Okres ten trudno omówić, bo w zasadzie każdy z tych miesięcy, to inna pora roku. Kwiecień to jeszcze budząca się wiosna, maj kipi na ogół zielenią, a czerwiec to w zasadzie już lato.
Na początku, nie wiem, po co, coś mnie podkusiło by odwiedzić przyujściowy odcinek Rudawy na obrzeżach Krakowa. Poza przedreptanymi w górę trzema kilometrami z twisterkiem i mikrojigiem, a potem z powrotem [wobler, wirówka], jedyne, co się wydarzyło to dwa, niemrawe wyjścia bladych pstrążków. Jak pokazały relacje znajomych z późniejszych miesięcy – odcinek ten można sobie raczej podarować.
Pierwszy wyjazd nad „tajne” bajoro w lesie też nie był udany, bo „plaga” ropuch odbywających gody spowodowała, że wśród kleni tylko najmniejsze sztuki chciały współpracować, a pozostałe ryby pływały jak ogłupiałe. Płazów były grube setki. Dodatkowo, sprawę utrudniały zeszłoroczne drobne liście i igliwie rozsypane przez wiatr po tafli stawku.
Miłym zaskoczeniem w połowie kwietnia, było odnalezienie na dużej piaskowni miejsca kumulacji ładnych wzdręg. Obchodząc cały zbiornik, były, a w każdym razie brały tylko na około 150m linii brzegowej, niczym jednak, nie różniącej się od innych rejonów. Krasnopiórki zażarcie atakowały czerwone mikrojigi.
W zasadzie nie było rybek mniejszych niż 20cm, a sporo było takich pod 30cm. Na żyłeczce 0,10mm emocje całkiem spore. Momentami meldowały się malutkie okonie oraz już ciut większe płotki.
Pół setki brań w 3-4 godziny było normą. Zabawa trwała do końca miesiąca, bo potem towarzystwo się rozpłynęło.
Zaliczyłem też pierwszy wypad nad Wisłę. Ryby brały średnio. Nie mniej, wydawało mi się, że na granicy odległego nurtu i stojącej prawie wody dostrzegłem 2-3 razy nieznaczne zakołysanie powierzchni. Nie mogąc się oprzeć podrzuciłem kilka razy odpowiedni wobler, a szybkie branie upewniło mnie we wcześniejszej obserwacji. Mały, 52cm bolek ucieszył mnie niezmiernie i poklepany przyjacielsko po łepetynie, jako pierwszy w tym roku z nabożną ostrożnością został wypuszczony.
Ten sezon utwierdził mnie, że wypracowany własny wzór wahadełka pstrągowego jest, piszę to bez przesady – rewelacyjny. Przynajmniej na mojej rzeczce. Na pewno o nich wspomnę w osobnym tekście. Pojawienie się żab, a przynajmniej w kształcie i kolorystyce wahadłówka je ma naśladować, spowodowało, że rzeka ożyła, tym bardziej, że jak zwykle cieplejsza aura kusiła nawet pstrągarzy nad nizinne wody. Zarybieniowe pstrążki też już okrzepły i chyba przestały być łatwymi ofiarami swych starszych, dzikich krewniaków – tym, obok ekipy spinningowej i kłusoli spod oczyszczalni, tłumaczyłem sobie brak brań większych ryb niż 20cm. Dochodziło do tego, że zaliczałem po trzydzieści kilka kontaktów na około 4km wody. Rybki, które wyjmowałem [8-10szt] miały pod 30cm, trafiały się nieco ponad wymiar. Wiedziałem, że nie potrwa to długo, więc testowałem wahadełka ile się da.
