Kolejna odsłona naszej zabawy za nami. Zmiana łowiska na bank cokolwiek wniosła. Jednak nawet tak kapryśna i niezbyt sprzyjająca spinningowi woda, jaką jest Kanał Łączański, szczególnie o tej porze roku i tak był na bank lepszy niż wylosowana pierwotnie Dłubnia z Prądnikiem w obecnym stanie.
Kilka słów o łowisku. Jego plusem jest to, że ryb jak na polskie realia nie jest mało i co ważne, są bardzo równomiernie rozłożone. Do tego kanał jeśli idzie o dno, jest poza kilkoma wyjątkami – identyczny na całej długości i wszyscy mają porównywalne szanse. Stanowi to także minus, bo ciężko się w tym odnaleźć. Woda sprawia wrażenie leniwej ale uciąg jest znaczny. Szczególnych miejscówek brak. W czerwcu trzciny i trawska na dwa metry z rojami komarów, za nic mającymi sobie wszelkie specyfiki. Roślinność zanurzona przy brzegach obfita.
Rybostan jest wiślany z tym, że rybami punktującymi są dla spinningisty w zasadzie klenie i jazie. Tych pierwszych jest zatrzęsienie, ale wg mnie i jeszcze kilkunastu innych ludzi, którzy tu łowią na spinning od czasu do czasu, z nie do końca wyjaśnionych przyczyn, niezmiernie trudno złowić rybę 40+. Tak jakby było ich mało. Niełatwe jest też trafienie latem klonka 30+, których jakby więcej jesienią. Z jaziami jest inny kłopot: jest ich o wiele mniej niż kleni, za to można mówić o pechu łowiąc rybę poniżej 45cm. Są za to niezmiernie płochliwe, a w ciepłej porze roku bardzo mocno zorientowane na pokarm roślinny. Biorąc pod uwagę niewdzięczność dojścia [hałas, by przebić się przez ścianę trzcin], znam łatwiejsze i lepsze łowiska tego gatunku. A, i jeszcze coś – zarówno klenie, ale szczególnie jazie znacznie słabiej żerują przy lokalnym ciśnieniu wyższym niż 978 hPa. Aktywność ryb jest też nikła przy silniejszym wietrze, szczególnie wiejącym wzdłuż koryta. Taka specyfika tej wody.
Nasza ekipa tym razem była mocno okrojona, gdyż z różnych względów było nas tylko sześciu. To ułatwiło zadanie, gdyż kilkanaście kilometrów kanału pozwala ulokować sporo spinningistów, tym bardziej, że tam o jakimś gonieniu z miejscówki na miejscówkę raczej nie ma mowy.
Pogoda była, jak na kanał taka na trzy z plusem. Niby było bardzo ładnie po dość ponurym dniu poprzednim, można rzec, iż panował lekki upał, gdyby nie dość zimny i do godziny 20.00 całkiem silny wiatr zachodni. Ciśnienie niestety wywaliło na 989 hPa. I jeszcze jedno: nie bywam tam aż tak często, ale w życiu nie łowiłem na tym kanale przy tak ekstremalnie niskiej wodzie. Wręcz niewiarygodnie małej. Woda była też ciut trącona po dwóch poprzednich dniach krótkich, dość energicznych opadów i ciągłej mżawki w przerwach.
Wystartowaliśmy o 16.00.Wojtek z Kubą i Szymonem [łowią także na muchę] ulokowali się na około drugim kilometrze kanału. Ja byłem może 3km niżej, a Paweł z Maćkiem jeszcze niżej. Paweł i ja poszliśmy nad znane nam fragmenty, a Maciek podszedł do tematu bardzo poważnie. Wcześniej wytypował sobie kilka miejsc na podstawie mapy satelitarnej, po czym objechał je, ale bez kija, zwracając za to uwagę na kwestię dojścia do wody. Wybrał ostatecznie dwie miejscówki.
Cóż. Łatwo nie było. Lekka patelnia, każde potrącenie ściany traw, powodowało, że rośliny uwalniały gęstą chmurę pyłków, nasion czy tym podobnych rzeczy. Klimat na pewno nie dla alergików. Co chwilę coś po człowieku łazi, skubie, łaskocze…
Początkowa godzina – półtorej w moim wydaniu to było wydeptanie sobie kilkunastu dziur w zielsku, by jako tako potem dojść do wody w ciszy.
Tafla kanału żyła umiarkowanie. Sporo spławów uklejek i malutkich kleników.
Dość szybko złowiłem pierwsze rybki. Brań miałem jak zwykle sporo, ale dominowały kloneczki około 20cm. Niestety nic większego nie widziałem, jak na razie.
Chłopaki wyżej mnie nie mając efektów, a będąc głodnymi, poszli w ekstremę jak dla mnie, bo w tym gorącu…zapalili ognisko.
Wojtek w którymś momencie miał ostre branie, na tyle silne, że prawie na bank miał rybę do punktacji, chyba, że trafił małego bolka. W każdym razie drapieżnik nie pokazał się i spadł w momencie brania.
Maciek na pierwszej miejscówce z dość wyraźnym nurtem zaraz przy brzegu i sporą głębokością tuż przy lądzie [około 1,5m], łowił mikrojigami.
Powiem szczerze, że jak się o tym dowiedziałem po tej turze, to byłem zaskoczony, bo jakoś nigdy nie brałem pod uwagę tych przynęt w tym łowisku. Tymczasem z końcem pierwszej godziny wyjął leszcza na 31cm. Nie wiedział tego, ale wtedy był jedyny z punktującą rybą.
