się, były wobec jiga bardzo mało podejrzliwe. O ile potrafiły płynąć za czymś innym kilka metrów bez ataku, to w tym przypadku, nie trzeba było długo czekać na miękkie przytrzymanie. Zupełnie inny kontakt niż ostre pobicie. Naprawdę finezyjny rodzaj spinningu…
Schodzę niżej. Znów taka woda by tylko poćwiczyć celność. Parę wyjść maluchów trwożnie zawracających w obliczu wahadłówki. Dopiero spod zwisających traw wypada około 22cm „olbrzym”.
Trochę przyśpieszam, bo poza kilkunastocentymetrowymi pstrążkami nic nie mam większego. Przy bobrzej norze jest piękna woda ze zwalonym drzewem. Często do przynęty wypadały na wyścigi nie wiedzieć skąd trzy, czasami cztery niewielkie pstrągi, a dziś nie widzę nawet cieni uciekających.
Podobnie jest przez kolejne kilkaset metrów. Łapię się na tym, że dość liczne w tym roku żaby, spłoszone skaczą w wodę i pozostają w rzece. Wierzcie lub nie, ale jeszcze rok temu, uciekając wskakiwały na cholewy spodniobutów, ale kierunek „woda” dla nich nie istniał. Ewentualnie natychmiast podpływały pod brzeg i wyłaziły na kraj wody. Biorąc pod uwagę ilość pstrągów gotowych zjeść żabę – nie dziwi mnie to.
Czasem ryby miały w brzuchach kulkę, jakby zjadły dużą śliwkę. To chyba był obiad z żaby. Teraz płazy siedzą w wodzie i łażą po zalanych krzakach daleko od brzegu. Pewnie wiedzą, że niewiele im grozi ze strony dużych ryb, których najzwyczajniej nie ma.
Stoję nad dużym dołem. Wiem, że jest tu po pierś [jedno z najgłębszych miejsc na całej długości rzeczki w tym rejonie]. Nigdy nie wyjąłem tu miarowej ryby. Miejscówka książkowa. Miewałem tylko wyjścia.
Podobnie teraz. To znaczy niepodobnie. Mam tylko dwa pstrążki, jedyne jakie dziś złowię na mikrojiga. Są małe, ale inaczej ubarwione z wyraźnie większymi płetwami. Istnieje domniemanie, że pochodzą z naturalnego tarła. Na gałęziach urywam wahadłówkę. Normalnie bym mocno ubolewał. Nieskromnie uważam moje wahadełka za wyjątkowo skuteczne na płytkich wodach pstrągowych. Do tego są tak inne od większości tego rodzaju przynęt. Teraz mnie to nie rusza. Jestem w połowie całej wyprawy, ale wiem, że nie ma się co napinać. Rzeczkę zarżnięto na wiosnę. Schodząc w dół nawet nie wiem, jak ponura jest rzeczywistość.
Oglądam ładne zwężenie. Bystry nurt z wyraźną na ponad 1,2m rynną , ozdobioną od tego roku powalonym przez bobry drzewem. Nieliczne miejsce odcinka nr 2, w którym zawsze coś koło miary wyskoczyło.
W zeszłym sezonie wziął na jiga 33cm potok, który w obliczu załączonej kamery, nie wykonał nawet jednego salta, jak jego pobratymcy, tylko uparcie chciał się zakopać w piach. Ale był wraz całą rzeszą nieznacznie mniejszych.
Tak już jest do końca tego fragmentu. Mam 25 pewnych kontaktów, 9 w ręce. Same maleństwa. Zastanawiają trzy kolejne okonki, oraz czwarty, który mi spadł. Przypomnę, że 6 sztuk w roku to był do tej pory najwyższy wynik. Tym razem na jednym wyjściu mam w sumie styczność z pięcioma. Nie ma ich, kto zjeść?
Rozpoczynam odcinek dolny, ostatni. Tu zawsze łowiłem na serio, mimo bagna na brzegach i smrodu z oczyszczalni. Równocześnie w każdej chwili, od zeszłego roku byłem gotów natknąć się na kłusoli. Wcześniej niespotykanych [jakkolwiek brzmi nierealnie]. Słyszę odgłos ciężkiego sprzętu. Idąc u podnóża skarpy, w pewnej chwili odruchowo przysiadam, bo nad głową przelatuje mi…łycha kopary pełna ziemi i kawałków drzewa. Odskakuję w nurt i po ochłonięciu wydrapuj się na … Nie wiem jak to nazwać? Krajobraz księżycowy? Apokaliptyczny pejzaż? Jak okiem sięgnąć koparki, koparki i ciężarówki.
