Nie często jest tak, że nie wiem jak zacząć dany wpis. Trochę się zastanawiałem, czy w ogóle zamieszczać notkę o pierwszym spotkaniu naszej ligi. Ostatecznie uznałem, iż bardziej dla kronikarskiej powinności cokolwiek skrobnę.
Jak było? Fajnie i tragicznie słabo zarazem.
Fajne było to, że wystartowała cała nasza dwunastka. Mogło być ciekawie i na to chyba wszyscy liczyli, bo zanosiło się nie tylko na rywalizację między nami, ale też jakby między poszczególnymi rzekami i gatunkami ryb – głównie pstrągi kontra klenie. Wyszła mega kicha. Powody co najmniej trzy:
– pierwszy, wg mnie najważniejszy – kierując się proponowaniem łowisk do losowania, każdy z nas skupia się na jakichś swoich dobrych doświadczeniach i raczej świeżych; tymczasem – znów wg mnie w naszych wodach pstrągowych nastąpiło jakieś niesamowite tąpnięcie już rok temu, a ten sezon jest jego przedłużeniem z jeszcze gorszymi wynikami; normalnie, jeszcze w sezonie 2015 byłbym za dopuszczeniem tylko odcinków górskich danych rzek i punktowaniu samych łososiowatych, przy czym nie wierzę, by przynajmniej 2/3 z uczestników nie miała kontaktu z miarową rybą, a połowa takiej nie wyjęła; tymczasem sytuacja jest chyba krytyczna, bo jak wytłumaczyć, że dzień przed nami, tj. 25 marca w sobotę, podczas mistrzostw koła Zwierzyniec [mucha], na zabierzowskim odcinku no kill 10 chłopa nie wyjęło nawet niemiarowej ryby, a rozgrywka WKS-u mająca mieć miejsce następnego dnia, została przełożona [zapewne na czas wpuszczenia selektów], bo wszystkie znaki na ziemi i niebie pokazują iż wody pstrągowe, są niesamowicie „szczesane”; tak, że bazując zapewne na naszych doświadczeniach sprzed dwóch – trzech lat, czy zwyczajnie łudząc się, że coś się zmieni [w końcu to koniec marca] – proponowaliśmy słabe łowiska i akurat takie zostało wylosowane [bez pretensji do Rafała, że takie akurat typował]
– powód nr 2: tu się powtórzę – lipa z pstrągami
– bardzo kiepska aura: o ile na pstrągi, gdyby były, to nawet było nie najgorzej, ale pod klenia czy inny białoryb – słabiutko [rano całkowite zachmurzenie i tylko 4 stopnie, dopiero od około południa temperatura skoczyła na 7 stopni, cały czas wiał lodowaty płn. i płn. – zach. wiatr; no i ciśnienie było o ładnych 15 krech za wysokie, by z dużym prawdopodobieństwem liczyć na klenie, czy jazie]
Łowiliśmy pięć godzin, od 10.00 do 15.00. O tym, jak było kulawo, niech świadczy fakt, iż niektórzy odpuścili przed końcem, uznając całą zabawę za jedną wielką stratę czasu.
Pierwszy zrezygnował Patryk i w sumie mu się nie dziwię, gdyż na Rudawie, poniżej mostu w tej miejscowości na pewno miarowego pstrąga się teraz nie spotka, a facet, mimo, iż nie jest z naszego okręgu, zna tę wodę doskonale i wie jak było trzy i cztery lata temu. Nie miał brań. Był z nim zresztą bardzo zaawansowany muszkarz, który wyraził identyczną opinię. Nie było kontaktów, nawet wzrokowych.
Jako kolejny, przed czasem odpuścił Jakub – łowił na zabierzowskim odcinku no kill. Zero absolutne.
Rafał wybrał Głogoczówkę. Porobił sporo pięknych zdjęć, niestety bez ryb – nie miał kontaktu.
Maciek, który podobnie jak ja, Paweł i Szymon nawet nie marzył o potokach, wybrał przyujściowy odcinek Dłubni. Z trudem wytrwał tam pięć godzin, nie obserwując nawet małego spławu i nie doczekawszy się brania.
Szymon, jechał ze mną, gdyż w ogóle pierwszy raz wykupił zezwolenie na wody okręgu krakowskiego i nie zna naszych stron, nastawił się na okonie. Jak powiedział – nie miał nawet jednego pewnego brania. Łowił na około drugim kilometrze przed ujściem Rudawy do Wisły.
Łukasz, który wybrał sobie Prądnik powyżej Zielonek, miał trochę wyjść pstrążków po 12cm, ale nic większego.
Wojtek obskoczył spory odcinek Rudawy: no kill w Zabierzowie, powyżej tego odcinka i poniżej, a ostatecznie jedyny kontakt miał na początku fragmentu nizinnego – spadł mu przeźroczysty okonek.