Ja po około dwóch godzinach od startu miałem kilka sekund emocji. Do centymetrowego woblerka podniósł się kleń mający wyraźnie nad 30cm. Taki z 35cm. Niestety o ile szybko się zbliżył do przynęty, to potem tylko jakby liznął ją dolną wargą i tyle. Ledwo cokolwiek poczułem. Tyle, że widziałem. Nie było co zaciąć.
Kilkanaście metrów niżej i jakieś pół godziny później do rzutów między dwoma woblerami [malutkim i ciut większym] włączyłem gumową, dużą larwę ważki. Taka z 5cm na 1g. Gdy ciągnąłem ją już któryś raz wzdłuż pasa trzcin, trochę się niecierpliwiąc, przyśpieszyłem i holowałem wabik jakby to był ripper. Coś przywaliło mocno, że wprawdzie nie na styk dokręcony hamulec, nie mniej zajęczał, jak po ataku pstrąga. Niestety ryba złapała wyraźnie przed niewielkim haczykiem. Skończyło się na mocnym ugięciu kija. Obstawiałbym większego klenia, albo bolenia.
Niestety okazało się iż były to moje ostatnie emocje tego dnia 🙁
Złowiłem kolejne klonki, ale co najwyżej do 25cm, jak ten poniżej.
Mniej więcej między 18.00, a 20.00 u wszystkich panował spokój. Jeśli były brania, to rybek maleńkich.
O 20.00, gdy jeszcze ze spokojem zakładałem coś z dłuższym rękawem i pryskałem się dodatkową ilością płynów przeciw komarom, przyjechali do mnie Wojtek i Kuba. Szymon zrezygnował o 19.30. Wojtek miał na koncie kilka okoni, ale max tuż nad 20cm.
Wspomniałem, że nie ma się co martwić, bo ta ostatnia godzina, będzie rozstrzygająca. W tym, to akurat się nie pomyliłem.
Ustał wiatr. Łowiliśmy w polu widzenia z Kubą, Wojtek zszedł niżej. Dla mnie te kilkadziesiąt minut minęło zbyt szybko. 21.00 – koniec. Nie miałem nawet śladu wyjścia jazia, choć przez te kilka godzin widziałem z pięć sztuk, z których większość spłoszyłem, aczkolwiek nie były to ryby żerujące.
Telefon od Pawła. Miał nieprawdopodobnego pecha. Udało mu się zaliczyć cztery setki z jaziami. Tak określamy brania, gdy ryba widoczna jak na dłoni wychodzi do przynęty i ją zbiera na naszych oczach. Tak więc miał cztery takie kontakty i, co wręcz wydaje się nieprawdopodobne – wszystkie ryby się spięły lub nawet nie zacięły…
Tymczasem wraca Wojtek z uśmiechem, że „król jest tylko jeden”. Myślałem, że żartuje, ale podbierak ma mokry. Okazuje się iż mniej więcej 40 minut przed końcem ma piękne wyjście i wyjmuje jazia 44cm.
Na tym nie koniec. Chwilę później ma branie, ale ryby już nie widzi. Coś też większego. Do końca nie wiadomo, czy obcinka, czy puścił węzeł, bo nie bardzo wierzę, że jaź na spokojnej wodzie zerwie żyłkę szesnastkę.
Wydawało się więc wszystko jasne. Tyle, że na placu boju był jeszcze Maciek. Na końcówkę upatrzył sobie wodę prawie stojącą przy brzegu i bardzo płytką.
Łowił żyłką 0,14mm i streameppsem. Branie miał na 20 minut przed końcem. Wyjął pięknego jaziola na równo 50cm, czym bezdyskusyjnie wygrał drugą turę z rzędu.
Podsumowując całość –nie była to może szczególnie owocna tura, ale na tle pozostałych zdecydowanie lepsza, z odrobiną dramaturgii pod koniec.
Wyniki końcowe:
– Szymon i Kuba bez ryby i bez punktów
– Paweł – cztery setki, niestety bez szczęśliwego finału i bez punktów
– ja – wyjąłem 10 klonków ale żaden nie dał nawet punktu – także zeruję
– Wojtek – 4 niepunktujące okonie i jaź 44cm; kolega trafił z kanałem, bo to była jego alternatywna propozycja, co więcej podtrzymuje dobrą passę, gdyż dzień wcześniej został mistrzem koła łowiąc przy dość trąconej wodzie na muchę trzy miarowe pstrągi [zawody spinningowo – muchowe]
– Maciek – leszcz 31cm i jaź 50cm, oraz cztery niemiarowe klonki; obecnie niekwestionowany lider, który na chwilę obecną dość mocno uciekł całej reszcie
Po tej turze emocje trochę wzrosły. Sporo przyniesie tura nr 5 w połowie lipca. Jeśli prowadzący, [Maciek, Wojtek i Szymon] zapunktują w wyraźny sposób, przy braku efektu wśród całej reszty, to będzie już potem ciężko chłopaków gonić i pewnie między sobą rozstrzygną o ostatecznej klasyfikacji. Mam nadzieję, że reszta w tym i ja włączymy się jednak do rywalizacji, bo ileż można zerować…
Jedna odpowiedź
Kiedy kolejny tekst z cyklu „panie tu nimo ryb”?