Drą wszystko: trawy, krzaki, całe drzewa. Ziemia wywrócona dosłownie do góry nogami.
Nie wiem, czy to jakaś przebudowa oczyszczalni czy inna inwestycja. Nie jestem nawiedzonym ekologiem. Nie poświęcę człowieka dla wieloryba, nawet jakby był ostatnim na ziemi. Wiadomo, że są czasem inne priorytety, że bywają sytuacje dramatyczne. Tylko dlaczego drą wszystko do samej wody. Tylko skarpy ich powstrzymują, bo ciężki sprzęt spadłby w wodę. Czemu w Holandii, czy innej Szwecji potrafią robić ciężkie prace, zostawiając te chociaż parę metrów trawy, drzew. Przecież i tak nic nie wybudują na tych kilku metrach na granicy wody! Nie jestem wściekły. Jest mi smutno. Nie będę nigdzie pisać, protestować. Z pewnością są wszystkie zezwolenia, dzierżawca [PZW] pewnie nawet nie wie, że takie prace są, a nawet jak wie, to kto przyjedzie rzucić okiem jak to się robi. W wakacje? Od lat mam poczucie, że ten kraj, ten system najzwyczajniej zdradził większość ludzi. A młodzi nawet tego nie widzą, bo cały ten pseudodobrobyt na glinianych nogach, robi im maksymalną sieczkę w głowie, nakręcaną przez reżimową szkołę, nakazującą wstrzeliwać się w klucze testów, ucząc przyjmowania rzeczywistości jaką jest, bezkrytyczności, zabijając wszelki rodzaj refleksyjności. Tłuszcza ma być syta i wyżyta. I najlepiej im głupsza tym lepiej… Zastanawiam się, czy w ogóle nie zawrócić i iść do domu. Postanawiam jednak brnąć do końca. Wiem już, że to, co było realne w ostatnich trzech latach, dzięki zawirowaniu prawnemu z dzierżawą wody i jej „zapomnieniu” przez wędkarzy, teraz jest już snem. Skończyło się masowe łowienie ryb 25cm trzy lata temu, 29-30cm dwa lata temu, pod 35cm rok temu… Wiem, że nie pobiję swojego śmiesznego, pstrągowego rekordu ani w tym, ani w następnych latach. Nie na tej wodzie.
Smętne myśli przerywa trzepoczący się mały kropek.
Nie wiem, czy iść górą po „zaoranym” polu, czy wodą. Fragment, niegdyś z siatką oddzielającą teren oczyszczalni. Stała zaledwie parę lat. Dwie duże wody ją podmyły i w wielu miejscach runęła w nurt. Parometrowe, gęsto porośnięte skarpy, są wyrównane jak nożem.
Dochodzę do płyciutkiego miejsca z wąską, lecz głęboką rynienką. Pisząc to, przywołuję 34cm potoka, który w zeszłym sezonie, zaraz po precyzyjnym rzucie, porwał wahadło i z miejsca jak delfin, na ogonie przejechał po sąsiadującej z rynną 20cm wodzie ze cztery metry! Co to był za widok! Nawet nie zaciąłem; nie było potrzeby. Niewiele teraz z tego jest.
Wspaniała dziura – ten odcinek był znacznie głębszy – jak w studni. Nic. Zero. Cisza. Tylko z tego miejsca przez ostatnie dwa lata wyjąłem, co najmniej z 10 miarowych ryb, a drugie tyle mi uciekło. I były to praktycznie sztuki 35+. Ostoja na lato i zimę. Dziś zdemolowane krzaki, wepchnięte w rzekę. Żal.
Podchodzę powoli do najlepszych fragmentów, jakie tu są. Na wstępie, na posesji kłusola naprzeciwko, nie widzę jego ostentacyjnie rozłożonej wędki, opartej o małą altankę. Na podwórzu ma syf jak zawsze, ale kija nigdzie nie widzę. Czyżby nie było już za czym, wystawać z robakiem?
