Czas wypełniało mi głównie polowanie na dużego okonia. Żeby nie przynudzać, bo sporo o tym napisałem w dziale „okoń”, to powiem, jak wielka jest presja na szczupaka. Między listopadem a grudniem, przez ręce przeszło mi dobre kilkadziesiąt ryb. I to nie 20-30 a znacznie więcej. Ciężko złowić cokolwiek ponad 2kg.
Fakt, nastawiałem się na okonie, ale przynęty nie schodziły poniżej 8cm. Oczywiście można to zrzucić na karb nieumiejętności, pogody, niewłaściwych miejsc itd., ale zwykły rachunek prawdopodobieństwa pokazuje, że powinno być inaczej Nawet nie miałem kontaktu ze szczupłym, którego mógłbym podejrzewać o wyraźnie większe rozmiary. Wniosek z tego prosty: cokolwiek urośnie nad wymiar, dostaje w łeb. To, dlatego coś, co nie jest niczym niezwykłym w Skandynawii czy Anglii, u nas jest cudem. Ot, ponura strona naszego ulubionego hobby. Przeprosiłem się też z kilka lat nie odwiedzanym starorzeczem Wisły. Żadna, tajna woda. Figuruje nawet w wykazie wód okręgu. Łowisko proste i bez finezji, jak na starorzecze dosyć duże. Niestety poza jednym tajemniczym, bardzo sprytnym braniem, mam tylko szczupaki [znowu] tylko do 50cm… Jakiś czas potem „poprawiam” tę wodę drugi raz w towarzystwie ojca. Znów to samo – pięćdziesiątka to już nieźle.
Co z tego, że jest ich sporo. Można powiedzieć: dobrze, że są. Dorosną. Tak, dorosną do 51cm i kolejny farciarz, często nadęty z dumy jakby pokonał rekina białego, mówiąc, że bierze ryby tylko czasem, wrzuci żywego jeszcze „śledzia” do reklamówki. Przepraszam, ale [tu wpisz przekleństwo, którego używasz jak jesteś naprawdę zły] …z takim wędkarstwem. Zamiast palnąć rybę, sami lepiej puknijmy się w łeb. Autentycznie wzruszył mnie w któryś dzień starszy gość, który wyholował około pół metrowego żarłoka. Byłem przekonany, że już po rybie, ale facet podszedł do leżącego na wilgotnych resztkach liści szczupaczka i cyknął mu fotkę. Rybę ostrożnie wypuścił. Możecie myśleć, że mnie nawiedziło, ale coś takiego z rybą do wzięcia wg naszych, debilnych w większości regulaminów, widziałem tylko dwa razy w roku. Dwa razy na 106 wyjazdów [nie liczę łowienia poza krajem]!!! Większość z nas będzie tylko żyć opowieściami ze Skandynawii i rzadkimi przygodami u nas, czytanymi w Internecie. Takie jest i takie będzie nasze wędkarstwo. Nie jestem sfrustrowany – ja swoje połowiłem. Odpycha mnie tylko niczym nieuzasadniona pazerność. Taka wieśniacza, chłopska, prymitywna chciwość jak za zaborów. Wtedy wynikało to z nędzy, ale dziś…
Dobra, może dość narzekania. Przygotowałem kolejny tekst do WŚ i potrzebne było zdjęcie szczupaka na wahadło. Miałem zdjęcia, lecz słabej jakości z poprzednich lat. Co ja się za tymi szczupakami nałaziłem, żeby nie robić żadnego s-f. Ostatecznie się udało, choć bydle to, to nie było. Jak się wcześniej już coś uwiesiło, to były to takie maluchy, że miałem wrażenie, iż lekkie wahadło urwie im głowę. Ale na starorzeczach trudno o dużą rybę. Szczególnie szczupaka.
Pod koniec października przeżyłem mały dramat. Nad „tajnym” starorzeczem złamałem w kuriozalny sposób mój ulubiony kij. Okonie żarły jak głupie i to takie grubaski pod 30cm. Ilość brań fantastyczna. Momentami klenik czy mały sandaczyk. W którymś rzucie, niewielką gumkę na 4g coś atakuje flegmatycznie, ale jednak atakuje. Zacięcie i pudło, ale odczekałem chwilę ściągam przynętę dalej. Powtórka. Znów zero. Już zupełnie pod brzegiem, kolejna trzecia mdła poprawka i spory opór. Miłe, [bo takie sytuacje są fajne] zaskoczenie – na końcu jak wielka wahadłówka tam i z powrotem wzdłuż brzegu kursuje leszcz. Taki pod 40cm. Przynęta do połowy w pysku. Brzeg dość wysoki. Z lenistwa postanowiłem podnieść go na żyłce. Z pełną świadomością, że to mega głupi pomysł. Z tym, że uznałem, iż jak się szarpnie, to w najgorszym przypadku pęknie 16-ka albo ryba się wypnie. Nie przewidziałem, że wyślizgnie mi się z palców żyłka, a ciężar spadającej do wody ryby, zadziała na prawie pionowo trzymany kij jak młotek. Złamałem kolejne 15cm. Już kiedyś ułamałem 10cm. Kij do wyrzucenia…
Innym razem, miałem tu jeszcze jedną, tym razem pozytywnie emocjonującą przygodę. Wśród dziesiątek brań okonków, na głębokiej wodzie, z samego dna przynętę podniosła ryba, która po zacięcia zaczęła kręcić charakterystyczne, bardzo szybkie ósemki. Prawie na pewno gruby kleń, przez pół minuty nie dawał się podciągnąć tylko bez przerwy szaleńczo „ósemkował”. Nagły luz uświadomił mi – pękła żyłka. Ku zaskoczeniu okazało się, że nie. Na końcu zestawu była agrafka z samym oczkiem od haczyka. Trochę szkoda, bo zapowiadało się na naprawdę niezłą rybę.
Pod koniec roku skoncentrowałem się tylko na okoniach. Korzystając z tak ciepłej końcówki jesieni/początku zimy, pływałem do 17 grudnia na pontonie. Momentami wiatr, miałem wrażenie, chciał mnie nakryć pływadłem. Warunki, mimo plusowej temperatury, były raczej mało przyjazne. Skutkiem był piękny okoń 44cm.
Końcówka była na starorzeczu. Dość liczne kleniki oraz okonie pozwoliły miło zakończyć sezon, ale o tym bardziej szczegółowo pisałem już w tekście „Ostatnia wyprawa w 2011r“.