Początek sezonu boleniowego, chwaląc się – miałem świetny. Łowiliśmy blisko ujścia niewielkiej rzeczki. Zaliczyłem 15 brań – fakt, że rapy brały tylko na opadający, lusterkujący wobler, ściągany wyłącznie z nurtem, a branie było nieznacznie odczuwalnym pyknięciem – wyjąłem 5 szt. od 50 do 64cm. Szóstego skubańca złowiłem w pobliskiej rzeczce, jakiś kilometr w górę od ujścia. W sporym jak na rzeczkę rozlewisku stało, co najmniej kilka sztuk. Kombinowałem tam z godzinę. Woblery ciągnąłem wolno, szybko, płycej i głębiej. Nawet przeszedłem, na drugi brzeg, co w mazistym otoczeniu było i trudne i ryzykowne nawet w woderach. Ryby w płytkiej, przejrzystej wodzie startowały do przynęt, ale zaraz zawracały, W końcu założyłem żyłkę 16-kę i na końcu umieściłem wiróweczkę – niecałe 2g. Około 2kg sztuka zaatakowała ją, leniwie ściąganą z nurtem nad samym dnem. Cyrk był przy podbieraniu ryby, bo zapadłem się w bagno sięgające połowy ud. Co z tego, że miałem rapę w ręku jak nie mogłem ruszyć nogami, Pomocy znikąd. Ostatecznie, uświniony jak diabli wydostałem się z pułapki, lecz trochę popsuło mi to sukces. Ryba też się przez to umęczyła, ale po starannej, kilkuminutowej reanimacji popłynęła i nie mam wątpliwości, że napsuła nerwów uklejkom i jelcom w tej rzeczce.
2 maja wybrałem się z pontonem na Kryspinów – spory zbiornik wody stojącej. Nie mając echa [ciągle dumałem, jakie wybrać, a że jestem zieleńszy od świeżej trawy w dziedzinie techniki, to zastanawianie się zajęło mi kilka miesięcy], nie zaliczyłem brania. Może było tak, dlatego, że piękna pogoda wywołała we mnie poczucie jakiejś dzikiej wolności na lekko sfalowanej dużej tafli i spowodowała chęć pływania, a mniej łowienia. A może nie był to mój dzień?
Pstrągi szalały na całego, zieleń pozwalała podejść konkretną sztukę dość blisko. Ramię w ramię z wahadłówką, skuteczność potwierdzał perłowy twisterek. Wprawdzie w tej wodzie od dawna nie ma już minogów, ale pamięć gatunkowa ryb swoje robi. Mimo, że gumka ma jakieś 1 długości prawdziwego minoga, to jednak kształt i chyba głównie kolor budzi w rybach apetyt. Brań masa, z tym, że sporo ryb spada. Szczególnie te większe dokonują cudów, by pozbyć się haczyka.
Nad Wisłą, w tym roku, boleniom poświęciłem najmniej czasu od 2006r. Tak czy inaczej w zasadzie, na prawie każdej wyprawie jakiś rozbójnik się pojawiał. Tyle, że nie miałem szczególnie dużych okazów. Trafiła się też okazja, zobaczyć jak wiele trudu muszą włożyć ludzie żyjący z wędkarstwa i jak ogromną ma się przewagę, znając daną wodę. Ekipa gazety Wędkarstwo Moje Hobby dwoiła się i troiła [momentami pomagali im, ich znajomi z Chrzanowa – łącznie od 3 do 5 ludzi], a efekty, gdyby nie kilka sumów były by mizerne. Bolenie, które miały być – odniosłem takie wrażenie – głównym celem, były praktycznie poza ich zasięgiem, tym bardziej, że postawili na firmowe Thrill`e. Miałem nawet nadzieję, że zaistnieję w filmie, bo złowiłem przy nich jedną blisko 70cm sztukę i trzy mniejsze, ale nie wiem czy odległość [stałem pośrodku Wisły – około 80m od nich], czy inne względy spowodowały, że migam tylko przez chwilę na filmie, jako odległa postać pośród nurtu. Tak więc, Oscara nie będzie…Pod koniec miesiąca, bardziej z sentymentu niż potrzeby, odwiedziłem Skawę. Kaszana, jaką zastałem przerosła nawet moje sceptyczne nastawienie. Poniżej progu w Grodzisku na przestrzeni 2km zaliczam kilkadziesiąt brań …15cm kleników i okonia. Powyżej jazu nieco lepiej, ale nieznacznie większe klenie i okonie co ledwo z dłoni wystają, to za mało nawet jak na bardzo lekki zestaw. Ludzi masa. Niestety pod względem ryb bardzo słabo. Nie wiem, czy napełnia się zbiornik w Świnnej ale woda była śmiesznie niska. Jedynie widoki i zapachy naprawdę ożywiające.