Takie magiczne 150m. Tu złowiłem swojego największego jak na razie potokowca. Tu złowiłem największego swojego salmonida – tę dziwną hybrydę, które się pojawiły w tym sezonie nie wiadomo skąd. Taka jest oficjalna wersja. Tutaj, latem ZAWSZE miałem na kiju pstrąga powyżej 30cm, często takie po 38cm. To tu w zeszłym roku, na tych 150m metrach wyjąłem podczas jednego wyjścia 4 sztuki od 32 do 36cm. W 15-20 minut.
Jedyne, co mam dzisiaj, to wyjście około 20cm kropka. Trwożliwe i nerwowe. Nie robię już zdjęć miejscówek. Nie potrzebuje więcej dowodów. Mnie wystarczy aż nadto.
Rzucam beznamiętnie. Idę wzdłuż brzegu, który miał swój Armagedon kilka dni wcześniej. Ciszej, ale brzydko jak kilkaset metrów wyżej. Leniwa woda. Gdzieś po dnie toczy się mikrojig. Raz, drugi, trzeci. Nic. Zakładam wahadłówkę. Czekam aż opadnie do dna. Czuję jak powolutku drga. Nie doszła do dna. Łotnięcie, jakim chciałbym Was czarować po kilka razy w tekście.
Dwa wspaniałe, półmetrowe salta. Ryba okręca sobie żyłkę wokół głowy. Mimo to, zażarcie młóci wodę. Niewielki, ale jakże potężny wobec tych wcześniejszych. Miał 32cm.
Cudownie spasiony letni pstrąg. Dla mnie ostatni z tej rzeki w tym roku. Być może w ogóle.
W domu złożyłem pudełko pstrągowe z wabikami. Nie będę ich potrzebować. Podobnie z moim „warsztatem” i blachą na wahadełka. O rybach wiem jedno: chcąc mieć wyniki, to muszą być ryby i trzeba być często nad wodą. Najbliższa w miarę sensowna z pstrągami jest dobre 40km w jedną stronę. Wolę jechać nad Wisłę… Żałuję czasem, że nie jestem jak wędkarze – kormorany. Wyczyszczą daną wodę i „wali” ich to. Szukają nowej, by siać zniszczenie. Nawet im nie przyjdzie do głowy, że przy innej postawie mogliby mieć raj, często pod samym nosem. Ja miałem swój przez cztery lata, z realnym widokiem na czterdziestkę w tym sezonie. Miałem…
3 odpowiedzi
Nie możemy się poddawać 😉 . Minie rok, dwa, znów zniechęceni „pustymi przelotami” odejdą łowcy-grillowcy na inne nurty zasypane tęczakami albo innym, dostępnym hodowlanym ustrojstwem… Mam przykład prawdopodobnie z tej rzeki w jej nizinnej części jak się kill(the)billstwo zniechęca do penetracji odcinków rzekomo odłowionych a dla mnie pociesznych kleniowo-okoniowo-pstrągowych miejscówek, do których dojdę z poranną kawą, gazetą w kapciach. Nie zmienia to faktu, że nie tak sobie wyobrażałem po przeprowadzce do Krk krainę pstrąga ;)… Bliżej tu do krainy” rzucili pstrąga- nadeszła chwila tłuczka czyli miesiąc na odebranie w mięsie opłaty uzupełniającej”. Puenta: czterdziestka nas jeszcze mile zaskoczy a w tym czasie za kropkiem można pognać w świat bo warto…
Pssss: gdybyś te 40km zaryzykował dla 40cm dobrej walki po zacięciu to chętnie zamienię kapcie na gumowe a i rola caddy’iego mi się podoba bo mnie zaraza pstrągowa dopadła i żadna inna już tak nie smakuje, nawet boleniowa;).
bardzo lubie komentarz Pana u gory 😉
Jak wspominałem kiedyś w środowisku KPR-u żeby zamknąć usta i nie rozpowiadać o rybności Rudawy to zostałem zakrzyczany! Niestety poszła fama w świat i rzeka została wytrzebiona. Zarówno odcinek otwarty jak i C&R. Pamiętam kwiecień -maj były dni, że na łowisku doliczyłem się trzydziestu wędkarzy na odcinku kilkuset metrów. Co z tego, że złapalismy idoprowadzili do ukarania już kilku „rudawowych” kłusownków w tym roku jak słyszę ciągle o zauważonych następnych?
Pozdrawiam!