Paweł, który łowił na ostatnim, łąkowym kilometrze Rudawy, zanim ta połączy się z Wisłą, zaliczył jedno branie i spadła mu około 25cm ryba, przy czym twierdził, że prawie na bank był to kleń, więc przy tej wielkości punktów by nie było. Dał sobie spokój na 90 minut przed końcem, a ten człowiek niezmiernie rzadko odpuszcza.
Na Cedronie łowił Grzegorz. Wyjął pstrąga około 24cm. I miał jeszcze jakieś niemrawe stuknięcia. Trwał do końca, ale bez efektu.
Ja łowiłem między Pawłem i Szymonem na nizinnej Rudawie.
Mając ogląd tego, co jest na odcinkach pstrągowych, nie miałem cienia złudzeń, że w temacie kropasków, będzie to chybiony pomysł. Postawiłem na klonki, używając na zmianę małych ripperków na główkach 1- 2g i woblerów, które na ogół dawały tu jakiś odzew. Przez pięć godzin doczekałem się tylko 7 pewnych brań i 3 domniemanych. Niestety ryby były raczej małe, jak klenik z fotki poniżej- jedyny, którego udało mi się zaciąć.
Brania były niezwykle anemiczne i trudne do wychwycenia. Jedyny silny kontakt miałem w drugiej godzinie, ale to był raczej pstrąg. Uderzenie – jedyne silne tego dnia, przypominało pstrągowe trącenie zamkniętym pyskiem. Przy czym wcale nie musiał być miarowy.
Najlepiej wypadł w tym wszystkim Darek. Na dolnym Prądniku miał dwa brania i oba wykorzystał – pstrążki do 26cm. Jak zauważył, bardzo nieliczne kontakty wzrokowe, a to w rzece, gdzie nawet rok temu maluchów przynajmniej było niemało.
Powrócę do Pawła, gdyż sfrustrowany udał się nad najbliższą wodę stojącą. W półtorej godziny „wykręcił” wynik 1095p. Tak, to nie pomyłka – kilkanaście krasnopiór od 27 do 36cm. Dzień później powtórzył wynik, z tym, że największa ryba miała 37cm.
Wniosek z tego taki, że jednak na te pierwsze, trudne miesiące trzeba wybierać łowiska [może nawet bez losowania], w których przede wszystkim są ryby. Wprawdzie na takiej czy innej wodzie stojącej byłaby specyficzna sytuacja, gdyż – podejrzewam, część ludzi niekoniecznie dałaby sobie radę, to jednak, ja przynajmniej – wolałbym stać, patrzeć i czegoś się nauczyć, a przynajmniej cokolwiek by się działo. A tak? Okropnie słaby był ten początek. Osobiście trochę się zacząłem obawiać, gdyż w tej turze zakładałem zapunktowanie jedną rybą, jako zadowalające minimum. Po prostu pod skórą czułem, że będzie niesamowicie ciężko. Natomiast kolejne dwie tury od Gdowa do mostu w Książnicach na Rabie w kwietniu i maju, skalkulowałem w swoim wypadku na zero, bo najmniej znam to łowisko ze wszystkich z poszczególnych tur, a jest tak dlatego, że bardzo rzadko tam bywam – najzwyczajniej nie lubię tam łowić.
Jak na razie wszyscy dostają średnią ilość punktów, czyli 6 pkt.
3 odpowiedzi
Żeby nie zrzucać do końca na aurę – byłem na nizinnej Rudawie (przeszedłem od połowy wysokości działek do ujścia) we wtorek. Pogoda zupełnie inna – bezchmurne niebo, pełne słońce, 20 stopni. Przez 3 godziny nie miałem żadnego brania i nie widziałem ani pół ryby, mimo że normalnie w sezonie na Rudawie nawet jak nic z jakiegoś powodu nie bierze, to ryby (klenie, jazie) po prosu widać wszędzie, w każdym niemal rozmiarze. Myślę, że jeszcze ze 2 tygodnie ciepła potrzeba żeby iść tam na pewniaka na klenia.
Dzięki za info. Nie zaprzeczam odnośnie kleni czy jazi – choć dziwne mi się wydaje, że malutkich jednak trochę jest. Ja bym jednak zrzucał na nadal wysokie ciśnienie – od niedzieli nie dość, że nie spadło, to nawet podskoczyło o 4 kreski. Jak jest wczesna pora, zimno i taki układ baryczny, to większy kleń/jaź po prostu się nie pokazuje. Choć może przesadzam. Bardziej zastanawia mnie fakt okoni – jeszcze z 10-15 lat temu, czyli nie tak bardzo, bardzo dawno temu, nie było opcji nie złowić w marcu paru okoni. I to bez stosowania gumek. Na woblery albo wahadłówki. A wcale nie były to duże egzemplarze. Wydaje się, że ich populacja w Rudawie stała się jakaś ciepłolubna…
Być może – ja najwięcej okoni łowię na Rudawie w sierpniu / wrześniu. Bywają dni, że dosłownie każdy rzut kończy się rybą. W większości to oczywiście maluszki, ale nie tak rzadko pokazują się takie nawet w okolicach 30. A wcześniej to bardziej sporadycznie się pokazują i króluje kleń.