Pod koniec miesiąca klenie zrobiły sobie chyba pierwszą przerwę w tarle, które u mnie w Wiśle, trwa od połowy kwietnia do połowy lipca. Zaczęły nieźle brać. Czasami trafiało się coś ponad 50cm.
Nad pstrągową rzeczką buszują ekipy bobrów. Ciężko je podejść do dobrej foty, ale jest ich dużo. Widziałem sztuki około 15-20kg i maluchy po 50cm z ogonem.
Czerwiec. Jak na razie, od około 8 lat w najlepszej porze roku, czyli latem, łowię mniej, bo akurat mam wtedy więcej grania, tak, że w większość weekendów, mając występ, odkładam kije z konieczności. W tygodniu druga praca, więc cudów nie ma. Kiedyś muszę spać. Na szczęście są pstrągi i bajoro z kleniami. Mam blisko. Z kleniami to trochę się spóźniłem. Już pod koniec maja widziałem piękne sztuki, które atakowały topiące się lub powoli przelatujące owady. Dwukrotnie z około 2m śledziłem osobniki jakich do tej pory w leśnym stawie nie widziałem – miały lekko pod 55cm. Może nawet trochę więcej. Z racji, że na zaczepach pozostawiłem wszystkie mikrowahadła, przeprosiłem się z dwoma smużkami, które jak dotąd były bezużyteczne. Pierwsze wyjście i połowiczny sukces. Tzn. wybór przynęty był dobry, ale reszta sprzętu nie. Namierzenie spaślaka pod zatopionym pniakiem skutkuje natychmiastowym atakiem i po około 10 sek. zerwaniem na jakichś gałęziach pajęczyny – dziesiątki…Do tej pory sztuki nieco ponad 40cm wyjmowałem, ale około 2kg ryba zrobiła, co chciała na kijku do 6g, którego w półokrąg wygina 25cm okoń. Nie byłbym sobą, jakbym nie był nad wodą na drugi dzień. Mam powtórkę z tym, że kleń nie jest wielki ale zaplątuje się ponownie w patyki i po sprawie. Nieco poirytowany robię trzy rzeczy:
– zamawiam 10 smużaków
– nie mogąc się ich doczekać wykonuję kilka przynęt-koszmarków z korka, koralików i folii
– zamawiam, podobno niewidoczną plecionkę 0,04mm – jej siła odpowiada żyłce 16-ce
Trzeci dzień. Oczywiście jestem nad bajorem. Niestety trzeba się dobrze spryskać, bo wokół komary i bąki wielkości wróbli. Te ostatnie – bąki, a nie wróble oczywiście, ma imitować jedno z moich „arcydzieł”. Biorę kij do 20g i żyłkę 14-kę. Ryby biorą ufnie, ale tylko w zatoce z torfową wodą, gdzie utopiono pół lasu. Zaczepy i to nie do wyjęcia na żadnym sprzęcie wędkarskim. Moje „cuda” lecą daleko jak na coś, co waży może gram, ale ma sporą powierzchnię, z tym, że upada na wodę z siłą granatu. Tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie, na ludzkie oko nie przypomina to upadku choćby dużej muchy. Efekty są jednak optymistyczne. Trzy klenie około 40cm plus kilka mniejszych.
Nad Wisłą mała woda. Nie lubię takiej, jeśli celem ma być bolek. Ryby słabo się pokazują. Pływa już trochę drobnicy i chyba dlatego pojedyncze rapy, atakują maleńkie, naprawdę maleńkie wirówki. Rozbójnicy są odpasieni i silni. Na lekkich kijach zawzięcie walczą, mimo niewielkich rozmiarów [nieco ponad 50cm].
2 odpowiedzi
A kiedy coś więcej o Cejlonie? Czytam wszystko, choć nie ze wszystkim się zgadzam.
Tekst o Cejlonie jest gotowy i niebawem się ukaże. Zapraszam do dzielenia się opiniami, sam jestem ciekaw innych punktów widzenia:)